Layout by Raion

sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 24

 „Życie to taki dziwny prezent,
na początku się je przecenia
sądzi, że dostało się życie wieczne.
Potem się go nie docenia,
uważa się, że jest do chrzanu,
za krótkie, chciałoby się je niemal odrzucić.
W końcu kojarzy się, że to nie był prezent,
ale jedynie pożyczka.
I próbuje się na nie zasłużyć.”
E.E Schmitt „Oskar i pani Róża”

Schodząc po schodach Ecila słyszała narastającą muzykę i głosy imprezowiczów. Wciąż była oszołomiona tym niespodziewanym spotkaniem z Alice, ale jednocześnie zastanawiała się co powinna zrobić w nowej sytuacji.
Po pierwsze, doprowadzić ten wieczór do szczęśliwego końca pomyślała. A po drugie... zająć się Jamesem.
Nagle zatrzymała się raptownie. W ostatniej chwili przypomniała sobie o wymyślonej wcześniej wymówce na tak długi brak jej obecności. Sięgnęła do swojego ucha i zdjęła mały, srebrny kolczyk.
Już miała wejść do salonu, gdy wpadła na nią Rose. Wyglądała na wściekłą. Włosy były potargane, twarz czerwona, a w ciemnych oczach kryło się coś na kształt szaleństwa. Dziewczyna odepchnęła Ecilę i bez żadnego słowa opuściła dom Roberta tak szybko jakby ktoś ją gonił.
Po niej z salonu wyłonił się Colin, ledwo wymijając Ecilę. Przypominał chmurę gradową i to taką z błyskawicami. On też pobiegł do drzwi i zamknął je za sobą z takim trzaskiem, że siedemnastolatka przestraszyła się, iż zaraz wypadną razem z futryną.
Kiedy znalazła się już w salonie każdy był zwrócony w jej stronę. Musiała wyglądać na naprawdę zaszokowaną, bo wszyscy wybuchli śmiechem, a John powiedział rozbawiony:
Wiem, że to wygląda groźnie, ale uwierz mi, najdalej jutro się pogodzą.
Oboje mają ogniste temperamenty dodała Emma i posłała swojemu chłopakowi spojrzenie, którego znaczenia Ecila wolałaby się nie domyślać.
Nastolatka pokiwała w zamyśleniu głową, rozglądając się za Matthew. Po spotkaniu z Alice nie była pewna co ma z nim zrobić. Przeklinając w duchu dzisiejszy dzień, usiadła na sofie, nawet nie spostrzegając, kto znajduje się obok.
Gdzieś ty się podziewała, piękna? Zdążyłem się już stęsknić odezwał się Lucas, próbując objąć dziewczynę.
Jasne było, że jest pod znacznym wpływem alkoholu. Było to widać, słychać i czuć. Zgubił gdzieś gumkę, więc większość twarzy przysłoniły mu włosy. Wzrok miał mętny, a minę głupkowatą, zwłaszcza gdy się uśmiechał.
Ecila westchnęła ciężko i rzuciła błagalne spojrzenie Matthew.
Myślę, że powinieneś się przespać, kolego powiedział Matt do Lucasa.
Sorry stary, ale muszę dotrzymać towarzystwa pięknej dziewczynie wymamrotał, prostując się dumnie.
Matthew pokręcił głową z rozbawieniem.
No to gdzie się podziewałaś? Bo chyba nie ukrywałaś się przede mną, co? dopytywał się Lucas z pijackim uporem.
Ależ skąd odezwała się, a jednocześnie starała odsunąć od chłopaka choć odrobinkę. Właściwie to zgubiłam kolczyk i nie mogłam go znaleźć. Wciąż nie mogę. Może jest gdzieś tutaj.
Ecila zrobiła dobrze wystudiowaną minę niewiniątka, chociaż czuła „zgubę” wbijającą jej się we wnętrze dłoni, gdy mocniej zacisnęła pięść. Do tego rozejrzała się po pokoju bezradnie, jakby szukając pomocy.
Tak jak sądziła Lucas zerwał się z sofy (co prawda dosyć chwiejnie) i zrobił najbardziej poważną minę na jaką było go stać w zaistniałej sytuacji.
— Oczywiście, każdy prawdziwy dżen... dżentel... nieważnie... powinien pomóc damie!
Kiedy Lucas dokładnie przeczesywał każdy cal podłogi pod stolikiem, Ecila zerknęła na Matta.
— Myślisz, że się znajdzie? To prezent od mamy. Na początku myślałam, że zapodziałam go gdzieś w łazience, ale chyba jednak musi być gdzieś tu, w salonie.
— Spokojnie, znajdzie się — zapewnił i sam też zabrał się do poszukiwań.
Właściwie to po chwili połowa imprezowiczów szukała „zaginionego” kolczyka. Judy kręciła się przy kominku, Oscar przetrząsał fotele, Felix na czworakach przemierzał odległość między telewizorem a komodą. A Matthew... Ecila prawie zderzyła się z nim głową, kiedy oboje pochylali się, by zajrzeć za sofę. Matt roześmiał się, a dziewczyna skorzystała z okazji i upuściła kolczyk.
— No dobra, ty tam sprawdź — powiedziała.
Chwila ciszy i...
— Chyba coś widzę. Czekaj... Mam go.
W dłoni Matthew trzymał srebrny kolczyk, taki sam jaki Ecila miała w swoim prawym uchu.
— Udało ci się. Jest! Ludzie, jest! — zawołała Ecila, a wtedy wszyscy spojrzeli na nią i na biżuterię w jej ręce.
— Mówiłem, że się znajdzie. — Wyglądał na dumnego.
No i miałeś rację. Dziękuję powiedziała dziewczyna, a następnie szybko uścisnęła Matta i pocałowała w policzek.
W pierwszej chwili był zaskoczony, ale później uśmiechnął się lekko, choć wydawał się odrobinę zawstydzony. Odchrząknął i mruknął:
Nie ma sprawy.
Ecila patrzyła jak rozgląda się po salonie, jakby w obawie, że ktoś zobaczył to podziękowanie. Nie trzeba było być wielkim geniuszem, by zgadnąć, że szukał właśnie Roberta. Niepokój ścisnął żołądek nastolatki. Domyślała się co zaraz może usłyszeć i nie przeliczyła się.
Hmm... Chyba poszukam Roberta i nagadam mu, że słaby z niego gospodarz skoro na tak długo znika powiedział Matthew żartobliwym tonem, ale Ecila wyczuła, że wcale nie jest mu do śmiechu.
Może ci pomogę? Odwdzięczę się. Znalezienie Roberta nie powinno być tak trudne jak mojego kolczyka. W końcu jest zdecydowanie większy.
Ecila naprawdę bardzo się pilnowała, żeby jej głos zabrzmiał swobodnie i nie zdradzał narastającej w niej paniki. Matt wyglądał na zamyślonego i chyba w ogóle jej nie słyszał.
Matthew?
Co? Coś mówiłaś?
Pomogę ci szukać Roberta.
Nie trzeba, naprawdę.
Brzmiał jakby chciał ją spławić, a Ecila zaczęła się zastanawiać czy spodziewa się on zastać Roberta naćpanego i to dlatego nie chce, by ona z nim szła. Możliwe, że wcale tak bardzo nie wierzył w wielką przemianę swojego chłopaka.
Ale to żaden problem upierała się.
No... dobra. Sprawdź kuchnię, a ja idę na górę.
Ecila doskonale wiedziała, że w kuchni nie znajdzie Roberta, ale mimo to skierowała się właśnie tam. Matthew podejrzewał, że dzieje się coś złego i ewidentnie nie chciał świadków, którzy dowiedzieliby się o tym wraz z nim. No cóż, miał pecha.
Dziewczyna ledwo zajrzała do kuchni, a za chwilę wbiegała już po schodach.
Robert, jesteś tam? Otwórz! Matt dobijał się do drzwi sypialni na końcu korytarza.
Serce Ecili zabiło szybciej, a z nerwów pociły jej się dłonie.
Torebka — przypomniała sobie. — Została w salonie. A w niej rękawiczki. Muszę się ich pozbyć. Muszę.
Mimo narastającego wewnętrznego napięcia, przeszła przez korytarz spokojnym krokiem, a jedyną oznaką niepokoju mogły być jej sztywne ramiona i zaciśnięta szczęka.
Nie ma go w kuchni powiedziała.
Wiem warknął Matt, szarpiąc za klamkę.
Te drzwi wyglądają na zamknięte. Jesteś pewien, że Robert tam jest? Po co miały się zamykać, a na dodatek nie odpowiada. Może...
Cicho! Te drzwi SĄ zamknięte i on jest właśnie TAM!
Ecila zamilkła, widząc zdenerwowanie chłopaka, który sprawiał wrażenie obłąkanego. Walił do drzwi i próbował je otworzyć, a nawet kopnął dwa razy. Nic nie skutkowało. W końcu opadł na kolana, pochylił się i zamarł.
Świeci się tam mała lampka i widzę klucz na podłodze tuż po drugiej stronie drzwi wymamrotał sam do siebie. A to znaczy... Poczekaj chwilę, zaraz wracam.
I zerwał się na równe nogi, a następnie pobiegł w kierunku schodów. Myśli Ecili wciąż krążyły wokół torebki i lateksowych rękawiczek. Gorączkowo zastanawiała się jak szybko wyplątać się z całej sytuacji. Na początku chciała się wymknąć niepostrzeżenie i wrócić do domu, ale wtedy nie wiedziałaby co stanie się z Robertem, a przede wszystkim z Matthew. Była rozdarta. Instynkt samozachowawczy podpowiadał jej, żeby uciekała, ale upór i chora ciekawość mówiły, że powinna zostać. Na razie wygrywała druga strona.
Matt wrócił szybko, trzymając w dłoniach klucz, taki sam jaki znajdował się po drugiej stronie drzwi. Włożył go do zamka i przekręcił z cichym zgrzytem. Odetchnął głęboko. Nacisnął klamkę. Ustąpiła i drzwi się otworzyły. Przekroczył próg.
Ecila nie poszła za nim. W głowie miała mętlik.
Matthew musiał tu często przychodzić, skoro wiedział, gdzie znaleźć zapasowy klucz do pokoju Roberta... A właśnie, co z chłopakiem..? Zatarłam wszystkie ślady...? Coś mnie zdradzi...? Wymyślić wymówkę i uciec...? A może zostać..? Iść za Mattem...? Co z torebką...? Nikt jej nie ruszał...? Co robić? Co robić?
Odgłos obcasów towarzyszył Ecili, gdy w końcu zdecydowała się wejść do sypialni Roberta. Rozejrzała się. Wszystko było tak jak zostawiła. Zapalona lampka na biurku, resztki proszku, zakładka do książek, buteleczka na nocnej szafce.
Wyjątkiem był tu tylko Matthew. Pochylał się nad nieprzytomnym brunetem. Wziął do ręki strzykawkę i przez chwilę patrzył na nią ze wstrętem, a następnie odłożył na szafkę przy łóżku.
Robert! zawołał, potrząsając chłopakiem. Robert! Robert, słyszysz mnie?
Nic. Cisza.
Ecila przyglądała się cieniu jaki rzucał na ścianę Matt. Kiedy przykładał dłoń do czoła Roberta, a później sprawdzał puls, wyglądało jakby jakiś zły, ciemny duch sięgał po swoją ofiarę. Jednak Matthew nie był złym duchem. Chociaż w tej chwili był blady jak prześcieradło. Był... przerażony. Dziewczyna widziała to w jego oczach, gdy na nią spojrzał.
Co... zaczęła, ale Matt już uciskał klatkę piersiową Roberta, robiąc mu masaż serca.
Nagle Ecila poczuła, że w pokoju robi się zimno. Nie miała pojęcia skąd to uczucie. Przecież zdawała sobie sprawę z konsekwencji swojego czynu. Wiedziała, że to co robi może źle się skończyć dla Roberta. Wiedziała, ale i tak to zrobiła, jakby chciała, żeby to się źle skończyło. Ona nigdy nie przejmowała się takimi błahostkami jak jakiś tam ledwo znany chłopak. Liczył się cel. A więc skąd... I wtedy zrozumiała, dotarło do niej jak zawsze z opóźnieniem, że te nieznane uczucie, które ją obezwładniało pochodzi od Alice. To ona zawsze była tą dobrą.
Matt coś krzyczał. Nie rozumiała jego słów, bo myśli wciąż zaprzątała jej Alice i jej emocje. Potrząsnęła głową. Musiała się w końcu ruszyć. Skupić się.
Wezwij pomoc! Wezwij karetkę do jasnej cholery. Rusz się, ty idiotko!
Oprócz wrzasków Matthew, Ecila usłyszała kroki na korytarzu, a później czyjś zdumiony okrzyk. Znaleźli ich. Odwróciła się. W progu stali Oscar, Felix i Judy. Cała trójka przez trzydzieści sześć sekund, a przynajmniej tak wynikało z obliczeń siedemnastolatki, przypominała figury woskowe, ale już w czterdziestej ósmej sekundzie Judy miała w rękach komórkę. To właśnie ona zadzwoniła po pogotowie.
Znalezienie nieprzytomnego Roberta definitywnie zakończyło imprezę. Większość tłoczyła się na piętrze zaszokowana całą sytuacją. Tylko nieliczni zachowali zimną krew i trzeźwość umysłu, mimo wypitego alkoholu. To właśnie John posprzątał zużyte puszki po piwie, butelkę po koniaku oraz szklanki. W salonie zostały niewinne przekąski i napoje. Mia natomiast stała w oknie w kuchni i wypatrywała nadjeżdżającej pomocy.
Muszę odetchnąć świeżym powietrzem, a przy okazji sprawdzę co z tą karetką —powiedziała Ecila, zanim wyszła z domu Roberta.
Noc była pogodna. Sąsiedzi spali, co nikogo nie powinno dziwić, bo zegar prawdopodobnie niedługo miał wybić trzecią. Mimo wszystko dziewczyna rozejrzała się po ulicy i ściskając w rękach torebkę, przemknęła się do kosza na śmieci, znajdującego się dwa domy dalej. Pozbyła się ostatnich dowodów łączących ją z tym co przytrafiło się Robertowi i szybko wróciła do znajomych. Ledwo zamknęła frontowe drzwi, a usłyszała głos Mii:
Przyjechali!
Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Ratownicy medyczni zabrali Roberta do karetki i reanimowali go. Zaraz zjawiła się też policja. Matt krzyczał. Chciał, by zabrano jego chłopaka jak najszybciej do szpitala, ale sanitariusz powiedział, że już za późno. Policjanci dopytywali się co tu się stało. Emma płakała, a Mia próbowała ją uspokoić. Judy wpatrywała się tępo w czubki swoich butów, zasłaniając tym samym twarz włosami. Możliwe, że też płakała. Felix był przy Matthew, starając się do niego dotrzeć. Zajmował miejsce, które wcześniej wyznaczyła sobie Ecila. Jeszcze niedawno to ona miała zamiar pocieszać Matta. Funkcjonariusze policji rozmawiali z Oskarem, kiedy John starał się doprowadzić do porządku swojego brata bliźniaka. Lucasowi zrobiło się strasznie niedobrze i wymiotował w łazience. Ecila nie była pewna czy to przez wiadomość o Robercie czy w końcu żołądek zbuntował mu się z winy alkoholu.
Ona sama stała na środku korytarza, obserwując otaczający ją chaos. Była spokojna. Pozbyła się dowodów i nie musiała pocieszać Matta, bo Alice wcale go nie chciała. Była opanowana i spokojna nawet, gdy policjanci oznajmili, że muszą ich wszystkich zabrać na komisariat w celu złożenia wyjaśnień. Nie czuła się niczemu winna i tak w razie czego będzie się zachowywać.
***
Atmosfera w samochodzie była napięta. Ecila wpatrywała się w szybę, która wymagała czyszczenia. Milczała. Ciszę zakłócało tylko mruczenie silnika. Zacisnęła usta. Do jej uszu dobiegło ciężkie westchnienie. Zerknęła na kierowcę, siedzącego z boku.
Thomas miał na sobie jeansy, białą koszulę i marynarkę od tego eleganckiego, granatowego garnituru, w którym miał iść na kolację z Amber. Wyglądał na zdenerwowanego, ale i zmęczonego.
Wyjaśnisz mi, dlaczego musiałem odebrać cię z komisariatu?
Dziewczyna wyczuła, że ojciec resztkami sił powstrzymuje się od krzyku. Zdradzały go mocno zaciśnięte dłonie na kierownicy.
Mówiłam już, że to nie moja wina.
No tak, mówiłaś. Jednak to nie zmienia faktu, że ciebie i twoich znajomych zgarnęła policja. Wszyscy byliście pod wpływem alkoholu, a jeden chłopak zaćpał się na śmierć! Z każdym kolejnym słowem podnosił głos.
A skąd miałam wiedzieć, że tak to się skończy?! wybuchła Ecila.
Tylko mi tu nie wrzeszcz. Miałaś iść na koncert, miałaś napisać wiadomość. No i dostałem wiadomość. Z policji! denerwował się Tom. Co się z tobą dzieje, Alice? Ja rozumiem, że jesteś młoda, dorastasz, chcesz się bawić, ale coś takiego? Skąd mieliście narkotyki?
Nie mieliśmy, to tylko Robert...
No oczywiście, po co ja się głupio pytam. Tylko Robert.
Ecila zacisnęła pięści, uparcie wpatrując się w szybę. Robiło się coraz jaśniej. Nastawał dzień.
Mam tego dość, Alice. Miałem nadzieję, że jesteś rozsądniejsza. A ty zadajesz się z jakimiś ćpunami.
Nie zadaję...
Oczywiście, tam tylko ten cały Robert brał.
A tak, żebyś wiedział!
Skręcili. Byli już blisko domu.
Myślisz, że jestem dzieckiem? Piliście alkohol i...
Nic nie brałam przerwała mu.
Jak mam ci wierzyć? zapytał.
Ich spojrzenia się spotkały. Prawdziwa Alice odziedziczyła kolor tęczówek po ojcu, no może miała odrobinę jaśniejsze, ale oczy Ecili były ciemne jak burzowe chmury. Czy patrząc w nie ojciec Alice uwierzy?
Mówię prawdę. Przyznaję się, wypiłam trochę alkoholu, ale nic więcej nie brałam.
Thomas odwrócił wzrok, ponownie skupiając się na drodze. Westchnął. Znowu.
Tato...
Cisza. Wjechali do podziemnego parkingu. Mężczyzna zaparkował samochód na swoim miejscu i wysiadł. Oparł się o drzwi auta. Ecila także wysiadła i podeszła do ojca.
Kiedy dostałem telefon z policji przeraziłem się, że coś ci się stało wyznał szeptem, który rozniósł się po parkingu.
Nic mi nie jest.
Wiem powiedział i podniósł wzrok na stojącą przed nim córkę. Ale się martwiłem. Wciąż się o ciebie martwię.
Niepotrzebnie. Nic mi nie jest. Jestem bezpieczna.
Ale mogłaś skończyć jak ten chłopak.
Ecila spuściła wzrok. Chyba pierwszy raz nie wiedziała co powiedzieć. Thomas już się nie wściekał, nawet nie złościł. On się martwił i kochał Alice. A Ecila zawsze miała problemy z tymi uczuciami. Dobrymi uczuciami.
Jak się czujesz?
Dziewczyna znów wyczuła w jego głosie troskę. Wzruszyła ramionami.
W porządku.
Dobrze znałaś tego chłopaka? Policjant mówił, że to w jego domu odbywała się cała zabawa.
Był kolegą Matta, mojego sąsiada. Roberta jak i resztę poznałam dzisiaj. Zaprosił nas do siebie. Wydawał się miły. Impreza też była dobra, do czasu aż...
Zamilkła, a następnie poczuła, że znalazła się w ojcowskich ramionach. Wdychała zapach wody po goleniu i proszku do prania. To było interesujące przeżycie. Doświadczanie miłości, współczucia i bezpieczeństwa nie było czymś zwyczajnym dla Ecili. Dla Alice może i tak, ale nie dla Ecili. I nagle zesztywniała. Alice. Była tak blisko, wyczuwała emocje blondynki. Nie tylko je wyczuwała, ale i je przejmowała. To dlatego tak dobrze się czuła. Alice była bliżej niż kiedykolwiek. Zaniepokojona tym odkryciem odsunęła się od Thomasa.
Jestem zmęczona. To była długa noc. Możemy się położyć?
Tom przyjrzał się uważnie córce i pokiwał głową. Ruszyli do windy. Jednak kiedy już w niej byli, mężczyzna odezwał się:
Wiesz, że należy ci się kara?
Głowa Ecili poderwała się do góry.
Co?
Oddaj komórkę, Alice.
Ale... Jak mam się kontaktować z mamą?
Jane wraca już jutro.
Powiesz jej?
Jeśli nie oddasz mi telefonu w tej chwili to na pewno. A tak... zastanowię się.
Dziewczyna przez chwilę rozważała czy opłaca spierać się dalej, ale zrezygnowała. Jak na jeden raz i tak nieźle namieszała. Ledwo wywinęła się policji, chociaż nie miała pewności czy znów jej nie wezwą, jeśli odkryją, że coś nie pasuje w zeznaniach. Liczyła jednak na to, że potraktują ten cały incydent z Robertem jako głupotę nastolatka i przestrogę dla reszty.
Proszę wymamrotała, podając ojcu komórkę, którą wyjęła z torebki.
***
Niedzielna pogoda była piękna. Bezchmurne niebo, słońce, lekki wietrzyk. Po prostu cudowne, czerwcowe popołudnie. Jednak Ruby uważała inaczej. Nastolatka przemierzała plac, ściskając w dłoni gałązkę magnolii. Żwir chrzęszczał pod butami przy każdym jej kroku. Szła szybko, zawzięcie się przy tym wpatrując w jakiś punkt przed sobą. W końcu się zatrzymała i spuściła głowę.
Emily Hamster
Ukochana żona i matka
Zmarła 25 czerwca 2001 roku
w wieku 35 lat
Pozostanie na zawsze w naszych sercach
Dziewczyna przez dłuższą chwilę wpatrywała się w napis na marmurowej płycie, a później przyklękła i obok bukietu białych róż położyła swoją gałązkę. Zastygła w bezruchu.
Na cmentarzu nie było prawie żadnej żywej duszy. Tylko Ruby i jakaś para staruszków, siedząca na ławeczce przy grobie po drugiej stronie placu.
Nie wiedziała, ile czasu tak tkwiła, patrząc w dal. Ale w pewnym momencie wydawało jej się, że słyszy głos mamy.
Wiesz, że od twojego taty zawsze dostawałam białe róże? Przynosił je na każdą naszą rocznicę. I z czasem było ich coraz więcej. Mówił, że są piękniejsze niż czerwone i bardziej do mnie pasują. Białe różne to symbol prawdziwej, czystej miłości. Mój kochany. Zawsze uważałam, że jest strasznym romantykiem tylko nie chce się do tego przyznać. Pamiętaj córeczko, twój tata to niezwykły i bardzo wrażliwy człowiek. Tylko uparcie nie chce tego pokazać. Wrażliwi ludzie boją się zranienia, ale kiedy się kogoś kocha, to nawet pomimo maski można zobaczyć prawdziwą twarz tej osoby. Twoją maskę też ktoś kiedyś zdejmie, Ruby i zobaczy najpiękniejszą, najcudowniejszą dziewczynę pod słońcem, a wtedy rozkwitniesz jak róża.
Mylisz się, mamo. Nikt nigdy nie zdejmie ze mnie żadnej maski. Nikt nigdy mnie nie pokocha tak jak tata ciebie.
Powiew wiatru rozwiał włosy Ruby i sprawił, że zadrżała. Przypomniała sobie ostatnie dni. Było z nią coraz gorzej. Stany podgorączkowe, zmęczenie, osłabienie, zawroty głowy, drobne siniaki, które starała się ukrywać, a wczoraj doszło krwawienie z dziąseł.
Boję się, mamo zaczęła szeptać zdławionym głosem. Bałam się tego dnia od dawna. Bałam się, że mi też coś takiego się przytrafi. Ale nic nie mogę na to poradzić. Nie potrafię walczyć, tak jak ty walczyłaś. Tak dzielnie temu wszystkiemu stawiłaś czoła, ale ja tak nie umiem. Nie chcę do szpitala. Boję się, że jak raz tam trafię, to nigdy z niego nie wyjdę. Boję się bólu, leczenia, czekania. A najbardziej boję się o tatę. To będzie dla niego powtórka z rozrywki. On się załamie, mamusiu. Patrzenie na mnie, kiedy ja... Co ja mam robić? Co ja mam robić, mamo?!
Ruby ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Była bezradna, zupełnie sama w tym wszystkim. Nikomu nie mówiła o wizycie u lekarza i badaniach. A chciała porozmawiać. Chciała się wyżalić Alice i Ann, ale one nie miały dla niej czasu. W poniedziałek się spotkamy – tak powiedziały. Ale w poniedziałek będzie już za późno. Ona miała tak mało czasu, a każda upływająca minuta wydawała się jej straszną. Dziewczyna bez przyszłości, oto kim była. Los zawsze śmiał się jej w twarz, sprawiedliwość omijała szerokim łukiem, a szczęście nawet nie znało drogi do jej domu.
Ruby? usłyszała.
Drgnęła na dźwięk męskiego głosu. Szybko otarła policzki i odwróciła się.
Zaledwie kilka kroków od niej stał wysoki brunet ze zniczem w ręku. Jego brązowe oczy były pełne ciepła, a włosy mieniły się w słońcu. W długich, ciemnych jeansach i czarnej koszulce powinno być mu gorąco, ale nie wyglądało, żeby tak było. Początkowe zaskoczenie na jego twarzy zmieniło się w zatroskanie, kiedy tylko zobaczył zaczerwienione oczy dziewczyny.
Tak powinien wyglądać anioł śmierci, gdy w końcu po mnie przyjdzie pomyślała Ruby, a za chwilę spłonęła rumieńcem, uzmysławiając sobie jak głupi to pomysł.
James. Nie spodziewałam się tu ciebie.
Ja mogę powiedzieć dokładnie to samo odezwał się chłopak i zerknął na tablicę za dziewczyną.
Natychmiast się zorientowała na co patrzy i sama odwróciła głowę.
To twoja... Nie wiedziałem wymamrotał zakłopotany. Ann nic mi nie mówiła.
Nie szkodzi. Nie spodziewałam się, że będziesz wiedział.
Przykro mi, Ruby.
Mnie też.
James pokiwał smutno głową i wskazał na znicz, trzymany w dłoni.
Ja postanowiłem odwiedzić babcię.
Tak, Ann mówiła, że wasza babcia... jest tutaj.
Tak?
Tak. Pozdrów Annabellę.
Pozdrowię. Do zobaczenia, Ruby.
Jasne.
Dziewczyna minęła Jamesa i zrobiła kilka kroków przed siebie, kiedy nagle poczuła, że musi, ale to musi, się odwrócić.
Młody mężczyzna stał tam gdzie przedtem i patrzył prosto na nią. Pewnie obserwował jak odchodzi. Tak jak na tych wszystkich romantycznych filmach.
W pewnej chwili Ruby nawet chciała zrobić coś szalonego. Szalonego według niej. Chciała krzyknąć: James, kocham cię! W końcu co miała do stracenia.
James! zawołała.
Patrzyła na niego w milczeniu, próbując zapamiętać jak wygląda. Ciemne włosy opadające na czoło, brązowe, łagodne oczy, przystojna twarz. Coś ścisnęło ją w żołądku.
Pewnie szybko się nie spotkamy zaczęła ale życzę ci wszystkiego dobrego. Żegnaj, James.
Nastolatka odwróciła się i zaczęła powoli odchodzić. Nie spieszyła się wcale. Była dziwnie spokojna, jakby pogodzona z tym co miało nadejść.
Naprawdę taką scenę mogliby kiedyś nagrać i puścić w filmie pomyślała.
— Hej, Ruby! Wyjeżdżasz na wakacje?!
— Tak, wyjeżdżam! — odkrzyknęła, nawet się nie odwracając.
Kiedy dziewczyna zerknęła na parę staruszków wydawało jej się, że spojrzeli na nią z oburzeniem, a kobieta powiedziała nawet do swojego męża:
— Co za niewychowana młodzież. Krzyki na cmentarzu. Kto to widział?!
Jednak Ruby nie przejęła się tym komentarzem. Uśmiechnęła się do mijanej pary i przeszła przez bramę.
Wróciła do domu. Był pusty. Ojciec zniknął jak to miał w zwyczaju. Rankiem odwiedzał grób swojej zmarłej żony, a później jechał do małego, myśliwskiego domku w środku lasu. Mówił, że to mu pomaga. Chodzenie cały dzień wśród drzew i staranie się, aby nie myśleć o Emily. Jednak Ruby przypuszczała, że to właśnie tam jej tata myśli o niej najbardziej. Ten jeden dzień w czerwcu był ich koszmarem. Mężczyzna odcinał się od wszelkiej cywilizacji, a jego córka musiała sobie radzić z tym sama. Nie narzekała. Nie raz w rocznicę śmierci jej mamy bywały z nią przyjaciółki, które próbowały odciągnąć ją od wspominania o przykrych wydarzeniach. Tylko że każdy ma swoje problemy. One też je miały i dzisiaj spędzały czas osobno. Ruby chyba była im nawet za to wdzięczna. Dzięki temu mogła podjąć bardzo trudną decyzję i miała możliwość jej zrealizowania.
Dziewczyna podeszła do swojego schludnie zaścielonego łóżka i usiadła na nim. Przez chwilę wpatrywała się w stojącą obok szafkę nocną, ale w końcu ją otworzyła. Ze środka wyjęła pudełko tabletek uspokajających o działaniu także nasennym. Kiedyś musiała je brać, by móc przespać całą noc bez niechcianej pobudki. Tak, po śmierci mamy męczyły ją koszmary. Doktor przypisał jej lekarstwo, ale prosił, by przyjmowała je jak najrzadziej, jeśli tego naprawdę potrzebowała. Teraz nadeszła taka chwila.
Ruby zostawiła opakowanie i zeszła do kuchni po szklankę wody. Po powrocie sięgnęła po tabletki. Odkręciła nakrętkę i wpatrywała się w białe proszki. Było ich całkiem sporo. Z pół pudełka. Miała już zacząć je brać, kiedy się zawahała. Powinna po sobie coś zostawić. Z szuflady wyciągnęła wyniki badań oraz kartkę i długopis.
Przepraszam, tato.
Przepraszam za wszystko. To nie Twoja wina, tylko moja. To ja nie dałam rady, a nie Ty. Nie chciałam Cię martwić i obarczać tym wszystkim. Nie chciałam, żebyś patrzył na to jak się męczę. Chciałam, aby to było jak najbardziej bezbolesne. Wiem, że to nie do końca możliwe. Mam białaczkę, tato. Od dawna baliśmy się, że coś podobnego może się stać, ale do tej pory nie chciałam w to wierzyć. Nie chciałam w to uwierzyć nawet, gdy trzymałam w ręku wyniki badań lekarskich. Życie jest niesprawiedliwe. Proszę Cię, żebyś się nie obwiniał, bo nie masz ku temu powodów. Zawsze wiedziałam, że chcesz dobrze. Wiedz, że jesteś wspaniałym tatą i nigdy nie przestanę Cię kochać. To co zrobiłam, to moja decyzja. Nie chcę umierać w szpitalu, wśród obcych ludzi, zmęczona walką o życie. Chciałam wybrać to jak odejdę. Teraz mogę spotkać się z mamą. Ona się mną zaopiekuje. Obie będziemy nad Tobą czuwać. Kocham Cię, tatusiu.
Twoja Ruby
Dziewczyna odłożyła list i wyjęła z szuflady komórkę. Przez chwilę jej się przyglądała. Wybrała numer Alice. Nie była pewna po co dzwoni. Może chciała tylko usłyszeć głos przyjaciółki, a może chciała wszystko jej powiedzieć i liczyła na to, że ona krzyknie: Nie rób głupstw. Wszystko będzie dobrze. Jednak Alice nie odbierała, więc Ruby zrezygnowała z dzwonienia. Wrzuciła telefon z powrotem do szuflady i znów sięgnęła po tabletki. Zawahała się na ułamek sekundy, ale później zamknęła oczy. Łykała jedną pigułkę za drugą, popijając wodą. Pod powiekami czuła zbierające się łzy.
Niektórzy mówią, że samobójstwo jest tchórzostwem. Łatwiej przecież zrezygnować z życia i nie mierzyć się z problemami. Ale czy te same osoby kiedyś zastanawiały się, jakiej trzeba odwagi, by spojrzeć w oczy śmierci, którą się samemu wybrało? Wiedzieć, że zaraz przyjdzie, że za chwilę się umrze? Wbrew ich przekonaniom to nie tak prosto zrobić ten ostateczny krok. Ludzie w końcu też mają jakiś instynkt samozachowawczy, który włącza się w razie niebezpieczeństwa.
Do tej pory Ruby także sądziła, że odebranie sobie życia nie jest takie trudne. Myliła się. Dłonie drżały jej coraz bardziej, a umysł krzyczał: Zabijesz się! Panika powoli narastała, ale dziewczyna starała się z nią walczyć. Powtarzała sobie, że to będzie bezbolesne, zapadnie w sen i już się nie obudzi. W końcu to był jej świadomy wybór, lepszy od szpitala.
Tyle że życie to nie film, a Ruby nie miała odgrywać roli Śpiącej Królewny. Śmierć to ostateczność i nie zawsze bywa przyjemna. Ruby powoli się o tym przekonywała. Kiedy ułożyła się wygodnie na łóżku i zamknęła oczy, upragniony sen nie nadchodził. Za to czuła się nieswojo. Zaczęło się od dziwnego gorzkawego posmaku w ustach. Następnie pojawił się lekki bólu głowy i zawroty przy nawet najmniejszej próbie poruszenia się. Później przyszedł ból brzucha i nudności. Dziewczyna okryła się szczelniej kołdrą i skuliła w kłębek. Było jej coraz bardziej niedobrze. Chciała się napić jeszcze trochę wody, ale szklanka była pusta, a ona nie sądziła, żeby dała radę dojść do kuchni albo chociaż do łazienki. Bała się, że zemdleje w trakcie tej drogi. Oblizała więc tylko spierzchnięte wargi i czekała.
Z czasem nie było lepiej. Głowa i brzuch zaczynały ją boleć coraz bardziej. Wydawało jej się też, że ma gorączkę. Spojrzała na zdjęcie uśmiechniętej mamy i zaczynała rozumieć jaką głupotę popełniła. Żałowała. Wtuliła twarz w poduszkę. Strach ścisnął jej gardło i wkrótce miała problemy z oddychaniem. Starała się łapać jak najwięcej powietrza. Przez myśl przemknęło jej, że powinna zadzwonić po pogotowie. Podniosła się ostrożnie i nagle pokój zaczął wirować. Ruby czuła jak żółć podchodzi jej do gardła. O mało co nie zwymiotowała. Gdy kładła się z powrotem na plecy brakowało jej tchu.
Umrę. Naprawdę umrę — Te myśli krążyły w jej umyśle.
Po policzkach zaczęły spływać łzy. Była przerażona i teraz jak nigdy wcześniej chciała żyć. Jednak kolejny bolesny skurcz żołądka mówił, że jest już za późno. Miała nadzieję na szybką i łatwą śmierć. Liczyła, że zaśnie spokojnie i się nie obudzi. Ogromnie się pomyliła.
W desperacji spróbowała jeszcze raz wstać, nie zważając na nic. Udało się. Nogi miała jak z waty, ręce trzęsły się, a pokój wirował niczym karuzela. Dobrze, że komórka znajdowała się w szufladzie niedaleko łóżka. Zrobiła zaledwie krok i upadła na kolana. Czuła jak wszystko w środku niej się skręca. Organizm walczył z lekami. Z wysiłkiem wyjęła komórkę. Ledwo widziała na oczy i praktycznie nie była w stanie wybrać odpowiedniego numeru. Dłonie zrobiły się śliskie od potu i telefon wypadł na podłogę. Klapka odpadła i urządzenie się wyłączyło.
To koniec.
Wstrząsnęły nią torsje. W ustach pozostał nieprzyjemny smak, a w powietrzu uniósł się charakterystyczny zapach wymiocin. Nagle poczuła ból w klatce piersiowej, przed oczami jej pociemniało i upadła. Upragniona ciemność nadeszła. 

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 23

Bywają takie dni i noce, które zmieniają wszystko.
Bywają takie rozmowy (...),
które są w stanie wywrócić do góry nogami cały nasz świat.
Nie możemy ich przewidzieć.
Nie możemy się na nie przygotować.
Czyhają na nas gdzieś, zapisane w łańcuchy pozornych przypadków,
nieuchronne jak świt po ciemności.”
Anna Onichimowska „Hera moja miłość”

Blood Mary – tak głosił wielki, krwawy napis nad drzwiami klubu. Po obu stronach wejścia stał jeden ochroniarz w czarnym, eleganckim garniturze i przyglądał się groźnie otoczeniu.
Ecila głucha na krzyki oburzenia innych, przepchała się na początek kolejki i pokazała mężczyźnie imienny bilet dla VIP-a. Dobrze zbudowany strażnik łypnął na nią ciemnymi oczami i powiedział:
Dokumenty proszę.
Dziewczyna zacisnęła usta, ale nie tracąc spokoju i pewności siebie pokazała ochroniarzowi podrobiony dokument tożsamości. Miała nadzieję, że ten znajomy Ann jest naprawdę dobry w tym co robi i nie wyrzuciła pieniędzy w błoto.
Mężczyzna spojrzał na kawałek plastiku, a później popatrzył na Ecilę.
Wpuść mnie do cholery pomyślała, wpatrując się intensywnie w oczy strażnika.
Może pani wejść. Życzę udanej zabawy.
Dziękuję odpowiedziała uprzejmie Ecila, czując opuszczające ją napięcie.
Do sali prowadził czerwony dywan, który skutecznie tłumił stukot obcasów. Później dziewczyna minęła oszklone drzwi i znalazła się w wielkiej, klimatyzowanej sali. Parkiet był czarny, a ściany „pochlapano” czerwoną farbą, która miała imitować rozbryźniętą krew. Po drugiej stronie pomieszczenia mieściła się spora scena, gdzie rozkładano już sprzęt. Ludzie kręcili się przy barze i zajmowali sobie miejsca na czerwono-czarnych kanapach. Z głośników rozstawionych po całej sali wydobywała się typowo klubowa muzyka.
Ecila ruszyła do baru, co chwilę znajdując się w świetle czerwonych reflektorów. Spokojnie poczekała aż podejdzie do niej przystojny barman w czarnej koszulce z czerwonym napisem: Blood Mary i zapyta o zamówienie.
Czego pani sobie życzy?
Dziewczyna posłała mu filuterny uśmiech.
A co pan poleca?
Białe zęby barmana błysnęły w uśmiechu, kiedy pochylił się nad ladą. Widać lubił flirtować z klientkami.
Zależny co pani lubi? Może nasze popularne Blood Mary?
Ecila przyjrzała się brązowym włosom barmana, jego przystojnej twarzy i zielonym, oczom, które wprost śmiały się do niej szelmowsko.
Naprawdę zasługuję na coś tak pospolitego jak Blood Mary? zapytała, unosząc brwi do góry.
Chłopak wyglądał na zbitego z tropu, ale tylko przez chwilę. Zaraz uśmiechnął się rozbrajająco i odparł:
— W porządku. Taka dziewczyna zasługuje na coś ekstra.
Ecila pochyliła się nad ladą, tak jak barman i powiedziała:
— No to pokaż na co cię stać.
Rozbawienie błysnęło w męskich oczach, kiedy brunetka puściła mu oczko, rzucając jednocześnie wyzwanie.
Nastolatka przypatrywała się pracy barmana, który pieczołowicie wybierał różne alkohole, co chwilę zerkając na nią z tajemniczym uśmieszkiem. Czuła się jak ryba w wodzie, zajmując czyjąś uwagę. Po chwili chłopak zbliżył się do niej i postawił na ladę trzy, wypełnione kieliszki – jeden do martini, a dwa do wódki oraz wręczył Ecili słomkę.
— Specjalny drink dla specjalnej dziewczyny. Płonące Lamborghini — powiedział i zaraz podpalił substancję w większym kieliszku. — Na trzy. Ja wlewam alkohol z tych dwóch mniejszych kieliszków, a ty pijesz przez słomkę. Pijesz bez względu na to, co się dzieje i na jeden raz. Rozumiesz?
Ecila pokiwała z entuzjazmem głową i wetknęła słomkę do kieliszka z podpalonym alkoholem. Była podekscytowana. Wyczekująco spojrzała na barmana.
— Raz... Dwa... Trzy!
Zawartość małych kieliszków znalazła się w większym, a Ecila zaczęła pić, mając przed oczami tańczący, błękitny płomień. Kiedy trunek się skończył, ogień prawie wygasł, a nastolatka uśmiechnęła się szeroko.
— I jak? Zdałem?
— Niewątpliwie — zaśmiała się Ecila. — Masz piekielne zdolności.
— Cała przyjemność po mojej stronie. Gdybyś szukała czegoś ognistego wiesz gdzie mnie znaleźć. A teraz niestety muszę obsłużyć resztę klientów. Mam jednak nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
— Kto wie... — mruknęła z kuszącym uśmiechem.
Ecila oddaliła się od baru, rozglądając przy okazji po sali w poszukiwaniu znajomej czupryny jasnych włosów. Matthew znalazła dosyć szybko. Stał przy drzwiach z napisem „Dla personelu” i z kimś rozmawiał.
Towarzyszący mu ciemnowłosy chłopak był szczupły i wysoki. Miał na sobie lawendową koszulę z podwiniętymi rękawami i jasne, markowe spodnie. Jedną dłoń trzymał na ramieniu Matta i coś do niego mówił. Ostatecznie cofnął się, a Matthew z uśmiechem zniknął za drzwiami.
Starając się nie spuszczać wzroku z bruneta, Ecila zamówiła piwo imbirowe, a następnie skierowała się w stronę stolika, przy którym usiadł potencjalny Robert. Gdy nastolatek uniósł głowę, dziewczyna ujrzała przystojną twarz o delikatnych rysach, pełnych ustach i przeszywająco niebieskich oczach, w których gościło zdziwienie.
Można?
Chłopak wyglądał na zmieszanego i niezdecydowanego, ale ostatecznie zrobił miejsce Ecili.
Znasz może kapelę, która tu gra? zapytała, wciąż uważnie przyglądając się brunetowi, co chyba go peszyło. Mógł myśleć, że go podrywa.
Tak. Znam cały zespół. Są świetni.
Ja znam tylko ich gitarzystę.
Którego, bo jest ich trzech?
Matta.
To musi być Robert zawyrokowała Ecila, kiedy jej towarzysz nagle zbladł. Jednak powinna się upewnić.
Przepraszam, nawet się nie przedstawiłam. Nazywam się Alice.
Robert powiedział, delikatnie ściekając kobiecą dłoń.
Ecila uśmiechnęła się radośnie, po czym wzięła łyk piwa. Zastanawiała się jak rozegrać tę partię. Powinna zdradzić, że wie kim jest Robert i co go łączy z Matthew? Chłopak był, co prawda, odrobinę zdenerwowany, ale nie zareagował na jej imię, co mogło oznaczać, że nic o niej nie wie.
Długo znasz się z Mattem? zapytał.
Tym razem to on jej się uważnie przyglądał. Możliwe, że jednak coś wiedział.
Mieszkam w sąsiedztwie. Udzielam czasem korepetycji jemu młodszemu bratu. W sumie to nie znamy się aż tak dobrze, ale kiedy byłam ostatnio u niego powiedział, że ma wolną wejściówkę na koncert jego zespołu. Nigdy nie widziałam jak grają, więc przyszłam z ciekawości.
Prosta i prawie szczera odpowiedź chyba usatysfakcjonowała Roberta, bo odrobinę się rozluźnił.
A ty, jak ci się udało poznać cały zespół? Znacie się ze szkoły?
Nie do końca. Przyszedłem po prostu na przesłuchanie. Potrzebowali kogoś, kto gra na klawiszach. Nie wybrali mnie w końcu, ale mimo wszystko zostałem ich fanem.
Ecila zauważyła, że wypowiadając ostatnie słowo trochę podśmiewa się sam z siebie.
Nagle zrobiło się małe zamieszanie. Światła na sali zgasły, a na scenie zaczęli pojawiać się członkowie zespołu. Teraz cała uwaga skupiona była tylko na nich. Mieli na sobie ciemne koszulki z nazwą kapeli. Ecila szybko zauważyła jasnowłosego Matthew dzierżącego w rękach gitarę elektryczną. Pojawił się także Felix, obecna miłość Ann, który usiadł na miejscu perkusisty, pozdrawiając przy okazji publiczność pałeczkami. Obok Matta stanął chłopak z ciemnymi, sięgającymi ramion włosami. On także miał gitarę elektryczną. Za nim uśmiechał się prawdopodobnie jego brat bliźniak. Obaj mieli podobne rysy twarzy, budowę ciała i zielone oczy. Z tym, że ten drugi spiął włosy w kucyk i używał gitary basowej. Ostatni na scenę wszedł klawiszowiec. Ruda czupryna błysnęła w świetle reflektorów, gdy zrobił iście dworski ukłon.
Ecila zerknęła na Roberta, który posłał jej uśmiech i powiedział:
Colin lubi teatralne gesty.
Całkiem niezła drużyna mruknęła.
Poczekaj aż posłuchasz jak grają.
Robert się nie mylił. Zespół Matta grał fantastycznie. Ich piosenki z rockowym brzmieniem porwały publiczność. Długowłosy gitarzysta miał mocny głos i równie dużo siły, by skakać po scenie bez większej zadyszki. Ludzie szybko wyklaskiwali rytm i śpiewali refreny ich utworów. Teksty były zrozumiałe i prawdziwe, a muzyka szybko wpadała w ucho. Rudowłosy Colin szalał przy klawiszach, a Felix z zapałem kiwał głową przy prawie każdym uderzeniu pałeczkami. Nawet Matthew wyglądał jakby znalazł się w swoim żywiole. Przy jednej z piosenek wykonał niezły kawałek solo, na co wielu zareagowało oklaskami. Robert był jednym z nich, a Ecila zaczęła się zastanawiać czy Matt zauważył ich siedzących przy jednym stoliku. Byli blisko sceny, ale chłopcy wyglądali na tak pochłoniętych muzyką, że mogło mu to umknąć.
Zespół grał prawie godzinę i gdy byli już przy prawdopodobnie ostatnim utworze, wzrok Matthew powędrował prosto w stronę Ecili i Roberta. Szok i zakłopotanie przemknęły przez twarz blondyna, a jego palce wykonały nie ten akord co trzeba. Prawdopodobnie niewielu się zorientowało, ale wokalista zerknął na niego zdezorientowany, na co Matt tylko potrząsnął głową i zmusił się do uśmiechu. Resztę utworu zagrał bezbłędnie, starając się nie patrzeć na stolik swojego chłopaka.
Kiedy koncert dobiegł końca, a wykonawcy zeszli ze sceny, Ecila gorączkowo zastanawiała się co dalej powinna zrobić. Torebka z ukrytymi narkotykami wydawała się parzyć ją w ręce. Jakim cudem miała nakłonić Roberta do zażycia heroiny i tym samym zdyskredytowania go w oczach Matthew? Przychodząc tu miała nadzieję, że okazja sama się nadarzy, ale teraz już nie była tego taka pewna. Możliwe, że po koncercie Robert opuści klub, a ona zostanie z niczym. Udając, że poprawia fryzurę otarła krople potu z czoła i z uśmiechem obróciła się w stronę chłopaka.
I co myślisz o zespole?
Są lepsi niż myślałam zaśmiała się, choć wcale nie było jej do śmiechu.
O! Tu jesteś zawołał czyjś damski głos.
Ecila zobaczyła rudą dziewczynę z szarymi oczami, ubraną w dużą, męską koszulkę, taką samą jaką mieli członkowie zespołu. Obok niej stał niebieskooki szatyn w zwykłej, bawełnianej, granatowej bluzce.
A tak, cześć odezwał się Robert, wstając. Właśnie miałem was szukać.
Szybko uściskał rudowłosą i skinął na chłopaka.
Widzieliście gdzieś Emmę i Mię? zapytał.
Pewnie gdzieś tu się kręcą padła odpowiedź od szatyna, który zaraz spojrzał na Ecilę. A to kto?
Robert zerknął w bok i zmieszał się odrobinę. Ecila jednak uśmiechnęła się wesoło i przedstawiła.
Alice. Koleżanka Matta.
Judy.
Oscar.
Spójrzcie, widzę Emmę i Mię powiedziała Judy i pomachała ręką. Są z nimi chłopcy.
Ecila poczuła dreszcz niepokoju. Im więcej ludzi tym mniej sposobności, by dostać się do Roberta. Chociaż... Równie dobrze mogłaby mu tylko podrzucić te narkotyki. Ale jak? W głowie miała prawdziwy mętlik. A tymczasem pojawiła się reszta znajomych Matta z nim samym na czele.
Cześć powiedziała, chyba zbyt nerwowo jak na nią.
Matthew przyjrzał się jej uważnie, a następnie zerknął na Roberta. Wyglądał na niespokojnego.
Ciekawe dlaczego?
Byliście naprawdę świetni pochwaliła ich, a później odezwała się cicho, tak by tylko Matt ją usłyszał. Spokojnie. Byłam grzeczna i nie nagabywałam Roberta zbyt mocno.
Ecila szybko dowiedziała się kim są pozostali obecni. Długowłosy wokalista i gitarzysta zarazem nazywał się John, a jego brat bliźniak – Lucas. Emma i Mia, o które pytała wcześniej Judy, były siostrami. Obie ładne blondynki. Z tym, że Emma była wyższa i miała brązowe oczy, a jej chłopakiem był John. Zielonooka Mia natomiast była starsza, chociaż wcale nie wyglądała. Szybko też się okazało, że Colin jest o rok młodszym bratem Judy, a Oscar to starszy brat Felixa. Wszyscy wydawali się bardzo sympatyczni, ale Ecila musiała przyznać, że z trudem pamiętała ich imiona.
Wreszcie was znalazłam powiedziała niziutka brunetka, a po chwili pocałowała Colina i uśmiechnęła się do reszty. Wyszło bombowo.
Jej czarne jak węgiel oczy szybko odnalazły nieznajomą.
Jestem Alice.
Rose odezwała się, wyciągając dłoń, by zaraz energicznie potrząsnąć ręką Ecili.
Gdy już wszyscy się poznali chłopcy połączyli dwa stoliki, aby cała dwunastka mogła razem świętować sukces zespołu. Szef klubu był tak zadowolony z koncertu, że postawił kapeli i im znajomym po piwie.
Ecila, która utknęła pomiędzy Matthew a Judy, upiła duży łyk złocistego płynu, wciąż gorączkowo zastanawiając się co robić. Felix, siedzący dokładnie naprzeciwko niej, uśmiechnął się i zapytał:
Co z Ann? Dlaczego nie przyszła?
Nie rozmawiałeś z nią?
Nie odbiera mruknął, wyraźnie niezadowolony.
Pokłóciliście się?
Nie i dlatego się dziwię.
Ostatnio źle się czuła i nie miała najlepszego humoru powiedziała wymijająco Ecila.
Atmosfera przy stole rozluźniała się jeszcze bardziej, ale za to niepokój brunetki rósł. Matthew aktualnie wesoło rozmawiał z Oskarem i jego bratem, a Robert dyskutował o czymś z Colinem, na kolanach którego siedziała Rose.
Ecila obrzuciła postać Roberta szybkim spojrzeniem, myśląc tylko o tym jak podrzucić mu narkotyki tak, by nikt tego nie zauważył. Nagle drgnęła spostrzegając, że ktoś siada obok niej. Tym kimś był Lucas. Jako jedyny członek zespołu był wolny i teraz wyglądał na zainteresowanym bliższym zapoznaniem się z Ecilą. Dziewczyna jęknęła w duchu. Jeszcze tego jej brakowało. Chłopaka, któremu wpadnie w oko i będzie zabiegał o jej uwagę.
Lucas wyraźnie nie był świadom jej niechęci, bo uśmiechnął się i zagadnął o muzyce oraz koncercie. Ecila starała się z nim rozmawiać i jednocześnie myśleć o swoim zadaniu, ale powoli cała sytuacja zaczynała ją denerwować.
Była już prawie bliska załamania się i wycofania z planowanej akcji. Wstała nawet z zamiarem pożegnania się, a następnie wrócenia do domu. To była całkowita klęska. Robert wciąż otoczony był przez któregoś ze znajomych, a w większości przez Matthew, tak że Ecila nic nie mogła zrobić. Złość i zawód krążyły w jej umyśle niczym jad w żyłach.
— Daj spokój, jeszcze wcześnie. Nie idź — powtarzał Lucas.
Ecila zacisnęła usta. Miała ochotę na niego nawrzeszczeć. Może wtedy odczepiłby się raz na zawsze.
— Kiedy ja naprawdę powinnam...
Nagle z pufy poderwał się Robert, wcześniej rozmawiający z Johnem i oznajmił głośno:
Moja kochana bando, mam wolną chatę, więc co powiecie na przeniesienie imprezy do mnie?
Ecila rozejrzała się dookoła. Wszyscy wydawali się być zachwyceni tym pomysłem. Uśmiechali się i pokrzykiwali radośnie, że „świetnie się składa” oraz „będzie super zabawa”.
Widzisz? Nie idź jeszcze. Szykuje się niezła impreza.
Ecila niby to opornie, ale dała się w końcu przekonać namowom Lucasa. Chociaż z zupełnie innego powodu niż podejrzewał chłopak. Sądziła, że w domu Roberta będzie jej łatwiej odciągnąć go na bok i zaproponować działkę albo w ostateczności podrzucić mu narkotyki. Uśmiechnęła się do nieświadomego jej planów Lucka.
Może ten wieczór nie będzie aż taki zły pomyślała.
Wkrótce okazało się, że dwanaście osób to zbyt wiele nawet jak na bus Johna, zwłaszcza, że sporo miejsca zajmowały także instrumenty. Ostatecznie musieli się podzielić. Ecila, ku jej zadowoleniu, została z Matthew i Robertem oraz Emmą, Judy i Felixem. Natomiast Mia zabrała do swojego auta Colina, jego dziewczynę Rose, Oscara, a także Lucasa, który na szczęście Ecili nie zmieścił się do busa.
Zarówno John jak i Mia wypili po piwne, ale stwierdzili, że mogą zaryzykować i poprowadzą. Do domu Roberta podobno było niedaleko i każdy liczył na to, że uda im się ominąć patrole policji.
Ecila w sumie nie miałaby nic przeciwko temu, by zatrzymali Mię. Nie to, że źle życzyła dziewczynie, ale to przynajmniej zatrzymałoby Lucasa na jakiś czas z dala od niej samej.
Nic takiego nie miało jednak miejsca. Podróż była krótka i przebiegła bardzo spokojnie, tak że cała grupa w niedługim czasie znalazła się w salonie rodziców Roberta.
Pomieszczenie było duże i przestronne, ale nawet tutaj dwunastka osób miała trudność ze znalezieniem miejsca siedzącego. Większość po prostu ulokowała się wygodnie na puszystym, kremowym dywanie. Inni rozsiedli się na sofie i dwóch fotelach o barwie cynamonu.
Ecila zajęła podłokietnik sofy tak, że miała obok siebie Matta. Postanowiła skorzystać z okazji i zamienić z nim choćby kilka słów.
Cieszę się, że mnie zaprosiłeś na koncert. Nie miałam pojęcia, że gracie aż tak dobrze.
Matthew zerknął na dziewczynę.
Staramy się. Dobrze, że ci się podobało.
Nie tylko mnie się podobało. Cała publiczność szalała.
Matt uśmiechnął się. Było widać, że jest mu miło, a Ecili ulżyło, bo wcześniej sprawiał wrażenie zakłopotanego jej obecnością.
Nagle w drzwiach salonu stanął Robert, dźwigający zgrzewkę piwa. Wiele zadowolonych twarzy zwróciło się w jego stronę.
Widzę, że nieźle się przygotowałeś zaśmiał się Colin, który siedział na dywanie, opierając plecy o bok sofy. Tuż przy nim siedziała jego dziewczyna.
Chyba spodziewałeś się gości zawtórował mu John.
Rodzice zrobili sobie rocznicowy, weekendowy wypad do jakiegoś hotelu, więc jak tu nie skorzystać odezwał się Robert i zaczął rozdawać piwo chętnym.
A chętnych nie brakowało. Szybko okazało się, że to nie była jedyna zgrzewka piw i chłopak był naprawdę dobrze zaopatrzony. Kiedy piwa przestały wystarczać, Robert wyciągnął z barku dobrej jakości koniak. Zrobiło się wesoło. Włączono kino domowe, znaleziono stację muzyczną i rozpoczęła się zabawa przy najnowszych hitach.
Mia wpadła na pomysł zgadywania piosenek, a reszta przystała na to ochoczo. Zasłonięto więc ekran telewizora jakąś narzutą i zaczęto przekrzykiwać się, podając tytuły utworów. Z czasem było coraz zabawniej, bo imprezowicze wymyślali jak najgłupsze nazwy, nie przejmując się, że takie piosenki nie istniały.
Ecila obserwowała wszystko, siedząc na sofie ze stopami opartymi o elegancko rzeźbiony stolik. Lucas, który jeszcze niedawno próbował ją podrywać, teraz wykonywał dziki taniec razem z Judy. Jej długie, rude włosy zawirowały w powietrzu, kiedy chłopak obrócił ją, a następnie podniósł i posadził na komodzie. W pobliżu Emma i Mia urządziły sobie bitwę na poduszki. Jedna z nich przeleciała przez pokój i uderzyła w głowę Johna, rozmawiającego z Oscarem i Felixem.
Em, jak to się traktuje swojego chłopaka? zawołał do młodszej z sióstr, a za chwilę wstał z dywanu i zaczął gonić śmiejącą się dziewczynę.
Colin i Rose, którzy chyba byli z tego samego rocznika co Ecila, oderwali się na chwilę od siebie, by spojrzeć na biegającą po salonie parę. Szybko jednak wrócili do swoich zajęć.
Ecila podniosła do ust szklaneczkę z koniakiem i niechętnie zerknęła w bok. Matthew i Robert siedzieli bardzo blisko siebie. Obaj pochyleni, rozmawiali o czymś cicho, zupełnie pochłonięci własnym towarzystwem. Dziewczyna ponownie wypiła łyk alkoholu i zamknęła oczy, przechylając głowę do tyłu.
Wiedziała, że nie może się upić, choć w tej chwili niczego innego nie pragnęła. Para zakochanych gołąbków ciągle nie odrywała od siebie oczu. To było tak jakby przykleili się do siebie jakimś super klejem. Ecila westchnęła cicho, zmęczona dzisiejszym dniem.
Koszmar pomyślała. Prawdziwy koszmar. Już nawet Thomasa i Amber łatwiej znieść.
Najgorsze chyba dla Ecili było to, że chłopcy tak po prostu żyli razem w swoim świecie, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nie obcałowywali się, nie obściskiwali. Siedzieli, patrzyli, rozmawiali i byli blisko. Czasem lekko dotykając dłoni, ramienia czy włosów drugiej osoby. W porównaniu z nimi zajmujących dywan Colina i Rose można by było uznać za aktorów porno.
Śpiąca? zapytał Lucas, przysiadając na podłokietniku, po prawej stronie Ecili.
Dziewczyna powoli uniosła powieki, błagając by postać obok była tylko pomyłką jej zmysłów. Niestety nie była.
Zielone oczy chłopaka lśniły podejrzanie, kiedy z zadowoloną miną przyglądał się nastolatce. Długie, ciemne włosy wymknęły się z kucyka i teraz okalały jego czerwoną od alkoholu oraz tańca twarz.
Zmęczona mruknęła Ecila.
Nie dziwię się. Super impreza, no nie?
Nie pomyślała.
Jasne. Jest nieźle odpowiedziała na głos.
Słuchaj, gdybyś jeszcze kiedyś chciała wpaść na nasz koncert, to mógłbym załatwić ci wejściówki.
Naprawdę? zapytała obojętnie Ecila, bawiąc się szklanką.
Jasne. Razem z Jo staramy się teraz załatwić koncert w nowym, super modnym klubie. Rozmawialiśmy nawet już...
Dziewczyna przestała słuchać, bo zauważyła, że Robert odrobinie chwiejnie wstaje z sofy.
Przyniosę jakieś przekąski oznajmił i zaraz ruszył już całkiem raźno w kierunku kuchni.
Przepraszam na chwilę mruknęła Ecila, przerywając Lucasowi w połowie zdania, którego sensu i tak nie rozumiała.
Szybko podniosła się i podążyła za Robertem. Obecnie zajmował się wykładaniem chipsów do plastikowej miski. Jednak słysząc czyjeś kroki, odwrócił się.
A to ty powiedział, zgniatając pustą paczkę, by następnie wrzucić ją do kosza pod zlewem.
Ecila rozejrzała się po pomieszczeniu. Było tam przytulne i schludne. Kuchnia pełna ciepłych kolorów i jasnych szafek. Duża lodówka w rogu i wyspa na środku, a przy niej cztery krzesła z wysokimi oparciami.
Chciałabym z tobą porozmawiać.
O czym? zapytał, sięgając po szklankę i opakowanie paluszków.
Mam sprawę. Chodzi o Bena.
Nie rozumiem.
Robert widocznie nie skojarzył nowo poznanej dziewczyny i wspomnianego Bena z człowiekiem sprzedającym narkotyki, bo nie zareagował w żaden sposób. Dalej, całkiem spokojnie przekładał słone paluszki do szklanki.
Chcesz mi powiedzieć, że nie znasz żadnego chłopaka o imieniu Ben? Wysoki, brązowe, kręcone włosy, niebieskie oczy...
Zareagował już przy kręconych włosach. Znieruchomiał nagle z uniesioną dłonią, a później bardzo powoli ją opuścił.
Nie znam nikogo takiego powiedział, ale Ecila wyczuła fałsz w jego głosie.
Ale on zna ciebie.
To musiał mnie z kimś pomylić. Oboje musieliście.
Nerwowym szarpnięciem otworzył szafkę pod zlewem i wrzucił do śmieci opakowanie po paluszkach. Przez chwilę nie odwracał się w stronę Ecili, a kiedy już to zrobił, wyglądał na złego.
Czego chcesz, co?
Porozmawiać przyznała spokojnie.
Robert przeczesał palcami swoją idealną fryzurą, a później potrząsnął głową.
Nie ma o czym.
Owszem, jest upierała się Ecila, która w międzyczasie zdążyła znaleźć się już na środku kuchni, tuż obok wyspy.
Nie mam już z nim nic wspólnego. To się skończyło.
Nie łatwo się tak po prostu wycofać.
Chłopak spojrzał na Ecilę poważnie.
Nie wiem w co ty się wplątałaś, ale radzę ci odczepić się ode mnie, a samej uciekać jak najszybciej od Bena i jego znajomych.
Robert chwycił miskę z chipsami oraz szklankę paluszków i ruszył do wyjścia. Jednak nastolatka nie pozwoliła mu wyjść. Złapała go za ramię i powiedziała cicho z groźbą w głosie:
Jesteś sympatycznym gościem i nie chcę psuć ci życia, ale zobowiązałam się do czegoś, więc zrobię wszystko, co będę musiała. Wszystko.
Podkreślając ostatnie słowo poczuła, że Robert zesztywniał. Musiał zrozumieć, że Matthew mieście się w wyrazie „wszystko”.
Wystarczy, że pogadamy, tak? zapytał naiwnie.
Tak. Chcę tylko pogadać skłamała i zaraz dodała. Zanieś przekąski do salonu, posiedź tam chwilę, a później powiedz Mattowi, że musisz zadzwonić do rodziców i zapewnić ich, że wszystko u ciebie dobrze. Albo jeśli chcesz wymyśl inny, bardziej przekonujący pretekst, by pójść samemu na górę do swojego pokoju, żebyśmy mogli spokojnie pogadać.
Niech ci będzie odparł z rezygnacją.
Gdzie dokładnie znajduje się twój pokój?
Na samym końcu korytarza.
Świetnie. Idź.
Robert wyszedł, a Ecila odczekała chwilę i też wróciła do salonu. Jej namolny adorator przysypiał na fotelu ze spuszczoną głową, cicho pochrapując. Za to drugi fotel zajmowała całująca się para – John i Emma. Brunetka odszukała wzrokiem Matthew. Śmiał się prawdopodobnie z jakiegoś dowcipu opowiedzianego przez Judy albo Mię. Natomiast Felix kręcił się przy oknie i zawzięcie do kogoś wydzwaniał. Jego starszy brat – Oscar wyjawił Ecili, że próbuje skontaktować się z Ann. Jak na razie bezskutecznie. Największą niespodzianką byli za to Colin i Rose. Ci sami, którzy wcześniej nie potrafili odkleić od siebie rąk, teraz kłócili się zaciekle.
Jaka fanka?! O czym ty do mnie mówisz? denerwowała się Rose, wściekle gestykulując.
Daj spokój, to tylko jakaś głupia dziewczyna. Po co ja ci o tym mówiłem.
Ha! Teraz twierdzisz, że lepiej mnie było oszukiwać?!
Gadasz głupoty i jak zwykle się czepiasz powiedział zdenerwowany Colin, cały czerwony z emocji, ale pewnie i od alkoholu, płynącego w żyłach.
Ja?! Ja?! Ja się czepiam? piekliła się. Wielki mi artysta! Za kogo ty się uważasz? Za kolejnego Brada Pitta?!
Ecila podeszła do stolika i nalała do szklanki resztki koniaku. Wypiła błyskawicznie, starając się nie słuchać wyrzutów zakochanej pary. W międzyczasie obserwowała Roberta. Zrobił to, co mu poleciła. Spędził chwilę z Mattem, a później wyszedł z salonu, nawet nie patrząc w jej stronę.
Kiedy Ecila już miała wstać, pomachała do niej Judy.
Chodź do nas! zawołała.
Brunetka sięgnęła po torebkę, którą wcześniej upchała za sofą i powiedziała:
Muszę do łazienki.
Rudowłosa uśmiechnęła się, pokiwała głową, że rozumie, a później zwróciła się do Matthew i Mii.
Ecila podążyła schodami na górę, a później korytarzem do ostatnich drzwi, znajdujących się na piętrze. Zatrzymała się i chwilę pogrzebała w torebce, a później uchyliła drzwi, by zajrzeć do środka.
Robert siedział na schludnie posłanym łóżku, zapatrzony w okno. Na dworze świeciły się tylko nieliczne latarnie i księżyc, będący prawie w pełni. Nie było żadnych gwiazd. A raczej nie było ich widać.
Cichy stukot obcasów rozniósł się po pomieszczeniu, kiedy Ecila podeszła do obracanego fotela, stojącego przy uporządkowanym biurku. Zapaliła małą lampkę, która napełniła pokój ciepłym blaskiem. Jak się szybko okazało wszystko w tej sypialni było absurdalnie uporządkowane. Zero kurzu na meblach, brudnych ubrań upchanych w kącie, niepotrzebnych stosów papierów, świadczących, że mieszka tu jakiś nastolatek. Była za to półka wypełniona po brzegi książkami i płytami. Plakat zespołu muzycznego na ścianie, a w rogu znajdował się keyboard i błyszczący saksofon na stojaku.
Chciałaś rozmawiać, więc mów odezwał się Robert, nie odwracając wzroku od okna.
Ecila stała przez chwilę w milczeniu, nasłuchując odgłosów z dołu. Muzyka, krzyki, śmiech. Zdecydowanie dobrze się bawili, dlatego miała nadzieję, że nikt nie będzie ich szukał przynajmniej w najbliższym czasie.
Przez moment zastanawiała się jak ubrać w słowa to, co chciała przekazać Robertowi. Tak niecierpliwie wyczekiwała tej chwili, kiedy będzie mogła zepchnąć go na samo dno, że przez ułamek sekundy bała się, iż nie podoła temu zadaniu. Jednak szybko się otrząsnęła. Wiedziała kim jest i co potrafi. A niepokój, który czuła mógł pochodzić tylko od Alice.
Ben przysłał mnie tu z pewną propozycją.
Tak? zapytał Robert całkiem obojętnie.
Ecila spięła się, ale nie chciała niczego po sobie pokazać. Tak jak i Robert.
Chodzi o sprzedaż towaru. Ben potrzebuje pewnej pomocy, a my jesteśmy w stanie wiele zyskać.
My? Chłopak odwrócił się w stronę Ecili. Prawie cię nie znam. Dlaczego miałbym cokolwiek z tobą robić?
Możemy przechytrzyć Bena. Sprzedawać towar za wyższą stawkę i nic mu o tym nie mówić. A sam Ben zapewniał, że chętnie podzieli się z nami ekstra działkami.
Mówiąc, Ecila pochyliła się w stronę Roberta. Cała jej postawa emanowała pewnością siebie i jakąś dziwną mocą. Granatowe oczy błyszczały z emocji, wpatrując się w oczy bruneta.
Możemy zatrzymywać dla siebie najlepszy towar, a dzieciakom sprzedawać jakieś badziewie. Nikt się nie dowie. Próbowałeś kiedyś naprawdę dobrej heroiny? Nie jakiegoś syfu, ale czyściutkiej heroiny?
Była przekonująca. Z całą pewnością taka była, bo Robert jak zaczarowany słuchał jej słów. A na wspomnienie o heroinie zrobił tęskną minę.
Od jak dawna nie brał? zastanawiała się Ecila, nie wierząc, by mógł się powstrzymywać zbyt długo. Musi brać, chociaż trochę, kiedy nikt nie widzi.
Mam ze sobą trochę mówiła dalej, czarując głosem i obietnicami. Chcesz?
Silna, a raczej słaba, wola opuściła Roberta, kiedy jego zdradzieckie usta ułożyły się w krótkie słowo „tak”.
Ecila przeniosła swój wzrok na torebkę, ściskaną w dłoni i szybko odnalazła to, czego tak rozpaczliwie zdawał się pragnąć chłopak. Jednak, gdy straciła z nim kontakt wzrokowy, zdążył się otrząsnąć z otumanienia jakie w nim wywołała.
Nie mogę powiedział. Nie mogę. Nie teraz, kiedy Matt...
Kusząca torebeczka z białym proszkiem zawisła mu przed oczami. Wydawała się być równie przekonująca jak wzrok i słowa Ecili.
Wiem, że chcesz wymruczała. Tylko ten jeden raz. Jeśli ci się nie spodoba, to już więcej jej nie weźmiesz. Nikt się nie dowie. Nie bój się.
Nie mogę opierał się Robert słabym głosem, a po chwili zamknął oczy.
Oczywiście, że możesz.
Proszę cię... Wyjdź. Błagam.
Tyle że dziewczyna nie zamierzała nigdzie wychodzić. Czuła, że jest już blisko wygranej.
Jeśli wyjdę będziesz tego żałował. Matt nie rozumie cię tak doskonale jak byś chciał. Chce cię zmieniać na siłę.
On mnie kocha. Chce dla mnie dobrze.
Ale ty cierpisz i on na to pozwala. No dalej, Rob. Należy ci się chwila zapomnienia. Weź działkę. Nikt się nie dowie. Zadbam o to. Prawie szeptała mu te słowa do ucha.
Myślisz... Myślisz, że powinienem?
O tak, to przecież nic takiego. Odprężysz się, odpoczniesz. Nikt się nie zorientuje. Zostaniesz tu na chwilę, a ja powiem, że byłeś zmęczony i się zdrzemnąłeś. Uwierzą, bądź spokojny.
Robert otworzył oczy i z desperacją odszukał wzrokiem torebkę z heroiną, która wciąż znajdowała się w dłoni Ecili. Patrzył na nią w milczeniu, bijąc się z myślami.
Nie mamy zbyt wiele czasu. Po prostu to zrób powiedziała perswazyjnym tonem, a następnie wysypała biały proszek na blat.
Przebiegła wzrokiem po biurku i wzięła do ręki książkę. Wyjęła z niej zakładkę i za jej pomocą uformowała równiutkie dwa paski narkotyku, gotowego do wciągnięcia.
Mina chłopaka zdradzała, że cierpi, a Ecila miała już dosyć tego przedstawienia. Starała się ukryć złość, ale wtedy do głowy wpadł jej kolejny pomysł.
Chcesz czy nie? zapytała, twardo wpatrując się w niezdecydowanego Roberta.
Jęknął, nic nie mówiąc.
Nie to nie.
Ręka brunetki poruszyła się błyskawicznie i zakładka do książek zgarnęła odrobinę heroiny za blat biurka, prosto na panele podłogowe. Jak się spodziewała reakcja była natychmiastowa.
Co ty wyprawisz?! krzyknął nastolatek i prawie rzucił się w kierunku Ecili.
Jeśli nie chcesz ich ty, to nikt nie będzie ich miał.
Nie możesz marnować towaru powiedział, a jego twarz się zmieniła.
Dziewczyna poczuła uścisk w żołądku. Zdecydował. Pytanie tylko, co zdecydował.
Robert wyjął z kieszeni dolara i zwinął go w rulonik, a następnie gestem kazał się odsunąć Ecili. Pochylił się nad blatem i wciągnął wszystko, co na nim było. Westchnął głośno, powolnym krokiem ruszając do łóżka. Położył się.
Jak się czujesz? zapytała siedemnastolatka, po pięciu minutach uważnej obserwacji Roba.
Kolejne westchnienie.
Doskonale.
Wyglądał na zupełnie spokojnego. Oddychał głęboko i powoli, a do tego wpatrywał się w sufit z lekkim uśmiechem.
Ecila podeszła do niego, ale nie zareagował. Spojrzała na jeszcze chłopięcą twarz. Źrenice wyraźnie się zmniejszyły, a tęczówki były chyba bardziej niebieskie niż wcześniej. Chociaż ogólnie wzrok miał zamglony. Zerknęła na drzwi.
Nikt się do nich nie dobijał. Nikt ich nie szukał. Wszyscy musieli dobrze bawić się na dole, włącznie z Matthew.
Dziewczyna odetchnęła i pochyliła się nad swoją torebką. Początkowo ręce odrobinę jej drżały, kiedy wyciągnęła buteleczkę płynnej heroiny i rozpakowywała strzykawkę.
Co ty najlepszego wyprawiasz? pytał jakiś głos w jej głowie, ale zignorowała go.
Kiedy strzykawka była pełna, Ecila podeszła do Roberta. Miał już podwinięte rękawy i leżał nieruchomo, co ułatwiało sprawę. Pochyliła się nad nim, przykładając czubek igły do dobrze widocznej żyły na zgięciu jego łokcia. To zwróciło uwagę chłopaka.
Co ty robisz? zapytał sennie, próbując się podnieść.
Cii... Leż spokojnie. Odpoczywaj. Wszystko dobrze powiedziała Ecila, łagodnie popychając go z powrotem na łóżko.
Głowa Roberta opadła i zamknął oczy, ale zaraz je otworzył, gdy igła wbiła mu się w ciało, a nowa porcja narkotyku dostała do żył.
Ecila nacisnęła tłok strzykawki dużo szybciej niż normalnie powinna. Usłyszała cichy jęk. Znów napełniła strzykawkę i dźgnęła, celując w te samo miejsce. Robert zażywał już narkotyki wcześniej, więc nie wiedziała dokładnie jaka ilość heroiny go powali. Widocznie tyle, ile mu już zaaplikowała zdecydowanie wystarczyło, bo oddychał naprawdę płytko i nie było z nim żadnego kontaktu.
Czując dreszcz, przebiegający wzdłuż pleców, wcisnęła w dłoń chłopaka strzykawkę, tak by wyglądało jakby sam sobie wszystko podał. Na szafce nocnej odstawiała prawie pustą buteleczkę i zerknęła jeszcze na biurko. Widać na nim było śladowe ilości białego proszku, a obok leżał na wpół rozwinięty rulonik z dolara i zakładka do książki.
Wycofała się z pokoju, dokładnie omiatając wzrokiem pomieszczenie, sprawdzając czy aby o czymś nie zapomniała. Ostatnią rzeczą jaką zrobiła zanim oddaliła się od sypialni Roberta było zamknięcie za sobą drzwi, a później wsunięcie klucza przez szparę pod nimi.
Kiedy w końcu dotarła do łazienki zdjęła lateksowe rękawiczki, które nałożyła przed wejściem do sypialni Roberta, jednocześnie zastanawiając się jak to się stało, że chłopak nie zwrócił na nie uwagi. Odpowiedź była tylko jedna: pochłonęły go ważniejsze sprawy. Niepotrzebny jej już kawałek lateksu wrzuciła do torebki, a później odetchnęła głęboko i spojrzała z uśmiechem w lustro. Wytarła ciemne smugi pod oczami i z aprobatą zerknęła na idealny koczek, z którego nie wysunął się nawet kosmyk.
Gdy stała tak zadowolona z siebie, obraz w lustrze uległ zmianie. Eclia odruchowo uniosła dłoń do góry jakby chciała zasłonić sobie usta, a wtedy ktoś złapał ją za nadgarstek i szarpnął. Zaparła się wolną ręką o umywalkę.
Puszczaj mnie wysyczała do jasnowłosego odbicia.
Nie ma mowy. Nie po tym co zrobiłaś powiedziała Alice i pociągnęła Ecilę tym razem używając swoich obu dłoni.
Bruneta szarpnęła się do tyłu z nadzwyczajną siłą tak, że głowa Alice zawisła nad umywalką po drugiej stronie lustra.
O nie, najpierw to ty musisz wrócić, zanim jeszcze bardziej namieszasz mruknęła blondynka i tym razem to twarz Ecili zetknęła się z powierzchnią chłodnego lustra, które w tej sytuacji przypominało raczej taflę wody.
Obie dziewczyny walczyły ze sobą. Alice próbowała przeciągnąć Eclię z powrotem do siebie, a Ecila chciała jak najszybciej uwolnić się od mocnego i zdecydowanego uścisku Alice. W końcu brunetka zrobiła coś, co chyba zaskoczyło je obie. Wbiła się zębami w rękę jasnowłosej tak, że ta zaszokowana puściła ją. Każda z nich upadła do tyłu z okrzykiem.
Ecila, pocierając obite o kafelki pośladki, wstała i ostrożnie spojrzała w lustro. Alice wyglądała na zdruzgotaną, ale przede wszystkim wściekłą.
Przesadziłaś powiedziała, oskarżycielsko wyciągając palec w kierunku swojego alter ego.
Nie sądzę odparła, dumnie unosząc brodę.
Z gardła Alice wydobył się wrzask frustracji.
Chciałaś, żebym zdobyła Matthew i go zdobędę. Za wszelką cenę.
Nie w taki sposób warknęła blondynka, wprost gotując się ze złości.
Czemu tak ci to przeszkadza? Przecież wcale nie znałaś Roberta? Kim on dla ciebie jest? No kim? Przeszkodą!
Alice przez chwilę mierzyła Ecilę nienawistnym spojrzeniem aż w końcu ukryła twarz w dłoniach. Wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Była kompletnie bezsilna.
Dlaczego jesteś taka okropna?
Żeby zdobyć coś czego naprawdę się bardzo chce czasem trzeba być okropnym powiedziała to w taki sposób jakby tłumaczyła dziecku rzecz zupełnie oczywistą.
A co jeśli to nie jest coś czego naprawdę, ale to naprawdę bardzo chcę? Co jeśli się pomyliłam? zapytała Alice drżącym głosem ze łzami w oczach.
Ecila była beznadziejną pocieszycielką co wielokrotnie udowodniła. Spojrzała na zatroskane oblicze, tak podobne do jej samego i odrzekła:
Więc czego tak naprawdę chcesz, Alice?
Przez twarz dziewczyny przebiegło zakłopotanie, a później strach, jakby bała się wypowiedzieć swoje największe pragnienie na głos. Jednak Ecila zdawała się czytać w jej myślach lub po prostu zorientowała się w najskrytszych marzeniach Alice o wiele wcześniej niż ona. Granatowe oczy zalśniły, a blondynka pokręciła szybko głową, bezgłośnie powtarzając jedno słowo: nie.
James wyszeptała Ecila, po czym wyszła szybko z łazienki, nie oglądając się wstecz. 

Obserwatorzy