Layout by Raion

czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział 10

 „Diabeł się przebiera za anioła, gdy chce
duszę ludzką na zgubę wyprowadzić.”
Józef Ignacy Kraszewski

Victoria szybkim krokiem zmierzała w stronę szatni. Była naprawdę wściekła. Rano pokłóciła się z mamą o nowego chłopaka swojej rodzicielki, a do tego na wf-ie miała spotkanie pierwszego stopnia z Alice Hidden, przez co bolał ją łokieć i dostała słabą ocenę z zaliczenia.
Cholerna Hidden. Niech ją szlag jasny trafi — złościła się. — Jak nie ona to jej ojciec. Co też mojej matce strzeliło do głowy.
Kiedy z rozpędem otwierała drzwi o mało co nie uderzyła nimi drobnej sztynki, ale nie przejmując się tym zbytnio, niczym żądny krwi morderca, zaczęła przeszukiwać wzrokiem szatnię dziewcząt. Nie znalazłszy obiektu swoich frustracji, skierowała się do pobliskiej łazienki.
— Naprawdę nie musiałaś się tak o mnie martwić, Ann. Ja tylko trochę źle się poczułam, zresztą i tak musiałabym wracać. No i akurat spotkałam Jamesa, który zaoferował, że mnie odwiezie.
A wiesz, że po tym jak zniknęłaś Matt się o ciebie pytał?
Naprawdę? A wiesz, co...
Victoria zacisnęła pięści. Znalazła ją.
Alice Hidden jakby nigdy nic rozmawiała sobie z Annabellą, opierając się o jedną z umywalek. I chyba nawet nie zauważyła przybycia zdenerwowanej blondynki.
— Nie przesadzaj, Vicki. Thomas jest wspaniałym mężczyzną, a jego córka to urocza dziewczynka. Spotkałam ją w sklepie. Wygląda jak aniołek. Taka krucha, milutka... — Dziewczyna zmięła w ustach przekleństwo, przypominając sobie słowa mamy.
Urocza dziewczynka, uroda aniołka, milutka. Też coś. Amber nigdy nie powiedziała, że córka ślicznie wygląda. W ogóle rzadko obdarzała ją ciepłym słowem. Zawsze było coś z nią nie tak. Dlatego blondynka jeszcze bardziej znienawidziła Alice. Zazdrościła jej strasznie tych subtelnych rys twarzy, zgrabnego nosa i delikatnej, alabastrowej cery. Zazdrościła jej dobrych ocen oraz dobrego kontaktu rodzicami. A przynajmniej Victoria uważała, że dziewczyna dobrze dogaduje się z rodzicami.
W końcu jest taka idealna — pomyślała, czując narastający gniew.
Blondynka trzasnęła drzwiami łazienki, zwracając tym samym na siebie uwagę dwóch dziewcząt, stojących przy umywalce.
— Ty głupia małpo! — wrzasnęła Victoria.
Alice aż podskoczyła, słysząc dobrze znajomy głos. Nie spodziewała się, że dziewczyna zrobi jej kolejną awanturę z powodu wypadku na wf-ie. Przecież tłumaczyła jej, że wpadła na nią niechcący.
— Jeszcze ci nie przeszło, Thorn? A może przez ten upadek zgubiłaś ostatnie, szare komórki? — odezwała się Annabella, ujawniając swoją wojowniczą naturę.
— Lepiej się zamknij, Rose i nie wpychaj nosa w nieswoje sprawy.
— A propos nosa...
Alice już widziała złośliwy błysk w oczach przyjaciółki i postanowiła przerwać tę wymianę zdań, zanim przerodzi się w coś gorszego.
— Daj spokój, Ann. Nie warto się sprzeczać. Chodźmy lepiej poszukać Ruby.
Brunetka skrzywiła się, ale przerzuciła torbę przez ramię i zgodziła się z propozycją koleżanki.
— Nigdzie nie pójdziesz, aniołeczku. Najpierw mnie posłuchasz — warknęła Victoria. — Nie życzę sobie, by twój ojczulek spotykał się z moją mamą. Niech się od nas odczepi raz na zawsze. A jeśli chodzi o ciebie, to nie myśl sobie, że puszczę płazem to, co mi zrobiłaś.
Alice poczuła, że robi jej się gorąco. Parsknęła śmiechem, a w głowie usłyszała:
Nie daj się poniżać. Powiedz jej tak: Jakbyś chciała wiedzieć to twoja matka...
— Jakbyś chciała wiedzieć to twoja matka przyssała się do mojego taty jak jakaś pijawka i jeśli myślisz, że mi to odpowiada to się grubo mylisz. Nawet nie wiem jakim cudem mój tata w ogóle może patrzeć na taką napompowaną babę. To obrzydliwe. I lepiej mi nie gróź.
Torba Ann zjechała na ziemię i dziewczyna wpatrywała się to w jedną to w drugą blondynkę z wyrazem szczerego zaskoczenia. Alice nigdy, ale to przenigdy nie wchodziła w kłótnie z kimkolwiek, a jeśli już, to wyrażała swoje odmienne zdanie, nie obrażając przy tym nikogo.
Najwyraźniej Victoria też się nie spodziewała, że coś takiego usłyszy, bo stała w bezruchu, wytrzeszczając oczy.
Świetnie! Nie dajmy sobą pomiatać. Victoria myśli, że jest od nas lepsza. Ta, jasne. Jeszcze jej pokażemy — Dziewczyna uśmiechnęła się, słysząc głos Ecili. Uważała, że jej ciemnowłose odbicie ma w tym wypadku rację. Nie powinna dłużej dawać się poniżać. A już na pewno nie komuś takiemu jak Thorn.
— Co powiedziałaś?
— Jestem pewna, że słyszałaś, więc nie ma sensu powtarzać — odpowiedziała spokojnie Alice, zmierzając w stronę drzwi.
Annabella nie podążyła za nią, wciąż tkwiąc w jednym miejscu.
Jednak Victoria nie dała wyjść dziewczynie, zasłoniła jej przejście, odpychając ją dodatkowo w głąb łazienki.
— Myślisz, że dam się obrażać? — wysyczała Thorn. — Powtarzam ci jeszcze raz, ty idiotko, że jeśli...
— A myślisz, że ja dam się obrażać? — przerwała jej Alice, podchodząc do blondynki i patrząc jej prosto w oczy.
— Alice... — wtrąciła się Annabella.
— Nie martw się, Ann. Poradzę sobie. Za długo już milczałam, dając sobą pomiatać takiemu... komuś.
— Takiemu komuś? — Victoria zmrużyła oczy, a na jej policzkach pojawił się szkarłatny rumieniec. — Myślisz, że jesteś idealna? Jesteś tak samo fałszywa jak twój ojciec. Słyszałam, że przeleci wszystko, co się rusza. Kto wie czy nie pójdziesz w jego ślady, a może już poszłaś? W końcu byłaś na tych wspaniałych urodzinach Rose. No, przyznaj się czy cię tam któryś...
— Zamknij się! — krzyknęła Alice, czując jak robi jej się coraz bardziej gorąco. Pięści dziewczyny same się zacisnęły, a w głowie dźwięczał głos Ecili, która podrzucała pomysły dopieczenia rywalce. — Myślisz, że wszystko wiesz o mnie i o mojej rodzinie? Ha! A to dopiero! Ciekawe, że ja też wiem o tobie i twojej chorej rodzince całkiem sporo. Zresztą, całe miasto wie. Gazety nawet o tym pisały. Niektóre nagłówki były całkiem zabawne. Pamiętasz jakieś? Na przykład „ Anthony Thorn bierze ślub z młodszą o dwadzieścia sześć lat Amber Chase.” albo „Czy pieniądze zachęciły dwudziestolatkę do ślubu z mężczyzną ponad dwa razy starszym?”, a ten był w szczególności dobry „Anthony Thorn nie żyje. Czy stoi za tym jego żona?”
— To kłamstwa! — wykrzyknęła Victoria, popychając na ziemię Alice.
Blondynka natychmiast się podniosła i także popchnęła przeciwniczkę. Dziewczyny zaczęły się szarpać. A Annabella stała i obserwowała ten niecodzienny widok. Była w zupełnym szoku. Obie blondynki leżały już na ziemi, kopały się, drapały, okładały pięściami, ciągały za włosy, a przede wszystkim wrzeszczały jak opętane.
Kiedy w końcu Ann się ocknęła, Alice siedziała na brzuchu Victorii i wymierzała jej siarczysty policzek. Brunetka podbiegła do walczących i spróbowała je rozdzielić. Złapała przyjaciółkę za ramię i chciała ją ściągnąć ze wściekłej rywalki. Jednak nie udało jej się to, bo Alice w przypływie niekontrolowanej złości machnęła ręką, trafiając Annabellę w brzuch. Dziewczyna wypuściła powietrze i skuliła się, przykładając dłoń do bolącego miejsca.
W tej samej chwili Victoria zrzuciła z siebie blondynkę, przygniotła ją do podłogi i zacisnęła dłoń na jej gardle. Alice próbowała jednocześnie złapać powietrze i odepchnąć duszącą rękę. Nie dawała rady. Dziewczynie powoli zaczynało brakować powietrza, ale wtedy z pomocą przyszła Ann, która szarpnęła Victorią.
— A niech mnie! Co tu się wyrabia?!
W jednej chwili wszystkie trzy nastolatki zastygły w bezruchu. W drzwiach łazienki stała tonąca w zieleni profesor Rebecca Swamp, a za nią kłębiła się chmara ciekawskich uczennic.
***
Alice siedziała w gabinecie dyrektorki i tępo wpatrywała się w blat dębowego biurka. Wcześniejsza złość ustąpiła zdenerwowaniu i niepewności. Do tego ciało dziewczyny było obolałe, a krzesło wydawało się wyjątkowo twarde i niewygodne. Obok niej tkwiła Victoria, której także nie było do śmiechu. Obie w milczeniu czekały na wyrok.
Gardenia Taylor pochodziła z arystokratycznego, brytyjskiego rodu i od lat zarządzała prywatną szkołą im. St. Mary. Była to wiekowa kobieta o sztywnych zasadach i trudnym w pożyciu charakterze. Nienagannie ubrana i nienagannie się zachowująca. Zimna dama, której emocje nie dotyczyły. Nawet teraz, kiedy miała przed sobą dwie rozczochrane i poobijane uczennice, które przed chwilą wdały się w bójkę. Pani Taylor siedziała prosto, bez słowa wpatrując się w siedemnastoletnie dziewczęta i czekała.
Nagle rozległo się pukanie.
— Proszę wejść — odezwała się dyrektorka suchym i pozbawionym uczuć głosem.
Drzwi z cichym skrzypnięciem otworzyły się i pojawiła się w nich młoda kobieta. Miała czarne włosy i oliwkową cerę, a jej błyszczące, ciemnozielone oczy zdradzały, że musi być bardzo wesołą i żywiołową osobą, co całkowicie nie pasowało do prostej, granatowej sukienki i poważnego wyrazu twarzy.
— Panie Hidden i Thorn już przyszły.
— W takim razie niech pani je tu do mnie poprosi.
— Dobrze, proszę pani.
— I jeszcze jedno, panno Plessis. Nich ktoś przyjdzie i naoliwi drzwi.
— Dobrze, proszę pani. Zajmę się tym jak tylko skończy pani... — przerwała sekretarka, a w kącikach jej ust czaił się delikatny uśmiech — tę sprawę.
— To wszystko. Może pani odejść.
Młoda kobieta znikła, ale zaraz drzwi ponownie zaskrzypiały, obwieszczając przybycie dwóch matek.
Amber Thorn weszła pierwsza, donośnie tupiąc swoimi co najmniej dwunastocentymetrowymi szpilkami. Wyglądała na bardzo niezadowoloną. Rzuciła zirytowane spojrzenie dyrektorce, jakby to ona była winna całemu zamieszaniu, ale nawet nie zerknęła na córkę.
Jako druga weszła Jane Hidden. Była ubrana w grafitowy kostium, co oznaczało, że gdy ją wzywano jeszcze pracowała. W przeciwieństwie do Amber, od razu popatrzyła na siedzące do niej tyłem dziecko. Nie wiedziała co się dokładnie stało i dlatego bardzo się martwiła.
— Proszę usiąść — poleciła pani Taylor, wskazując na dwa, wolne krzesła, stojące po jednej i drugiej stronie uczennic.
Każda z matek zajęła miejsce obok swojej córki i czekała co powie im dyrektorka.
Alice mięła w rękach materiał spódnicy, nie patrząc na mamę. Była zdenerwowana. Ecila umilkła, gdy tylko wyprowadzono je z łazienki i do tej pory się nie odezwała. Blondynka już nie czuła się taka odważna i dumna. Opuściła ją chęć walki. Znów była starą sobą. Ale mimo wszystko nie żałowała tego co zrobiła.
— Dziękuję, że panie tak szybko przybyły. Rozumiem, że z pewnością zakłóciłam...
— A może tak pani przejść do rzeczy? Co tu się stało? — dopytywała się zniecierpliwiona Amber.
— Naturalnie — odparła pani Taylor, przyjmując jeszcze bardziej zimną i surową postawę. — Będą panie łaskawe przyjrzeć się twarzom pani córek.
Alice poczuła, że dłoń mamy bierze ją za brodę i delikatnie podnosi do góry. Niebieskie oczy spotkały zielone i już po chwili te zielone wydawały się bardzo zaskoczone i zaniepokojone. Dziewczyna mogła się tylko domyślać, co musiała zobaczyć jej mama. Rozczochrane włosy, zadrapania na policzkach, czerwone ślady palców na szyi... co jeszcze?
— Co to do cholery jest, Vicki? Jak ty wyglądasz? Możesz mi do jasnej...
Pani Taylor chrząknęła cicho, zapewne starając się w ten delikatny sposób napomnieć Amber, ale kobieta wcale nie zwracała uwagi na to jakich słów używa.
— Pani Thorn — zainterweniowała dyrektorka stanowczym głosem.
— Przepraszam, ale czekam na wyjaśnienia — powiedziała blondynka, krzyżując ręce i przy okazji wypinając biust, okryty cienkim materiałem ze wzorem w panterkę.
— Pani wybaczy, ale nie wiem czy jest co wyjaśniać. Pani córka i panna Hidden wszczęły awanturę w łazience. A ich wygląd jest tego skutkiem.
— A wie pani co było powodem tej awantury? — zapytała uprzejmie Jane.
— Niestety, ale żadna z panien nie chciała mi nic konkretnego powiedzieć.
W końcu Alice zdecydowała się spojrzeć na dyrektorkę.
Gardenia Taylor miała ciemne włosy, przeplecione siwizną, które zaczesywała w elegancki kok. Czarna sukienka, uwydatniała bladość cery i dodawała lat. Twarz kobiety była szczupła i naznaczona zmarszczkami, ale inteligentne, niebieskie oczy patrzyły na uczennice z dziwnym błyskiem, intensywnością, zdradzającym doświadczenie oraz nutę zaciekawienia.
Blondynka nie czuła się zbyt dobrze, patrząc się na oblicze starszej kobiety, więc spuściła wzrok, który spoczął na dłoniach dyrektorki, leżących na blacie biurka. Ciemne drewno kontrastowało z jasną skórą. Ale uwagę dziewczyny przykuł ciężki pierścień z dużym, czarnym kamieniem.
— To jet — powiedziała pani Taylor, dotykając pierścienia, a później dodała. — Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego. To jest niedopuszczalne. Nasz szkoła nie toleruje takich zachowań. To szkoła dla dam, a nie dla kryminalistek.
— Kryminalistek? — zirytowała się Amber. — Moja córka nie jest kryminalistką. Moja córka jest damą.
Alice musiała przygryźć wargę, by się nie roześmiać. Victoria damą?
— Niestety, ale w tej chwili tego nie widzę — odezwała się dyrektorka. — Jedyne co widzę, to pokiereszowana twarze.
— Rozumiem, że sytuacja jest trudna dla wszystkich. Nie mam pojęcia co kierowało moją córką, ale zapewniam, że to się już nie powtórzy. — Głos zajęła Jane.
— Właśnie rozważałam, co też zrobić z panienkami i nie widzę innego wyjścia jak zawieszenie.
— Ależ pani Taylor — zaczęła mama Alice. — Wiem, że ta awantura to coś okropnego. Nigdy w życiu moja córka nie sprawiała mi takich problemów i nigdy bym się nie spodziewała czegoś takiego. Ale zawieszenie? Obiecuję porozmawiać z córką i wyjaśnić całą sprawę.
— Bez dyscypliny nie ma porządku — powiedziała dyrektorka, zaciskając wąskie usta.
***
Drzwi zamknęły się z hukiem. W domu rozległo się głośne tupanie.
— Zaczekaj to moja panno — zawołała za córką Jane.
Alice zatrzymała się na schodach i niechętnie odwróciła.
— Nie mamy o czym rozmawiać.
— Owszem, mamy. O mało co nie zostałaś zawieszona i tylko dzięki moim prośbom pani Taylor zrezygnowała z tego.
— Wcale nie musiałaś tego robić — wymruczała nastolatka, założyła ręce na piersi i oparła się o poręcz.
— Musiałam. A teraz ty musisz mi powiedzieć, o co poszło.
— Victoria to idiotka, to ona wszystko zaczęła.
— I to wszystko? Alice! Nie jesteś dzieckiem. Nie powinnaś dać się prowokować i wywoływać jakieś dzikie awantury.
— Już ci mówiłam, że to nie ja to zaczęłam — zdenerwowała się siedemnastolatka.
— W takim razie jaki był konkretny powód?
— Mama Victorii spotyka się z tatą. To ona jest jego nową dziewczyną.
Jane przez chwilę wpatrywała się zaskoczona w córkę. Nie mogła uwierzyć, że jej były mąż spotka się z kimś takim. Jak ona mogła kiedyś być tak ślepa i się w nim zakochać? Przecież ten mężczyzna nie ma żadnego gustu. Ta cała Amber Thorn to ordynarna ofiara operacji plastycznych. W niej wszystko jest sztuczne.
Co Thomas w niej widzi?
— To nie powód do awantur. Thomas jest dorosły i wolny. Jeśli chce spotykać się z mamą Victorii to... to jest jego sprawa — powiedziała Jane, starając się utrzymać spokojny ton głosu.
— Ty naprawdę nic nie rozumiesz. Nie masz pojęcia jaka jest Victoria i jej matka.
— Alice...
— Nie masz pojęcia jak Victoria mnie traktowała. Jak traktowała Ruby. Ty nic nie wiesz.
— Bo mi nic nie mówiłaś. Nie znałam cię od tej strony. Nie spodziewałam się po tobie takiego zachowania. Jakieś bójki. Nie tak cię wychowałam. Miałaś być dobrą, spokojną i rozsądną dziewczynką, która...
— Która nie będzie potrafiła sobie w życiu poradzić? Która nie będzie ci się sprzeciwiać? Która będzie dawała sobą pomiatać?
— Która będzie umiała się zachować w każdej sytuacji.
— Potrafię sobie poradzić w każdej sytuacji! — krzyknęła Alice i znów poczuła, że robi jej się gorąco.
— Nie, Alice. To nie sposób na radzenie sobie. Widziałaś jak wyglądasz? Widziała jak wygląda Victoria?
— Nie mam zamiaru tego słuchać.
— Alice. Alice, zaczekaj!
Tylko że nastolatka nie zaczekała. Wbiegła po schodach i zniknęła w pokoju.
— Alice?! Alice, tak się nie kończy rozmowy. Wyjdź i porozmawiaj ze mną spokojnie.
Jane jeszcze przez chwilę dobijała się do drzwi, ale dziewczyna zamknęła je na klucz.
— Ty mnie nie rozumiesz, nie rozumiesz, nie chcesz mnie zrozumieć — mamrotała do siebie blondynka, siadając na podłodze.
Czuła się obolała, a oczy ją podejrzanie szczypały. Ukryła twarz w dłoniach, ale nie płakała. Była zła i psychicznie zmęczona. Nie miała pojęcia jak długo tak siedziała. W końcu wstała i szybkim krokiem podeszła do biurka. Wyciągnęła z niego pamiętnik, a z blatu wzięła długopis i usiadła na łóżku. Przez chwilę zawzięcie ściskała kawałek plastiku, zanim zaczęła pisać.
Biłam się z Victorią. Tak! W końcu zrobiłam to o czym kiedyś tylko po cichu marzyłam. Dałam tej głupiej idiotce popalić. Zawsze milczałam, ale dzisiaj nie wytrzymałam. Należało jej się. Ale mama mnie wcale nie rozumie. Ona nic nie wie. Nic nie wie. Nie chcę być już dłużej słaba. Chcę robić to czego pragnę. Chce w końcu móc kierować własnym życiem. I będę. Jeszcze nie wiem dokładnie jak, ale coś się musi zmienić. Musi!
Dziewczyna zatrzasnęła zeszyt i zerwała się z łóżka. Miała nadzieje, że jej ulży, gdy coś zapisze, ale nie ulżyło. Znów podeszła do biurka i zaczęła wyciągać książki. Chciała gdzieś głęboko ukryć pamiętnik. I wtedy natknęła się na małe lustereczko w czerwonej ramce. Wyprostowała się powoli i spojrzała w zwierciadło.
W pierwszej chwili zobaczyła jasne, zmierzwione włosy, zaczerwienioną i przeoraną paznokciami Victorii twarz. Jednak później miejsce blond loków zajęły czarne pukle, niebieskie oczy pociemniały, a usta odbicia wygięły się w uśmiechu.
Alice krzyknęła, a lusterko roztrzaskało się w jej rękach. Zupełnie samo! Dziewczyna wypuściła kawałki szkła, wpatrując się jednocześnie w poranione dłonie. Kropla krwi skapnęła na podłogę, a siedemnastolatce nagle zrobiło się słabo. Spróbowała głęboko oddychać, ale to nie pomogło. Nie czuła bólu. Widziała tylko czerwień. Czułą tylko gorącą posokę, która znaczyła jej ręce. Pociemniało jej przed oczami, zaszumiało w uszach, nogi zrobiły się wiotkie i ugięły się pod ciężarem ciała. Dziewczyna poczuła, że upada. Wydała z siebie zduszony okrzyk i spróbowała złapać się biurka, ale jej ręka na nic nie trafiła. Zanim jeszcze zderzyła się z podłogą poczuła silny ból głowy.
Alice wydawało się, że leży na zimnej i twardej posadce. Spróbowała otworzyć oczy, by zobaczyć, gdzie się znajduje, ale mimo że jej powieki uniosły się do góry nic nie widziała. Dziewczynę otaczała ciemność.
— Alice. — Usłyszała tuż przy uchu.
Nastolatka poczuła przenikliwy chłód. Strach ścisnął jej gardło. Wstała, odwróciła głowę i machnęła ręką w powietrzu, by sprawdzić czy ktoś jest blisko niej. Nikogo nie było.
Gdzie ja w ogóle jestem? — pomyślała. — I kto tu jest?
— Alice. — Głos był cichy i miękki. Kobiecy. Wołając, przeciągał literę „a”.
— Kto… — zaczęła, ale przerwała i przełknęła ślinę. Spróbowała jeszcze raz. — Kto tu jest?
— Naprawdę nie wiesz, Alice?
Dziewczyna wiedziała, ale bała się, że jej przypuszczenia okażą się prawdą. Poznała ją po tym jak szeptała jej imię. Wymawiała je dokładnie tak jak zawsze. Jak każdej nocy, kiedy ją wzywała.
— Ecila.
Jak na zawołanie w pomieszczeniu zapaliły się setki świec. Alice zamrugała, próbując przyzwyczaić oczy do jasności. Wydawało jej się, że gdzieś w oddali dostrzegła kobiecą postać, ale kiedy zamknęła i ponownie otworzyła oczy, Ecila stała już kilka kroków przed Alice.
Blondynka zauważyła jej smukłą sylwetkę ubraną w krótką, czarną sukienkę bez ramiączek. Na nogach miała wysokie szpilki, a czarne loki swobodnie opadały na ramiona i plecy.
— Witaj Alice — przywitała się Ecila z uśmiechem na ustach. — Cieszę się, że wpadłaś z wizytą.
Nastolatka nic nie odpowiedziała. W milczeniu wpatrywała się w ciemnoniebieskie oczy swojej „gospodyni”. Miała wrażenie, że śni.
— Nie cieszysz się z naszego spotkania?
— Gdzie jestem i czego ode mnie chcesz? — zapytała w końcu Alice, rozglądając się po pomieszczeniu. Była to ogromna sala. Pusta, jeśli nie liczyć świec, które ją oświetlały.
— Chciałam z tobą porozmawiać. Może usiądziemy? — zaproponowała Ecila, pokazując czerwoną kanapę, której wcześniej Alice nie zauważyła.
Dziewczyna zawahała się, ale brunetka już szła we wcześniej wskazanym kierunku. Alice chcąc nie chcąc podążyła za nią.
    Może napijesz się wina? — zapytała Ecila, sięgając po butelkę, stojącą na szklanym stoliczku. Znajdowały się tam też dwa kieliszki.
Alice mogła przysiąc, że jeszcze przed chwilą nie było żadnego stolika. Jednak wszelkie wyrazy zaskoczenia zatrzymała dla siebie.
Proszę. — Ecila z uśmiechem podała nastolatce kieliszek z czerwonym winem.
— Dziękuję odpowiedziała uprzejmie Alice, ale nawet nie sięgnęła po napój.
— Chcesz coś innego? Piwo, wódka, whisky, szampan, może jakiś drink?
— Dziękuję za propozycję, ale ja nigdy...
— No tak — odrzekła Ecila z igrającym na ustach uśmiechem, który nie objął jej oczu. — Kochana córeczka, dobra uczennica, oddana przyjaciółka. Nigdy nie robisz czegoś, czego nie powinnaś, prawda?
Właściwie to była prawda. Alice starała się zadowolić wszystkich. Być po prostu dobra i zazwyczaj jej się to udawało. W domu, w szkole... Ludzie ją chwalili. A kiedy była mała często nazywali aniołkiem.
Dziewczyna już otworzyła usta, by powiedzieć: „staram się robić to, co powinnam”, ale wtedy przypomniała sobie o bójce w szkole.
Ecila jakby czytając w jej myślach wyszeptała:
— Wiem co się dzisiaj stało. Wiem co zrobiłaś.
— To dlatego tutaj jestem?
— Jesteś tutaj, bo chciałam z tobą porozmawiać, chcę coś ci zaproponować.
Alice nie wiedziała co myśleć. Patrzyła w ciszy jak Ecila podnosi swój kieliszek, pełen czerwonej substancji. Czerwonej jak usta, które ją piły. Czerwonej jak krew.
— Jak się czułaś, kiedy uderzyłaś Victorie? Jak się czułaś później po bójce? Żałowałaś?
Alice zastanowiła się przez chwilę nad zadanymi jej pytaniami. Co czuła, kiedy uderzyła Victorię? Gniew i... satysfakcję. Pomyślała wtedy, że ona sobie na to zasłużyła. To była zemsta za to, że dokuczała i wyśmiewała Ruby, a czasem i Alice. Jak czuła się po bójce? Czy żałowała? Powinna żałować, powinna zrozumieć, że źle postąpiła. Nie tak uczono ją rozwiązywać problemy, nie siłą. To było złe. Tylko że Alice nie czuła się winna. Wciąż uważała, że Victoria dostała za swoje i powinno to stać się już wcześniej. Tego dnia pokłóciła się też strasznie z mamą. Trzasnęła jej drzwiami przed nosem i wykrzyczała, że ona jej nie rozumie. Co się z nią stało?
— Jestem pewna, że doskonale wiesz, co czułam i nie, nie żałowałam tego co zrobiłam. Tylko nie rozumiem dlaczego.
— Dlaczego cieszyły cię zaskoczone miny wszystkich, kiedy okazało się, że nie chcesz być popychadłem? Dlaczego poczułaś satysfakcję, kiedy Victoria krzyknęła z bólu? Dlaczego odważyłaś się wyrazić swoje zdanie w kłótni z matką? Może dlatego, że to powinno się stać.
Alice patrzyła jak Ecila odstawia kieliszek i przysuwa się bliżej niej.
— Dałaś się ponieść emocjom, które się w tobie nagromadziły. Victoria zasłużyła sobie na to, co jej zrobiłaś. Uważała się za lepszą i poniżała innych. To nie zemsta, to sprawiedliwość. — Ostanie zdanie Ecila wyszeptała tuż przy uchu Alice. — Zresztą. Nasza matka, twoja matka też nie jest święta. Każdy ma swoje tajemnice, słabości, małe grzeszki, które próbuje ukryć przed innymi.
Alice wstała nagle z kanapy, założyła ręce na piersi i powiedziała:
— Dalej nie wiem czego ode mnie chcesz.
— Chcę ci pomóc.
— Niby w czym?
Ecila znikła gdzieś między jednym a drugim mrugnięciem oka i do Alice dobiegł tylko jej głos, który odbijał się echem po sali.
— Wiem czego chcesz. Ja mogę ci to dać. Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny. Chciałabyś być tak odważna i niezależna jak Annabella. Ona potrafi dostać to czego chce, potrafi się przeciwstawić. A ty?
— Dzisiaj pokazałam, że ja też tak potrafię.
— Zrobiłaś to, bo ci pomogłam. Pomogłam ci w zwalczeniu twojej nieśmiałości, strachu przed powiedzeniem tego co myślisz i zrobieniu tego czego chcesz. I dalej mogę ci pomagać. Wiem, że chcesz Matthew, chcesz przezwyciężyć strach przed krwią, chcesz spotkać się z ojcem i powiedzieć mu co o nim myślisz, chcesz się pozbyć Amber, chcesz oznajmić matce, że pragniesz iść na medycynę. Chcesz pójść na imprezę z Ann, chcesz... żyć tak jakby następnego dnia miałoby nie być.
W sali nastała cisza. Alice czuła swoje serce trzepoczące w piersi. Ecila znała ją doskonale. Wiedziała o niej takie rzeczy jakich nikt inny nie wiedział. Tylko czy naprawdę z jej pomocą mogła osiągnąć wszystko to, czego pragnęła?
— Dam ci to wszystko. — Tym razem głos dobiegał z bliska. Alice poczuła na szyi ciepły oddech. — Pomogę przezwyciężyć ci strach, nieśmiałość, niezdecydowanie. Musisz mi tylko na to pozwolić.
— Co miałabym zrobić? — zapytała Alice, czując suchość w gardle i przyspieszone bicie serca.
— Pozwolić mi się ujawnić. Dopuść mnie do swojego życia. Przestań mnie ciągle blokować.
— Nie rozumiem.
— Wiesz kim jestem? — zapytała Ecila. Stała teraz tuż przed blondynką i patrzyła jej prosto w oczy. — Jestem częścią ciebie, Alice. Częścią, która nie boi się niczego, która potrafi osiągnąć to, co zamierza. Wystarczy, że zgodzisz się, żebym pokierowała naszym życiem. Dopuszczasz mnie do niego bardzo rzadko. Dopuściłaś mnie do niego dzisiaj w szkole.
— Miałabym ci oddać moje życie?
— To nasze życie — przypomniała Ecila. — A poza tym nie miałabym go na wyłączność. Ty też czerpałabyś z niego korzyści. Czułabyś to, co ja. A jeśli coś by ci się nie podobało, mogłabyś to powiedzieć.
— Tylko że ty nie zawsze musiałabyś mnie słuchać — powiedziała Alice, pamiętając wszystkie te chwile, kiedy w głowie ktoś jej szeptał: „zrób to” albo „czy nie chcesz...”
— Jestem skłonna iść na ustępstwa. Wiedz, że chce dla nas jak najlepiej. Możemy zawrzeć układ. Dasz mi... w przybieżeniu dwadzieścia siedem dni na zmienienie naszego życia.
— A kiedy ten czas minie...
— Będziesz mogła znów przejąć stery — powiedziała z uśmiechem brunetka.
— To mi przypomina zawarcie cyrografu z diabłem — rzekła Alice, nieufnie spoglądając na swoją rozmówczynię.
— Naprawdę przypominam diabła? — Zaśmiała się Ecila, obracając się powoli wokół własnej osi.
Obie dziewczyny pod pewnymi względami były do siebie bardzo podobne, ale istniało też wiele różnic. Alice pomyślała, że Ecila jest od niej ładniejsza. Nie wiedziała tylko, czy to sprawa czarnych włosów, granatowych oczu czy ubioru. A może to dzięki pewności siebie, której jej zawsze brakowało? Ale jednego dziewczyna była pewna. Ecila nie wyglądała jak diabeł.
— Chyba za dużo książek fantasy i horrorów w moim życiu — spróbowała zażartować blondynka.
— No tak. Brak mi kopyt, rogów i ogona. Szpetnej twarzy też nie mam. — Mrugnęła do niej Ecila. — To skoro ustaliłyśmy, że nie ma we mnie nic diabelskiego, to umowa stoi?
— Dwadzieścia siedem dni? — zastanawiała się Alice. — Pomożesz mi przez ten czas spełnić moje pragnienia?
— Tak.
— A jeśli mi się coś nie spodoba?
— Zrobię to wszystko czego do tej pory pragnęłaś. Dlaczego to miałoby ci się nie spodobać?
Dziewczyna nie odpowiedziała, ale zapytała jeszcze:
— A kiedy minie czas to, co wtedy?
— Wtedy wrócę tutaj i może będziemy widywały się od czasu do czasu w lustrze. Nic nie tracisz, zgadzając się na moją propozycję, a możesz coś zyskać.
Alice zamknęła na chwile oczy. Chciała się skupić. Jednak musiała przyznać sama przed sobą, że kusiła ją ta propozycja. W końcu od czasu do czasu zdarzało jej się słuchać Ecili i jakoś nigdy tego nie żałowała. To dzięki niej poszła na urodziny Ann. Przecież chciała coś zmienić w swoim życiu. Chciała być inna. I teraz miała szansę. Może to ona sprawi, że będzie lepiej? A Alice? Alice będzie upajała się wolnością razem z nią.
— Dobrze. Zgadzam się — powiedziała w końcu.
Ecila uśmiechnęła się do niej. Upiła łyk czerwonego wina i podała ten sam kieliszek blondynce.
— Mówiłam już, że ja...
— Za to warto wypić.
Tym razem nie zaprotestowała. Pod czujnym wzrokiem brunetki, podniosła naczynie do ust. Czerwona substancja była słodka i kwaśna zarazem. Ecila uśmiechnęła się, a wtedy Alice zaszumiało w uszach, zakręciło w głowie jak po jeździe na karuzeli i dziewczyna upadła prosto w objęcia ciemności. Ostatnie co usłyszała to cichy, kobiecy szept:
— Zobaczysz, ile zdziałam w sześćset sześćdziesiąt sześć godzin. 



W końcu dziesiątka się pojawiła. Kiedy ją pisałam trochę się obawiałam czy jej nie zepsuję i w sumie dalej się obawiam czy jej nie zepsułam. To dosyć ważny rozdział i taki przełomowy moment. Pewnie z przecinkami coś namieszałam, ale mam nadzieję, że treściowo wyszło w miarę. Kolejny rozdział tradycyjnie za dwa tygodnie plus ewentualne kilka dni poślizgu (coś ostatnio nie mogę wyrobić się w terminie). 

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 9


"— Puchatku?
— Tak, Prosiaczku?
— Nic — powiedział Prosiaczek, biorąc Puchatka za łapkę. 
— Chciałem się tylko upewnić, że jesteś"
Alan Alexander Milne

Alice uśmiechnęła się do własnego odbicia. Jej skromnym zdaniem wyglądała naprawdę ładnie. Niebieska sukienka z rozkloszowanym dołem podkreślała kolor jej oczu, a naturalnie, kręcone blond loki ułożyły się dzisiaj bez większych problemów. Pociągnęła jeszcze usta brzoskwiniowym błyszczykiem i wytuszowała rzęsy. Za dwadzieścia minut miał przyjechać tata Ruby i zawieźć obie dziewczyny do klubu Jamesa. Nastolatka już na samą myśl o zabawie cieszyła się jak małe dziecko. Jeszcze nigdy nie była w żadnym klubie. Zresztą nie była na żadnej prawdziwej imprezie.
Boże, przecież ja nie umiem tańczyć — przeraziła się.
Nerwowym gestem założyła włosy za ucho i oparła się dłońmi o umywalkę.
Przestań panikować. Przecież wcale nie musisz tańczyć — Usłyszała w głowie znajomy głos i natychmiast podniosła głowę, by spojrzeć w lustro.
Oprócz lekko rozszerzonych źrenic i zarumienionych policzków nic się nie zmieniło. Ze zwierciadła patrzyła na nią zaniepokojona blondynka.
— Alice?! Jesteś już gotowa?!
Dziewczyna odetchnęła dwa razy i odkrzyknęła:
— Tak! Już schodzę, mamo!
Nastolatka opuściła łazienkę i po chwili znalazła się w salonie, gdzie czekała na nią jej rodzicielka.
Jane wstrzymała oddech. Gdzieś w zarumienionych policzkach, jasnych włosach i niepewnym uśmiechu Alice zauważyła siebie z dawnych lat. Była zaledwie rok młodsza od córki, kiedy została zaproszona przez swojego kolegę na przyjęcie do państwa Potter. To było jej pierwsze wyjście z chłopakiem. Co prawda jej córka nie wychodziła nigdzie z chłopakiem, ale wyglądała na równie poddenerwowaną i szczęśliwą jak Jane w tamtej chwili.
— Pięknie wyglądasz, skarbie — powiedziała kobieta, ale po chwili dodała — Nie musiałaś się tylko tak wymalowywać. Nie potrzebujesz tego.
— Mamo...
— Dobrze, dobrze. Już nic nie mówię.
Alice pokręciła z uśmiechem głową i usłyszała:
— A gdzie masz prezent?
Nastolatka dopiero teraz przypomniała sobie, że przecież zostawiła go u siebie na łóżku. Odwróciła się i biegiem wpadła do pokoju o mało co przy tym, nie zaliczając upadku. Przytrzymując się klamki, stwierdziła, że buty na koturnie nie są jednak najlepsze do tego typu rzeczy i tym razem już powoli podeszła do łóżka, by wziąć niewielką paczuszkę obwiązaną czerwoną kokardką. Kilka dni temu, kiedy przechodziła obok sklepu jubilera, zauważyła komplet prześlicznej biżuterii, na który składał się delikatny, srebrny wisiorek i długie kolczyki. Od razu wiedziała, że to idealny prezent dla Annabelli.
Nagle z małej, przewieszonej przez ramię torebki Alice wydobyła się melodyjka. Dziewczyna szybko wyjęła komórkę i odebrała połączenie.
— Alice? My już dojeżdżamy. Za chwilę będziemy u ciebie. Jesteś gotowa?
— Tak, tak. Już zaraz wychodzę. Do zobaczenia za chwilę, Ruby.
Nastolatka umieściła telefon z powrotem w torebce i ściskając prezent w rękach, zeszła po schodach.
— Ruby zaraz będzie — powiedziała Alice do stojącej na korytarzu mamy. — Powinnam już wychodzić.
Jane popatrzyła na córkę z poważną miną.
— Uważaj na siebie, córeczko. Nie wychodź z klubu, zanim nie przyjedzie taksówka, nie chodź po nocy, nie pij i nie bierz żadnych napojów od nieznajomych, nie zostawiaj nigdzie swojej szklanki...
— Dobrze, mamo. Nie musisz się martwić. Będę uważała.
— I masz wrócić na dziesiątą. Ostrzegam, że jak cię nie będzie, to będę dzwonić i lepiej, żebyś wtedy odebrała.
— Dobrze, mamo — zapewniła Alice i ucałowała rodzicielkę w policzek. — Wrócę za kilka godzin.
— Będę czekała! — krzyknęła za wychodzącą córką matka.
Na dworze powili robiło się ciemno. Paliły się już nawet latarnie. Twarz blondynki owiał chłodny, wieczorny wiatr, a jej noga niecierpliwie stukała o chodnik.
Nagle Alice zobaczyła światła reflektorów. Uśmiechnęła się do siebie.
To pewnie Ruby — pomyślała.
Samochód był już coraz bliżej. Nastolatka zacisnęła mocniej dłonie na paczuszce. Auto przemknęło obok niej i pojechało dalej.
Radość dziewczyny trochę opadła, ale pocieszyła się myślą, że pewnie następny pojazd będzie należał już do ojca Ruby. W końcu mieszkała w spokojnej okolicy, gdzie ruch samochodowy nie był zbyt duży, zwłaszcza wieczorami.
Już zaczynało jej się robić zimno, kiedy zauważyła nadjeżdżające auto. Zwolniło zatrzymując się przy krawężniku tuż przed blondyną.
— Wskakuj, Alice — zawołała Ruby, wychylając się przez okno samochodu.
Dziewczynie ulżyło. Szybkim krokiem podeszła do pojazdu i usadowiła się na tylnym siedzeniu obok przyjaciółki.
— Dobry wieczór, panie Hamster.
— Dobry wieczór — odpowiedział mężczyzna niskim głosem, obracając się przy tym w stronę Alice.
Łysa głowa zalśniła w świetle lampki pod sufitem samochodu, krzaczaste, czarne brwi uniosły się odrobinę do góry, a niewielkie, szare oczy przypatrywały się uważnie blondynce.
Nastolatka spróbowała się uśmiechnąć. Ale co mogła poradzić na to, że ten postawny mężczyzna zawsze wzbudzał jej niepokój? I nie chodziło jej tylko o wygląd taty Ruby. Głównym powodem była jego osobowość. Pan Hamster był żołnierzem i do tego dość surowym człowiekiem. Alice czasami współczuła Ruby. Kiedy jeszcze żyła jej mama dziewczyna miała więcej swobody. Teraz musiała się stosować do rygorystycznych zasad ojca. Blondynka, co prawda, nie za wiele wiedziała o tym, co działo się w domu przyjaciółki, ale to czego zdołała się dowiedzieć jej wystarczyło, by uznać, że Ruby nie ma lekko. Dziewczyna żyła według ustalonego przez ojca rozkładu dnia.
Wstawała o 5.30, biegała, jadła śniadanie, uczyła się w szkole, wracała do domu, jadła obiad, odrabiała lekcje, uczyła się, ćwiczyła, jadła kolację, odpoczywała przez półtorej godziny i grzecznie 22.00 kładła się spać.
Oczywiście, plan weekendów wyglądał trochę inaczej, ale także wisiał w pokoju Ruby na tablicy korkowej i straszył Alice za każdym razem, gdy przychodziła. Oprócz tych rozkładów dnia córka pana Hamster musiała przestrzegać ścisłej diety, która miała za zadanie poprawić jej figurę i zapobiec ewentualnym chorobom. Dieta może i byłaby bardziej skuteczna, gdyby nie naturalny pociąg Ruby do słodyczy, które były dla niej jak zakazany owoc. A wiadomo, co zakazane to smaczniejsze. Dlatego dziewczyna korzystała z każdej okazji, kiedy mogła się bezkarnie zajadać słodkościami.
Pan Hamster w końcu odwrócił się od Alice i ruszył.
— Cześć — powiedziała Ruby.
— Hej — odezwała się Alice i dokładniej przyjrzała się przyjaciółce.
Jej brązowe włosy były rozpuszczone, co zdarzało się bardzo rzadko. Na okrągłej buzi nie było śladu kosmetyków, ale to akurat nie zaskoczyło blondynki. Pan Hamster miał podobne zdanie o tego typu środkach co mama Alice. Tylko jak widać on potrafił sprawić, by jego córka nie sięgnęła nawet po błyszczyk.
Ruby wygładziła bluzkę i to sprawiło, że Alice zwróciła uwagę na jej ubranie. Miała na sobie turkusową tunikę i dżinsowe spodnie, co też nie było specjalnym zdziwieniem. Szatynka wprost nie cierpiała siebie w sukienkach i spódnicach. Dlatego też po połowie dnia w szkolnym mundurku jak najszybciej się go pozbywała.
— Ładnie wyglądasz, Ruby.
Dziewczyna zarumieniła się, słysząc komplement, ale zaraz z przodu dobiegło do nich sugestywne chrząknięcie. Widocznie pan Hamster nie zgadzał się ze zdaniem Alice.
Reszta drogi upłynęła w napiętej atmosferze i nieznośnym milczeniu. Ruby uparcie wpatrywała się w okno, Alice siedziała ze wzrokiem wbitym we własnych dłoniach, a pan Hamster bez słowa prowadził samochód. Ciszę zakłócał tylko warkot silnika. Wszystkim ulżyło chyba dopiero wtedy, gdy pojazd zajechał na niewielki parking przed klubem.
— Przyjadę za dwie godziny. Jeśli chcesz z nami wrócić, Alice to...
— Wrócę taksówką — wtrąciła nastolatka, ale zaraz ugryzła się w język.
Pan Hamster patrzył na nią niezadowolony, że mu przerwała w pół zdania.
— Przepraszam — powiedziała szybko. — Jest pan bardzo... miły. Dziękuję za podwiezienie, ale nie chciałabym robić panu więcej kłopotu. Mogę wrócić taksówką.
Ojciec Ruby skinął sztywno głową i spojrzał teraz na córkę.
— Dziękuję, tato. Za dwie godziny będę na ciebie czekać.
Samochód odjechał, a dziewczęta spojrzały na siebie i się uśmiechnęły. Alice nie miała pojęcia jak Ruby przekonała tatę, żeby ją puścił, ale cieszyła się, że z nią tutaj jest.
Budynek klubu pewnie nie wyróżniałby się spośród innych, gdyby nie wielki, neonowy napis „Paradise Lost” wiszący nad jego wejściem. Kiedy przyjaciółki już chciały wejść do środka w drzwiach wyrósł wysoki, postawny mężczyzna w ciemnym garniturze bez chodźmy jednego włosa na głowie, ale za to z bujną, czarną brodą. Osobnik ten zmierzył je wzrokiem i powiedział:
— To impreza zamknięta. Są panie zaproszone?
— Jesteśmy przyjaciółkami solenizantki — odezwała się Alice i uniosła wyżej zapakowany prezent.
Ochroniarz zerknął na paczkę i zapytał:
— Jak się panie nazywają?
— Alice Hidden i Ruby Hamster.
Mężczyzna, powtarzając po cichu usłyszane nazwiska, szukał ich na wymiętej kartce. W końcu podniósł wzrok i otworzył drzwi, wykonując przy tym zapraszający gest.
— Proszę wejść i życzę miłej zabawy.
Po drodze do głównej sali, w której odbywała się impreza, dziewczęce dłonie zostały jeszcze „obdarowane” pieczątką zabezpieczającą i dopiero wtedy przyjaciółki mogły wejść do jednego z pomieszczeń klubu wypełnionego głośną muzyką.
— O kurcze, nie wiedziałam, że Ann zna aż tyle osób — powiedziała Ruby, rozglądając się dookoła.
Alice też była zaskoczona. Według niej sala, w której się znajdowały była bardzo duża, a i tak większość niej została zapełniona przez tłum ludzi. Blondynka, chcąc nie chcąc poszła w ślady przyjaciółki i zaczęła wypatrywać Annabelli. Najpierw przyjrzała się lewej stronie, po której znajdował się bar.
Rudowłosa dziewczyna w czarnym topie podawała właśnie pełen kufel jakiemuś wysokiemu i napakowanemu chłopakowi, a później odwróciła się do pułki zastawionej różnego rodzaju butelkami. Za chwilę spod lady wyłoniła się jakaś inna, ciemnowłosa barmanka i zaczęła przygotowywać drinka uśmiechniętej blondynce.
Alice przebiegła wzrokiem po osobach czekających przy barze i stwierdziła, że Annabelli tam nie ma. Następnie rzuciła okiem na parkiet, zalany kolorowymi, migającymi światłami, ale był on prawie pusty i solenizantki także na nim nie było.
— Jest chyba tam — krzyknęła Ruby do ucha Alice, wskazując przy tym rząd wygodnych kanap, obitych czarną skórą.
Brunetka w obcisłej, czerwonej sukience, o której prawdopodobnie myślała Ruby, była skierowana do dziewcząt profilem i żadna z nich nie miała stuprocentowej pewności, że to ich przyjaciółka, ale mimo to ruszyły w jej stronę.
W tej samej chwili nastolatka odwróciła się i uśmiechnęła.
— Alice, Ruby... jesteście — powiedziała uradowana Annabella, przytulając najpierw jedną, a później drugą przyjaciółkę.
— Wszystkiego najlepszego, Ann. Szczęście i spełnienia marzeń — odrzekła Alice, wręczając paczuszkę.
Ruby także złożyła życzenia i dała brunetce prezent, a po chwili wymruczała:
— Sporo ludzi.
Ann rozejrzała się, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, ile osób zaprosiła i ile już zdążyło tu dotrzeć.
— Im więcej ludzi tym lepsza zabawa.
— Bella! — krzyknęła wysoka dziewczyna w czarnej sukience i z czerwonymi włosami, machając do Annabelli.
Alice widziała ją pierwszy raz w życiu i była pewna, że Ruby także. Z pewnością czerwonowłosa nie chodziła z nimi do szkoły, gdzie takie kolory włosów były wręcz niedozwolone.
— Przepraszam na chwilę — odezwała się Ann. — Dziękuję za życzenia i prezenty. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawiły. Bar jest do waszej dyspozycji i nie bójcie się, możecie tam znaleźć nie tylko alkohol. Muszę iść, jeszcze jest kilka osób, z którymi powinnam się zobaczyć. Pewnie niedługo znów się spotkamy. Tylko mi się nie zgubcie.
Dziewczyny odpowiedziały uśmiechem i solenizantka oddaliła się od nich, kierując swe kroki w stronę nastolatki z czerwonymi włosami.
Alice i Ruby patrzyły na siebie przez chwilę lekko oszołomione głośną muzyką i ilością gości. W końcu blondynka odezwała się:
— Może usiądziemy i się czegoś napijemy. Przynieść ci coś?
— W sumie, to czemu nie?
Ruby zajęła wolną kanapę, a Alice wmieszała się w tłum, starając się dotrzeć do baru. Kolejka była długa. Większość osób zamawiała piwo albo kolorowego drinka. A jeden chłopak przed nią chyba zdążył się już nawet upić, bo uwiesił się na ramieniu kolegi, opowiadając mu o czymś niezwykle głośno i nader niezrozumiale. Kiedy Alice w końcu dopchała się do lady i poprosiła dwie cole z lodem, rudowłosa barmanka spojrzała na nią z zaciekawieniem.
— Jesteś jak do tej pory jedyną osobą, która nie zamówiła alkoholu — powiedziała z uśmiechem dziewczyna, stawiając przed Alice dwie szklani z ciemnym napojem.
— Domyślam się — zaśmiała się blondynka i spojrzała na niskiego szatyna w koszuli w kratę, który odchodził od baru z dwoma kuflami piwa.
Rudowłosa także przez chwilę obserwowała oddalającego się chłopaka, a później odrzekła:
— Już współczuję sprzątaczkom. Założę się, że po dzisiejszej imprezie w toaletach znajdą prawdziwy koszmar. I oby tylko tam.
Alice dokładniej przyjrzała się barmance. Średni wzrost, rude, kręcone włosy, jasna cera z kilkoma piegami i zielone oczy. Sprawiała wrażenie sympatycznej, a zwłaszcza wtedy, kiedy jej twarz rozświetlał figlarny uśmiech.
Barmanka także przyglądała się blondynce.
— Założę się, że nie przepadasz za takimi miejscami.
Nastolatka zdziwiła się trochę, słysząc takie słowa, ale odpowiedziała zupełnie szczerze:
— Po prostu jakoś nigdy wcześniej nie miałam okazji odwiedzić żadnego klubu.
Rudowłosa uśmiechnęła się.
— W takim razie mam nadzieję, że będziesz się tu dobrze bawiła.
— Ej, wy! Może skończycie plotkować, co? — krzyknął pucaty blondyn.
Alice zerknęła jeszcze raz na dziewczynę za ladą i wzięła zamówione napoje. Starając się na nikogo nie wylać zawartości szklanek, dotarła do kanapy, na której siedziała Ruby.
— Ominęło mnie coś? — zapytała dziewczyna przyjaciółkę, stawiając colę na stoliku z ciemnego drewna.
— Nic specjalnego — mruknęła szatynka i wzięła łyk ciemnej substancji. — Ann utonęła gdzieś w tłumie, a nas czeka patrzenie jak wszyscy po kolei się upijają. Fajne.
Alice zaśmiała się, widząc ponurą minę koleżanki. I wtedy usłyszała głos dobiegający ze sceny.
— Proszę o uwagę — mówił chłopak w czarnej koszuli, stojąc na miejscu didżeja. — Czas na porządną muzykę i trochę ruchu.
W sali rozbrzmiał jakiś miks i parkiet zapełnił się ludźmi.
— Tylko nie to — jęknęły w tym samym czasie przyjaciółki.
Obie miały z tańcem niewiele wspólnego, a właściwie to nic, więc nikogo pewnie nie zdziwi, w jakie przerażenie wpadły, gdy tylko zobaczyły zbliżającego się w ich stronę bruneta. Ruby co prawda podejrzewała, że nie powinna się obawiać próby skłonienia ją do tańca przez nadchodzącego chłopaka. Zdawała sobie sprawę z tego, jak marnie musi się prezentować przy delikatnej i uroczej Alice, która wyglądem przypominała anioła albo jakąś nimfę.
I nie myliła się. Niezbyt wysoki brunet w ohydnie oliwkowej bluzce usiadł tuż obok Alice, zupełnie ignorując obecność Ruby. Przedstawił się jako Jim i od razu zaczął rozprawiać o urodzie blondynki. Twierdził, że już z daleka oszołomił go jej wygląd, a z bliska wygląda jeszcze lepiej. A jakby tego było mało zastanawiał się na głos czy Alice jest przypadkiem śmiertelną istotą. Zadziwiające było, że mimo ciągłego i usilnego wpatrywania się w dziewczynę nie zauważył jej zakłopotania i spojrzenia, które rzuciła Ruby, a mówiło ono mniej więcej: „ Ratuj mnie albo dobij”.
Szatynka, co prawda nie miała pojęcia, jak pomóc przyjaciółce uwolnić się od zasypującego ją komplementami Jima, ale właśnie wtedy z nieoczekiwanie zjawiła się Annabella.
Solenizantka szybko zorientowała się w sytuacji i obdarzając wszystkich swoim czarującym uśmiechem odezwała się:
— Wybacz, Jim że przeszkadzam ci w podbijaniu serca mojej przyjaciółce, ale mam do niej ważną sprawę. Jestem pewna, że jeśli Alice będzie później chciała cię odnaleźć to to zrobi.
Chłopak przez chwilę wpatrywał się w oblicze Annabelli, jakby miał przed sobą niezwykły okaz jakiejś nadnaturalnej istoty, a później przeniósł swe spojrzenie na blondynkę. Uśmiechnął się do niej i powiedział:
— Miło cię było poznać, śliczna. Jak coś, to szukaj mnie przy barze. Do zobaczenia.
— Albo i nie — mruknęła brunetka, siadając pomiędzy przyjaciółkami.
— Dzięki, Ann.
— Nie ma za co. A swoją drogą, to powinnaś uważać na takich typów. Jim to niezły bajerant. Potrafi zasypać dziewczynę komplementami, a później nagle zniknąć. Właściwie to nie mam pojęcia, co takiego dziewczyny w nim widzą. Chociaż... nie jest za specjalnie przystojny, ale za to wygadany. No, ale mniejsza z nim. Lepiej powiedźcie jak się bawicie.
— Nieźle.
— Całkiem fajnie.
— Jakoś wam nie wierzę — odparła Annabella, zakładając nogę na nogę, odsłaniając tym samym kolejne fragmenty swoich szczupłych ud. — Wiem, że nie odwiedzacie takich miejsc regularnie, ale spróbujcie się wyluzować. Dajcie się porwać do jakiegoś tańca czy coś. Zabawcie się i chociaż raz niczym nie przejmujcie. No, tylko...
— Mamy uważać na takich jak Jim? — zapytała Alice.
— Oj, nie myślcie, że Jim jest zły. On po prostu nie nadaje się na dłużej. Właściwie, to większość chłopaków tutaj nie nadaje się na dłużej. Ale czy to znaczy, że nie należy się dobrze bawić?
Annabella zamachała nogą w powietrzu i posłała uroczy uśmiech najpierw jednej, a później drugiej przyjaciółce. I jak na zawołanie do stolika podszedł dobrze zbudowany chłopak w ciemnej koszuli oraz fryzurze, która nadawała mu zawadiacki wygląd. Z uśmiechem na ustach poprosił Ann do tańca i pociągnął ją w stronę parkietu.
A Alice i Ruby znów zostały same. Siedziały tak, popijając cole chyba przez dwie piosenki aż w końcu szklanki były prawie puste. Żadna z nich się nie odzywała. Szatynka w skupieniu przygryzała nieużywaną już słomkę, a blondynka tupiąc nogą do rytmu, obserwowała otoczenie.
Najbardziej zadziwiające było chyba to, że mężczyźni przeważali wśród gości. Dziewcząt też było sporo, część Alice kojarzyła nawet ze szkoły, chociaż musiała przyznać, że wiele z nich prezentowało się zupełnie odmiennie za murami placówki pedagogicznej. Krótkie spódniczki, sukienki, obcisłe spodnie i bluzki z dosyć dużymi dekoltami. Gdyby to zobaczyła, któraś z profesorek...
Nagle w tłumie dostrzegła znajomą, wysoką postać w czerwonej sukience i burzą czarnych włosów. Jak widać Annabelli nie sprawiało żadnych problemów przemieszczanie się między ludźmi, którzy według Alice chyba rozstępowali się, by dać przejść solenizantce. Zresztą, nawet gdyby Ann nie była panią tego przyjęcia, to pewnie zachowanie zgromadzonych byłoby takie same. Płeć męska wpatrywaliby się w brunetkę z takim samym zachwytem, a dziewczęta z radością rozmawiałyby z nią na każdy temat, mimo że w myślach część z nich na pewno marzyła o tym, aby rzucić się do gardła ślicznotce, która ma czelność odwracać uwagę ich chłopaków. A Annabella robiłaby, wtedy to, co zawsze, czyli oszałamiała uśmiechem, wzbudzała sympatię i roztaczała aurę dobrej zabawy.
Śledząc tak poczynania swojej przyjaciółki, Alice zobaczyła, że do pomieszczenia weszła dwójka nowych gości, na spotkanie którym teraz spieszyła brunetka.
Obaj byli mężczyznami. Pierwszy dość wysoki szatyn w okularach, granatowej koszulce i jeansach. Drugi, natomiast był odwrócony do Alice tyłem i dziewczyna widziała tylko jego jasne włosy, niebieską koszulę i wąskie biodra wraz z długimi nogami, ukryte pod ciemnymi spodniami.
Ann odebrała od przybyszów prezenty i uściskała obu, dając się przy tym pocałować w policzek okularnikowi. Porozmawiała z nimi chwilę i odeszła wraz z szatynem, wcześniej wyraźnie nachylając się do blondyna, by mu coś powiedzieć.
— Alice — odezwała się Ruby, na co blondynka odwróciła się w stronę przyjaciółki. — Chyba ja już pójdę. Za dziesięć minut tata po mnie przyjedzie, a on nie znosi czekać. Może przed wyjściem uda mi się jeszcze znaleźć Ann i się z nią pożegnać.
— Już dziewiąta?
— Za dziesięć. Jeśli chcesz to możesz wrócić z nami.
Alice grzecznie odmówiła i ucałowała w policzek przyjaciółkę na do widzenia.
— Jeśli bym nie znalazła Ann to przeproś ją i podziękuj za mnie. Okey?
— Nie ma sprawy.
Ruby wstała z kanapy i rozglądając się ruszyła w stronę wyjścia. Blondynka spojrzała w tamtą stronę, ale nie zobaczyła tam tego kogo szukała.
— Hej.
Alice odwróciła się słysząc męski głos. Zaledwie kilka kroków od niej stał blondyn w koszuli w kratę i piwem w ręku. Na oko mógł mieć jakieś dwadzieścia lat.
— Hej — odpowiedziała mu, a ten chyba czując się przez to pewniej, usiadł obok niej.
Dziewczyna przyjrzała mu się dokładniej. Był całkiem przystojny. Zielone oczy wydawały jej się bardzo wesołe, miały niemal dziecięcy, figlarny wyraz, co przeczyło dwudniowemu zarostowi na policzkach i głębokiemu głosowi.
— Jestem Bill.
— Alice.
Chłopak uśmiechnął się, co zwróciło uwagę blondynki na jego wąskie usta i białe, ale nieidealnie proste zęby.
— Może dasz sobie postawić drinka, Alice? Tak dla uczczenia znajomości.
— Alice? — Dziewczyna aż podskoczyła, słysząc znajomy głos.
Po drugiej stronie stolika stał blondyn w niebieskiej koszuli, który wcześniej tak zainteresował nastolatkę.
— Matt? A co ty tu robisz?
Chłopak wzruszył ramionami i powiedział:
— Ann mnie zaprosiła, a właściwie to Felix chciał, żebym z nim tu przyszedł. Byłem pewien, że ty też tu będziesz i nawet się rozglądałem za tobą, ale widzę, że masz już towarzystwo.
Oboje zerknęli na siedzącego na kanapie blondyna, który wyraźnie nie był zadowolony z przybycia Matthew.
— Ja... właściwie to nie...
— Dobra, ja chyba pójdę się napić — odezwał się Bill, wstając i odchodząc nawet nie zwracając uwagi na pozostawione na stoliku niedopite piwo.
Matt i Alice zostali sami. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu aż w końcu chłopak, zerkając na parkiet zaproponował taniec.
— No wiesz... chętnie, ale nie jestem w tym najlepsza — wyznała zakłopotana siedemnastolatka.
— Zaraz się przekonamy.
Blondyn wyciągnął w jej kierunku dłoń, a nastolatka przez chwilę się wahając, ujęła ją i dała się zaprowadzić w stronę tańczących.
Piosenka była rytmiczna, ale niezbyt szybka. Matthew położył ręce na biodrach dziewczyny, a ona zacisnęła palce na jego barkach. Tańczyli, a właściwie Matt tańczył, a Alice próbowała nie deptać mu po stopach.
— Spokojnie. Zamknij oczy Alice i daj się ponieść muzyce — wyszeptał blondyn, przysuwając się bliżej nastolatki.
Łatwo mówić — pomyślała i poczuła się jeszcze bardziej spięta, kiedy dłoń Matthew przesuwała się w górę i w dół jej pleców. Chłopak z pewnością chciał, by rozluźniła, ale to wywołało odwrotny skutek. Blondynka już co najmniej trzy razy przepraszała za swoją niezdarność.
— Jestem beznadziejna.
— Po prostu brak ci wprawy — pocieszył Matt, delikatnie obracając dziewczynę wokół jej własnej osi.
Alice już się nie odezwała. Czuła się naprawdę dziwnie. Nie spodziewała się spotkać tu Matthew, a co dopiero z nim tańczyć. Mimo wszystko starała się zapanować nad nerwami i podniosła głowę, by spojrzeć na twarz chłopaka. Uśmiechał się zachęcająco, jakby wcale nie przeszkadzało mu deptanie po stopach. I właśnie, wtedy muzyka się skończyła. Oboje jeszcze przez chwilkę trwali w jednej pozie, obejmując się, a później zeszli z parkietu, udając się w stronę kanap.
— Idę się napić. Przynieść ci coś?
— Sok pomarańczowy, poproszę.
Blondyn pokiwał głową i wmieszał się w tłum.
— Cześć. Ty musisz być Alice.
Siedemnastolatka aż podskoczyła, nie zauważając przybycia nieznajomej.
O stolik oparła się, bowiem niezbyt wysoka dziewczyna. Znaki szczególne? Wszystko. Od fryzury w kształcie boba przez szeroką, czarną koszulkę z Marilyn Mansonem po glany. Wśród tych wszystkich zaproszonych dziewcząt w spódniczkach i nieodłącznym makijażu, nieznajoma wyglądała jak kosmitka. No, może dorównywała jej jeszcze ta czerwonowłosa dziewczyna, nazywająca Annabellę Bellą. Jakim cudem Alice nie zauważyła jej wcześniej? Jednak blondynkę męczyło jeszcze inne pytanie.
— Skąd wiesz jak mam na imię?
Dziewczyna uśmiechnęła się, usiadła na kanapie i przywłaszczyła sobie kufel piwa, pozostawiony przez Billa. Przez dłuższą chwile brązowe oczy szatynki obrysowane grubą, czarną kredką wpatrywały się w Alice intensywnie, a blondynka zastanawiała się, ile lat może mieć dziewczyna siedząca obok niej. Dwadzieścia? Dwadzieścia jeden? A może mniej? Tylko przez ten makijaż wyglądała na starszą.
— Po prostu Chris mi o tobie opowiadał. No i trochę Matt, ale on to niewiele.
Alice zmarszczyła brwi. Czyżby jej rozmówczyni znała braci Warmth? A jeśli tak to, co ich łączyło? No i co ona o niej wiedziała?
— Udzielasz korepetycji Chrisowi, no nie? Nazywasz się Alice Hidden?
— To prawda, ale nie rozumiem czemu oni ci o mnie opowiadali. Jestem tylko ich znajomą. A poza tym... ja jakoś nigdy o tobie nic nie słyszałam.
Szatynka uśmiechnęła się przyjaźnie i odrzekła:
— A co chcesz wiedzieć? Kim jestem? Alexandra, ale wolę Alex. Mam dwadzieścia lat. Ann znam od niedawna. Poznałam ją dzięki Felixowi i Mattowi, z którym wcześniej chodziłam. A że jak cię tylko zobaczyłam z Mattem, to od razu pomyślałam, że ty to ty i podeszłam.
Alice przez chwilę siedziała oszołomiona, próbując przetrawić usłyszane informacje. To że Alexandra, o przepraszam, Alex była dosyć dziwna to jasne, ale no... Bo kto normalny podchodzi do nieznajomej dziewczyny i zaczyna opowiadać, że wiele o niej słyszał?
— Chwila — zaczęła blondynka, uzmysławiając sobie, co przed chwilą powiedziała, siedząca obok niej dziewczyna. — Chodziłaś z Felixem?
Jak dla mnie to trochę dziwne, że Ann zaprosiła byłą chłopaka, na którym jej zależy — pomyślała.
Alexandra upiła łyk piwa i najzwyczajniej w świecie odpowiedziała:
— Nie byłam dziewczyną Felixa tylko Matta.
Chyba jeszcze nic, co powiedziała szatynka nie wprawiło w osłupienie Alice, tak jak ta wiadomość. No, bo przecież... przecież Matthew to gej. On woli chłopaków, więc jak to możliwe?
Dwudziestolatka dostrzegła zagubienie blondynki i pospieszyła z wyjaśnieniem.
— Spokojnie. Nie jestem z nim już od roku. Co prawda, dalej całkiem nieźle się dogadujemy, ale nic nasz już więcej nie łączy. A z tego co się zdążyłam zorientować to ty...
— Ale przecież Matt jest gejem — wypaliła Alice.
Alex przez chwilę z zaskoczeniem wpatrywała się w siedemnastolatkę, a później wybuchła śmiechem. A kiedy w końcu się opanowała powiedziała:
— Matt wcale nie jest gejem. Nie wiem, co ci przyszło do głowy. No, chyba że... widziałaś go z Robertem i pomyślałaś... Och, Al... Owszem, Matt ma słabość do chłopaków, ale wcale nie jest gejem. Jest biseksualny. Chociaż przyznaję, to czasem wkurzające, bo zazwyczaj dziewczyna jest zazdrosna o inne dziewczyny, a do tego dochodzą jeszcze inni faceci. Przyznaję, można popaść w paranoję.
Szok i niedowierzanie. Tylko to albo aż to czuła Alice, kiedy słuchała słów szatynki. Przez ostanie kilkanaście dni była pewna, że nie ma u Matthew żadnych szans, bo nie jest mężczyzną. A teraz dowiaduje się, że jeszcze nie wszystko stracone. Przed nią siedziała eks chłopaka, na którym blondynce zależy i z uśmiechem mu o nim opowiadała. Jeśli na świecie zdarzają się cuda, to właśnie jeden przytrafił się właśnie jej.
— O kurde, niezła zadyma.
Siedemnastolatka przeniosła wzrok na tłum ludzi, który nagle się rozpierzchł, próbując zejść z drogi dwóm rozzłoszczonym chłopakom. Usta Alice otworzyły się, kiedy dziewczyna zauważyła, że wśród bających się jest szatyn w okularach, który przyszedł z Mattem. Felix, chyba tak się nazywał.
— Czy to jest... — Blondynka nie dokończyła pytania, bo zauważyła, że Alex wcale jej nie słucha. Znikła.
Kłócących się chłopaków zaczęli rozdzielać ich koledzy, a wśród nich oczywiście Matt. Najskuteczniejsi jednak okazali się ochroniarze, wyprowadzając siłą awanturników.
Alice wyciągnęła szyję, by zobaczyć czy blondyn też wyszedł przed budynek klubu, ale przed jej oczami zafalował tłum ludzi, którzy znów się przemieścili. Zaniepokojona zaistniałą sytuacją wstała i zaczęła przepychać się do wyjścia. Trochę jej to zajęło, ale gdy w końcu się wydostała w tuż przed drzwiami spotkała Annabellę.
Była zdenerwowana. Ręce jej się trzęsły, a na policzkach miała rumieńce.
— Co się stało? — zapytała blondynka.
— Bili się. Nawet nie wiem, o co. Ale mówiłam Felixowi, żeby odpuścił. A on mnie nie chciał słuchać. No i ich wyprowadzili.
— Ale chyba nie pobili się za bardzo, no nie?
— Nie, całe szczęście. Alice?
— Co?
— Widziałaś może... Nooo... Matt tu jest. Przyszedł z Felixem.
— Wiem — odpowiedziała spokojnie. — Widziałam się z nim. A właśnie, wyszedł on z Felixem?
— Tak, tak. Są na dworze. Och... powinnam wracać do gości, ale nie chciałabym zostawić Felixa.
— Nie martw się. Ja sprawdzę co z nimi.
— Naprawdę? Dziękuję.
Annabella udała się do sali, a Alice wyszła na chłodne, nocne powietrze. Przed klubem nikogo nie spotkała. Świeciły się tylko latarnie, oświetlając pustą drogę. Siedemnastolatka potarła zmarznięte ramiona i dostrzegła, że po prawej, kilka metrów dalej powoli idzie dwójka mężczyzn. Jeden z nich wspierał się o drugiego. Blondynka pomyślała, że to może być właśnie Matthew z Felixem.
Może poszli ochłonąć? Albo któryś źle się poczuł? Może Felix wypił za dużo? — zastanawiała się, ruszając w ich stronę.
Szła szybkim krokiem, próbując dogonić idące postacie, oddalając się coraz bardziej od klubu. Obcasy butów Alice stukały donośnie o kostkę. Serce dziewczyny zabiło odrobinę szybciej, gdy mężczyźni nagle zmienili kierunek i zniknęli pomiędzy dwoma budynkami.
Dlaczego oni tam poszli?
Niepokój wkradł się do umysłu dziewczyny, ale nogi wciąż niosły ją przed siebie. Zatrzymała się, dopiero gdy znalazła się naprzeciwko wejścia na podwórko między budowlami, dokładnie tam, gdzie skręcili, jak podejrzewała nastolatka, jej znajomi.
Nikły blask latarni oświetlał postać blondynki i wąski chodnik. Jednak przestrzeń, która interesowała siedemnastolatkę ukryta była w mroku.
— No, no. Spójrz, Steve. Niezła ślicznotka się tu zagubiła.
Alice nie widziała osoby, do której należał ten głos, ale jednego była pewna. To nie był ani Matt ani Felix.
— Może trzeba jej pomóc, co Riley? — zastanawiał się drugi osobnik, zanosząc się głośnym śmiechem, który przeraził dziewczynę.
Nastolatka podejrzewała, że obaj mężczyźni są pijani, a to z pewnością nie wróżyło nic dobrego.
Nagle jeden z nich wynurzył się z ciemności. Był młody. Na oko mógł mieć jakieś dwadzieścia pięć, sześć lat. Może i nawet byłby przystojny, gdyby nie obszarpana, poplamiona koszula, splątane włosy oraz kilkudniowy zarost, który zdaniem Alice stanowczo szpecił twarz nieznajomego.
Mężczyzna zrobił w kierunku blondynki kilka chwiejnych kroków i uśmiechnął się obnażając żółte zęby.
Siedemnastolatka cofnęła się odruchowo, a po plecach przebiegł jej dreszcz. Czuła jak jej serce przyspiesza swoja pracę, na skroniach pojawiają się kropelki potu, a ręce zaczynają robić się mokre ze zdenerwowania. Jednym słowem, wpakowała się w niezłe kłopoty.
***
Jane przepchnęła się przez tłum ludzi, próbując dotrzeć do baru, ale gdy tylko zobaczyła przy nim wysokiego blondyna w czarnej bluzie natychmiast zrezygnowała z tego pomysłu. Z powrotem skierowała się na pełen parkiet, czując że robi jej się coraz bardziej gorąco.
Sala nie była wielka, a do tego brakowało w niej porządnej klimatyzacji. Ale czego można oczekiwać po budynku szumnie zwanym klubem w jednej z najgorszych dzielnic Houston?
Blondynka odgarnęła z czoła mokre włosy i w tej samej chwili poczuła, że ktoś ją obejmuje w pasie. W pierwszej chwili cała zesztywniała, ale później usłyszała znajomy głos.
Tu cię mam, Jane. Już myślałem, że mi uciekłaś.
Dziewczyna odwróciła głowę i zobaczyła uśmiechniętą twarz bruneta. Miał mętne spojrzenie, a do tego cuchnął dymem papierosowym i piwem. Nagle pochylił się i cmoknął siedemnastolatkę w policzek.
Już późno, Mark. Powinnam wracać do domu odpowiedziała Jane, próbując zręcznie wymsknąć się z objęć swojego chłopaka.
Jeszcze nie jest tak późno przekonywał brunet, przesuwając dłoń po brzuchu dziewczyny. Mam wolną chatę. Możemy do mnie wpaść na chwilę. Wiesz, że mieszkam całkiem niedaleko.
Nastolatka, co prawda także trochę wypiła, ale nie była w tak złym stanie, by nie skojarzyć, o co chodziło Markowi.
Naprawdę powinnam już iść. Zobaczymy się jutro.
Nie dasz się skusić na spacer w blasku księżyca?
Może innym razem powiedziała Jane i uwolniwszy się od bruneta zaczęła przedzierać się do wyjścia.
Jednak chłopak nie zamierzał odpuścić. Wyszedł za nią aż na dwór.
Dziewczyna poczuła powiew świeżego, chłodnego powietrza i dokładniej otuliła się cienkim sweterkiem. Z kieszeni wyjęła komórkę, by zadzwonić po taksówkę. I właśnie w tej chwili Mark złapał ją za rękę.
Nawet należycie się ze mną nie pożegnałaś mruknął zły i pochylił się, by pocałować dziewczynę.
Jane jednak odsunęła się i z niechęcią popatrzyła na zaczerwienioną twarz chłopaka, wyrzucając sobie, że już dawno powinna z nim zerwać. Spotykanie się z Markiem było zupełną pomyłką. Dziewczyna zrozumiała, że tak naprawdę nic ją z nim nie łączy.
Co jest?
Nic odburknęła nastolatka i wyrywając rękę z uścisku bruneta, ruszyła wzdłuż słabo oświetlonej ulicy.
Postanowiła, że musi z nim zerwać, ale nie teraz. Nie teraz, gdy jest wstawiony. Zrobi to jutro.
Mark w kilku susach dogonił ją i brutalnie popchnął. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu, wyczuwając za plecami siatkę. Chłopak doskoczył do niej i mocniej przycisnął, tak że teraz żelazne pręty wbijały się siedemnastolatce w ciało.
Co ty... zaczęła zaskoczona i oburzona Jane, ale w tej samej chwili Mark zmiażdżył jej usta w pocałunku.
Dziewczynie zrobiło się niedobrze. Zacisnęła mocniej palce na telefonie. Zapach papierosów, stęchłego alkoholu i język bruneta sprawiły, że nastolatce zebrało się na wymioty. Odepchnęła więc chłopka i ciężko dysząc spiorunowała go wzrokiem. Ten jednak nie przejął się zbytnio i ponowił atak. Jane próbowała się wyrwać, ale przygniatał ją swoim ciałem do siatki, jednocześnie próbując dostać się ręką pod jej bluzkę.
Jane ogarnęło przerażenie. Mark był pijany i zupełnie stracił na sobą kontrolę. Dotarło do niej, że jeszcze chwila, a może ją zgwałcić.
Szarpnęła się i wysyczała wściekle, żeby ją puścił. Brunet mruknął coś niezrozumiałego i spojrzał na nią jakby postradał zmysły, a później przeniósł usta na jej szyję.
Dziewczyna skorzystała z okazji i krzyknęła głośno. Jednak zaraz jej głos stłumił kolejny, brutalny pocałunek. Jane jeszcze mocniej zacisnęła dłoń na komórce i zamachnęła się, próbując trafić Marka w głowę. Tylko że ten wytrącił jej telefon z ręki, dodatkowo ją przy tym szarpiąc.
Ty głupia zdziro! krzyknął Mark, a następnie uderzył blondynkę w twarz. Nastolatka zachwiała się i upadła na plecy. W oczach stanęły jej łzy. Chciała wstać i uciec jak najdalej, ale właśnie wtedy brunet usiadł okrakiem na jej brzuchu. Jane waliła pięściami na oślep, jednak chłopak szybko złapał jej ręce i unieruchomił. Jedna dłoń trzymała mocno drobne nadgarstki blondynki tuż nad jej głową, a w tym czasie druga próbowała poradzić sobie z zapięciem spodni.
Siedemnastolatka otworzyła usta, by ponownie krzyknąć, ale zaraz je zamknęła, widząc uniesioną pięść Marka, gotową żeby ją uderzyć po raz kolejny.
Nagle za plecami bruneta wyrosła jakaś ciemna postać, która w mgnieniu oka zepchnęła go z ciała Jane.
Zostaw ją!
Nie wtrącaj się. To nie twoja sprawa!
Niespodziewany wybawiciel blondynki popchnął mocno Marka, wkraczając tym samym w wątły blask latarni. Dziewczyna poznała, kto przybył jej z pomocą.
Radzę ci iść do domu, Mark.
W dupie mam twoje rady! krzyknął brunet, rzucając się na stojącego przed nim chłopaka, który był od niego o pół głowy wyższy, kilka kilo cięższy i jak przypuszczała Jane trzeźwiejszy.
Przybysz uchylił się od ciosu i złapał Marka za koszulę.
Uspokój się do cholery. Co ty w ogóle wyprawiasz?
Już ci mówiłem, że to nie twój interes.
Chłopak szarpnął się i o mało co nie przewrócił.
Idź do domu.
Mark rzucił wściekłe spojrzenie najpierw swojemu rozmówcy, a później Jane, ale odszedł, wyklinając przy tym wszystko i wszystkich.
Wybawiciel blondynki odwrócił się do niej i dziewczyna znów się zaniepokoiła. Możliwe, że nie miała powodu, ale w tym świetle i czarnej bluzie Thomas wygląd jak jakiś zbir.
Nic ci nie zrobił? zapytał, podchodząc.
Jane odruchowo podpełzła do tyłu, a Tom zatrzymał się, zapewne widząc, że dziewczyna się go boi.
Już nic ci nie grozi. Odwiozę cię do domu.
Blondynka milczała. Wszystko ją bolało, a do tego znów poczuła, że wzbiera jej się na wymioty. Drżała. Było jej zimno i gorąco zarazem. Strach odrobinę zelżał, ale pojawił się, za to wstyd. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak bezbronna. Chciała wstać. Tylko że nie mogła. Ciało odmawiało jej posłuszeństwa.
Thomas zbliżył się i wyciągnął dłoń. Jane podświadomie wiedziała, że nie chce jej skrzywdzić, ale ciało zareagowało obronnie. Mięśnie się napięły, krew zaszumiała w uszach, a usta otworzyły i wydały zduszony krzyk. Następna była ciemność.
Kobieta natychmiast usiadła, próbując przepędzić z pamięci resztki snu. Rozejrzała się jeszcze odrobinę nieprzytomnie po pomieszczeniu. Nie znajdowała się w swoim łóżku, ale w salonie, więc doszła do wniosku, że musiała niechcący przysnąć, czekając na powrót Alice.
Nagle ręka Jane ostrożnie zaczęła wędrować w powietrzu tuż przy krawędzi kanapy aż w końcu natrafiła na butelkę, stojącą na podłodze. Zmęczone oczy przez chwilę wpatrywały się w etykietkę, ale w końcu czerwony płyn dostał się przez gardło prosto do żołądka.
W pierwszej sekundzie blondynka poczuła wyrzuty sumienia, ale zaraz przypomniała sobie treść koszmaru, który tak naprawdę miał miejsce w rzeczywistości kilkanaście lat temu i wyrzuty sumienia zniknęły.
To tylko trochę, żeby zapomnieć i się uspokoić przekonywała samą siebie.
Kiedy już kobieta opróżniła butelkę zerknęła na tarczę zegarka na ręce. Za dziesięć dziesiąta. Niedługo miała wrócić Alice.
Jane przeciągnęła się i niezdarnie wyplątała z okrywającego ją koca. Musiała wyrzucić dowód swojej słabości. Ale nie, nie do kosza w kuchni. Postanowiła zabrać butelkę do swojej sypialni i ukryć gdzieś, by później jej się pozbyć, kiedy będzie wynosić śmieci.
***
Alice odwróciła się i zaczęła szybko iść, wyrzucając sobie własną głupotę. Nie powinna oddalać się od klubu i chodzić nie wiadomo za kim.
— Hej, lalka! Nie uciekaj! — krzyczał któryś z mężczyzn, podążając za blondynką.
Dziewczyna oglądała się raz po raz, skupiając się bardziej kto jest za nią, a nie co znajduje się przed nią. Przyspieszyła kroku. Nogi jej drżały, w uszach szumiało, a do tego buty, które miała na nogach nie ułatwiały ucieczki. Nastolatka nawet nie zorientowała się, że idzie tuż przy krawędzi chodnika. Jedna z jej stóp nie znalazła oparcia i dziewczyna upadła, lądując prosto na jezdni. Szorstki asfalt otarł jej dłonie i poranił kolana. Kiedy niezdarnie próbowała wstać, słyszała głośny śmiech. Odwróciła się i oślepiło ją jasne światło reflektorów.
Samochód — przemknęło jej przez myśl.
Koła piszczały, gdy pojazd hamował. Zatrzymał się, a siedemnastolatka zastanawiała się jak wściekły musi być kierowca. Spojrzała jeszcze w stronę, gdzie spodziewała się zobaczyć dwóch, nietrzeźwych mężczyzn, ale oni już oddalali się szybko.
— Nic pani... Alice?
Dziewczyna zmrużyła oczy. Kierowca wszedł w smugę światła i staną pomiędzy nią a autem. Nastolatka, widząc zarys postaci zorientowała się, że ma do czynienia z osobnikiem płci męskiej. Postać zbliżyła się do niej i przyklękła.
Alice nie wierzyła w to, co widzi. Pochylał się nad nią przystojny brunet. Kilka ciemnych włosów przysłaniało mu oczy. Kwadratowa szczęka z lekkim zarostem była zaciśnięta. Widocznie musiał się denerwować. Potwierdzały to dodatkowo rozszerzające i kurczące się nozdrza. Nagle usta chłopaka poruszyły się, a dziewczyna zauważyła, że dolna warga jest większa i pełniejsza nią górna.
— Co ty tu robisz? — To był zaniepokojony głos, który żądał szybkich wyjaśnień.
— Ja... James? — wyjąkała zaskoczona i zmieszana Alice.
Śniada dłoń przejechała po włosach, odgarniając je do tyłu, by brązowe oczy mogły się lepiej przyjrzeć blondynce.
— Chodź do samochodu. Zabiorę cię do domu — powiedział brunet, widząc w jakim stanie znajduje się siedemnastolatka.
— Ale... Ale ja nie mogę. Muszę wrócić do klubu. Muszę znaleźć Matta i Felixa. Muszę się pożegnać z Ann. Nie mogę tak zniknąć. Obiecałam, że ich znajdę i zobaczę czy nic im się nie stało — mówiła poddenerwowana dziewczyna, starając się podnieść.
James pomógł jej i delikatnie trzymając za łokieć kierował ją w stronę własnego samochodu. Tylko że Alice wcale nie chciała z nim iść.
— O nic się nie martw. Zadzwonię do Ann i wszystko jej wytłumaczę. A teraz zabiorę cię do domu. Założę się, że mama się o ciebie martwi.
Nastolatka dopiero teraz przypomniała sobie o swojej rodzicielce. Miała przecież wrócić na dwudziestą drugą.
— Która jest godzina?
— Za dziesięć dziesiąta — odpowiedział chłopak, zerkając na wyświetlacz komórki, którą przed chwilą wyciągnął.
— To chyba nie zdążę. Och, James. Nie powinnam była tutaj iść, ale chciałam ich znaleźć. Myślałam, że to oni, naprawdę. A to jednak nie byli oni. A później... później się wystraszyłam. Chciałam uciec, ale przewróciłam się. Nie powinnam była. Nie powinnam była, prawda? A co, by się stało jakby cie tu nie było?
Brunet pierwszy raz widział Alice w takim stanie. Mówiła dużo i szybko roztrzęsionym głosem, a do tego w jej oczach błyszczały łzy. Wyglądała jakby była na skraju załamana nerwowego. Musiała się bardzo się przestraszyć tych dwóch, podpitych typów, którzy zniknęli, kiedy tylko przyjechał.
— Ale nic się takiego nie stało. Już wszystko dobrze — powtarzał chłopak, otaczając blondynkę ramieniem i ponownie próbując zaprowadzić ją do samochodu.
Tym razem siedemnastolatka nie robiła problemów, ale kiedy tylko James otworzył jej drzwi pasażera, dziewczyna nagle przytuliła się do niego i mamrotała coś w jego skórzaną kurtkę. Jednak nie trwało to długo, bo po chwili oderwała się i podniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Brunet starł z jej twarzy rozmazany tusz i pomógł wsiąść do pojazdu.
Alice czuła się okropnie. Ręce jeszcze jej się trzęsły na wspomnienie o pijackim śmiechu tamtych mężczyzn. A jakby tego było mało palił ją potworny wstyd. Sądziła, że zachowała się bardzo głupio i nieodpowiedzialnie, a na dodatek świadkiem tego wszystkiego okazał się właśnie James, który teraz uważał, że powinien się zaopiekować się koleżanką młodszej siostry, pocieszając i odwożąc ją do domu.
Zresztą, to nie była nowość. Starszy o cztery lata brunet często zajmował się zarówno Annabellą jak i Alice. Tylko że to było kilka lat temu, gdy te był jeszcze małe. To on nauczył obie jeździć na rowerze i na rolkach, opatrując powstałe przy okazji rany. Pomagał w matematyce i przeganiał wrednych chłopaków. Był ich bohaterem, który walczył ze smokiem, by księżniczki były bezpieczne. Wszystko zmieniło się po rozwodzie rodziców blondynki. Jane pokłóciła się z przyjaciółką i dzieciaki rozdzielono, a przynajmniej nie mogli się oni spotykać tak często jak wcześniej. Ale kiedy to widzieli się ostatnio? Hmm... Chyba jakieś osiem miesięcy temu w dniu dwudziestych pierwszych urodzin Jamesa. Alice spotkała się z nim, chcąc złożyć mu życzenia i dać prezent, a on zabrał ją i Ann na lody. Później jakoś nie było okazji, żeby się zobaczyć.
Chłopak oderwał na chwilę wzrok od jezdni i zerknął na blondynkę.
Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
Dziewczyna puściła wzrok na swoje dłonie. Na ich wewnętrznych stronach były czerwone, szczypiące ślady, ale oprócz tego czuła, że bolą ją kolana, na które upadła. Delikatnie przejechała palcami po swoich nogach.
Nie jest źle powiedziała. Ale porwałam rajstopy i trochę się poocierałam. Nic takiego. Gorzej będzie jak to zobaczy mama.
Jak chcesz to możemy się zatrzymać. Mam z tyłu apteczkę to mogę cię opatrzyć.
Alice uśmiechnęła się słabo, przypominając sobie, ile razy już to kiedyś robił i odpowiedziała:
Nie trzeba, to nic takiego. Tylko zastanawiam się, jak zamaskować podarte rajstopy.
James spojrzał na drogę, a zaraz znów na blondynkę, a dokładniej na jej nogi.
To je po prostu zdejmij. Chyba za bardzo nie różnią się od koloru twojej skóry, a poza tym może twoja mama nie będzie ci się tak bardzo przyglądać. Otarcia na kolanach możesz zasłonić torebką i po problemie.
Jaki z ciebie znawca odezwała się z uśmiechem dziewczyna.
Brunet roześmiał się, rozładowując całkowicie atmosferę.
Spryciarz ze mnie, no nie? A tak na serio, wszystko okey?
Trochę się przestraszyłam, tam na tym asfalcie, ale już wszystko dobrze. Nie musisz się martwić. Tylko jakbyś mógł nikomu o tym nie mówić...
Rozumiem i nic nie powiem. Ann wyjaśnię, że musiałaś już wracać.
Dzięki. Dziękuję za wszystko.
James uśmiechnął się i skupił na jeździe, a dziewczyna spróbowała dyskretnie pozbyć się rajstop. Kiedy jednak sięgnęła rękami pod sukienkę poczuła się niezręcznie. Zerknęła na prowadzącego chłopaka, ale ten stosownie udawał, że niczego nie widzi. Schyliła się i zdjęła buty, a później zsunęła rajstopy, które zwinęła w kulkę i upchnęła w torebce. Ponownie spojrzała na bruneta i wydawało jej się, że widzi na jego ustach delikatny uśmieszek. Szybko poprawiła sukienkę, zasłaniając uda.
— Już dojeżdżamy — powiedział.
Siedemnastolatka nerwowo przygładziła włosy i popatrzyła w boczne lusterko. Przejechała dłonią po policzkach i starła ciemny ślad pod okiem. Odetchnęła głęboko i zapytała:
— Jak wyglądam?
James zaparkował samochód przed domem Alice i odpowiedział, uśmiechając się łagodnie:
— Pięknie.
Dziewczyna poczuła, że się rumieni, spuściła wzrok i pożegnała się.
Kiedy tylko weszła do domu zauważyła światło w salonie, więc jak najciszej przemknęła w stronę schodów, ale nie udało jej się przejść niezauważoną.
— Alice, wiesz która jest godzina?
Dziewczyna stanęła bokiem, zasłaniając kolana trzymaną w rękach torebką.
— Wiem, że trochę się spóźniłam, ale to wina taksówkarza. Trochę się późno przyjechał.
— No dobrze. A jak było na urodzinach?
Nastolatka przywołała na twarzy uśmiech i odparła:
— Bardzo fajnie, ale jestem trochę zmęczona. Chyba nie przyzwyczaiłam się do takich zabaw.
Jane odwzajemniła uśmiech córki i powiedziała:
— Cieszę się, że się dobrze bawiłaś. No dobrze. To idź spać. Ja też zaraz się położę.
— Dobrze, mamo. Dobranoc. 



Rozdział jest, co prawda spóźniony, ale jest. Niestety nie mogłam dodać go wcześniej, bo nie miałam dostępu do internetu. No, ale dziś się udało. Mam nadzieję, że nie przeraziła Was długość tekstu i nie zanudziliście się za bardzo. Nie spodziewałam się, że tego tyle wyjdzie, ale nie chciałam dzielić rozdziału na mniejsze części, bo to jednak wszystko działo się jednego wieczoru. Następny rozdział pewnie za dwa tygodnie. 

Obserwatorzy