Layout by Raion

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 14


"Dzieci z początku kochają swych rodziców,
gdy są starsze, sądzą ich, czasem im wybaczają."
Oscar Wilde

Jane leżała wyczerpana na szpitalnym łóżku. Jednak wszelkie zmęczenie zeszło na drugi plan, kiedy zobaczyła pielęgniarkę, niosącą do niej małe zawiniątko. Kobieta wzięła je i odsunęła biały kocyk. W ramionach trzymała cieplutką, zaróżowioną istotkę, która smacznie spała. Blondynka delikatnie pogłaskała pucołowaty policzek. Dziecko mruknęło cicho, ale nie obudziło się.
Ma pani zdrową dziewczynkę. Podczas badania była grzeczna jak aniołek — powiedziała starsza pielęgniarka z uśmiechem. — Gratuluję.
Dziękuję — odezwała się Jane, tylko na chwilę podnosząc wzrok.
Kiedy kobieta wyszła z sali w drzwiach staną Thomas.
Blondynka ucałowała czółko córeczki i spojrzała na męża, który wciąż stał i patrzył na nie.
Chodź, zobacz naszą ślicznotkę — zachęciła.
Mężczyzna był blady i wyglądał na lekko poddenerwowanego. Niepewnym krokiem zbliżył się do szpitalnego łóżka, ostrożnie siadając na jego brzegu.
Spójrz na naszą maleńką córeczkę. — Uśmiechnęła się Jane, podsuwając Thomasowi zawiniątko.
Brunet w milczeniu wpatrywał się w śpiące dziecko aż w końcu odezwał się dziwnie drżącym, słabym głosem:
Moja mała, Alice.
I wtedy dziewczynka podniosła lekko opuchnięte powieki i spojrzała na Toma ciemnoniebieskimi oczami, odrobinę zezując. Mężczyzna uśmiechnął się do córki, a ta zapiszczała wysokim głosem.
Chyba mnie lubi — zaśmiał się, a Jane wydawało się, że starł z policzka łzę.
Nie lubi. Kocha — powiedziała. — A jeśli jeszcze nie kocha to pokocha, tak jak ja cię pokochałam.
Thomas, uważając na dziecko, pochylił się i złożył na ustach żony czuły pocałunek. Następnie odsunął się i jeszcze raz spojrzał na Alice.
Wykapana mamusia. Jasne włoski, niebieskie oczka. Moja śliczna, kochana kobietka.
Jest jeszcze malutka i może później okaże się, że przypomina ciebie.
Nie. Jest dokładnie taka jak jej mama. Mały aniołek.
Jane westchnęła cicho i przymknęła powieki.
Siedziała w salonie i przeglądała gazetę, ale nie mogła się na niej skupić. Nagle do pomieszczenia wbiegła szczuplutka dziewczynka w czerwonej sukience w groszki. Z uśmiechem na ustach pochyliła się nad oparciem kanapy i zapytała:
Mamo, gdzie tatuś?
Musiał dłużej zostać w pracy — skłamała Jane.
A kiedy wróci? — dopytywało się dziecko.
Niedługo, aniołku — odpowiedziała matka z bladym uśmiechem i odłożyła gazetę na stolik. — Masz ochotę na szarlotkę?
Tak! — ucieszyła się Alice i poskoczyła, a razem z nią podskoczyły dwa sterczące kucyki.
To idziemy do kuchni.
Kiedy dziewczynka zajadała się wypiekiem mamy, kobieta stała w oknie i wypatrywała powrotu męża. Dzwonił do niej trzy godziny temu i powiedział, że musi dłużej zostać w pracy, ale Jane znała prawdę, a właściwie podejrzewała jaka ona jest.
Mamo?
Słucham, kochanie — Blondynka odwróciła się w stronę córki i zobaczyła, że mała zdążyła już zjeść kawałek ciasta.
Czy „niedługo” będzie zaraz?
Alice... — Nie dokończyła, bo usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
Dziewczynka też to usłyszała i natychmiast zerwała się z miejsca. Wybiegła z kuchni, a matka podążyła za nią.
Tata! — wykrzyknęła Alice, wyciągając ręce w stronę mężczyzny w białej koszuli, który ledwo zdążył wejść do mieszkania.
Thomas z łatwością podniósł sześcioletnią córkę i uśmiechnął się do niej.
Stęskniłaś się, mój aniołku?
Tak, bardzo — odezwała się dziewczynka i objęła ojca za szyję.
Jane stała i uśmiechała się jak przystało na zadowoloną matkę i żonę. Kiedy w końcu Tom na nią spojrzał, postawił Alice na podłodze i delikatnie trącając jeden z kucyków, powiedział:
Leć do swojego pokoju. Niedługo do ciebie przyjdę i poczytam ci o księżniczkach i smokach, dobrze?
Dobrze — zgodziła się sześciolatka, ale nagle się zawahała i zapytała. — A długo trwa to „niedługo”?
Mężczyzna zaśmiał się łagodnie i przykucną przy córce.
Zobacz — polecił, wyciągając rękę z zegarkiem. — Przyjdę do ciebie za piętnaście minut. Ty też masz zegarek w swoim pokoju i jeśli zobaczysz, że ta wskazówka będzie tu, to znaczy, że już do ciebie idę. Dobrze?
Alice pokiwała głową i poszła w kierunku schodów.
Chodź do kuchni to podgrzeję ci kolację — odrzekła w końcu Jane.
Już jadłem, dziękuję — powiedział, podchodząc do żony i całując ją w policzek.
Kobieta zacisnęła usta, czując kwiatowy aromat „obcego” mydła i intensywniejszą woń męskich perfum. Tom musiał się nimi niedawno spryskać, chcąc zatuszować jakiś inny zapach. Prysznic lub kąpiel też musiał wziąć.
Jadłeś?
Tak. Kolega przyniósł trochę żarcia w czasie przerwy — wyjaśnił, wracając po teczkę, którą zostawił na szafce, znajdującej się przy wejściu.
Rozumiem — mruknęła Jane.
To dobrze. Idę się przebrać, a później poczytać Alice.
Alice nie mogła się ciebie doczekać.
Thomas uśmiechnął się tylko i poszedł.
Jane otworzyła oczy i zobaczyła, że stoi przed nią córka w mundurku szkolnym i torbą, przewieszoną przez ramię.
Wszystko w porządku? — zapytała.
Tak, tak. — Kobieta wstała z krzesła i wyszła z kuchni, nawet nie dopijając swojej ulubionej kawy.
Obie panie wsiadły do samochodu i ruszyły z podjazdu. Auto jechało dobrze znaną trasą, wioząc brunetkę do szkoły. Między kobietami narastała cisza, wywołując u Ecili dziwne poddenerwowanie. Nastolatka znów czuła, że jej mamie nie dopisuje dobry humor, a dziewczyna nie lubiła, nie wiedzieć co się dzieje. Już nawet otwierała usta, ale Jane ją uprzedziła.
W środę muszę wyjechać do Karoliny Południowej, a dokładniej do Columbii. Szefowa niedawno założyła tam nowy oddział i prosiła mnie o pomoc. Jestem jej zaufaną, główną księgową i chce, żebym pojechała tam z nią, pomogła w rachunkach oraz wprowadzeniu do nich nowej księgowej.
Ecila przez chwilę w milczeniu wpatrywała się w kobietę, która wciąż nie odrywała wzroku od jezdni.
Na ile wyjeżdżasz? — zapytała w końcu nastolatka.
Możliwe, że nie będzie mnie pięć dni.
Pięść dni? Aż pięć? Super! Może uda się zrobić jakąś imprezkę? Albo gdzieś wyjść? Pięć dni wolności — ekscytowała się Ecila, obserwując mijane budynki i ludzi.
Tak się zastanawiałam czy poradziłabyś sobie sama, czy wolałabyś na ten czas pomieszkać u swojego ojca.
Brunetka odwróciła się powoli.
Pomieszkać u mojego ojca? — zapytała niepewnie, czując jak jej plany właśnie legły w gruzach.
Jeśli on by się zgodził i ty byś chciała — odezwała się Jane, starając się brzmieć zupełnie normalnie, a nawet obojętnie, ale chyba jej nie to wyszło.
Mamo... Czy ty pokłóciłaś się z tatą?
Nie, skąd. Czasy, kiedy się kłóciliśmy dawno minęły — odpowiedziała kobieta, zatrzymując się na pasach.
Wciąż się kłócicie, gdy tylko macie do tego okazję.
Wszystko jest w porządku — upierała się Jane. — Rozmawiałaś z nim wczoraj?
Tak. Zadzwonił do mnie, a ja zgodziłam się spędzić z nim weekend.
To świetnie.
Ecila wyczuła jawne kłamstwo w głosie matki. Było dla niej jasne, że kobieta pokłóciła się ze swoim byłym mężem, ale nie wiedziała, o co. O Amber? O Alice? O alimenty? No o co?!
Czemu się tak na mnie patrzysz, Alice?
Nie... nic — mruknęła brunetka, dochodząc do wniosku, że szybciej dowie się, co gnębi jej matkę, pytając się o to Toma.
***
Historia. Przedmiot znienawidzony przez wszystkie uczennice, które tkwiąc w niewiedzy co do charakteru Sophii Sharp, wybrały go.
Ecila weszła do sali równo z dzwonkiem, tuż przed nauczycielką. Trzy miejsca były puste i raczej nie zanosiło się na to, żeby dzisiaj miałoby to ulec zmianie. Profesorka nie znosiła spóźnień i lepiej już było w ogóle nie przychodzić na lekcję. Chociaż... Brunetka doskonale zdawała sobie sprawę, że nieprzyjście na lekcję równało się z przymusem podania bardzo dobrego powodu, a nieobecna ostatnio uczennica musiała także liczyć się z wysokim prawdopodobieństwem przepytania jej przez panią Sharp. Nieraz zdarzały się też kartkówki, zwłaszcza gdy nie było sporej liczby dziewcząt, sporej zdaniem historyczki.
Ecila szybko usiadła obok Ruby i wyjęła podręcznik oraz zeszyt.
Cześć — przywitała się cicho.
Szatynka skinęła tylko głową, nie odrywając wzroku od biurka profesorki, która właśnie sprawdzała listę. Głos pani Sharp był oschły, znudzony i niezbyt głośny. Patrząc na nią dziewczynie wydawało się, że nauczycielka ma serdecznie dość swojej pracy, a wszystkie uczennice w sali ma za idiotki.
Ecila chcąc nie chcąc, także zwróciła wzrok na wysoką i sztywną kobietę w granatowym żakiecie, która swoim sposobem bycia bardziej przypominała generała niż pedagoga.
Nagle Ruby zerwała się, słysząc własne nazwisko, tak szybko, że przewróciła krzesło, które z łoskotem uderzyło o posadzkę.
Sophia Sharp przerwała odczytywanie listy i spojrzała na sprawczynię całego zamieszania. Przez kilka sekund patrzyła w milczeniu na szatynkę, niczym sęp na ledwo żywą ofiarę, a następnie powróciła do sprawdzania obecności.
Ruby ostrożnie podniosłą krzesło i jeszcze ostrożniej na nim usiadła. Ręce jej się trzęsły, policzki były zaróżowione, a na skroni pojawiły się kropelki potu.
Dla Ecili to było całkiem ciekawe. Prawie słyszała dudnienie serca w piersi przyjaciółki. I to spowodowała jedna kobieta! Jedna kobieta, budząca większą grozę niż duch albo jakiś potwór w horrorze. Tylko dlaczego? Może dlatego, że była bardziej realna niż wymyślone przez filmowców stwory? Ona była jak morderca, włamujący się do mieszkania. Spokój takiej uczennicy zostaje zakłócony, a perspektywa piekła jakie może zgotować pani Sharp jest bardzo prawdopodobna. Brunetka uśmiechnęła się sama do siebie z myślą: Podoba mi się ta babka.
Nagle Ecila poczuła szturchnięcie w żebra i szybko zorientowała się, że to jej kolej na liście. Podniosła się zwinnie i powiedziała zupełnie zwyczajnym głosem:
— Obecna.
Sophia Sharp musiała zauważyć niedawny uśmieszek nastolatki, bo znów porzuciła sprawdzanie obecności na rzecz zaciśnięcia wąskich warg i przyjrzenia się uczennicy zmrużonymi oczami. Siedemnastolatka spokojnie odwzajemniała spojrzenie, posyłając profesorce przyjazny uśmiech.
— Czy coś cię bawi, panno Hidden?
— Skąd.
— Masz wyjątkowo dobry humor — powiedziała nauczycielka, tak jakby bycie w dobrym nastroju było grzechem.
— Owszem, mam dobry humor — przyznała Ecila, ciesząc się w duchu z wyrazu osłupienia, które na chwilę, ale to dosłownie chwilę, zagościło na twarzy pani Sharp. Do tego dziewczyna znów poczuła lekkie uderzenie, tym razem w nogę.
— A co sprawiło, że masz dobry humor... panno Hidden?
— Mam wiele powodów, by się cieszyć, proszę pani — odpowiedziała grzecznie, nie przestając się uśmiechać.
— Doprawdy? — zapytała uprzejmie profesorka, ale brunetka domyśliła się, że kobieta już obmyśla plan, jak zepsuć swojej uczennicy ten dobry humor.
Ecila już otwierała usta, by odpowiedzieć, ale w tej samej chwili Ruby uszczypnęła ją tuż pod kolanem. Nastolatka podskoczyła i obrzuciła przyjaciółkę oburzonym spojrzeniem, jednak szatynka natychmiast odwróciła wzrok.
— Panno Hidden, co to ma znaczyć?
Siedemnastolatka ponownie zwróciła się w stronę nauczycielki, która tym razem nie ukrywała niezadowolenia. Mimo tego dziewczyna, zamiast odpowiedzieć na pytanie, przywołała na twarzy delikatny uśmiech.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Stanęła w nich drobna, czarnowłosa kobieta o oliwkowej cerze i ciemnozielonych oczach, ubrana w ołówkową spódnice i błękitny sweterek. Uśmiechnęła się przepraszająco do profesorki, mówiąc:
— Przepraszam za przerwanie lekcji, ale pani dyrektor prosi do swojego gabinetu. To jakaś bardzo ważna sprawa.
— Dobrze, już idę — powiedziała Sharp, a kiedy drzwi się zamknęły za sekretarką, dodała. — Proszę przeczytać dzisiejszy temat z podręcznika i zrobić notatki. Możecie być pewnie, że wszystko sprawdzę.
Przy ostatnim zdaniu spojrzała na brunetkę, po czym wyszła. Na początku w sali żadna z uczennic nie odważyła się odezwać, ale później w pomieszczeniu dało się słyszeć wymianę zdań kilku dziewcząt, początkowo ciche, a po kilku minutach bardziej śmiałe i otwarte. Do Ecili dotarło nawet kilkukrotnie imię „Alice”, świadczące o tym, kto jest przedmiotem części z tych rozmów. Nastolatka musiała przyznać w duchu, że miała wiele szczęścia. Gdyby nie Florence Plessis – sekretarka, to profesorka dalej, by ją męczyła.
— Coś ty najlepszego narobiła? — zapytała zdenerwowana Ruby.
— Nic nie zrobiłam. Grzecznie odpowiadałam na pytania.
— Może i grzecznie, ale dla pani Sharp to jak sygnał do ataku. Teraz to masz przechlapane, a my razem z tobą.
— Przesadzasz — zlekceważyła całą sytuację Ecila.
Szatynka pokręciła głową w geście bezradności.
— Mam taką nadzieję.
— Nasza kochana Alice zajrzała do paszczy lwa — zaśmiała się Annabella, siadając na kancie ławki przyjaciółek.
— Tak, a teraz ten lew nas połknie żywcem.
— Wyluzuj, Ruby — powiedziała Ann.
— Właśnie. Co nam zrobi? — dodała Ecila.
— Co? Co?! Jak to, co? Będzie teraz nas gnębiła pytaniami i kartkówkami. Cud będzie jak zdamy — odparła coraz bardziej zdenerwowana dziewczyna. — Przecież ją znacie. Wiecie jaka jest. Ona nie wybacza i nie zapomina.
— Ale ja nic złego nie zrobiłam — uparła się siedemnastolatka. — Uśmiechnęłam się, wielki mi grzech.
— To nie chodzi o uśmiech. Ona zobaczyła, że ty się jej nie boisz, więc teraz zrobi wszystko, żebyś zmieniła zdanie.
— Dajcie spokój, dziewczyny — zaczęła Annabella. — To Pirania, zawsze była cięta. Powścieka się i jej przejdzie.
— Jasne. Przez tydzień albo dwa będzie nam robiła co lekcje kartkówkę, a później wróci do starego systemu – kartkówka raz w tygodniu, a tak to odpyta ze trzy osoby.
— Może i tak, ale nie liczyłabym, że tobie Alice szybko odpuści — powiedziała Ruby.
***
Victoria nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Alice Hidden nieźle wkurzyła panią Sharp, a co za tym idzie na następnej lekcji cała klasa otrzyma kartkówkę w prezencie.
Boże, co za idiotka — pomyślała ze złością. — Jeszcze tylko tego mi brakuje. Może, gdyby Pirania wróciła na lekcję, to przynajmniej porządnie oberwałoby się tej głupiej małpie.
Blondynka wyjęła komórkę i sprawdziła która godzina. Jej mama powinna już tutaj być. W końcu miały się razem wybrać na zakupy. Dziewczyna weszła w kontakty i odnalazła numer do swojej rodzicielki. Po dwóch sygnałach Amber odebrała telefon.
— Gdzie jesteś, mamo?
— Jeszcze w domu, ale zaraz wychodzę. Tom zaprosił mnie na obiad. Oczywiście się zgodziłam. Tylko nie za bardzo wiem, w co się ubrać. Może założę tę czarną sukienkę, którą sobie ostatnio kupiłam. Co o tym myślisz? Zresztą nieważne. Zaraz czegoś poszukam. A ty czegoś chciałaś?
Victoria w zdumieniu słuchała własnej matki.
— Jak to wychodzisz? Przecież miałyśmy się spotkać pod szkołą i jechać na zakupy.
— Eee... tak?
— Tak, mamo.
— Oj, Vicki — mruknęła Amber. — Ciągle tylko te zakupy i zakupy. Nic się nie stanie, gdy dziś na nie nie pójdziesz.
— Przecież... przecież to ty ciągle chodzisz na zakupy.
— Nie bądźmy takie drobiazgowe.
— Ale przecież się umawiałyśmy, obiecałaś mi — jęknęła zawiedziona Victoria.
— Obiecywałam czy nie obiecywałam, wszystko jedno. Thomas mnie zaprosił na obiad, to ważne. Czemu nie możesz tego zrozumieć?
— A dla mnie ważna jest sukienka na przyjęcie u bliźniaczek.
— Kupisz ją innym razem.
— Ale przyjęcie jest już jutro!
— I ty jeszcze nie masz sukienki?! Jak zawsze wszystko na ostatnią chwilę. Jesteś taka bezmyślna, Victorio!
Blondynka zacisnęła dłoń na komórce, którą miała teraz ochotę wyrzucić. Była zła i zawiedziona. Nie mogła uwierzyć, że jej matka znów odstawia ją na bok.
— Przecież sama mówiłaś, że zdążę ją kupić dzień przed przyjęciem!
— Oczywiście, teraz wszystko składaj na mnie.
— Tak, jasne. Za to ty jak zwykle masz mnie w dupie i uganiasz się za kolejnym facetem.
— Jesteś bezczelna — zdenerwowała się Amber.
— Tak, bo to ja zawsze jestem ta zła. Wiesz co? Wypchaj się! Sama sobie kupię tę sukienkę. Nie potrzebuję twojej pomocy ani pieniędzy.
— Prędzej czy później i tak do mnie przyjdziesz.
Victoria oderwała telefon od ucha i przerwała połączenie. Aż cała się trzęsła ze złości. To ona jest bezczelna? Ona?! A kto łamie obietnice? Kto wciąż zapomina, że ma córkę? Kto wiecznie kursuje między fryzjerem, kosmetyczką, galerią a solarium? No i klinikami oferującymi operacje plastyczne. Ciągle tylko coś poprawia i naciąga, próbując zatrzymać płynący czas.
Dziewczyna włożyła komórkę do torebki i skierowała się w stronę przystanku. Miała zamiar wrócić do domu, wziąć swoje oszczędności i udać się do galerii. Nie chciała zrezygnować z dzisiejszych zakupów, a jeśli mama nie pojedzie z nią i jej nie doradzi, to trudno.
Niech sobie idzie na ten durny obiad z kochanym Tomem — pomyślała zirytowana postawą rodzicielki.
— Victoria?
Blondynka odwróciła się i zobaczyła, stojącą za nią Alice.
Czego do cholery ona ode mnie chce?
— No, co?
— Musimy pogadać — powiedziała brunetka, rozglądając się dookoła.
Na przystanku stało kilka osób ze szkoły, które przyglądały im się z zainteresowaniem.
— Ze mną? — zdziwiła się Victoria. — Nie jestem twoją przyjaciółką. Twoja przyjaciółka jest tam.
Ciemnowłosa dziewczyna odwróciła się i zobaczyła wsiadająca do samochodu Ruby.
— Tylko że to z tobą chcę porozmawiać.
— Co za zaszczyt — zironizowała nastolatka. — Czego chcesz?
— Nie tutaj.
— Sorry, ale jak nie tu, to nigdzie. Spieszę się.
— Chodzi o naszych rodziców.
Vicki zmrużyła oczy. Nie miała zamiaru rozmawiać o tym z nikim, a tym bardziej z Alice Hidden, aktualnie wrogiem numer jeden.
— To świetnie, ale mam to gdzieś.
Jednak siedemnastolatka nie chciała zrezygnować. Złapała Victorie za łokieć i wyszeptała:
— Musimy ich rozdzielić.
— Taa... Łatwo mówić.
— Razem coś wymyślimy. Ty nie chcesz, żeby twoja matka się spotykała z moim ojcem i ja też tego nie chce. Lepiej połączyć siły.
Blondynka rozejrzała się i odciągnęła rozmówczynie na bok.
— Mam ci pomóc?
— A dlaczego nie? Zamiast się bezsensownie kłócić możemy spróbować coś wymyślić.
— Zakopać topór wojenny, paść sobie w ramiona i zostać najlepszymi przyjaciółkami? — zaśmiała się dziewczyna.
— Wątpię, żebyśmy zostały najlepszymi przyjaciółkami, a już na pewno nie rzucę ci się w ramiona — odparła Alice z ironicznym uśmiechem.
— Ja też sobie tego nie wyobrażam.
— Ale jedno nie wyklucza drugiego. Mamy wspólny cel, skupmy się na nim. Chyba warto zaryzykować, no nie?
Victoria pomyślała o matce szykującej się na obiad z Thomasem.
— Może i warto.
— To chodźmy do tej kawiarni na rogu. Porozmawiamy. 

sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 13

"Emocje, kaprysy i kłamstwa, fascynacja i gra
Uczucia i ich brak...
Dary, których nie wolno przyjąć...
Kłamstwo i prawda.
Czym jest prawda?
Zaprzeczeniem kłamstwa?
Czy stwierdzeniem faktu?
A jeżeli fakt jest kłamstwem, czym jest wówczas prawda?"
Andrzej Sapkowski

Ecila zostawiła torbę z książkami na nieposłanym łóżku i zeszła na dół. Z kuchni dochodził przyjemny zapach pieczonego kurczaka. Dziewczyna zatrzymała się w drzwiach i przez chwilę obserwowała mamę, która mieszała coś w garnku.
— Nie stój tak, Alice. Lepiej nakryj do stołu. Obiad zaraz będzie gotowy — powiedziała niecierpliwie Jane, odkładając łyżkę.
Nastolatka bez słowa podeszła do szafki i wyciągnęła z niej talerze, a następnie sztućce i szklanki. Wszystko to rozłożyła na stole.
— Weź jeszcze kompot — poleciła kobieta, a sama zajęła się nakładaniem jedzenia na talerz.
Ecila zauważyła, że mama jest jakaś nieswoja i podirytowana. Przyczyną tego mogły być kłopoty w pracy albo... coś innego. Tylko co? Dziewczyna ostatnio starała się nie kłócić z rodzicielką i unikać sytuacji, w których mogłaby się zdradzić. Dlatego sądziła, że powodem rozdrażnienia kobiety nie jest jednak ona.
Przy stole Jane milczała i niewiele jadła. Ecila zerkała na nią co chwilę, jednak w końcu zapytała:
— Coś się stało, mamo?
— Nie. Dlaczego?
— No... wydaje mi się, że jesteś smutna. Nic nie mówisz i mało jesz. Coś w pracy?
— Nie, nie. To nie praca, ale jestem trochę zmęczona. Nie musisz się o mnie martwić — powiedziała, uśmiechając się delikatnie do córki.
Kobiety jadły dalej w ciszy aż Jane odłożyła sztućce i oznajmiła:
— Rozmawiałam z twoim ojcem.
Widelec w dłoni Ecili zawisł w drodze do jej ust.
— Widziałaś się z tatą? Kiedy?
— Nie widziałam. Dzwonił dzisiaj i chciałby się z tobą spotkać w weekend. Mówił, że do ciebie zadzwoni dziś wieczorem.
No i się wyjaśniło — pomyślała Ecila.
— Nie mówił nic więcej? — zapytała dziewczyna, sięgając po szklankę.
— O szczegółach pewnie porozmawia z tobą. Spotkasz się z nim?
Ecila przyjrzała się mamie. Ostatnim razem tak się nie denerwowała. Ciekawe. Czyżby to była wina Amber Thorn?
Może myśli, że ojciec będzie chciał mnie do niej przekonać. W gabinecie dyrektorki nie wyglądały jakby pałały do siebie wielką sympatią.
— Dawno się nie widziałam z tatą — zaczęła nastolatka. — Dlatego myślę, że skoro chce się ze mną spotkać to... chyba dobrze.
— No tak — mruknęła Jane, wstając od stołu. — W końcu to twój ojciec.
— Mamo, czy ty nie chcesz, żebym się z nim spotkała?
— Macie prawo się ze sobą spotykać, a co ja chcę nie jest ważne.
— Mamo, co tata ci jeszcze powiedział? nalegała dziewczyna.
— Nic, córciu. — Jane uśmiechnęła się i szybko zmieniła temat. — Spotkałam dziś panią Warmth i prosiła, żebym cię zapytała czy nie udzieliłabyś dzisiaj po południu jej synowi korepetycji z matematyki. Pójdziesz do nich?
Ecila zmarszczyła brwi. Jej mama zachowywała się naprawdę dziwnie.
— Jeszcze niedawno nie chciałaś bym do nich chodziła.
— Nie. Nie chciałam i dalej nie chcę, żebyś zadawała się z ich starszym synem.
— Dlaczego? — zapytała buntowniczo Ecila.
Dziewczynie nie podobały się tajemnice matki. Wciąż jej czegoś nie chciała mówić.
— Bo nie chcę. Jeśli masz zamiar iść do państwa Warmth to lepiej się pospiesz —powiedziała Jane i wzięła się za sprzątanie ze stołu.
***
Christopher z cierpiętniczą miną wpatrywał się w otwarty zeszyt. Zadanie, które kazała mu rozwiązać Alice było trudne i chłopak mimo próśb nie mógł się doczekać pomocy.
— Już ci tłumaczyłam jak to zrobić. Mógłbyś trochę pomyśleć. Myślenie nie boli.
Dwunastolatek podniósł wzrok na siedzącą obok niego dziewczynę i westchną ciężko.
— Pomóż mi. Tylko kawałeczek, Al.
— Nie. Na sprawdzianie będziesz musiał robić takie zadania sam. Mnie tam nie będzie — powiedziała stanowczo nastolatka. — I nie gap się na mnie tylko na kartkę. Na czole nie mam napisanego rozwiązania.
Po kwadransie i kilku próbach Chris uśmiechnął się zadowolony i wykrzyknął:
— Koszt będzie mniejszy o dwadzieścia pięć procent!
Dziewczyna przeciągnęła się na łóżku i ze wzrokiem wbitym w sufit odpowiedziała:
— Nie. Próbuj dalej.
Christopher zacisnął usta i szybkim ruchem zamknął zeszyt, a następnie cisnął go przed siebie.
— Nie znoszę zadań tekstowych i procentów. Mam dość matematyki!
Był zdenerwowany, a jego złość podsycił śmiech brunetki, która usiadła prosto na łóżku i rzuciła chłopcu rozbawione spojrzenie.
— No i dlaczego się śmiejesz?!
— Bo jesteś zabawny.
— To nie jest zabawne. Miałaś mi pomóc, a nie leżeć i się ze mnie śmiać — odezwał się obrażony.
— Śmieje się, bo jesteś głupi i zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko, które z niczym nie potrafi sobie poradzić. A gdybyś bardziej uważał na lekcjach to nie musiałabym tu z tobą siedzieć. To naprawdę idiotyczne. Potrafisz przechodzić kolejne poziomy gry i zabijać jakieś stwory, a nie umiesz obliczać procentów.
— Wcale nie jestem głupi. To ty jesteś głupia!
— Lepiej idź i podnieś zeszyt — poleciła siedemnastolatka, a niedawne rozbawienie zupełnie znikło z jej głosu.
— Nie — zbuntował się Chris, zakładając ręce na piersi.
— Świetnie. W takim razie wracaj do swojego świata gier. Zobaczymy co będzie na sprawdzianie.
Chłopak zacisnął pięści i poczuł, że na policzkach rozlewa mu się rumieniec złości. Bez słowa wpatrywał się w twarz Alice aż w końcu powiedział:
— Wolałem jak byłaś blondynką. Wtedy byłaś dla mnie milsza. Teraz cię nie lubię i nie chcę, żebyś mnie uczyła.
— Tobie to chyba nic nie pomoże. Nawet jakbyś wsadził całą głowę do wiadra z farbą.
— Spadaj, Al.
— Już idę. Powodzenia w nauce matematyki, Chris — odparła brunetka, uśmiechając się ironicznie.
— Poradzę sobie. Jeszcze zobaczysz.
Ecila z ulgą wyszła na korytarz. Miała już serdecznie dość tego durnego dzieciaka, który wciąż tylko jęczał i nie potrafił przez chwilę samodzielnie pomyśleć. Podejrzewała, że matka Christophera nie będzie zadowolona, kiedy usłyszy o postępach w nauce chłopca, a raczej ich braku, ale w końcu to nastolatka była tutaj korepetytorką i zawsze może próbować przekonywać Laurę o swoich staraniach.
Schodząc na dół, dziewczyna rozglądała się dyskretnie w nadziei, że zobaczy gdzieś Matthew. W końcu po to tu przyszła. Jednak widocznie szczęście jej dzisiaj nie dopisywało, bo jak na złość, dziewiętnastolatek nigdzie nie chciał się pokazać.
I wtedy usłyszała szczekanie psa, a po chwili zobaczyła biegnącego w jej stronę retrievera. Czworonóg usiadł u jej stóp, przy okazji zamiatając podłogę puchatym ogonem.
— Cześć, Tajfun — przywitała się z psiakiem Ecila, a następnie spojrzała w stronę salonu, z którego wybiegło zwierzę. — Gdzie twój pan?
Brunetka pochyliła się z zamiarem pogłaskania psa po łbie, ale Tajfun odsunął się i szczeknął, jak się wydawało dziewczynie, w wyrazie protestu.
— Daj spokój, piesku. Nie poznajesz mnie? No chodź.
Zwierze podeszło ostrożnie i powąchało wyciągniętą dłoń, a później warknęło cicho.
On wie — pomyślała Ecila i cofnęła się. — On wie, że nie jestem Alice.
Ciemnobrązowe oczy czworonoga patrzyły na nią nieufnie. Było jasne, że uważał ją za kogoś obcego.
— Alice?
Nastolatka podniosła wzrok i zobaczyła idącego w jej stronę Matthew. Chłopak uśmiechnął się do niej i po chwili stanął obok psa, który trochę uspokoił się, czując bliskość właściciela.
— Matt, miło cię widzieć — odezwała się Ecila.
— Prawie cię nie poznałem. Korepetycje skończone?
Brunetka czuła na sobie intensywne spojrzenie dziewiętnastolatka, a jej mózg pracował na pełnych obrotach. Na górze siedział obrażony dzieciak, który dalej nie rozumiał tematu, a kilka kroków przed dziewczyną nieprzyjaźnie nastawione psisko. Trzeba było jakoś z tego wybrnąć.
— Obawiam się, że to nie jest dobry dzień na korepetycje — zaczęła ostrożnie nastolatka, decydując się na półprawdę.
— To znaczy?
— Ech... Po prostu Chris dziś nie może za bardzo się skupić, a i mnie brakuje cierpliwości, by z nim siedzieć. Wciąż myślę o... zresztą nieważne. Twoja mama nie musi mi za dzisiaj płacić.
— Masz jakieś problemy?
Ecila uśmiechnęła się lekko, słysząc troskę i zaniepokojenie w głosie Matthew. Może zdobycie go nie będzie takie trudne jak wcześniej myślała.
— Nic wielkiego, ale jestem trochę poddenerwowana i przez to niepotrzebnie pokłóciłam się z Chrisem.
— Nie martw się tak. Chris czasem bywa nieznośny.
— Ale to jeszcze dziecko, a ja powinnam go nauczyć tych głupich procentów. Po to tu przyszłam. A co zrobiłam? Posprzeczałam się z dwunastolatkiem.
Ecila westchnęła ciężko i pokręciła ze zrezygnowaniem głową.
— Widzisz? Jestem beznadziejna. Przyszłam tu i nie dość, że nie potrafiłam dogadać się z Chrisem to jeszcze zadręczam cię takimi głupotami. No i nawet nie zapytałam co u ciebie.
— Jak chcesz to mogę cię odprowadzić do domu i opowiedzieć przy okazji co u mnie. A młodym się nie przejmuj. On się uspokoi, ty odpoczniesz i się pogodzicie. To jak?
— Zgoda — powiedziała nastolatka, uśmiechając się do blondyna.
— A ty, piesku? No co? Chcesz się z nami przejść? zwrócił się do czworonoga Matt.
Kiedy Tajfun zobaczył, że dziewczyna robi mały krok do przodu zawarczał cicho i uciekł do kuchni. Matthew zmarszczył brwi i ze zdziwieniem obserwował zmykającego pupila.
— A jemu co się stało?
— Jak widać nikt dziś nie może ze mną wytrzymać — zażartowała brunetka.
— Ja jeszcze nie zwiałem.
— Jeszcze — podkreśliła Ecila i skierowała się do wyjścia, licząc na to, że nie spotka nigdzie pani Warmth.
— Spokojnie możesz wykreślić słówko „jeszcze”. — Uśmiechnął się Matt. — A Tajfun pewnie cię nie poznał przez ten nowy kolor włosów.
— Pewnie tak. A może wyczuł farbę i mu się nie spodobał ten zapach?
— Bardzo możliwe — zgodził się blondyn, otwierając furtkę i przepuszczając nastolatkę.
— Dzięki — mruknęła i szybko zmieniła temat. — No to, co tam u ciebie słychać? Jak zespół?
— Dobrze. W następny weekend gramy koncert.
— Gdzie i kiedy dokładnie?
— W sobotę o dwudziestej w klubie „Bloody Mary”.
— Zabójcza nazwa.
Matthew roześmiał się i niby od niechcenia zapytał:
— Może przyjdziesz?
— Może — Uśmiechnęła się Ecila i wzruszyła ramieniem.
— Może? A może dasz znać, kiedy będziesz pewna?
— Może dam — zaśmiała się nastolatka i odrzuciła do tyłu ciemne loki. — Ale najpierw ty musisz dać mi swój numer.
Chłopak zatrzymał się i zaczął grzebać w kieszeni spodni.
— Jasne, już ci daję. — Uśmiechnął się nerwowo, jakby zawstydzony, że zapomniał o tak oczywistej rzeczy.
A może nie to wprawiło go w zakłopotanie? — zastanawiała się Ecila. — Może myśli, że ja go podrywam albo on próbuje mnie poderwać i stąd to zaproszenie? Czyżby był aż tak nieśmiały? Sprawdzimy.
Kiedy dziewczyna miała już zapisany w telefonie numer do Matthew, zagadnęła:
— Nie wiesz czy Ann też przyjdzie?
— Nie wiem, ale pewnie tak. Wydaje mi się, że ona i Felix ze sobą kręcą.
— Widziałam ich razem na urodzinach Ann. I nie tylko ich. Znasz może Alexandrę? Taką ciemnowłosą dziewczynę w glanach. Mówiła, że się znacie.
— Alex? Poznałyście się? Nawet nie miałem pojęcia, że tam była — powiedział Matt zaskoczony i Ecili wydawało się, że zbladł. — Co... co o mnie mówiła?
— Właściwie to nic specjalnego — skłamała siedemnastolatka.
— Tak?
— Nic czego bym o tobie nie wiedziała wcześniej.
— To znaczy?
— Zaskoczyłeś mnie, kiedy nagle pojawiłeś się na urodzinach. Ann nie mówiła, że przyjdziesz, ale później dowiedziałam się dlaczego tam byłeś — zaczęła dziewczyna, nie odpowiadając wprost na pytanie blondyna. — Przykro mi, że rozstałeś się z Robertem.
Na pobladłej twarzy chłopaka nagle pojawił się rumieniec.
— Wiedziałaś, że spotykałem się z Robertem?
— Tak. Widziałam was kiedyś razem. Wyglądaliście na szczęśliwych.
Ecila obserwowała jak Matthew zaciska usta i spuszcza głowę. Była ciekawa co myśli.
— Nie wiedziałem, że wiesz — wykrztusił w końcu.
— Daj spokój, Matt. To, że wolisz chłopaków nie ma znaczenia. Nie jestem jakimś homofobem.
Brunetka doskonale udawała dobrą przyjaciółkę, licząc na to, że Matthew w przypływie jakiejś desperacji zrobi krok, dzięki któremu będzie mogła ocenić czy ona mu się podoba czy nie.
— Nie jestem gejem — powiedział cicho, nie patrząc dziewczynie w oczy.
— Jestem twoją koleżanką i nie przeszkadza mi to kim jesteś — zapewniła łagodnie.
— Nie rozumiesz. Ja naprawdę nie jestem gejem.
— Jasne, że nie jesteś. W końcu Alex była twoją dziewczyną.
Matthew w końcu spojrzał na nastolatkę. Jego niebieskie oczy wyrażały zdumienie. Stał tak przez chwilę zdziwiony z rozchylonymi ustami aż rumieńce na jego twarzy zbladły.
— To też wiesz?
— Alex mi powiedziała, że byliście kiedyś razem. No cóż... To, że nie chcecie się nawzajem pozabijać dobrze o was świadczy.
Blondyn stał nieruchomo, więc Ecila stwierdziła, że na dzisiaj wystarczy gnębienia biednych chłopców i otworzyła furtkę.
— Dziękuję za odprowadzenie mnie i za zaproszenie na koncert. Zadzwonię do ciebie i dam ci znać.
— Nie ma za co — wymamrotał Matt, który chyba zdążył się w końcu pozbierać.
— No to... do zobaczenia.
— Do zobaczenia, Alice.
Ecila uśmiechnęła się ciepło i odeszła w kierunku domu.
***
Brunetka z niechęcią wpatrywała się w stos książek i zeszytów, leżących na biurku. Zostały jej jeszcze do odrobienia dwa zadania z matematyki, jedno z angielskiego i przeczytanie następnego tematu z biologii.
Boże, jak się tej Alice to wszystko chciało robić — zastanawiała się Ecila, która chętnie spisałaby pracę domową od Ruby, gdyby tylko leżało to w zwyczajach blondynki. Ale nie, Alice była nadzwyczaj obowiązkowa i nie posunęłaby się do wykorzystywania przyjaciółki. A bez przygotowania dziewczyna też nie mogła pokazać się w szkole.
— Cholera jasna — mruknęła do siebie, z cierpiętniczą miną zabierając się do rozwiązywania zadania z matematyki.
Po godzinie i kilku przekleństwach Ecila opadła na łóżko, oddychając z ulgą. Zrobiła! Praca domowa odrobiona. I wtedy ni z tego ni z owego przypomniała sobie o Victorii. Dzisiaj była w szkole, ale unikała jej jak ognia. Nie zbliżała się do niej, nie odzywała się do niej, nawet do jej koleżanek, a co więcej, nie patrzyła nawet w jej stronę. A przynajmniej próbowała. Oczywiście, wraz z pojawianiem się Victorii w szkole odżyły plotki, ale i te blondynka postanowiła ignorować.
Muszę z nią porozmawiać — pomyślała Ecila. — W końcu zależy nam na tym samym. Tylko powinnam wybrać dobry moment, a wtedy na pewno...
W pokoju rozbrzmiał dźwięk telefonu. Brunetka z jękiem protestu podniosła się i wygrzebała komórkę z torby.
— Cześć, tato — odebrała, uprzednio zerkając na wyświetlacz.
— Cześć, córeczko. Co słychać?
— Wszystko dobrze — odpowiedziała Ecila, siadając z powrotem na łóżko.
— A w szkole?
Nastolatka zerknęła na porozrzucane po biurku książki i skrzywiła się na wspomnienie tych wszystkich nudnych i jej zdaniem bezsensownych prac domowych jakie ostatnio odrabiała.
— Też dobrze.
— Tak? Ostatnio słyszałem, że miałaś jakieś kłopoty. Pobiłaś się z koleżanką.
— Tak? A to ciekawe. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek biła się z koleżanką — odezwała się poirytowana Ecila, podkreślając słowo „koleżanka”.
— Alice — usłyszała karcący głos ojca.
— No co? To nic wielkiego. Mama nie musiała ci o tym opowiadać — powiedziała urażona.
— Nie usłyszałem tego od Jane.
— Jak nie od mamy to od kogo? — zapytała Ecila, ale doskonale znała odpowiedź. Była tylko ciekawa czy jej ojciec wyda swoją nową dziewczynę.
— Aniołku, naprawdę nie chcę się z tobą kłócić — zaczął łagodnie. — Co się stało to się stało. Nie mówmy teraz o tym. Właściwie to chciałem cię zaprosić na weekend. Dawno się nie widzieliśmy, a twój stary ojciec zdążył się stęsknić za swoją jedyną córeczką.
Dziewczyna przewróciła oczami na tak jawny i beznadziejny sposób ułaskawienia jej. Czyżby własny ojciec uważał ją za idiotkę? No cóż, chyba dla dobra sprawy powinna udać, że jednak jest kompletnie głupia i dała się nabrać na takie tanie sztuczki.
— Ja też się za tobą stęskniłam, tato — odezwała się, przybierając miły ton głosu. — A co będziemy robić?
— Co tylko chcesz — zapewnił Thomas z ulgą.
Brunetka uśmiechnęła się do siebie. Musiała przyznać, że mimo wszystko na każdym spotkaniu starał się być dobrym i kochanym ojcem. Nie raz zabierał Alice do kina, teatru, na kolacje, wesołego miasteczka, zakupy, na basen, oglądali filmy, a nawet raz piekli razem szarlotkę z cynamonem – ich ulubione ciasto.
— Dobrze — odparła Ecila z radością w głosie. — Już jutro piątek, więc pomyślę i zadzwonię jutro po południu.
— Cieszę się, że się zobaczymy.
— Ja też — zapewniła szybko i zapytała jeszcze. — Ale Amber nie będzie, prawda?
W słuchawce zapadła cisza. Brunetka czekała w napięciu. Liczyła, że uda jej się spotkać z tą kobietą i może coś wskórać.
— Nie, nie będzie. Ten weekend będzie należał tylko do nas.
— Dziękuję, tato — powiedziała Ecila, starając się zawrzeć w swoim głosie ulgę, radość i wdzięczność, a ukryć rozczarowanie.
— Posłuchaj, Alice. Wiem, że na razie nie bardzo chcesz ją zaakceptować, ale kiedy poznacie się bliżej to...
— Może zmienię zdanie — dokończyła. — Cieszę się, że się zobaczymy. Zadzwonię jeszcze jutro. A teraz muszę kończyć.
— No dobrze. Do zobaczenia. Dobranoc, córeczko.
— Dobranoc, tato.





Nowy rozdział i nowy szablon. Ostatnio pomyślałam o małej zmianie w wyglądzie, bo w końcu do akcji wkroczyła Ecila i trzeba to jakoś uczcić  :) 

Obserwatorzy