Layout by Raion

sobota, 18 października 2014

Rozdział 18

 „Nadejdzie czas, w którym będziecie musieli wybierać
między tym, co słuszne, a tym, co łatwe.”
J. K. Rowling

Annabella wyszła z domu i skierowała się w stronę przystanku. Zerknęła na zachmurzone niebo, krzywiąc się na myśl o możliwej burzy. Szła szybkim krokiem, raźno patrząc przed siebie, kiedy nagle usłyszała dzwoniący telefon. Wyciągnęła komórkę z torby i spojrzała na wyświetlacz. Próbował się z nią skontaktować ktoś, kogo numeru nastolatka nie znała.
Halo?
To ja. Usłyszała głos, który przyprawił ją o dreszcze.
Słucham?
To ja, Ben.
Dziewczyna zatrzymała się natychmiast i poczuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg. Jakaś starsza kobieta popatrzyła na nią wystraszona.
Dobrze się pani czuje?
Brunetka zmierzyła niziutką babcie niewidzącym wzrokiem i wyszeptała:
Słabo mi.
Staruszka pomogła osiemnastolatce dojść do przystanku i zapytała jeszcze czy nie powinna wezwać pogotowia, ale Annabella stanowczo zaprzeczyła.
Nie trzeba, dziękuję pani. Już mi lepiej.
Kobieta pokiwała głową i oddaliła się, spoglądając raz po raz za siebie. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej blado, a później popatrzyła na telefon jak na żmiję, która szykuje się do ataku. Mimo wszystko przyłożyła aparat do ucha. Benjamin się nie rozłączył.
Czego chcesz? W głosie pobrzmiewała słabość, której dziewczyna nie zdołała się pozbyć.
Potrzebuje twojej pomocy. Małej przysługi.
To niemożliwe powiedziała Ann, tym razem stanowczo.
Posłuchaj mnie, kochanie zaczął Ben, ale nastolatka nie dała mu dokończyć.
Nie. Powiedziałam nie i koniec. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Jeszcze niedawno mówiłaś coś innego.
Tak? A ty mówiłeś, że skończysz z dilerką wyszeptała do komórki, rozglądając się dookoła, czy przypadkiem ktoś jej nie podsłucha.
To nie jest takie proste. Spotkaj się ze mną to wszystko ci wytłumaczę.
Brunetka zacisnęła palce na kancie ławki.
Nie powiedziała krótko i przerwała połączenie.
Osiemnastolatka nie miała zamiaru znów zobaczyć się z byłym chłopakiem. Koniec ich znajomości był burzliwy i Annabella nie wspominała go najlepiej. Jednak znała Bena na tyle, by wiedzieć, że każde spełnienie jego prośby nie skończyłoby się za dobrze, a jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, iż on tak łatwo nie odpuści.
Obym się myliła pomyślała.
***
Jane wrzuciła do szklanki z wodą musującą tabletkę. Skrzywiła się na wyjątkowo głośne syczenie, które świadczyło, że aspiryna się rozpuszcza. Dzisiaj naprawdę wiele rzeczy wprawiało ją w stan zirytowania. Słońce świeciło zbyt jasno, plecy bolały zbyt mocno, a zegar na ścianie tykał zbyt hałaśliwie.
Kiedy lek był już gotowy, kobieta szybko sięgnęła po szklankę i wypiła ją jednym chełstem, chcąc jak najszybciej przełknąć płyn, którego wprost nie znosiła. Jednak liczyła na to, że tortury wkrótce się skończą. W końcu nie raz już leczyła kaca.
Zerknęła na ekran i westchnęła ciężko. Miała trochę zaległości, a cyferki skakały przed jej zmęczonymi oczami. Zabrała się do pracy, ale po kilku minutach przerwała i pomasowała skronie. To był bez wątpienia okropny dzień. Poprzedniego wieczoru pozwoliła sobie na zbyt wiele i teraz strasznie tego żałowała. Nie mogła się na niczym skupić, a szefowa chciała dostać rozliczenie z całego kwartału. Dodatkowo zastanawiała się też co Alice robiła w weekend, bo rano nie miały okazji nawet porozmawiać.
Była tak rozkojarzona, że dopiero po trzykrotnym usłyszeniu własnego imienia podniosła głowę na niewielką brunetkę w szarej sukience, która stała w drzwiach.
Pani Anderson cię wzywa oznajmiła młoda kobieta, przypatrując się Jane z zainteresowaniem zmieszanym z troską. Wszystko w porządku?
Jasne, Rose. Możesz powiedzieć pani Anderson, że zaraz do niej przyjdę.
Po zniknięciu sekretarki szefowej Jane wyciągnęła z torebki lusterko i szybko oceniła jak wygląda. Mimo makijażu pod oczami widoczne były lekkie sińce, a usta były dziwnie spierzchnięte, ale mogło być gorzej. Blondynka wstała z fotela, wzięła dwa głębokie wdechy i poprawiła czarną sukienkę w białe groszki. Przejechała też ręką po włosach, by sprawdzić czy przypadkiem z koczku nie wymknął się żadne kosmyk.
Wszystko w porządku uspokajała się, chociaż przeczucie mówiło jej coś innego.
Gabinet Mary Anderson znajdował się na samej górze wieżowca i był bardzo nowoczesny. Okna zapewniały dużo światła, a jasne meble i białe ściany sprawiały, że pokój wydawał się jeszcze większy. Sama szefowa siedziała w wygodnym fotelu za biurkiem pełnym różnych teczek, segregatorów i innych drobiazgów, ze zmarszczonym czołem studiując jakieś dokumenty.
Po pozwoleniu zbliżyła się do wysokiej, niespełna pięćdziesięcioletniej kobiety z niezwykle błyszczącymi, rozumnymi oczami koloru bezchmurnego nieba i gęstymi, farbowanymi na kasztanowo włosami. Jej cera była zadbana, naznaczona nielicznymi zmarszczkami, chociaż całkiem możliwe, że większość niedoskonałości skrywał dokładny makijaż. Jane pamiętała ich pierwsze spotkanie i wrażenie jakie wywarła na niej jej pracodawczyni. Była ona, bowiem osobą niezwykle ciepłą, ale przy tym elegancką i pełną profesjonalizmu, przez co blondynka czasem miała wrażenie, że ma do czynienia z własną matką. Z całą pewnością miały one wiele wspólnych cech.
Witaj, Jane. Usiądź sobie powiedziała starsza kobieta i wskazała krzesło naprzeciw swojego biurka.
Co się stało, Mary? zapytała, siadając we wskazanym miejscu.
Obie panie znały się od kliku lat i już dawno przeszły na „ty”.
Też się chciałam ciebie o to zapytać. Co się stało, Jane?
Nie rozumiem wymamrotała speszona blondynka.
Przyniosłaś mi bilans z ostatniego miesiąca i są w nim błędy. To do ciebie niepodobne, a już zdarzyło się drugi raz w ciągu zaledwie czterech tygodni.
Ja... Przepraszam. Poprawię to. Sama nie wiem jak to się mogło stać.
Jane czuła się strasznie głupio. Rzeczywiście niedawno zdarzyła jej się podobna wpadka, dlatego teraz naprawdę zdenerwowała się powtórką z rozrywki.
Jednak pani Anderson wydawała się bardziej zaniepokojona swoją pracownicą niż wykrytymi błędami. Dokładnie widziała jej roztargnienie i przemęczanie w ostatnich dniach.
Jestem pewna, że uda ci się to naprawić, ale może chciałabyś wziąć wolne? Wydaje mi się, że masz jakieś problemy. Może chciałabyś po prostu odpocząć?
To nic takiego zapewniła szybko.
Przepracowujesz się, kochanie. Widzę to i może niepotrzebnie ciągnę cię na tę delegację.
Nie, nie Blondynka aż wstała. Do tej pory była profesjonalistką i nie mogła pozwolić, by życie osobiste wpływało na jej pracę. Mam małe problemy rodzinne, ale jestem pewna, że sobie z tym wszystkim poradzę.
Mary przypatrzyła się kobiecie uważnie.
Coś z Alice?
Zakłopotanie przemknęło przez twarz Jane. Zerknęła ona na swoje dłonie, zaciśnięte na kolanach, a następnie na oblicze szefowej.
Między innymi.
Może mogłabym ci jakoś pomóc? Przecież wiesz, że wychowałam dwójkę dzieci.
To prawda. Mary miała dwóch chłopców i to w dodatku bliźniaków. Czasem nawet żartowała, że były to największe łobuziaki na świecie. Jednak koniec końców każdy z nich poszedł na studia. Jeden na bankowość, a drugi na inżynierię. I jeśli Jane miałaby być szczera to bardzo podziwiała swoją pracodawczynię. Kiedyś prowadziła tę firmę razem z mężem, ale po jego tragicznej śmierci musiała radzić sobie z tym wszystkim sama. A jak widać odniosła sukces.
Alice sprawia mi małe kłopoty, ale jakoś sobie z tym poradzę zdecydowała się powiedzieć tylko część prawdy.
Niespodziewanie jej szefowa roześmiała się serdecznie i powiedziała:
Jest nastolatką. To taki okres.
Pewnie tak, ale miałam nadzieję, że okres buntu mamy już za sobą.
Najpierw ten bunt musiałby się zacząć. Ale nie martw się. Porozmawiaj z córką, a w wakacje weź urlop i razem gdzieś wyjedźcie. Wszystko się między wami ułoży.
Zastanowię się nad tym. Może rzeczywiście byłoby to dobre rozwiązanie odparła Jane, uśmiechając się przyjaźnie do Mary, która nie raz pokazała, że można nią liczyć. W duchu jednak kobiecie było wstyd, że ją okłamała. Przynajmniej częściowo.
***
Ciemność jeszcze nigdy tak bardzo nie niepokoiła Alice jak w ciągu tych ostatnich dni. Blondynka przechadzała się wolnym krokiem. Jej drogę oświetlały tylko nieduże świeczki, których tu nie było znów aż tak wiele. Pod stopami czuła chłód posadzki. Chód, który przenikał aż do kości. Nastolatka objęła się ramionami i rozejrzała bezradnie po mrocznym pomieszczeniu bez wyjścia. Bezradność, to właśnie czuła. Mogła iść przed siebie przez wieczność, ale i tak zawsze trafiała do tego samego miejsca. Do wygodnej, czerwonej kanapy i ogromnego lustra w złotej ramie. Kiedy nudziło jej się chodzenie, zapadała się w miękkie posłanie i bezmyślnie gapiła w lustro.
To było naprawdę zadziwiające, ale czasami wydawało jej się, że ogląda życie zupełnie kogoś innego. Ecila zachowywała się tak różnie od Alice, że siedemnastolatka nie mogła wyjść z podziwu, iż jeszcze nikt nie zorientował się co nastąpiło. Nawet jej własna matka! Jednak dziewczynę niepokoiło coś innego, a mianowicie relacja Ecili i Jamesa. Blondynka nie wątpiła, że jej alter ego musi doskonale wiedzieć o słabości do starszego brata Annabelli i teraz obawiała się co z tego wyniknie. Alice już dawno pogrzebała jakiekolwiek nadzieje na związek z Jamesem, przenosząc swoje zainteresowanie na Matta, który jak się okazało był równie nieosiągalny. Aż tu nagle, Ecila zaczęła wszystko komplikować.
Nastolatka westchnęła cicho, a później przypomniała sobie o planach brunetki, dotyczących Amber i humor natychmiast jej się poprawił. Uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając sobie reakcje kobiety na to, co ma nastąpić. Osobiście uważała, że pomysł Ecili jest trochę dziecinny, ale z całą pewnością gwarantuje odrobinę rozrywki.
Dziewczyna podniosła wzrok na lustro. Widziała w nim jak pani Sharp zbiera kartkówki. Każda uczennica była niezadowolona, a większość z nich unicestwiała wzrokiem Ecilę, która sprawiała ważnienie wyjątkowo opanowanej. Ann chyba też zbytnio się tym nie przejmowała, a w każdym razie wyglądała jakby myślami była bardzo daleko. Z całej trójki Ruby wyglądała najgorzej. Oczy miała podkrążone, jakby nie spała od kilku dni. Ręce jej drżały, kiedy oddawała kartkę, a twarz przybrała kolor zsiadłego mleka. W chwili, gdy profesorka podeszła do biurka zabrzmiał dzwonek, obwieszczający przerwę i wszystkie uczennice z wyraźną ulga opuściły salę.
Ecila skierowała się do łazienki, by zatrzymać się przy umywalce, nad którą wisiało niewielkie lustro. Blondynka także zbliżyła się do swojego zwierciadła. Chciała wykorzystać okazję i chociaż przez chwilę porozmawiać ze swoim alter ego. Położyła ręce na zimnej tafli i zamknęła oczy.
Przenieś mnie na drugą stronę. Daj mi porozmawiać. Ecilo, muszę się z tobą skontaktować powtarzała jak mantrę.
Brunetka dokładnie wytarła mokre ręce papierowym ręcznikiem, który później wyrzuciła do kosza. Następnie zerknęła w lusterko i zaczęła poprawiać włosy, ale nagle poczuła się dziwnie przytłoczona. Zrobiło jej się gorąco, a w głowie usłyszała cichy głos: Ecilo, muszę się z tobą skontaktować.
Nie. Jeszcze nie teraz wyszeptała i natychmiast odsunęła się od zwierciadła.
Kiedy obróciła się gwałtownie w stronę wyjścia wpadła na kogoś. Uniosła głowę i aż znieruchomiała. Stała przed nią Erin Long. Dziewczyna mierzyła około metra dziewięćdziesięciu, jej ulubionym zajęciem było podnoszenie ciężarów, ale najgorsze było to, że chodziła z Ecilą na historię.
Przepraszam wydusiła brunetka i chciała ominąć „koleżankę”, ale ta zastąpiła jej drogę, stając w drzwiach.
To twoja wina powiedziała Erin, przyglądając się Ecili swoimi małymi, jasnoniebieskimi oczami, które w tym momencie błyszczały złowrogo.
Siedemnastolatka zadarła do góry głowę, zastanawiając się co powiedzieć. Okrągła twarz Erin nie miała w sobie nic sympatycznego. Jej policzki były wiecznie rumiane, nos przypominał dorodnego ziemniaka, a wąskie usta były prawie niewidoczne. Jedynie co było w niej ładne to włosy. Nie były zbyt długie, ale za to wyglądały na niezwykle gęste i zadbane, a poza tym miały niezwykłą miodową barwę.
No co? Teraz to nic nie powiesz?
Ecila zacisnęła wargi na tę jawną kpinę. Nie przewidziała takiej sytuacji i teraz za bardzo nie wiedziała jak z niej wybrnąć. Powinna udawać głupią czy też się postawić?
Ależ powiem. Odsuń się, bo chcę stąd wyjść.
Erin zmrużyła oczy i zacisnęła pięści. Biała koszula napięła się na jej ramionach i barkach, uwydatniając mięśnie.
Ecila pomyślała, że w tym momencie dziewczyna wygląda jak orangutan i z całej siły starała się zdusić, cisnący się na usta uśmiech, który w tej sytuacji w niczym by nie pomógł.
Coś cię bawi?
To pytanie przypomniało brunetce lekcję historii i panią Sharp, która także kiedyś ją o to zapytała, z tym że ona kompletnie nie przypominała Erin. Cichy chichot wyrwał się Ecili i wprawił jej rozmówczynię w rozdrażnienie zmieszane z zaskoczeniem.
Nagle w jednej z kabin ktoś spuścił wodę. Okazało się, że była to Victoria, która zaraz podeszła do umywalki, pozornie niezbyt zainteresowana co dzieje się przy drzwiach.
— No i z czego się śmiejesz?
Ecila powoli się uspokoiła i rzuciła przepraszające spojrzenie Erin.
— Coś mi się przypomniało, przepraszam. To co takiego mówiłaś?
— Że to przez ciebie Pirania zrobiła nam kartkówkę.
Victoria zakręciła kran i zaśmiała się, ściągając na siebie uwagę.
— Naprawdę to tak cię martwi, Erin? Przecież i tak w tym tygodniu muszą wystawić oceny. Jakbyś nie zauważyła zbliża się koniec roku.
— No to co?
Blondynka pokręciła z rozbawieniem głową i odpowiedziała:
— A to, że Pirania może się wypchać ze swoimi kartkówkami.
Alice otworzyła oczy. Lustro pod jej palcami wciąż było zimne, mimo że przez dobre kilkanaście minut dotykała go. Czuła się zawiedziona. Nie skontaktowała się z Ecilą, a poza tym brunetka wpakowała się w nieprzyjemną sytuację. Nastolatka wyrzucała jej, że wdała się w konflikt z profesorką, ale z drugiej strony przyznała Victorii rację – Sharp już nie będzie ich za długo męczyć, a przynajmniej nie w tym roku szkolnym.
Blondynka westchnęła ciężko i skierowała się w stronę kanapy. Usiadła na niej i podciągnęła kolana, opierając na nich brodę. Nie zostało jej nic innego oprócz obserwowania jak jej własne życie toczy się torem, którego ona sama nie wybrała. Ale czy aby na pewno? W końcu przystała na propozycję swojego alter ego.
Może jednak wszystko będzie dobrze próbowała się pocieszyć.
Kiedy Erin w końcu wyszła z łazienki Ecila spojrzała na Victorię, nie wiedząc jak powinna się zachować. Jakby nie było blondynka ją wyratowała.
— No co? — zapytała Vicki, wzruszając ramionami.
Siedemnastolatka odchrząknęła i powiedziała tylko jedno słowo:
— Dzięki.
— Mam nadzieję, że się mi odwdzięczysz i nareszcie powiesz co takiego wymyśliłaś.
Brunetka uśmiechnęła się na samą myśl o swoim planie.
— To będzie coś zabawnego, ale o szczegółach dowiesz się w środę. Weź samochód i spotkamy się pod sklepem zoologicznym, tego obok tej małej tajskiej restauracji w pobliżu centrum handlowego.
Victoria zmarszczyła brwi i wyglądała jakby się nad czymś mocno zastanawiała.
— Nie wiesz, gdzie to jest?
— Wiem, ale sklep zoologiczny? Co ty chcesz zrobić?
— Uwierz mi, nikt nie zginie, a może nawet się trochę pośmiejemy.
— Powiedz mi — uparła się blondynka, chwytając Ecilę za ramię, gdy nagle usłyszała znajome głosy.
— Mówię ci, na pewno tam jest. Widziałam jak... Vicki — ucieszyła się jedna z bliźniaczek, wchodząc do łazienki.
Victoria natychmiast odsunęła się od Ecili i patrząc na nią z ironicznym uśmieszkiem, poradziła:
— Lepiej zejdź mi z drogi.
Brunetka prychnęła cicho, ale się odsunęła. Widocznie Victoria nie chciała, by ich razem przyłapano na przyjacielskiej pogawędce, ale siedemnastolatka nie miała jej tego za złe. Właściwie to nawet było jej to na rękę.
***
Ciemne chmury zbierały się już od samego rana, ale teraz niebo wyglądało naprawdę paskudnie. Zimny wiatr wzmógł się, z radością bawiąc się ubraniem przechodniów.
Ecila mocniej owinęła się czarną marynarką i ze złością parła przed siebie. Dzisiejszy dzień był dla niej koszmarny. Kartkówka z historii i późniejsza akcja w łazience były tylko początkiem serii niepowodzeń. Na lekcji biologii pani Swamp wzięła ją do odpowiedzi, a dziewczyna nie potrafiła poprawnie odpowiedzieć na wiele pytań, co zdziwiło nauczycielkę i poskutkowało słabą oceną. Jednak najgorszy był zaskoczony, a później współczujący wzrok Ruby. W stołówce, natomiast jedna z bliźniaczek Smith wylała na nią sok, oczywiście „przypadkowo”. A Ecila całkiem „niechcący” popchnęła ją na stolik, tak że ta wpadła łokciem w talerz z puree. Naprawdę niewiele brakowało, by wywiązała się walka na jedzenie wśród uczennic, a Ecila wraz z Madison Smith wylądowały na dywaniku u dyrektorki. A jakby tego było mało na zajęciach fizycznych, podczas gry w siatkówkę brunetka oberwała w ramię piłką od Erin tak mocno, że z całą pewnością będzie miała gigantycznego siniaka.
Siedemnastolatka zazgrzytała zębami, przypominając sobie niewinny uśmieszek na twarzy tej przebrzydłej mamucicy, kiedy krzyknęła z bólu i zaskoczenia.
— Jeszcze mnie popamiętasz — wymamrotała, ale zaraz przeklęła, czując jak chłodne krople spadają na jej twarz. Gdyby nie uciekł jej autobus to możliwe, że już siedziałaby w domu. A tak szła na przystanek tramwajowy, stwierdzając że to bardziej jej się opłaca niż czekanie na kolejny autobus.
Obok niej przebiegła dwójka, rozwrzeszczanych dzieci, potrącając przy tym nastolatkę, która o mały włos nie wpadła na latarnię.
Dziewczyna zacisnęła ręce na pasku torebki i pomyślała z ironią:
Pewnie niedługo przejedzie mnie samochód albo trafi piorun. Świetnie, po prostu cudownie.
Kiedy już była pewna, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej, usłyszała dźwięk klaksonu i wesoły głos:
— Hej, Alice! Podrzucić cię do domu?
Brunetka spojrzała w bok i uśmiechnęła się szeroko. Wyglądało na to, że jej pech się skończył. Za kierownicą samochodu siedziała Alex.
Pojazd starszej dziewczyny może i nie wyglądał reprezentacyjnie, ale przynajmniej chronił przed deszczem, który spadł zaraz, gdy Ecila znalazła się w aucie. Siedemnastolatka odetchnęła głęboko, czując przy okazji miętową woń odświeżacza powietrza i oparła się wygodnie o fotel.
— Masz szczęście. Gdybym cię nie zabrała to nieźle byś zmokła — powiedziała Alexandra, a Ecila zauważyła, że dziewczyna bez mocniejszego makijażu wygląda młodziej i bardziej dziewczęco, nawet jeśli ma na sobie zbyt dużą, szarą koszulkę.
— O tak i nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna, że mnie zgarnęłaś. Już myślałam, że wisi dzisiaj nade mną jakieś fatum.
— Tak? Dlaczego?
Nastolatka opowiedziała koleżance jak mniej więcej przebiegał jej dzień, dając tym samym upust swojemu podirytowaniu i złości.
— Powinnaś bardziej wyluzować. Słyszałaś w ogóle, że w weekend zespół Matta daje koncert?
— Tak, tak. Matt mi mówił, a nawet na niego zaprosił.
— O, to świetnie! — ucieszyła się Alex. — Czyli wkrótce znów się zobaczymy.
Ecila co prawda jeszcze nie była tego pewna na sto procent, nawet nie zadzwoniła do Matthew tak jak obiecała, ale z drugiej strony nie widziała lepszej okazji, by się z nim spotkać. Właściwie jak teraz sobie przypomniała o sympatycznym chłopaku, to nie mogła powstrzymać uśmiechu, cisnącego się na twarz.
— Wydaje mi się, że na dobre mu wyjdzie spotkanie z tobą — ciągnęła Alexandra. — Matt powinien zapomnieć o Robercie. Ten chłopak kiedyś wpędzi go w kłopoty. Zresztą, co to za związek, kiedy się rozstają średnio co trzy miesiące.
Osiemnastolatka z zainteresowaniem słuchała tych informacji. Alex niby mówiła do niej, ale wyglądała na zamyśloną. Brunetka była ciekawa dlaczego starsza dziewczyna uważa ją za dobre wyjście z tej sytuacji, a do tego zaskoczył ją fakt, dotyczący tych ciągłych rozstań.
Coś musiało być nie tak, skoro tak często ze sobą zrywali. Czyżby chodziło o narkotyki? — zastanawiała się. Tylko dlaczego wciąż do siebie wracają?
— Mieszkasz gdzieś w tej okolicy, no nie? Gdzie dokładnie mam się zatrzymać?
Wyrwana z rozmyślań Ecila, wyjrzała przez okno i mimo gęsto podającego deszczu stwierdziła, że rzeczywiście są w jej dzielnicy. Podała dokładną lokalizację swojego domu, a kiedy Alexandra zatrzymała się na podjeździe nastolatka serdecznie jej podziękowała.
— Nie ma sprawy — odezwała się Alex. — Do zobaczenia na koncercie.
— Jasne. Do zobaczenia.

Obserwatorzy