„Marzenia
zwykle się spełniają,
ale
nie tak i nie wtedy, kiedy tego pragniemy.”
Maria
Dąbrowska
Uczennice z niepokojem
obserwowały najmniejszy ruch pani Sharp. Miała ona dzisiaj
wyjątkowo zły humor, a to nie wróżyło nic dobrego. Profesorka
sprawdziła listę obecności, a następnie sprawnym ruchem otworzyła
podręcznik do historii na odpowiedniej stronie. Przez chwilę
siedziała nieruchomo, czytając coś.
Alice modliła się w
duchu, żeby nauczycielka nie pamiętała o wydarzeniu z ostatniej
lekcji.
Błagam, proszę, niech
nie pyta, niech nie robi kartkówki. Błagam...
Sophia Sharp oderwała
wzrok od książki i wstała. Wolnym krokiem zaczęła przechadzać
się między ławkami, obracając w dłoni długopis. Nagle
zatrzymała się przy drugiej ławce z rzędu od okna.
Alice wstrzymała oddech.
Ona siedziała tylko stolik dalej. Tak niewiele brakowało...
— Panna Scott. Może mi
panienka opowie o wystąpieniu Karoliny Południowej z Unii?
Z krzesła podniosła się
niziutka blondynka i spuściła głowę.
— Przykro mi, ale nie
mogę.
— Mnie też jest przykro,
że muszę panience postawić ocenę niedostateczną — powiedziała
profesorka, ale wcale nie wyglądała jakby było jej szkoda
uczennicy.
Serce Alice zabiło
szybciej, kiedy nauczycielka znów ruszyła w niespieszną
przechadzkę. Dziewczyna wyczuwała też zdenerwowanie Ruby. Zerknęła
na nią i zobaczyła, że przyjaciółka ma zaciśnięte usta i
pięści.
— To może panna Thomas
zechce opowiedzieć nam o Karolinie Południowej?
Alice zerknęła w prawo.
Profesorka zatrzymała się teraz przy pierwszej ławce od drzwi i
wskazywała długopisem na Jennifer Thomas, która wstając, wytarła
spocone dłonie o spódniczkę.
— Podczas kampanii
prezydenckiej w roku 1846... — zaczęła brunetka, ale zaraz pani
Sharp jej przerwała.
— Źle. Przydałoby się,
żeby panienka w końcu nauczyła się dat. Siadaj.
Alice zerknęła na zegar.
Minęło zaledwie dziesięć minut od początku lekcji.
Tylko tyle?! Czemu czas
się tak wlecze?! — denerwowała się dziewczyna.
— A co ma do powiedzenia
panna Hidden? — zapytała pani Sharp, podchodząc do Alice.
Dziewczyna słyszała w
uszach pulsującą krew i czuła drżenie nóg, które jakimś cudem
utrzymywały ją w pionie. Przełknęła ślinę, chcąc nawilżyć
wyschnięte gardło i zacisnęła dłonie na kancie ławki.
—
Karolina Południowa wystąpiła z Unii w... 1860 roku — zaczęła
z wahaniem, próbując przypomnieć sobie wiadomości ze swoich
notatek. — A rok później
na
kongresie w... w Montgomery sześć... eee... nie, siedem stanów
utworzyło Konfederację Stanów Ameryki z prezydentem Jeffersonem
Davisem na czele. W tym samym roku... na dowódcę wojsk Południa
został wybrany generał Robert Lee. Lincoln dopiero w kwietniu 1861
roku wydał dekret...
—
Wystarczy —
przerwała jej nauczycielka. —
Widzę, że skoro tyle umiecie to chętnie napiszecie kartkówkę.
Alice
usiadła na miejsce i jęknęła w duchu.
Nie
umiesz? Źle. Umiesz? Jeszcze gorzej. I jak tu dogodzić tej
kobiecie? — denerwowała się blondynka, wyrywając kartkę z
zeszytu.
***
Alice i Ruby siedziały na
ławce przed pracownią matematyczną. Obie były w nie najlepszym
humorze po dopiero co napisanej kartkówce z historii.
— Dziewczyny! Hej! —
zawołała Annabella, machając w kierunku przyjaciółek.
— No hej, hej.
— Co jest? — zapytała
brunetka, przeczesując dłońmi potargane w biegu włosy.
— Gdybyś była na
historii to byś wiedziała — mruknęła niezadowolona Ruby.
— Sharp miała dzisiaj
świetny humor do przepytywania i robienia kartkówek — dodała
Alice.
— Serio?
— Niestety, tak. A ciebie
czemu nie było?
Annabella poprawiła pasek
torby, a później wzruszyła ramionami, mówiąc:
— Zaspałam.
— A jak po koncercie? —
zapytała Ruby.
— Koncert był świetny —
ożywiła się Annabella — ale nic się nie umywa do imprezy po
nim.
Dziewczyna w skrócie
opowiedziała przyjaciółkom przebieg sobotniej nocy. Gdzie się to
wszystko odbyło, kto tam był i co się ciekawego wydarzyło.
— Mówię wam, więcej
nie piję. Dobrze, że James uspokoił mamę i powiedział, że
jestem u niego, bo inaczej odchodziłaby od zmysłów, a kiedy już
wróciłabym do domu, skręciłaby mi kark.
Dziewczyny pokręciły ze
śmiechem głowami, mówiąc, że taki brat jak James to skarb.
— A wiesz, że w
niedzielę rano do mnie dzwoniłaś? — zagadnęła Alice.
— Wiem, pamiętam. Sorry,
że cię obudziłam.
— Daj spokój. Procenty
uderzyły ci do głowy i tyle.
— Właściwie to tak nie
do końca. Jest coś o czym powinnaś wiedzieć. I to coś dotyczy
Matthew.
Alice zaniepokoiła się.
Nie podobał jej się wzrok jakim obdarzyła ją przyjaciółka. Było
w nim wiele niepewności, smutku i współczucia.
— Co takiego powinnam
wiedzieć? — zapytała, bojąc się usłyszeć coś w stylu:
Matthew ma dziewczynę.
— Nie bardzo wiem jak ci
to powiedzieć — zaczęła Annabella, starając nie patrzeć się
na przyjaciółkę. — Bo było to... Wydarzyło się... Było już
pewnie po północy. Wszyscy siedzieli w salonie. No, prawie wszyscy.
Ja trochę wypiłam i musiałam jak najszybciej znaleźć toaletę.
No i... szukałam. Ale zamiast toalety znalazłam się w jakimś
pokoju i... widziałam Matta z...
Właściwie Ann nie musiała
już kończyć. Alice spodziewała się tego, co usłyszy. Nawet
zdziwiłaby się, gdyby Matthew był wolny. Przecież był
przystojny, utalentowany, sympatyczny. On musiał już mieć
dziewczynę.
— Zobaczyłam, że
obściskiwał się z jakimś chłopakiem. Dokładnie nie wiem, kim on
był. Widziałam tylko jego profil, ale to na pewno był chłopak.
Tego chyba żadna z dwójki
dziewcząt się nie spodziewała.
— Ale... Co ty?...
Matt... on... — Alice nie potrafiła się wysłowić.
To niemożliwe —
pomyślała. — Lekcja historii i to. To musi być koszmar. Nie
ma innego wyjścia.
Dziewczyna zawsze uważała
się za tolerancją osobę. Nigdy nie miała nic do homoseksualistów,
ale nie mogła uwierzyć, że Matthew, osoba, która jej się podoba
i z którą chciała się umówić, woli chłopaków.
— Ann — zaczęła Ruby.
— A może trochę za dużo wypiłaś i... no wiesz... Może to nie
był chłopak, może to nie był Matt. Może...
— Ja też chciałabym,
żeby to nie była prawda, ale wiem co widziałam — powiedziała z
przekonaniem Annabella, a później zwróciła się do Alice. —
Przykro mi, Al. Po prostu pomyślałam, że powinnaś wiedzieć.
Dziewczyna pokiwała smutno
głową. Jej przyjaciółki chyba jeszcze coś do niej mówiły,
pocieszały ją, ale Alice już nic nie słyszała. Czuła się
okropnie, jakby ktoś mocno uderzył ją w brzuch. I do tego ten
uścisk w klatce piersiowej, przez który trudno było złapać
oddech. W jednej chwili jej wszystkie nadzieje prysły jak bańka
mydlana i pozostały po nich tylko wspomnienia. Wiedziała, że ma
małe szanse u Matthew, ale nie aż tak małe. Jeszcze niedawno
żałowała, że nie poszła na koncert, ale teraz? Teraz uważała,
że chyba nie zniosłaby widoku Matta z jakimś chłopakiem.
Obiecałam sobie, że z
nim pogadam i...
Alice poczuła, że
jeszcze chwila i się rozpłacze. Zamknęła oczy sfrustrowana.
To nie tak miało być!
— Alice? —
Annabella objęła przyjaciółkę i wyszeptała jej do ucha —
Przepraszam.
— To... to nic —
wyjąkała blondynka, ocierając wilgotne policzki.
Nawet nie zauważyła,
kiedy uroniła kilka łez.
— Dziewczyny, chyba
musimy się zbierać — powiedziała Ruby, przyglądając się z
troską Alice. — Już po dzwonku.
***
Alice wysiadła na
przystaniu, mieszczącym się jakieś pięćset metrów od jej domu.
Szła ze spuszczoną głową, nie zwracając uwagi zupełnie na nic.
W pamięci miała tylko słowa Annabelli, w które wciąż ciężko
było jej uwierzyć. A jakby tego było mało, rozbolała ją głowa.
Chyba za dużo myślała o Matthew.
— Co za beznadziejny
dzień — wymruczała sama do siebie i kopnęła puszkę po
coca-coli.
Obserwowała jak się
toczy i zatrzymuje w trawie, tuż obok kupy złoto-rudej sierści.
Kiedy dziewczyna podeszła bliżej, okazało się, że na poboczu
leży ledwo żywy pies. Jego pierś powoli podnosiła się i opadała.
Do tego jedna z łap zwierzęcia wykrzywiona była pod dziwnym kątem,
a szyję „zdobiły” ślady krwi.
Nastolatka przyklękła
przy psiaku, który zaskomlał cicho i spojrzał na nią
ciemnobrązowymi oczami przepełnionymi bólem. Znała go. To był
retriever państwa Warmth. Pies Matthew. To był Tajfun.
— Och, nie... —
wyszeptała, delikatnie głaszcząc go po głowie. — Co ci się
stało, mały?
Zwierzak poznał ją, a na
znak tego trącił dłoń nastolatki nosem, kiedy ta rozglądała się
zaniepokojona. Musiała wezwać pomoc, ale jak na złość nikogo w
pobliżu nie było. No, może oprócz starszej pani, która
przechodziła przez pasy, kilka metrów dalej.
Alice dotknęła opuszkami
palców zakrwawionej sierści i poczuła, że zbiera jej się na
mdłości. Często krew powodowała u niej takie skutki.
Tajfun ponownie zaskomlał
i wtedy serce dziewczyny zabiło szybciej. Pies cierpiał, a ona
jeszcze nic nie zrobiła?! Natychmiast zerwała się na równe nogi.
— Poczekaj — zwróciła
się do psa, jakby ten miał ją zrozumieć albo nagle gdzieś uciec.
— Wszystko będzie dobrze, zaraz... ja zaraz sprowadzę kogoś.
Obiecuję, tylko... chwila!
I już biegła, odwracając
się kilka razy, chcąc sprawdzić czy Tajfun pozostał na miejscu. W
błyskawicznym tempie pokonała drogę do domu państwa Warmith i
energicznie zapukała do drzwi. Otworzył je Matthew, patrząc na
Alice z zaskoczeniem.
Pewnie, gdyby dziewczyna
nie była tak przejęta losem psa, to by podskoczyła w duchu z
radości na widok chłopaka. Ale teraz liczyło się zdrowie Tajfuna.
— Matt, musisz... ze mną
iść — wysapała Alice, z trudem łapiąc powietrze.
— Co? Gdzie? Co się
stało? — dopytywał się Matthew, lustrując wzrokiem potargane
włosy nastolatki i jej zaczerwienione policzki.
— Pies... Tajfun...
chodź. — Dziewczyna niewiele myśląc, złapała chłopaka za rękę
i pociągnęła go za sobą. Była naprawdę zdenerwowana i nie
miała czasu na tłumaczenia.
Szybko dotarli na miejsce.
Matthew od razu rozpoznał ukochanego zwierzaka i strasznie zbladł,
widząc w jakim jest stanie. Chłopak naprawdę wyglądał na
przestraszonego i chyba nie do końca wiedział, co ma zrobić.
— Co ci się stało,
piesku? — wyszeptał, dotykając ostrożnie zakrwawionej sierści.
Alice przyglądała się
jak chłopak uważnie ogląda uszkodzenia Tajfuna, a chwilę później
wstaje. Początkowe przerażenie znikło, chociaż niepokój pozostał
w oczach Matthew.
— Trzeba jak najszybciej
zabrać go do weterynarza. — W jego głosie słychać było
zdecydowanie. — Zostań z nim, a ja pójdę po samochód.
I nawet nie czekając na
odpowiedź Alice, pobiegł w stronę swojego domu. Dziewczyna
ponownie przyklękła przy psie. Chciała mu jakoś pomóc, ulżyć w
cierpieniu, ale nie wiedziała jak.
— Wszystko będzie
dobrze. Trzymaj się, Tajfun. Matt zaraz wróci. — Alice ciągle
powtarzała te trzy zdania, próbując uspokoić skołatane serce.
Do tego co chwilę
podskakiwała z nerwów przy każdym przejeżdżającym samochodzie.
Miała nadzieję, że Matthew się pospieszy. Retriever wyglądał na
coraz słabszego.
Nastolatka usłyszała
nadjeżdżający pojazd. Tym razem ten, na który czekała. Duży,
czarny ford zjechał na pobocze. Wysiadł z niego blondyn. Widać
było, że próbował dotrzeć do domu jak najszybciej. Jego policzki
były zaczerwienione, a na czole pojawiły się kropelki potu.
Matthew podbiegł do Alice
i Tajfuna. Dziewczyna odsunęła się od psa, nie chcąc
przeszkadzać. Chłopak ostrożnie podniósł zwierzaka i zwrócił
się do nastolatki:
— Otwórz drzwi.
Kiedy Alice zrobiła to, o
co ją prosił, Tajfun został umieszczony na fotelu z tyłu
samochodu.
I co teraz? Powinnam
sobie pójść? Zostawić ich? — zastanawiała się
dziewczyna. — Oby tylko Tajfun z tego wyszedł.
— Możesz pojechać ze
mną?— Głos Matthew wyrwał Alice z zamyślenia. — Ktoś
powinien zostać razem z Tajfunem z tyłu.
— Jasne, nie ma sprawy —
odpowiedziała natychmiast blondynka, wsiadając do samochodu.
Matthew chyba naprawdę
chciał jak najprędzej zawieźć psa do weterynarza, bo jechał
dosyć szybko. Sprawnie wyprzedzał inne samochody i chyba nawet
korzystał z jakiś skrótów. Dziewczyna widziała jak chłopak raz
po raz zerka do lusterka, chcąc się prawdopodobnie upewnić czy z
Tajfunem nie jest gorzej. Martwił się, ale nie panikował.
Opanowanie Matthew i jego racjonalne zachowanie, sprawiło, że Alice
trochę się uspokoiła.
Dzięki zabiegom chłopaka,
dotarcie do zakładu leczniczego dla zwierząt nie zajęło dużo
czasu. Dziewczyna pomogła wyciągnąć psa z samochodu i wkrótce
razem udali się do niewielkiego, beżowego budynku.
W poczekalni spotkali dwie
kobiety, siedzące naprzeciwko siebie na zielonych krzesełkach,
ustawionych po obu stronach sali. Jedna z nich wyglądała jak
czarownica z długim nosem, czarnymi włosami i wisiorkiem o dziwnym
kształcie. A jakby tego było mało, na kolanach trzymała klatkę
z czarnym kotem, który gdy tylko wyczuł obecność psa zasyczał
wściekle.
— Zachowuj się
Baltazarze — odezwała się Czarownica wysokim głosem, dopiero
teraz zauważając przybycie dwójki nastolatków z rannym Tajfunem.
— A niech mnie...
Druga kobieta była już
posiwiałą staruszką i drzemała smacznie, nie reagując zupełnie
na nic. Jej okrągłe okulary zsunęły się na sam czubek nosa, ale
torebka tkwiła w dość stanowczym uścisku kościstych dłoni.
Jednak najdziwniejszą rzeczą, jaką Alice zauważyła przyglądając
się nestorce, był brak jakiegokolwiek zwierzęcia.
Może przyszła tu tylko
po to, by się wyspać? — pomyślała nastolatka.
Nagle z gabinetu wyszedł
łysiejący mężczyzna o sympatycznej, okrągłej twarzy i ciemnej
bródce. Jego strój świadczył o tym, że należy do pracowników
tej placówki.
— Kto następny?
Matthew już otwierał
usta, by zapytać czy można go przyjąć bez kolejki, ale Czarownica
powiedziała:
— My poczekamy. Niech pan
wchodzi z tym biedakiem.
Alice bąknęła, że
zostanie na korytarzu i usiadła na jednym z zielonych krzesełek.
Czas płynął wyjątkowo
powoli. Chociaż Czarownica robiła chyba wszystko, żeby „umilić
go” dziewczynie. Wypytywała się o psa, o to, co mu się stało, a
nawet zaczęła opowiadać o swoim ukochanym Baltazarze. Nastolatka
przestała słuchać kobiety, gdzieś w połowie historyjki o
zjedzonej przez kota złotej rybce. Po prostu martwiła się o
Tajfuna i nie miała ochoty na pogawędki.
— …i wtedy mój kochany
kiciuś o mało co nie stracił ogona. Czy to nie straszne?
Alice dopiero po chwili
zorientowała się, że kobieta o coś ją pyta.
— Straszne? A, tak, tak.
Zgadzam się z panią całkowicie.
— No właśnie! I ja,
wtedy...
Ile to jeszcze potrwa? —
zastanawiała się nastolatka. — Może są jakieś
komplikacje. Może Tajfun będzie musiał zostać na obserwacji.
Minęło jeszcze jakieś
dziesięć minut, które dla Alice były wiecznością i drzwi
gabinetu się otworzyły. W poczekalni pojawił się blondyn z psem.
Dziewczyna natychmiast zerwała się z miejsca i podeszła do nich.
Tajfun leżał w ramionach
pana z zamkniętymi oczami i wyglądał jakby spał. Na szyi miał
wygoloną sierść i założony opatrunek, a jedna z jego łap była
zabandażowana. Nie wyglądał najlepiej, ale chyba nic nie zagrażało
życiu psa, skoro pozwolono mu wrócić do domu.
Kilka minut później,
Alice znów siedziała z Tajfunem w samochodzie i delikatnie głaskała
go po głowie. Matthew tym razem jechał wolniej i opowiadał
dziewczynie o tym, co mówił mu weterynarz.
— Wyliże się. Dostał
leki przeciwbólowe i teraz sobie pośpi, ale będzie dobrze.
— Cieszę się —
powiedziała Alice. — Trochę się przestraszyłam, gdy zobaczyłam
go, leżącego na poboczu.
— No, nie wyglądał
najlepiej. Zastanawia mnie tylko, co mu się stało. Potrącił go
ktoś czy co? Albo... ten przebrzydły pies Evansów go zaatakował.
On nigdy nie lubił Tajfuna.
Matthew zerknął w
lusterko i Alice zauważyła, że chłopak jest zły.
— Daj spokój, jeśli
nawet był to pies Evansów, to oni i tak się wszystkiego wyprą.
Wiesz jacy on są. Szkoda nerwów.
— A mnie jest szkoda
Tajfuna.
Dziewczyna, słysząc
zdecydowanie w głosie Matthew, nie odezwała się już. Jeśli chce
porozmawiać z Evansami, to niech rozmawia. Może to coś pomoże.
Kiedy dojechali do domu
państwa Warmth, Alice nie za bardzo wiedziała co robić. Pójść
sobie czy zostać jeszcze? Pomogła Mattowi i... właśnie, co dalej?
Chłopak wysiadł z
samochodu i zaczął ostrożnie wyjmować psa z auta.
— Otworzysz mi drzwi? —
zwrócił się do nastolatki.
— Jasne, nie ma sprawy —
odpowiedziała Alice, natychmiast kreując się w stronę domu.
Kiedy tylko chłopak wszedł
do mieszkania, dziewczyna usłyszała męski głos:
— Matt, to ty?
— Tak, tato! —
odkrzyknął Matthew.
Na korytarzu pojawił się
wąsaty, jasnowłosy mężczyzna w koszuli w kratkę. Najpierw
spojrzał na syna, trzymającego rannego psa, a później przeniósł
wzrok na dziewczynę. Jego twarz wyrażała głębokie zdziwienie.
— Co... co się stało? —
zapytał w końcu.
— Byliśmy w ośrodku
weterynaryjnym. Alice znalazła ledwo żywego Tajfuna i od razu do
nas przybiegła.
— A ja już myślałem,
że przyszedł do ciebie Robert, a tu coś takiego... Co z Tajfunem?
Co powiedział weterynarz?
— Zaraz wszystko powiem,
tylko zaniosę Tajfuna na jego legowisko — odparł chłopak i
zniknął w salonie.
Teraz Alice naprawdę nie
wiedziała, co robić. Została sama z panem Warmith i czuła się z
tego powodu trochę niezręcznie.
— Ja już chyba pójdę —
powiedziała, poprawiając pasek torby.
— A może napijesz się
czegoś? — zaproponował mężczyzna, wykonując zapraszający gest
w kierunku kuchni. — Potrafię zrobić najlepszą na świecie
herbatę. Co ty na to?
Alice uśmiechnęła się
serdecznie, widząc jak pan Warmith przybiera pozę, która mówiła:
Taką herbatą nie pogardziłaby nawet brytyjska królowa.
Dziewczyna otwierała już
usta i chciała się zgodzić, gdy z salonu wyszedł Matthew.
— Po tych lekach Tajfun
ma naprawdę dobry sen.
— To chyba lepiej.
Odpocznie sobie — powiedział pan Wartmih. — To jak, Alice? Dasz
się skusić na herbatę? Mam nawet ciasto. Jakaś nagroda ci się
należy.
Dziewczyna popatrzyła
najpierw na jednego, a później na drugiego mężczyznę. Obaj
sprawiali wrażenie, że chcą, by nastolatka jeszcze chwilę u nich
została.
— Mamy uznać milczenie
za zgodę? — zażartował Matthew, a Alice przypomniały się słowa
przyjaciółki.
Zobaczyłam, że
obściskiwał się z jakimś chłopakiem. Dokładnie nie wiem, kim on
był. Widziałam tylko jego profil, ale to na pewno był chłopak.
Nieprzyjemny uścisk w
klatce piersiowej i w żołądku powrócił. Dziewczyna znów poczuła
się tak jak w szkole. Drżące ręce zacisnęła w pieści. Bała
się, że jeśli zostanie tu kilka minut dłużej, to nie wytrzyma i
zwyczajnie się rozpłacze. Spuściła nieznacznie głowę, nie mogąc
spojrzeć w niebieskie oczy Matthew. Nie mogła patrzeć też na jego
uśmiech i rozczochrane blond włosy. W ogóle ciężko było,
chociażby na niego zerknąć, wiedząc jednocześnie, że ten
chłopak nie jest dla niej. Kolejny, z którym nie może być.
— Niestety, ale naprawdę
muszę wracać do domu — powiedziała Alice, patrząc się na pana
Wartmih.
— No dobrze, skoro musisz
wracać, to nie będziemy cię zatrzymywać. Bardzo dziękuję ci za
pomoc. Gdyby nie ty Tajfun mógłby nie przeżyć.
Dziewczyna uśmiechnęła
się blado i pokiwała głową na znak, że przyjmuje podziękowania.
— Do widzenia —
mruknęła i nawet nie patrząc się na Matthew skierowała się w
stronę wyjścia.
Nastolatka nie zdążyła
nawet opuścić podwórka państwa Wartmih, kiedy to usłyszała
dźwięk otwieranych, a za chwilę zamykanych drzwi.
— Alice! Zaczekaj chwilę!
Serce dziewczyny zabiło
szybciej, rozpoznając głos Matta. Biegł za nią. Czy takie rzeczy
nie zdarzają się tylko w romantycznych filmach?
Tylko, że to nie jest
żaden romans — pomyślała rozgoryczona.
Alice odwróciła się z
wahaniem. Postarała się przybrać obojętny wyraz twarzy i
zapytała:
— O co chodzi?
— Poznałem twoją
przyjaciółkę i mówiła mi, że chciałaś przyjść na nasz
koncert, ale nie mogłaś i tak sobie teraz pomyślałem, że... —
Matthew przerwał, jakby nagle nie wiedział, co chce powiedzieć. —
No wiesz, niedługo pewnie zagramy kolejny koncert. Nie wiemy co
prawda, dokładnie gdzie i kiedy, ale gdybyś chciała wpaść to...
zapraszam. Może uda mi się załatwić darmowe wejściówki, a nawet
miejsce VIP-a.
Mówiąc o miejscu dla
specjalnych gości, uśmiechnął się i mrugnął do Alice.
— Może, jeśli mama mnie
puści — odpowiedziała nastolatka, nie marząc o niczym innym, by
uciec jak najdalej.
Dziewczyna uważała, że
gdyby nie wdzięczność za pomoc Tajfunowi, to Matthew nie
zaproponowałby jej czegoś takiego. Bo niby dlaczego miałby? Do tej
pory jakoś niespecjalnie rwał się do rozmowy z nią. Wymienili
może parę zdań i tyle. A teraz, kiedy Alice straciła wszelkie
nadzieje, że kiedyś będzie mogła stworzyć z Matthew udany
związek, on zaczyna być dla niej miły. Nie to, że wcześniej nie
był miły. Ale jakoś nigdy za nią nie wybiegał z domu i nie
zapraszał na koncert.
— No okey, to do
zobaczenia i naprawdę dziękuję za to, że nie zostawiłaś rannego
Tajfuna.
—
Każdy, kto ma chociaż odrobinę dobrego serca zareagowałby
tak samo. A teraz naprawdę muszę już lecieć. Dzięki za
zaproszenie, może kiedyś z niego skorzystam.
To najdłuższy rozdział na tym blogu (liczy 9 stron). I w końcu doczekaliście się spotkania Alice z Matthew. Mam nadzieję, że powyższy tekst Wam się podobał i udało mi się Was zaskoczyć.
Pierwsza ^ ^
OdpowiedzUsuńAle przeczytam dopiero jutro, bo dzisiaj już nie znajdę wystarczającej ilości czasu.
Miało być wczoraj, ale wyszło jak zawsze. W lutym chyba postępuje zgodnie ze złotą myślą na moim kalendarzu - "co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro".
UsuńAle wracając do treści.
[w tym miejscu mogłabym wkleić swoje zdjęcie z szeroko otwartymi ustami]
Takiego obrotu zdarzeń to bym się nigdy nie spodziewała, ale bardzo mi się to podoba. Oczywiście współczuję Alice, ale tak w życiu bywa. Zresztą, nie wierzę w związki, które mogą trwać do końca życia, gdy rozpoczęły się w wieku nastu lat. Musi się z tą sytuacją pogodzić i za jakiś czas na pewno znajdzie innego chłopaka, który się jej spodoba. A Mattowi życzę szczęścia.
Jednak uważam, że z zaproszenia na koncert powinna się cieszyć, mimo że nie będzie z tego żadnego romansu, to zawsze może narodzić się przyjaźń. No i na koncercie może dobrze się bawić.
Przy scenie ze znalezieniem psa aż mi serce stanęło. Jestem bardzo wyczulona na krzywdy zadawane zwierzętom i cieszę się, że Alice zachowała zimną krew i od razu pobiegła pomoc. Odetchnęłam z ulgą, gdy dotarli na czas do weterynarza i okazało się, że Tajfunowi nic poważnego nie jest. Jednakże mam drobne zastrzeżenia do tego, że Matt badał obrażenia psa. Chłopak przecież na tym się nie znał i przez przypadek mógł zrobić zwierzęciu krzywdę.
Pozdrawiam serdecznie :)
Zaskoczyłam? To dobrze. Cel osiągnięty.
UsuńŚcieżki Matta i Alice jeszcze nie raz się skrzyżują. Obiecuję. Dziewczyna na razie cierpi, co jest zrozumiałe, ale znajomość tej dwójki będzie się rozwijała.
A Tajfunowi nie dałbym zrobić nic złego.
Może źle to ujęłam, ale Matt nie do końca badał obrażenia psa. Po prostu z bliska chciał się przyjrzeć i stwierdzić jak poważne są rany.
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam.
Dobrze wiesz, że nie znoszę stereotypów. Na przykład to, że jeśli dziewczyna jest blondynką nie oznacza od razu, że jest głupia, ale ty kochana tym rozdziałem potwierdziłaś stereotyp: jak rude to i wredne :* Gdzie się podziało twoje serce? Hmm? Zrobić coś takiego Alice? Spodziewałam się, że coś namieszasz, ale żeby aż tak? Wiem, że uwielbisz komplikować życie swoim bohaterom, ale teraz przeszłaś samą siebie. Ciekawe co się dalej stanie. A może to wszytko jedna wielka pomyłka? Może Ann schlała się, naćpała i miała jakieś zwidy? Któraś z czytelniczek napisała, że nad Alice chyba krąży jakieś fatum i teraz się z tym zgadzam. A ta akcja z psem była świetna.
OdpowiedzUsuńDobra kończę ten komentarz. Dopadnę cię w szkole.
Buziaki :*
Kasia
Do rudych włosów się przyznaję, ale nie jestem wredna. Może czasami :) Już Ty się nie martw o moje serce. Jest na właściwym miejscu. Ale masz rację, lubię raz na jakiś czas wywrócić życie moich bohaterów do góry nogami.
UsuńRaczej nie sądzę, żeby Ann doprowadziła się do takiego stanu, aby miewać halucynacje. Chociaż różne rzeczy dzieją się na imprezach :)
A Alice rzeczywiście nazwać szczęściarą nie można.
A co mi zrobisz jak mnie złapiesz? Nic nie powiem choćbyś mnie faszerowała kalafiorem.
Taki jeden błąd mi się rzucił w oczka:
OdpowiedzUsuń— Kto ci się stało, piesku? — wyszeptał, dotykając ostrożnie zakrwawionej sierści. < Kto ci się stało? Raczej "co"! :)
Szkoda mi Alice. Chociaż kartkówka to nic złego, bo tak jest w każdej szkole, to jednak ta sprawa z Matthew musiała ją strasznie zaboleć. (W każdym razie nie dało się tego ukryć XD). Mam nadzieję, że Ann się coś pomieszało i że to nie był on. ;)
Pani Sharp mnie zaciekawiła, powiem szczerze. Taka terrorystka normalnie. XD Wyżywać się już nie ma na kim pewnie. ;) Może kiedyś się stanie milsza? Nie wiem, zobaczymy. Ale i tak ją lubię!
Okej, to do następnego rozdziału. ;)
Pozdrawiam.
Wcześniej chciałam napisać "Kto ci to zrobił, piesku?", ale w końcu zmieniałam zdanie, a to "kto" przez przypadek musiałam zostawić. Już poprawiam.
UsuńTak, sprawa z Matthew się skomplikowała i Alice już praktycznie straciła wszelkie nadzieje.
A pani Sharp ma trudny charakter, ale bardzo dobrze mi się o niej pisze i pewnie jeszcze się pojawi. No nie wiem czy się zmieni, tacy ludzie łatwo się nie zmieniają.
Świetne. Strasznie mi się podobają opisy i sytuacje ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze tu wrócę, bo z komórki za ciekawie się nie pisze ;)
witam, wpadłam na tutaj przypadkiem i bardzo zainteresował mnie pomysł na opowiadanie. lubię motywy luster, odbić i wszelkiego rodzaju alternatyw. w dodatku masz lekki i przyjemny tekst dzięki czemu rozdziały czyta się łatwo i szybko. podobają mi się Twoje dialogi i opisy choć czasem przydałoby się więcej elementów liryki - czyli przeżyć wewnętrznych. Oczywiście nie jest to aż tak strasznie konieczne :)
OdpowiedzUsuńOgólnie bardzo podoba mi się postać Alicji. na razie jest cicha i spokojna, ale czekam aż nadejdzie dzień w którym ulegnie Ajcili bo podejrzewam, że w końcu do tego dojdzie. poza tym, zainteresował mnie wątek Matta. Ciekawe, czy okaże się, że chłopak naprawdę jest gejem?
Pozdrawiam i zapraszam do siebie na http://brz-kao-vetar.blogspot.com/
Dziękuję za komentarz i cieszę się, że opowiadanie Ci się podoba. Nad opisami przeżyć wewnętrznych bohaterów postaram się popracować.
UsuńDzień, w którym Ecila ( trochę się pomyliłaś w zapisie tego imienia, ale to dosyć dziwne imię także nic nie szkodzi) naprawdę wmiesza się w życie Alice, oczywiście nastąpi. Na razie Eclia dopiero się rozkręca.
A wątek Matta będę jeszcze rozwijała, więc wszystkiego się dowiesz.
W wolnej chwili z chęcią zajrzę do Ciebie.
fakt, pomyliłam się, bo zrobiłam to automatycznie, zauważyłam, że to Alice od tyłu i spolszczyłam imię. Przepraszam :)
UsuńUff, nie wierzę! Elif jeszcze nie napisała? Innym osobom udało się ją wyprzedzić? Muszę przyznać, że kiedy przeczytałam o „tajemnicy” Matta, aż mnie zatkało. W obecnych czasach bycie gejem nie jest już traktowane, jak dewiacja.Oczywiście są tacy, którzy nie lubią Murzynów, homoseksualistów albo buddystów. Jednak mnie to nie szokuje, tylko Al mi szkoda. Przecież zakochała się po raz pierwszy w życiu i przeżyła takie rozczarowanie. Co do sytuacji, to panna Sharp przypomina mojego historyka z liceum. Jest antypatyczna oschła, surowa. To raczej ona przypomina czarownicę w każdym razie bardziej, niż ta właścicielka kota u weterynarza. Mam nadzieję, że Tajfun wyjdzie z opresji. Naprawdę robi się coraz ciekawej, ale mam dziwne przeczucie, iż to dopiero początek kłopotów Alice... Wszak zapewne na scenę jeszcze niejeden raz wkrocz złe alter ego z lustra, hę? Dobrze myślę?
OdpowiedzUsuńMiałam nadzieję zaskoczyć Was tą "tajemnicą". Alice na razie jest strasznie rozczarowana i zraniona, ale ten stan nie będzie trwał wiecznie. Zresztą szykuję dla niej kilka niespodzianek.
UsuńTo prawda, pani Sharp do miłych osób nie należy. Przyznam, że ta postać jest wzorowana na dwóch nauczycielkach z mojej szkoły, choć one chyba nie są aż tak straszne jak profesorka Alice.
Ecila jeszcze nie raz wkroczy na scenie, ale nie jestem pewna czy w następnym rozdziale, bo w szóstce chciałabym wam przybliżyć postać mamy Alice.
No cóż, myślałam, że Matt będzie miał dziewczynę, albo nawet kilka, ale taki obrót sprawy nieco mnie zaszokował. Po prostu nie spodziewałam się, że Matthew może woleć chłopaków... (co kojarzy mi się z moim Mattem, ze "Spadających marzeń" ;p).
OdpowiedzUsuńAkcja z Tajfunem bardzo fajna. Wreszcie ze sobą pogadali; może nie tak, jakbym chciała, ale nie wszystko można tak od razu dostać.
Trochę brakowało mi Ecili. Czekam na jakąś akcję z odbiciem Alice.
Pozdrawiam i życzę weny :)
Matthew mający dziewczynę? To byłoby zbyt przewidywalne. A podobieństwo do Twojego Matta było zupełnie niezamierzone. Kiedy tworzyłam postacie (a było to około pięciu miesięcy temu) to nie skojarzyłam podobieństw naszych Mattów. Pomyślałam o tym dopiero podczas pisania tego rozdziału, a to trochę za późno na zmiany. Ale nie martw się, podobieństwo między Mattami jest tylko pozorne, mam w zanadrzu jeszcze kilka zwrotów akcji, dzięki którym postać Matthew powinna Was zaskoczyć.
UsuńTak, dzięki chęci pomocy Tajfunowi, Alice i Matt mieli okazję pogadać. Niestety zły los (czyt. autorka) chciał, że odbyło się to tuż po tym jak Alice dowiedziała się, że nie ma u Matta szans.
Mnie też trochę brakowało Ecili. Lubie o niej pisać, ale na razie jej rola jest dosyć niewielka, choć z czasem się to zmieni.
Oj tak, zdecydowanie mnie zaskoczyłaś tym, co tutaj zrobiłaś. Jak to możliwe, że Matthew jest gejem? Nie wiem, czy w to wierzę? Może rzeczywiście Ann się coś pomyliło? Trochę mi to nie pasuje.
OdpowiedzUsuńAle przyznam szczerze, że troszkę mnie zirytowało zachowanie chłopaka. Rozumiem, że chce się odwdzięczyć dziewczynie za to, że mu pomogła z Tajfunem, lecz troszkę dziwnie to wszystko wymyślił. Skoro nigdy na nią uwagi nie zwracał, to nie powinien tak szybko, nagle zapraszać jej na swój koncert. Raczej na jego miejscu podkreśliłabym, że w ramach rewanżu, czy coś, w wyrazie podziękowania chcę się z nią spotkać na kawie, czy jakichś lodach, żeby po prostu okazać swoją wdzięczność. Dopiero, kiedy kontakty się ładnie ocieplą (jeśli!), zaproponowałabym udział w koncercie. I i tak nie mogę uwierzyć, że Matt jest gejem. Po prostu nie może i tyle!
Widzę, że masz spore wątpliwości, co do orientacji Matthew, ale myślę, że z kolejnymi rozdziałami uda mi się je rozwiać.
UsuńWłaściwie to dokładnie nie wiadomo czy do propozycji Matta przyczyniła się tylko wdzięczność czy może stwierdził, że Alice to fajna dziewczyna, z którą warto się zaprzyjaźnić. Alice jest na razie zraniona i to ona uważa, że propozycja koncertu = rewanż.
A mnie właśnie pomysł z koncertem wydał się całkiem sensowny. Chłopak ją zaprosił, bo słyszał, że wcześniej dziewczyna chciała pójść. Więc skoro chciała wcześniej iść to czemu nie miałaby być zadowolona, że teraz ją zaprasza? Zresztą to dosyć luźna propozycja. Jeśli Matt nie jest zbyt zainteresowany Alice, nawet jako koleżanką, to nie musiałby jej zabawiać rozmową ani nic. Alice byłaby jedną z wielu osób na koncercie.
Dziękuję za komentarz i wyrażenie swojego zdania.
Sorka, że tak późno :( Akurat Matt to mnie mało obchodzi. :P Zaintrygowała mnie Ecilia! Sądząc po tytule : Drugie oblicze Alice, wnioskuję, że to jej jakby alter ego :O Bo np: ona jest miała, uprzejma, nieśmiała a Ecilia na odwrót. Hmmm.. Od razu pomyślałam, że ... - nie wiem jak to określić- jej osobowość się rozdzieliła przy narodzinach czy coś... :D Albo te dwie osobowości się później połączą. No! C: Chyba się wysłowiłam i napisałam swoje przemyślenia. Mam nadzieję, że cd w toku!
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz :)
UsuńEcila chyba wszystkich bardzo interesuje. Niestety na razie kryje się w cieniu, a raczej w lustrze. Później będzie jej znacznie więcej i zapewniam, że trochę namiesza w życiu Alice.
Oczywiście, kolejny rozdział jest już prawie na ukończeniu i powinien pojawić się w weekend.