Layout by Raion

sobota, 18 października 2014

Rozdział 18

 „Nadejdzie czas, w którym będziecie musieli wybierać
między tym, co słuszne, a tym, co łatwe.”
J. K. Rowling

Annabella wyszła z domu i skierowała się w stronę przystanku. Zerknęła na zachmurzone niebo, krzywiąc się na myśl o możliwej burzy. Szła szybkim krokiem, raźno patrząc przed siebie, kiedy nagle usłyszała dzwoniący telefon. Wyciągnęła komórkę z torby i spojrzała na wyświetlacz. Próbował się z nią skontaktować ktoś, kogo numeru nastolatka nie znała.
Halo?
To ja. Usłyszała głos, który przyprawił ją o dreszcze.
Słucham?
To ja, Ben.
Dziewczyna zatrzymała się natychmiast i poczuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg. Jakaś starsza kobieta popatrzyła na nią wystraszona.
Dobrze się pani czuje?
Brunetka zmierzyła niziutką babcie niewidzącym wzrokiem i wyszeptała:
Słabo mi.
Staruszka pomogła osiemnastolatce dojść do przystanku i zapytała jeszcze czy nie powinna wezwać pogotowia, ale Annabella stanowczo zaprzeczyła.
Nie trzeba, dziękuję pani. Już mi lepiej.
Kobieta pokiwała głową i oddaliła się, spoglądając raz po raz za siebie. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej blado, a później popatrzyła na telefon jak na żmiję, która szykuje się do ataku. Mimo wszystko przyłożyła aparat do ucha. Benjamin się nie rozłączył.
Czego chcesz? W głosie pobrzmiewała słabość, której dziewczyna nie zdołała się pozbyć.
Potrzebuje twojej pomocy. Małej przysługi.
To niemożliwe powiedziała Ann, tym razem stanowczo.
Posłuchaj mnie, kochanie zaczął Ben, ale nastolatka nie dała mu dokończyć.
Nie. Powiedziałam nie i koniec. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Jeszcze niedawno mówiłaś coś innego.
Tak? A ty mówiłeś, że skończysz z dilerką wyszeptała do komórki, rozglądając się dookoła, czy przypadkiem ktoś jej nie podsłucha.
To nie jest takie proste. Spotkaj się ze mną to wszystko ci wytłumaczę.
Brunetka zacisnęła palce na kancie ławki.
Nie powiedziała krótko i przerwała połączenie.
Osiemnastolatka nie miała zamiaru znów zobaczyć się z byłym chłopakiem. Koniec ich znajomości był burzliwy i Annabella nie wspominała go najlepiej. Jednak znała Bena na tyle, by wiedzieć, że każde spełnienie jego prośby nie skończyłoby się za dobrze, a jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, iż on tak łatwo nie odpuści.
Obym się myliła pomyślała.
***
Jane wrzuciła do szklanki z wodą musującą tabletkę. Skrzywiła się na wyjątkowo głośne syczenie, które świadczyło, że aspiryna się rozpuszcza. Dzisiaj naprawdę wiele rzeczy wprawiało ją w stan zirytowania. Słońce świeciło zbyt jasno, plecy bolały zbyt mocno, a zegar na ścianie tykał zbyt hałaśliwie.
Kiedy lek był już gotowy, kobieta szybko sięgnęła po szklankę i wypiła ją jednym chełstem, chcąc jak najszybciej przełknąć płyn, którego wprost nie znosiła. Jednak liczyła na to, że tortury wkrótce się skończą. W końcu nie raz już leczyła kaca.
Zerknęła na ekran i westchnęła ciężko. Miała trochę zaległości, a cyferki skakały przed jej zmęczonymi oczami. Zabrała się do pracy, ale po kilku minutach przerwała i pomasowała skronie. To był bez wątpienia okropny dzień. Poprzedniego wieczoru pozwoliła sobie na zbyt wiele i teraz strasznie tego żałowała. Nie mogła się na niczym skupić, a szefowa chciała dostać rozliczenie z całego kwartału. Dodatkowo zastanawiała się też co Alice robiła w weekend, bo rano nie miały okazji nawet porozmawiać.
Była tak rozkojarzona, że dopiero po trzykrotnym usłyszeniu własnego imienia podniosła głowę na niewielką brunetkę w szarej sukience, która stała w drzwiach.
Pani Anderson cię wzywa oznajmiła młoda kobieta, przypatrując się Jane z zainteresowaniem zmieszanym z troską. Wszystko w porządku?
Jasne, Rose. Możesz powiedzieć pani Anderson, że zaraz do niej przyjdę.
Po zniknięciu sekretarki szefowej Jane wyciągnęła z torebki lusterko i szybko oceniła jak wygląda. Mimo makijażu pod oczami widoczne były lekkie sińce, a usta były dziwnie spierzchnięte, ale mogło być gorzej. Blondynka wstała z fotela, wzięła dwa głębokie wdechy i poprawiła czarną sukienkę w białe groszki. Przejechała też ręką po włosach, by sprawdzić czy przypadkiem z koczku nie wymknął się żadne kosmyk.
Wszystko w porządku uspokajała się, chociaż przeczucie mówiło jej coś innego.
Gabinet Mary Anderson znajdował się na samej górze wieżowca i był bardzo nowoczesny. Okna zapewniały dużo światła, a jasne meble i białe ściany sprawiały, że pokój wydawał się jeszcze większy. Sama szefowa siedziała w wygodnym fotelu za biurkiem pełnym różnych teczek, segregatorów i innych drobiazgów, ze zmarszczonym czołem studiując jakieś dokumenty.
Po pozwoleniu zbliżyła się do wysokiej, niespełna pięćdziesięcioletniej kobiety z niezwykle błyszczącymi, rozumnymi oczami koloru bezchmurnego nieba i gęstymi, farbowanymi na kasztanowo włosami. Jej cera była zadbana, naznaczona nielicznymi zmarszczkami, chociaż całkiem możliwe, że większość niedoskonałości skrywał dokładny makijaż. Jane pamiętała ich pierwsze spotkanie i wrażenie jakie wywarła na niej jej pracodawczyni. Była ona, bowiem osobą niezwykle ciepłą, ale przy tym elegancką i pełną profesjonalizmu, przez co blondynka czasem miała wrażenie, że ma do czynienia z własną matką. Z całą pewnością miały one wiele wspólnych cech.
Witaj, Jane. Usiądź sobie powiedziała starsza kobieta i wskazała krzesło naprzeciw swojego biurka.
Co się stało, Mary? zapytała, siadając we wskazanym miejscu.
Obie panie znały się od kliku lat i już dawno przeszły na „ty”.
Też się chciałam ciebie o to zapytać. Co się stało, Jane?
Nie rozumiem wymamrotała speszona blondynka.
Przyniosłaś mi bilans z ostatniego miesiąca i są w nim błędy. To do ciebie niepodobne, a już zdarzyło się drugi raz w ciągu zaledwie czterech tygodni.
Ja... Przepraszam. Poprawię to. Sama nie wiem jak to się mogło stać.
Jane czuła się strasznie głupio. Rzeczywiście niedawno zdarzyła jej się podobna wpadka, dlatego teraz naprawdę zdenerwowała się powtórką z rozrywki.
Jednak pani Anderson wydawała się bardziej zaniepokojona swoją pracownicą niż wykrytymi błędami. Dokładnie widziała jej roztargnienie i przemęczanie w ostatnich dniach.
Jestem pewna, że uda ci się to naprawić, ale może chciałabyś wziąć wolne? Wydaje mi się, że masz jakieś problemy. Może chciałabyś po prostu odpocząć?
To nic takiego zapewniła szybko.
Przepracowujesz się, kochanie. Widzę to i może niepotrzebnie ciągnę cię na tę delegację.
Nie, nie Blondynka aż wstała. Do tej pory była profesjonalistką i nie mogła pozwolić, by życie osobiste wpływało na jej pracę. Mam małe problemy rodzinne, ale jestem pewna, że sobie z tym wszystkim poradzę.
Mary przypatrzyła się kobiecie uważnie.
Coś z Alice?
Zakłopotanie przemknęło przez twarz Jane. Zerknęła ona na swoje dłonie, zaciśnięte na kolanach, a następnie na oblicze szefowej.
Między innymi.
Może mogłabym ci jakoś pomóc? Przecież wiesz, że wychowałam dwójkę dzieci.
To prawda. Mary miała dwóch chłopców i to w dodatku bliźniaków. Czasem nawet żartowała, że były to największe łobuziaki na świecie. Jednak koniec końców każdy z nich poszedł na studia. Jeden na bankowość, a drugi na inżynierię. I jeśli Jane miałaby być szczera to bardzo podziwiała swoją pracodawczynię. Kiedyś prowadziła tę firmę razem z mężem, ale po jego tragicznej śmierci musiała radzić sobie z tym wszystkim sama. A jak widać odniosła sukces.
Alice sprawia mi małe kłopoty, ale jakoś sobie z tym poradzę zdecydowała się powiedzieć tylko część prawdy.
Niespodziewanie jej szefowa roześmiała się serdecznie i powiedziała:
Jest nastolatką. To taki okres.
Pewnie tak, ale miałam nadzieję, że okres buntu mamy już za sobą.
Najpierw ten bunt musiałby się zacząć. Ale nie martw się. Porozmawiaj z córką, a w wakacje weź urlop i razem gdzieś wyjedźcie. Wszystko się między wami ułoży.
Zastanowię się nad tym. Może rzeczywiście byłoby to dobre rozwiązanie odparła Jane, uśmiechając się przyjaźnie do Mary, która nie raz pokazała, że można nią liczyć. W duchu jednak kobiecie było wstyd, że ją okłamała. Przynajmniej częściowo.
***
Ciemność jeszcze nigdy tak bardzo nie niepokoiła Alice jak w ciągu tych ostatnich dni. Blondynka przechadzała się wolnym krokiem. Jej drogę oświetlały tylko nieduże świeczki, których tu nie było znów aż tak wiele. Pod stopami czuła chłód posadzki. Chód, który przenikał aż do kości. Nastolatka objęła się ramionami i rozejrzała bezradnie po mrocznym pomieszczeniu bez wyjścia. Bezradność, to właśnie czuła. Mogła iść przed siebie przez wieczność, ale i tak zawsze trafiała do tego samego miejsca. Do wygodnej, czerwonej kanapy i ogromnego lustra w złotej ramie. Kiedy nudziło jej się chodzenie, zapadała się w miękkie posłanie i bezmyślnie gapiła w lustro.
To było naprawdę zadziwiające, ale czasami wydawało jej się, że ogląda życie zupełnie kogoś innego. Ecila zachowywała się tak różnie od Alice, że siedemnastolatka nie mogła wyjść z podziwu, iż jeszcze nikt nie zorientował się co nastąpiło. Nawet jej własna matka! Jednak dziewczynę niepokoiło coś innego, a mianowicie relacja Ecili i Jamesa. Blondynka nie wątpiła, że jej alter ego musi doskonale wiedzieć o słabości do starszego brata Annabelli i teraz obawiała się co z tego wyniknie. Alice już dawno pogrzebała jakiekolwiek nadzieje na związek z Jamesem, przenosząc swoje zainteresowanie na Matta, który jak się okazało był równie nieosiągalny. Aż tu nagle, Ecila zaczęła wszystko komplikować.
Nastolatka westchnęła cicho, a później przypomniała sobie o planach brunetki, dotyczących Amber i humor natychmiast jej się poprawił. Uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając sobie reakcje kobiety na to, co ma nastąpić. Osobiście uważała, że pomysł Ecili jest trochę dziecinny, ale z całą pewnością gwarantuje odrobinę rozrywki.
Dziewczyna podniosła wzrok na lustro. Widziała w nim jak pani Sharp zbiera kartkówki. Każda uczennica była niezadowolona, a większość z nich unicestwiała wzrokiem Ecilę, która sprawiała ważnienie wyjątkowo opanowanej. Ann chyba też zbytnio się tym nie przejmowała, a w każdym razie wyglądała jakby myślami była bardzo daleko. Z całej trójki Ruby wyglądała najgorzej. Oczy miała podkrążone, jakby nie spała od kilku dni. Ręce jej drżały, kiedy oddawała kartkę, a twarz przybrała kolor zsiadłego mleka. W chwili, gdy profesorka podeszła do biurka zabrzmiał dzwonek, obwieszczający przerwę i wszystkie uczennice z wyraźną ulga opuściły salę.
Ecila skierowała się do łazienki, by zatrzymać się przy umywalce, nad którą wisiało niewielkie lustro. Blondynka także zbliżyła się do swojego zwierciadła. Chciała wykorzystać okazję i chociaż przez chwilę porozmawiać ze swoim alter ego. Położyła ręce na zimnej tafli i zamknęła oczy.
Przenieś mnie na drugą stronę. Daj mi porozmawiać. Ecilo, muszę się z tobą skontaktować powtarzała jak mantrę.
Brunetka dokładnie wytarła mokre ręce papierowym ręcznikiem, który później wyrzuciła do kosza. Następnie zerknęła w lusterko i zaczęła poprawiać włosy, ale nagle poczuła się dziwnie przytłoczona. Zrobiło jej się gorąco, a w głowie usłyszała cichy głos: Ecilo, muszę się z tobą skontaktować.
Nie. Jeszcze nie teraz wyszeptała i natychmiast odsunęła się od zwierciadła.
Kiedy obróciła się gwałtownie w stronę wyjścia wpadła na kogoś. Uniosła głowę i aż znieruchomiała. Stała przed nią Erin Long. Dziewczyna mierzyła około metra dziewięćdziesięciu, jej ulubionym zajęciem było podnoszenie ciężarów, ale najgorsze było to, że chodziła z Ecilą na historię.
Przepraszam wydusiła brunetka i chciała ominąć „koleżankę”, ale ta zastąpiła jej drogę, stając w drzwiach.
To twoja wina powiedziała Erin, przyglądając się Ecili swoimi małymi, jasnoniebieskimi oczami, które w tym momencie błyszczały złowrogo.
Siedemnastolatka zadarła do góry głowę, zastanawiając się co powiedzieć. Okrągła twarz Erin nie miała w sobie nic sympatycznego. Jej policzki były wiecznie rumiane, nos przypominał dorodnego ziemniaka, a wąskie usta były prawie niewidoczne. Jedynie co było w niej ładne to włosy. Nie były zbyt długie, ale za to wyglądały na niezwykle gęste i zadbane, a poza tym miały niezwykłą miodową barwę.
No co? Teraz to nic nie powiesz?
Ecila zacisnęła wargi na tę jawną kpinę. Nie przewidziała takiej sytuacji i teraz za bardzo nie wiedziała jak z niej wybrnąć. Powinna udawać głupią czy też się postawić?
Ależ powiem. Odsuń się, bo chcę stąd wyjść.
Erin zmrużyła oczy i zacisnęła pięści. Biała koszula napięła się na jej ramionach i barkach, uwydatniając mięśnie.
Ecila pomyślała, że w tym momencie dziewczyna wygląda jak orangutan i z całej siły starała się zdusić, cisnący się na usta uśmiech, który w tej sytuacji w niczym by nie pomógł.
Coś cię bawi?
To pytanie przypomniało brunetce lekcję historii i panią Sharp, która także kiedyś ją o to zapytała, z tym że ona kompletnie nie przypominała Erin. Cichy chichot wyrwał się Ecili i wprawił jej rozmówczynię w rozdrażnienie zmieszane z zaskoczeniem.
Nagle w jednej z kabin ktoś spuścił wodę. Okazało się, że była to Victoria, która zaraz podeszła do umywalki, pozornie niezbyt zainteresowana co dzieje się przy drzwiach.
— No i z czego się śmiejesz?
Ecila powoli się uspokoiła i rzuciła przepraszające spojrzenie Erin.
— Coś mi się przypomniało, przepraszam. To co takiego mówiłaś?
— Że to przez ciebie Pirania zrobiła nam kartkówkę.
Victoria zakręciła kran i zaśmiała się, ściągając na siebie uwagę.
— Naprawdę to tak cię martwi, Erin? Przecież i tak w tym tygodniu muszą wystawić oceny. Jakbyś nie zauważyła zbliża się koniec roku.
— No to co?
Blondynka pokręciła z rozbawieniem głową i odpowiedziała:
— A to, że Pirania może się wypchać ze swoimi kartkówkami.
Alice otworzyła oczy. Lustro pod jej palcami wciąż było zimne, mimo że przez dobre kilkanaście minut dotykała go. Czuła się zawiedziona. Nie skontaktowała się z Ecilą, a poza tym brunetka wpakowała się w nieprzyjemną sytuację. Nastolatka wyrzucała jej, że wdała się w konflikt z profesorką, ale z drugiej strony przyznała Victorii rację – Sharp już nie będzie ich za długo męczyć, a przynajmniej nie w tym roku szkolnym.
Blondynka westchnęła ciężko i skierowała się w stronę kanapy. Usiadła na niej i podciągnęła kolana, opierając na nich brodę. Nie zostało jej nic innego oprócz obserwowania jak jej własne życie toczy się torem, którego ona sama nie wybrała. Ale czy aby na pewno? W końcu przystała na propozycję swojego alter ego.
Może jednak wszystko będzie dobrze próbowała się pocieszyć.
Kiedy Erin w końcu wyszła z łazienki Ecila spojrzała na Victorię, nie wiedząc jak powinna się zachować. Jakby nie było blondynka ją wyratowała.
— No co? — zapytała Vicki, wzruszając ramionami.
Siedemnastolatka odchrząknęła i powiedziała tylko jedno słowo:
— Dzięki.
— Mam nadzieję, że się mi odwdzięczysz i nareszcie powiesz co takiego wymyśliłaś.
Brunetka uśmiechnęła się na samą myśl o swoim planie.
— To będzie coś zabawnego, ale o szczegółach dowiesz się w środę. Weź samochód i spotkamy się pod sklepem zoologicznym, tego obok tej małej tajskiej restauracji w pobliżu centrum handlowego.
Victoria zmarszczyła brwi i wyglądała jakby się nad czymś mocno zastanawiała.
— Nie wiesz, gdzie to jest?
— Wiem, ale sklep zoologiczny? Co ty chcesz zrobić?
— Uwierz mi, nikt nie zginie, a może nawet się trochę pośmiejemy.
— Powiedz mi — uparła się blondynka, chwytając Ecilę za ramię, gdy nagle usłyszała znajome głosy.
— Mówię ci, na pewno tam jest. Widziałam jak... Vicki — ucieszyła się jedna z bliźniaczek, wchodząc do łazienki.
Victoria natychmiast odsunęła się od Ecili i patrząc na nią z ironicznym uśmieszkiem, poradziła:
— Lepiej zejdź mi z drogi.
Brunetka prychnęła cicho, ale się odsunęła. Widocznie Victoria nie chciała, by ich razem przyłapano na przyjacielskiej pogawędce, ale siedemnastolatka nie miała jej tego za złe. Właściwie to nawet było jej to na rękę.
***
Ciemne chmury zbierały się już od samego rana, ale teraz niebo wyglądało naprawdę paskudnie. Zimny wiatr wzmógł się, z radością bawiąc się ubraniem przechodniów.
Ecila mocniej owinęła się czarną marynarką i ze złością parła przed siebie. Dzisiejszy dzień był dla niej koszmarny. Kartkówka z historii i późniejsza akcja w łazience były tylko początkiem serii niepowodzeń. Na lekcji biologii pani Swamp wzięła ją do odpowiedzi, a dziewczyna nie potrafiła poprawnie odpowiedzieć na wiele pytań, co zdziwiło nauczycielkę i poskutkowało słabą oceną. Jednak najgorszy był zaskoczony, a później współczujący wzrok Ruby. W stołówce, natomiast jedna z bliźniaczek Smith wylała na nią sok, oczywiście „przypadkowo”. A Ecila całkiem „niechcący” popchnęła ją na stolik, tak że ta wpadła łokciem w talerz z puree. Naprawdę niewiele brakowało, by wywiązała się walka na jedzenie wśród uczennic, a Ecila wraz z Madison Smith wylądowały na dywaniku u dyrektorki. A jakby tego było mało na zajęciach fizycznych, podczas gry w siatkówkę brunetka oberwała w ramię piłką od Erin tak mocno, że z całą pewnością będzie miała gigantycznego siniaka.
Siedemnastolatka zazgrzytała zębami, przypominając sobie niewinny uśmieszek na twarzy tej przebrzydłej mamucicy, kiedy krzyknęła z bólu i zaskoczenia.
— Jeszcze mnie popamiętasz — wymamrotała, ale zaraz przeklęła, czując jak chłodne krople spadają na jej twarz. Gdyby nie uciekł jej autobus to możliwe, że już siedziałaby w domu. A tak szła na przystanek tramwajowy, stwierdzając że to bardziej jej się opłaca niż czekanie na kolejny autobus.
Obok niej przebiegła dwójka, rozwrzeszczanych dzieci, potrącając przy tym nastolatkę, która o mały włos nie wpadła na latarnię.
Dziewczyna zacisnęła ręce na pasku torebki i pomyślała z ironią:
Pewnie niedługo przejedzie mnie samochód albo trafi piorun. Świetnie, po prostu cudownie.
Kiedy już była pewna, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej, usłyszała dźwięk klaksonu i wesoły głos:
— Hej, Alice! Podrzucić cię do domu?
Brunetka spojrzała w bok i uśmiechnęła się szeroko. Wyglądało na to, że jej pech się skończył. Za kierownicą samochodu siedziała Alex.
Pojazd starszej dziewczyny może i nie wyglądał reprezentacyjnie, ale przynajmniej chronił przed deszczem, który spadł zaraz, gdy Ecila znalazła się w aucie. Siedemnastolatka odetchnęła głęboko, czując przy okazji miętową woń odświeżacza powietrza i oparła się wygodnie o fotel.
— Masz szczęście. Gdybym cię nie zabrała to nieźle byś zmokła — powiedziała Alexandra, a Ecila zauważyła, że dziewczyna bez mocniejszego makijażu wygląda młodziej i bardziej dziewczęco, nawet jeśli ma na sobie zbyt dużą, szarą koszulkę.
— O tak i nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna, że mnie zgarnęłaś. Już myślałam, że wisi dzisiaj nade mną jakieś fatum.
— Tak? Dlaczego?
Nastolatka opowiedziała koleżance jak mniej więcej przebiegał jej dzień, dając tym samym upust swojemu podirytowaniu i złości.
— Powinnaś bardziej wyluzować. Słyszałaś w ogóle, że w weekend zespół Matta daje koncert?
— Tak, tak. Matt mi mówił, a nawet na niego zaprosił.
— O, to świetnie! — ucieszyła się Alex. — Czyli wkrótce znów się zobaczymy.
Ecila co prawda jeszcze nie była tego pewna na sto procent, nawet nie zadzwoniła do Matthew tak jak obiecała, ale z drugiej strony nie widziała lepszej okazji, by się z nim spotkać. Właściwie jak teraz sobie przypomniała o sympatycznym chłopaku, to nie mogła powstrzymać uśmiechu, cisnącego się na twarz.
— Wydaje mi się, że na dobre mu wyjdzie spotkanie z tobą — ciągnęła Alexandra. — Matt powinien zapomnieć o Robercie. Ten chłopak kiedyś wpędzi go w kłopoty. Zresztą, co to za związek, kiedy się rozstają średnio co trzy miesiące.
Osiemnastolatka z zainteresowaniem słuchała tych informacji. Alex niby mówiła do niej, ale wyglądała na zamyśloną. Brunetka była ciekawa dlaczego starsza dziewczyna uważa ją za dobre wyjście z tej sytuacji, a do tego zaskoczył ją fakt, dotyczący tych ciągłych rozstań.
Coś musiało być nie tak, skoro tak często ze sobą zrywali. Czyżby chodziło o narkotyki? — zastanawiała się. Tylko dlaczego wciąż do siebie wracają?
— Mieszkasz gdzieś w tej okolicy, no nie? Gdzie dokładnie mam się zatrzymać?
Wyrwana z rozmyślań Ecila, wyjrzała przez okno i mimo gęsto podającego deszczu stwierdziła, że rzeczywiście są w jej dzielnicy. Podała dokładną lokalizację swojego domu, a kiedy Alexandra zatrzymała się na podjeździe nastolatka serdecznie jej podziękowała.
— Nie ma sprawy — odezwała się Alex. — Do zobaczenia na koncercie.
— Jasne. Do zobaczenia.

piątek, 26 września 2014

Rozdział 17


 „Miłość – najbardziej zdradliwa choroba na świecie:
zabija cię zarówno wtedy, gdy cię spotyka,
jak i wtedy, kiedy cię omija”.
Lauren Oliver „Delirium”
 
Annabella i James nieśli torby pełne zakupów na niedzielny obiad, który wkrótce miała przygotować ich mama. Oboje bardzo się śpieszyli, bo Charlotte uwijała się jak w ukropie, by jak najlepiej wypaść w oczach wciąż narzekającej na wszystko teściowej. Rodzeństwo wpakowało prowiant do bagażnika samochodu i już miało odjechać sprzed hipermarketu, kiedy pojazd przy odpalaniu zarzęził i zgasł. Brunet ponowił próbę uruchomienia auta, ale rozrusznik tylko zacharczał.
Poczekaj tu powiedział James i trzasnął drzwiami.
Dziewczyna przyglądała się jak jej brat podnosi maskę, a po chwili milczenia, woła:
Usiądź za kierownicą i spróbuj odpalić.
Ann przesiadła się szybko na miejsce obok i przytrzymując sprzęgło przekręciła kluczyk w stacyjce. Bez powodzenia. Przeklęła pod nosem i nieufnie zerknęła na wskaźnik paliwa.
Tankowałeś, no nie?
Wczoraj odparł młody mężczyzna, a później otworzył bagażnik i wrócił do podniesionej maski z jakimś niewielkim urządzeniem.
Osiemnastolatka czekała cierpliwie przez dwie minuty aż w końcu nie wytrzymała i zapytała:
— Co robisz? Wiesz co się stało?
James widocznie skończył ze sprawdzaniem stanu pojazdu, bo zatrzymał się obok siostry i z pewnością w głosie odpowiedział:
— Akumulator. Rozładował się.
Annabella nie była wybitną specjalistką w dziedzinie motoryzacji, ale wiedziała co oznacza rozładowany akumulator. Popatrzyła bezradnie na brata i stwierdziła:
— Mogę popchać.
Brunet pokręcił głową.
— Lepiej będzie jak pojedziemy tramwajem. Po auto wrócę później z kolegą, to odpalimy je na kable.
— Tramwajem? — jęknęła.
— Pójdziemy przez park to skrócimy sobie drogę. Chodź po torby.
Osiemnastolatka nie była zbyt zadowolona takim obrotem zdarzeń, ale co miała robić? Posłuchała brata i teraz oboje szli brukowaną ścieżką, śpiesząc na przystanek.
Dzień był ciepły i słoneczny, więc ludzi w parku było całkiem sporo. Co krok można było natknąć się na matki z wózkami, zakochane pary, właścicieli czworonożnych pupili i sportowych zapaleńców. Każdy z nich zajęty był swoimi sprawami i nie zwracał uwagi na pulchną dziewczynę w dresie, która truchtała sobie spokojnie.
To było już drugie okrążenie Ruby i nastolatka zdążyła złapać zadyszkę. Zwolniła do niespiesznego marszu, próbując unormować oddech. Kuło ją w boku, a serce wybijało niespokojny rytm.
Aby dojść do ławki — pomyślała szatynka. — Usiądę i trochę odpocznę. Dosłownie minutkę.
Nagle zrobiło jej się słabo. W uszach szumiało, a przed oczami pojawiły się mroczki. Do tego doszło uczucie duszności. Dziewczyna przymknęła powieki, ale to nie pomogło. Drzewa falowały, a Ruby miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Po plecach spłynęła jej strużka potu. Czuła się jak dziecko, które wysiadło właśnie z karuzeli. Tylko że teraz nie było przy niej rodziców, którzy by się nią zaopiekowali. Była sama i bała się, że za chwilę zemdleje. Upragniona ławka znajdowała się poza zasięgiem nastolatki. Uklękła więc na trawie i czekała aż jej przejdzie.
— Ruby? Ruby! Wszystko w porządku?
Głos wydawał się znajomy, ale szatynka nie miała siły, by wykonać najmniejszy ruch, a co dopiero odpowiedzieć.
— Jasne, że nie jest w porządku. Nie widzisz jak wygląda?
Tym razem odezwał się mężczyzna i dopiero teraz siedemnastolatka zorientowała się z kim ma do czynienia. Powoli otworzyła oczy i uniosła głowę.
— Jasne, że widzę. Ruby?
Ann pochyliła się nad przyjaciółką. Wyglądała na naprawdę zaniepokojoną.
— Co się stało? Co ci jest?
— Kręci mi się w głowie — odpowiedziała słabo.
— Połóż się. Trzeba unieść ci nogi — odezwał się James.
Annabella pomogła koleżance położyć się, a jej brat przytrzymał nogi szatynki w górze. Cała trójka milczała, ale po jakimś czasie Ruby powiedziała:
— Już mi lepiej.
— Może jeszcze poleż — poradziła brunetka.
Po upływie kolejnych kilku minut nastolatka podniosła się powoli do pozycji siedzącej. Czuła się w miarę dobrze. Świat przestał wirować, a dzwonienie w uszach ustąpiło już prawie całkiem.
— Ale mnie przestraszyłaś — wyznała Ann z wyraźną ulgą w głosie.
Ruby przeprosiła. Teraz, kiedy wszystko wróciło do normy i mogła już ustać na nogach o własnych siłach, było jej strasznie głupio, ale z drugiej strony cieszyła się, że ktoś znajomy ją znalazł.
— Masz szczęście, że przechodziliśmy. Chodź, powinnaś usiąść. Jesteś jeszcze bardzo blada.
Dziewczyna z zawstydzeniem popatrzyła na Jamesa, ale ten uśmiechnął się do niej ciepło i delikatnie wziął pod ramię, prowadząc w stronę ławki. Dała mu się tam zaprowadzić, w duchu nie posiadając się z radości, że choć na chwilę może go mieć przy sobie. To było miłe uczucie.
— Na pewno już wszystko dobrze? — dopytywała się Annabella. — Może powinniśmy zawieźć cię do szpitala.
Siedemnastolatka nerwowo pokręciła głową. Nie chciała nigdzie jechać.
— Nie, nie. Naprawdę nie ma potrzeby. Wszystko ze mną dobrze. To tylko chwila słabości.
Rodzeństwo Rose przyjrzało się jej uważnie, jakby oceniając czy mówi prawdę. W końcu James przemówił:
— No... dobrze. Skoro nie chcesz i mówisz, że wszystko okey.
— Chwila — mruknęła Ann i wyjęła z kieszeni spodenek wibrujący telefon. — To mama.
Kiedy brunetka rozmawiała ze swoja rodzicielką, Ruby była wciąż pod nadzorem młodego właściciela klubu. Jego uważne spojrzenie wprawiało szatynkę w zakłopotanie. Jeszcze nigdy żaden chłopak nie poświęcał jej aż tyle uwagi. Tylko że początkowe zakłopotanie przeszło w coraz większe zażenowanie, kiedy dziewczyna uświadomiła sobie jak musi teraz wyglądać. Ubrana w rozciągnięty, szary dres, blada i spocona z całą pewnością nie wywoływała pozytywnych wrażeń. Przez moment chciała zerknąć na Jamesa, by to sprawdzić, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
Wyglądam jak słonica po kąpieli w bajorze — pomyślała.
Annabella wróciła do nich dźwigając trzy torby, których wcześniej Ruby nie zauważyła.
— Mama domaga się zakupów i pomocy w gotowaniu. Babcia podobno jest już w drodze.
— Ktoś powinien odprowadzić twoją przyjaciółkę do domu — powiedział chłopak, a szatynka z żalem zauważyła, że nie użył jej imienia.
— Masz rację. Cholercia — wymamrotała Ann. — Dobra, jakoś doniosę zakupy na przystanek, a stamtąd już blisko do domu.
— Chwileczkę. Ja mam ją odprowadzić? — zapytał zaskoczony James.
Siedemnastolatka poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku.
— Nikt nie musi mnie odprowadzać. Sama sobie poradzę. Idźcie i pomóżcie swojej mamie. Naprawdę, nic mi już nie jest.
Jednak jej przyjaciółka nie dała się przekonać.
— Nie ma mowy. Nie zostawię cię samej w takim stanie. A jak zemdlejesz? James na razie nie jest potrzebny w domu, bo jedyne co może zrobić z produktami to je zjeść. A tak? Spełni dobry uczynek i zaopiekuje się tobą.
Szatynka popatrzyła na starszego brata Annabelli z obawą. Nie chciała robić mu kłopotów. A już na pewno nie pragnęła, by uważał ją za biedne dziecko, którym trzeba się koniecznie zająć.
Boże, jaki wstyd.
— Jeśli chcesz zdążyć na tramwaj to lepiej już idź — powiedział, przeczesując dłonią włosy.
Ruby nie marzyła o niczym innym jak zapaść się pod ziemie albo schować do mysiej dziury. James natomiast posłał jej uśmiech i zapytał:
— To gdzie mieszkasz?
— Niedaleko — odrzekła i podała swój adres.
— Chyba kojarzę, gdzie to jest. Chodźmy.
Przez dłuższy czas żadne z nich się nie odzywało, a nastolatka miała wrażenie, że każda napotkana osoba dziwnie się na nich gapi. Pewnie była przewrażliwiona, ale myśli w jej głowie aż krzyczały: Nie pasujesz do niego. Zresztą dziewczyna zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że mimo jej najszczerszych chęci, nie ma najmniejszych szans u bruneta.
— Na pewno wszystko okey?
— Tak — powiedziała, powoli mając dość tej nadmiernej troski, zwłaszcza że obecnie znów straciła nadzieje. Ale jakie nadzieje? Przecież żadnych nigdy nie było. — Po prostu dziś musiałam zbyt mało zjeść i zbyt długo ćwiczyć. Organizm nie wytrzymał i... Zdarza się. To nic wielkiego.
— W porządku.
I znów cisza. Siedemnastolatka bardzo chciała znaleźć się już w domu, a dokładniej w swoim pokoju. Mogłaby się tam zaszyć aż do obiadu i przeczytać jakąś książkę. Ale nie romans. Co to, to nie. Może fantastykę. Nie. I tak za dużo bujała w obłokach. Lepiej jakiś kryminał.
— To tam. Mieszkam po drugiej stronie ulicy. Nie musisz mnie już dalej odprowadzać. Dziękuję za pomoc.
— Nie ma za co, Robyn — odparł James i chciał coś jeszcze dodać, ale słowa zamarły mu na ustach, kiedy przez ułamek sekundy szatynka popatrzyła na niego z mieszanką wyrzutu i smutku, a później szybko odwróciła się i odeszła.
Dziewczyna przygryzła wargę i z trudem powstrzymywała łzy. Nazwał ją Robyn. Pomylił jej imię. Niby niezbyt ważny błąd, może nawet przejęzyczenie, ale to bardzo zabolało Ruby.
To nie ma znaczenia — powtarzała sobie. — On jest nieosiągalny, od samego początku to wiedziałam.
***
Ecila siedziała w jasnej, przestronnej kuchni ojca i kończyła jeść obiad, a jednocześnie zastanawiała się jak delikatnie nakłonić tatę, aby zaprosił ją do siebie podczas nieobecności mamy. Grzebiąc w resztkach frytek, zerknęła na znajdującego się naprzeciwko niej mężczyznę.
— Dzisiaj nigdzie nie musisz iść, prawda?
Thomas podniósł wzrok na córkę:
— Obiecałem, że spędzimy niedziele tylko ze sobą i dotrzymam słowa.
— To może wieczorem urządzimy sobie maraton filmowy? Popcorn i w ogóle.
— Jasne. Co tylko chcesz.
Dziewczyna uśmiechnęła się i zjadła odrobinę kurczaka.
— A kiedy rozmawiałeś ostatnio z mamą to mówiła ci, że wyjeżdża w delegacje?
— Jane? Naprawdę? Ale przecież jest księgową.
Ecila przekazała tacie to, co powiedziała jej rodzicielka i czekała na jego reakcję. Tom zmarszczył brwi i upił trochę soku, a następnie zapytał:
— I zostawia cię zupełnie samą?
Nastolatka roześmiała się.
— Przecież mam już prawie osiemnaście lat. Potrafię o siebie zadbać. Co prawda nigdy nie rozstawałyśmy się na tak długo, w końcu na wakacje też zawsze jeździłyśmy razem, a kiedy wy byliście jeszcze małżeństwem to w trójkę, no ale pięć dni jakoś przeżyję.
— No tak, tak. Jesteś już prawie dorosła, a za chwilę rozpoczniesz studia.
Cholera jasna — pomyślała. — Nie zaprosi mnie.
— No właśnie. Tylko że mama mimo wszystko trochę się martwi. Sam wiesz najlepiej jaka potrafi być przewrażliwiona. Wszędzie wietrzy jakieś zagrożenie, a odkąd się rozwiedliście to... — dziewczyna przerwała i zrobiła zakłopotana minę.
Między ojcem a córką na chwilę zapadło niezręczne milczenie, ale Thomas w końcu odchrząknął i powiedział:
— Mogę porozmawiać z Jane. Powinna czuć się spokojniejsza, kiedy na ten czas zamieszkasz ze mną. W sumie to całkiem dobra okazja. Nie często możemy spędzić ze sobą dłużej niż dwa dni.
— Miałabym zatrzymać się u ciebie, tato?
— Jeśli chcesz i Jane się zgodzi — odparł.
Ecila nie martwiła się jakoś w ogóle o zgodę mamy. W końcu jej były mąż jest ojcem Alice i ma pełną władzę rodzicielską. A jeśli wszystko pójdzie dobrze to nim tydzień dobiegnie końca związek Amber i Thomasa będzie należał do przeszłości. Siedemnastolatka uśmiechnęła się szeroko:
— Jasne, że chcę.
***
Jane siedziała na kanapie w salonie i wpatrywała się w telewizor. Co chwilę przeskakiwała z kanału na kanał, popijając koniak i pochłaniając duże pudełko lodów waniliowych. Jak się szybko okazało co trzeci program emitował jakąś durną komedię romantyczną, na które kobieta nie miała najmniejszej ochoty. Szczyt desperacji osiągnęła, gdy między jedną a drugą taką produkcją dostrzegła, że główna bohaterka ma na sobie łudząco podobną suknię ślubną, w którą blondynka ubrana była w pamiętnym dniu osiemnaście lat temu.
Pogoda była cudowna, chociaż wszyscy się martwili, bo poprzedniego dnia padało. Jane wyjrzała przez okno rodzinnego domu i uśmiechnęła się do siebie, kiedy zobaczyła ogród pełen kwiatów skąpany w słońcu. To właśnie tam miała niedługo wziąć ślub. Goście byli już w drodze, a pastor i Thomas wraz z rodzicami oraz teściami czekali na dole. Do drzwi ktoś zapukał, a po chwili pokazała się ciemnowłosa głowa Charlotte.
— Widzę, że jesteś prawie gotowa — powiedziała.
To była prawda. Blondynka przebrała się już w białą suknie z podwyższonym stanem, która swobodnie spływała aż do podłogi, doskonale maskując lekko zaokrąglony brzuszek, a jej ręce i plecy okrywała delikatna koronka.
— Pomogę ci założyć welon, dobrze?
Charlotte podeszła do szafy i wyciągnęła z niej przezroczystą, zwiewną tkaninę.
Jane uśmiechnęła się do przyjaciółki. Cieszyła się, że jest przy niej w tak ważnym dniu. Znały się od dziecka i nie wyobrażała sobie innej druhny.
— Odwróć się.
Przyszła mężatka zrobiła to, o co prosiła ją brunetka i po chwili welon został umieszczony pod eleganckim, gładkim kokiem.
— Wyglądasz pięknie — powiedziała Charlotte i ucałowała pannę młodą w policzek.
— Ty też — przyznała Jane.
Druhna miała na sobie lawendową sukienkę bez ramiączek sięgającą kolan, a jej długie, proste włosy opadały na ramiona i plecy. Jednak to oczy zawsze przyciągały największą uwagę. Były duże, czarne, otoczone długimi rzęsami i zawsze błyszczały wesoło.
Wkrótce nadszedł czas, by zejść do ogrodu. Blondynka ujęła pod ramię szczęśliwego ojca i dała się zaprowadzić do przyszłego męża. Droga nie była długa, a po obu jej stronach ustawiono rzędy krzesełek. Jane aż promieniała, gdy kroczyła w rytm marszu weselnego. Nie mogła się doczekać, kiedy rozpocznie nowe życie u boku Thomasa. Mieli zamieszkać we własnym domu, a za pięć miesięcy zostać rodzicami.
Tom uśmiechnął się do narzeczonej, ujmując jej dłonie w swoje. Sama uroczystość minęła szybko i przez moment zdawało się Jane, że to tylko cudowny sen. Jednak gdy jej ukochany mężczyzna ją pocałował miała pewność, że wszystko jest rzeczywistością. Wspaniałą rzeczywistością. Kobieta wtuliła się w ramię męża, wdychając woń jego wody kolońskiej. Wtedy była w siódmym niebie.
To zupełne szaleństwo — pomyślała i przechyliła kieliszek całkowicie go opróżniając.
Telewizyjna para właśnie wypowiadała słowa przysięgi, zapewniając o swojej miłości, ale Jane nie dała im dokończyć. Wyłączyła odbiornik i odłożyła pilot na stolik.
— Niebo — prychnęła i nalała sobie kolejną porcję alkoholu. — Jeśli naprawdę istnieje to na pewno nie na ziemi. Ale piekło... Mój dzień ślubu był jego przedsionkiem.
Usta Jane wypełniły się koniakiem, a kiedy go przełknęła poczuła znajome pieczenie w gardle. Zaśmiała się gorzko i wygodniej ułożyła na kanapie.
— Twoje zdrowie Tom. Twoje i Charlotte. Dzisiaj mija rocznica waszej zdrady. Cieszmy się.
Kobieta wstała i na chwiejnych nogach podeszła do barku. Otworzyła go i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w poustawiane tam butelki.
Entliczek, pentliczek, czerwony... O! Tu się schowałeś, łobuzie zaśmiała się, wyjmując whisky.
Śmiała się do czasu aż niezgrabnie usiadła na podłodze, przy okazji o mało co nie upuszczając karafki.
Toast za każdą zdradliwą przyjaciółeczkę. Niech was piekło pochłonie! krzyknęła Jane i kolejna dawka trunku znalazła się w jej żołądku. Powinnam cię była zniszczyć, moja kochana Charlotte. Rozbić twoje małżeństwo tak jak ty rozbiłaś moje. Ale nie... ja nie...
Blondynka na kolanach przyczołgała się do okna i chwyciła się zasłony. Spróbowała wstać, ale zyskała tylko tyle, że materiał spadł na nią i całkowicie ją przykrył. Roześmiała się, odsłoniła twarz, a z jej ust wydobyło się westchnienie. Przymknęła oczy.
Drzwi do sali sądowej zamknęły się, a Jane odetchnęła z ulgą. To był koniec. Koniec sprawy i koniec jej małżeństwa. Mimo wcześniej zażytej aspiryny głowa dalej pobolewała kobietę. Nie powinna poprzedniego dnia pić tyle alkoholu, ale wtedy nie myślała o konsekwencjach.
Dziękuję za pomoc powiedziała blondynka do znajomej prawniczki, która ją reprezentowała.
 Nie ma za co. Dobrze, że się dogadaliście. To naprawdę ułatwiło rozwiązanie małżeństwa.
Jane spojrzała w kierunku swojego już byłego męża. On też rozmawiał ze swoim prawnikiem. Musiała przyznać, że Thomas zgodził się na jej warunki i nie robił zbędnych problemów. W zamian kobieta zapewniła, że nie będzie utrudniała mu kontaktu z córką.
Wychodząc z gmachu sądu Tom zatrzymał ją i odezwał się:
Przykro mi, że tak to się skończyło.
A mi nie powiedziała. Nasze małżeństwo było farsą i cieszę się, że już się skończyło. Ty też powinieneś być zadowolony. Znów jesteś wolny.
Mężczyzna zrobił zakłopotaną minę. Poprawił krawat i mruknął:
No tak... W każdym razie życzę ci powodzenia. W przyszły weekend chciałbym zabrać do siebie Alice.
Powiem jej o tym. Do widzenia.
Do widzenia, Jane.
Wpatrując się w sufit kobieta zastanawiała się co teraz robi jej córka. Może jest w kinie albo w teatrze z ojcem. A może siedzą sobie w domu przy kolacji. Może jest z nimi Amber. Skrzywiła się na wspomnienie o tej sztucznej blondynie, a później zaśmiała się, tak że aż się zakrztusiła.
— Upadłeś tak nisko, Tom.
Ale sama nie była wyżej. Tak naprawdę to w samotne wieczory sięgała dna. Nie raz przysięgłaby nawet, że pod palcami czuje muł i piach.
Jane okryła się szczelnie zasłoną i zamknęła powieki. Chciało jej się spać. Poniosła głowę i przez moment zastanawiała się czy da radę przenieść się na kanapę. Jak się okazało stanięcie na nogach nie było takie proste. Pokój był zadziwiająco niewyraźny, a wszystkie sprzęty i meble tańczyły kobiecie przed oczami.
— Jednak tu zostanę — wymamrotała i położyła się na podłodze. — Dobranoc, córeczko.




Wybaczcie, że zniknęłam na tak długo. Właściwie to na miesiąc, ale naprawdę nie miałam ostatnio zbyt wiele wolnego czasu. Jednak żyję i przybywam z kolejnym rozdziałem. Mam też nadzieję, że niedługo uda mi się skończyć pisać 18 i szybciej pojawi się na blogu niż 17. 

sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 16

Myślę sobie, że zakochanie nie może być gorsze 
niż spotkanie oko w oko z Kubą Rozpruwaczem 
w opustoszałym pociągu”.
Mathias Malzieu - Mechanizm serca

Annabella wysiadła z samochodu, który pożyczyła od rodziców. Nie była pewna czy przyjście do klubu brata jest dobrym pomysłem. W ogóle była bardzo zaskoczona propozycją Alice. Osiemnastolatka musiała przyznać, że jej przyjaciółka ostatnio bardzo się zmieniła. Najpierw ta bójka z Victorią, później pójście do baru, następnie jej nietypowe zachowanie w stosunku do nauczycielki, a teraz jeszcze i to. Co się z nią działo? Dziewczyna nie miała pojęcia, ale z drugiej strony cieszyła się, że mogą spędzić ze sobą trochę więcej czasu. 
Brunetka zerknęła na wyświetlacz komórki, ale ledwie schowała telefon, a przed klub zajechała taksówka. Wysiadła z niej ciemnowłosa dziewczyna w czarnej sukience i wysokich szpilkach. Annabella poznała Alice tylko po jej lokach i szerokim uśmiechu na twarzy. 
Cześć — zawołała i szybko do niej podeszła. 
Hej, Ann. Cieszę się, że jesteś. 
Prawie cię nie poznałam. Świetnie wyglądasz. 
Dziękuję. Ty też, ale dla ciebie to nie nowość — zaśmiała się Ecila.  
Jej przyjaciółka nie założyła dziś sukienki, ale proste jeansy i dłuższą, szmaragdowozieloną bluzkę na ramiączka. Zresztą, Annabella nie potrzebowała wyszukanych strojów, ona miała dar do przyciągania ludzi. Nawet Ecila to wiedziała.
To co, wchodzimy? 
Jasne.
Dziewczyny podeszły do wejścia i od razu natknęły się na dwóch ochroniarzy. Jeden z nich był młody i Ann widziała go po raz pierwszy w życiu. No i musiała przyznać, że jest całkiem przystojny. Był wysokim, dobrze zbudowanym szatynem z żywymi, ciemnoniebieskimi oczami i zarostem à la Johnny Depp. 
ID proszę — odezwał się nowicjusz. 
Daj spokój, Paul. Ta wyższa to siostra Jamesa. Siostrę szefa chcesz wylegitymować? — zaśmiał się łysy ochroniarz z gęstą brodą.
Nie wiedziałem — wymamrotał Paul.
Nic się nie stało — powiedziała z uśmiechem Ann. — Chyba to twój pierwszy wieczór, no nie?
Tak, pierwszy wieczór. 
To więcej luzu i uśmiechu. Góra cię przypilnuje, co nie?
Jasne, młoda.
Annabella jeszcze raz uśmiechnęła się do Paula i poszła w ślad za przyjaciółką. Jak na razie klub był prawie pusty, ale za godzinę czy dwie miało się to zmienić. Przyjedzie didżej, a ludzie zaczną się schodzić. 
Przystojniaczek — zaśmiała się się osiemnastolatka. 
Ten nowy ochroniarz? No, całkiem, całkiem. 
Dziewczyny usiadły przy barze i od razu pojawiła się przed nimi rudowłosa barmanka, która ostatnio obsługiwała Alice na urodzinach Ann.
No proszę, kto tu się zjawił. Co wam podać?
Dla mnie sok pomarańczowy, Nicole.
Nie pijesz? — zdziwiła się Ecila. 
Jestem samochodem. 
Nie no... nie możesz mi tego zrobić. Miałyśmy się zabawić. 
Przypominam ci, że u mnie na osiemnastce też nie tknęłaś alkoholu. Teraz możemy się zamienić. 
Oj, Ann, ale ty jesteś. Ani jednego drinka? 
Rodzice by mnie zabili, gdyby coś wyczuli. I tak dobrze, że dali mi auto.
Dobra jak chcesz. Dla mnie martini.
Nicole uśmiechnęła się i zabrała za przygotowywanie zamówienia, przy okazji pytając znajome, co u nich. Przez chwilę rozmawiały sobie wesoło o wszystkim i o niczym, kiedy nagle do baru podszedł nowy ochroniarz. 
Nicole, zrobisz nam dwie kawy? 
Nie ma sprawy — powiedziała dziewczyna. 
Jak ci się podoba praca tutaj? — zapytała Ann, odwracając się w stronę przybysza. 
Ecila w tym czasie sączyła drinka, którego niedawno dostała, z zainteresowaniem rozglądając się po pomieszczeniu. Dwóch mężczyzn siedziało po przeciwnej stronie na kanapach i piło piwo, ale nastolatce wydawało się, że ciągle na nią zerkają. A może zerkali na Ann? W rogu sali miejsce zajmowała jakaś para, bardzo zajęta sobą. Przy innym stoliku nerwowa blondynka kogoś wyczekiwała. Ciągle mieszała słomką napój w szklance i co chwilę spoglądała na wejście. 
Proszę, dwie kawy — oznajmiła rudowłosa, stawiając filiżanki na ladzie. 
Może ci pomogę? — zasugerowała Annabella, na co Paul ochoczo przystał i siedemnastolatka tyle ich widziała. 
Wpadli sobie w oko — zauważyła barmanka. — A wydawało mi się, że Ann kogoś ma. 
Umawia się z Felixem, ale nie znam szczegółów. Chyba między nimi to nic pewnego — powiedziała Ecila.
Nagle obok niej z głośnym tupotem obcasów przeszła wysoka, szczupła dziewczyna o hiszpańskiej urodzie. Miała lśniące, czarne włosy i równie ciemne oczy oraz śniadą karnację. 
Przepraszam za spóźnienie, ale autobus mi uciekł — rzuciła do Nicole i zaraz znalazła się za ladą. — Lecę się przebrać. 
Spokojnie, na razie nie ma dużego ruchu. 
Siedemnastolatka obserwowała jak dziewczyna znika za drzwiami „Dla personelu” i przypomniała sobie, że widziała ją już na urodzinach Annabelli, chociaż wtedy nie miały okazji porozmawiać. 
Nie znacie się? — zapytała rudowłosa, widząc kogo śledzi wzrokiem przyjaciółka Ann. 
Nie. A powinniśmy? 
To Silva, była Jamesa. Jej rodzice przenieśli się do Houston z Hiszpanii, zanim się urodziła. Jest całkiem miła, no i świetnie tańczy, ale ma swoje humorki. 
Nie wiedziałam, że byli razem. No, ale przed urodzinami Ann nie widziałam Jamesa od sierpnia. Długo byli ze sobą?
Nicole czyściła ściereczką szklankę i jednocześnie mówiła:
Zaczęli chodzić jakoś na jesieni, a rozstali się niedługo po sylwestrze. Nie raz widziałam jak się sprzeczali, ale nie mam pojęcia, o co. 
Ale ta cała Silva dalej tu pracuje. 
Potrzebuje tej pracy, a James niby nie ma powodu, by jej zwolnić. A może rozstali się przez niego i czuje się winny? No nie wiem, to nie moja sprawa. 
Barmanka w końcu odstawiła szklankę i podeszła do przybyłego klienta. Z zaplecza wyszła Hiszpanka i popatrzyła na Ecilę, która właśnie kończyła pić swojego drinka. W spojrzeniu czarnych oczu nie było ani śladu sympatii, ale jakaś dziwna podejrzliwość. Siedemnastolatka zastanawiała się, co jest tego powodem, jednak nic prawdopodobnego nie przyszło jej do głowy. 
Chcesz coś jeszcze? — zapytała Nicole, opierając się o ladę.
Na razie dziękuję. Może później.
Brunetka odwróciła się i rozejrzała po sali, ale nie widziała nigdzie Annabelli. 
Mogę cię o coś zapytać? 
Jasne — powiedziała siedemnastolatka i zerknęła na ręce rudowłosej barmanki, w których mięła szmatkę.
Ecila zauważyła, że na prawym nadgarstku dziewczyny wytatuowana była ćwierćnuta. 
Ciekawe czy coś oznacza? 
Gdybym wcześniej cię nie widziała to nigdy nie pomyślałabym, że byłaś blondynką. Zdradź mi, w którym salonie doskonale ufarbowali ci włosy?
Nastolatka roześmiała się, słysząc tak banalne pytanie, a później umilkła, zastanawiając się co odpowiedzieć. Który salon miała jej polecić, skoro nie była ostatnio w żadnym? 
Z opresji wybawił ją zdenerwowany głos. Osoby będące w klubie odwróciły się w stronę wejścia. 
Co się dzieje? — zapytała Ecila.
Nicole pokręciła tylko głową i zaraz obie zobaczyły idącego w stronę baru Jamesa. 
Młody mężczyzna szedł szybkim krokiem. Nie wyglądał na zadowolonego. Niecierpliwym gestem odgarnął włosy z czoła i spojrzał na siedemnastolatkę takim wzrokiem, że ta aż musiała przytrzymać się lady, bo miała wrażenie, iż zaraz spadnie z wysokiego stołka. 
Nie powinno cię tu być.
Co się stało? — zapytała Nicole, zwracając tym samym uwagę na siebie. 
Co? — warknął James. — Może to, że sprzedajesz alkohol smarkaczom? Alice nie ma nawet ukończonych osiemnastu lat, nie mówiąc o przepisowych dwudziestu jeden. 
Spokojnie.
Spokojnie?! — krzyknął, ale zaraz ściszył głos. — Zrobią nam dzisiaj nalot. Będziemy mieli na głowie kontrolę, a ty mi mówisz spokojnie. 
O cholera — wyszeptała rudowłosa. — Jesteś pewien? 
Kumpel do mnie dzwonił i uprzedził, więc tak, jestem pewien. 
Nagle oboje spojrzeli na Ecilę. 
Powinnaś stąd zniknąć — powiedział James i wziął ją pod ramię. 
Dziewczyna potknęła się, schodząc z krzesła i wpadła na Silvę niosącą sok. Zawartość szklanki rozlała się i poplamiła siedemnastolatce sukienkę. 
No rzesz kurwa — zaklęła nastolatka, nie zwracając uwagi na to, że to nie pasowało do zachowania Alice. 
Cudownie. Moglibyście uważać — zdenerwowała się barmanka. 
Nalej drugą szklankę — polecił mężczyzna, ciągnąc w stronę wyjścia niepełnoletnią brunetkę. 
Mam tak iść? Zalana sokiem?! — oburzyła się. — Daj mi się doprowadzić do porządku. 
Nie ma czasu. Doprowadzisz się do porządku w domu. 
Uspokój się. Kontrola będzie pewnie później, kiedy więcej ludzi się zbierze — powiedziała Ecila i wyszarpnęła rękę z uścisku Jamesa. — Idę do toalety. 
Mężczyzna przeczesał dłonią włosy i odezwał się:
Na zapleczu mam suszarkę. Może się przyda. 
Przyda się. Dzięki. 
Siedemnastolatka próbowała wodą z mydłem uwolnić się od lepkiego soku. Zastanawiała się przy tym, czy James widział tutaj swoją siostrę. Ale chyba musiał, skoro tak głośno wrzeszczał przy wejściu. 
Ann była pewnie z tym całym Paulem. Ciekawe czy wróciła do domu, czy też czeka na mnie. 
 Brunetka wytarła ręce papierowym ręcznikiem i popatrzyła w lustro. Od czasu zobaczenia Alice w windzie, czuła obecność dziewczyny gdzieś w głębi umysłu. Ecila doskonale zdawała sobie sprawę, że jej alter ego jest zawsze przy niej, widzi to, co ona i czuje to, co ona, ale na razie nie bardzo wie jak ma to wszystko kontrolować. I dopóki Alice tego nie wie, to Ecila może swobodnie działać. 
Nastolatka wyszła z toalety i skierowała się na zaplecze. Nikt jej nie zatrzymał, gdy otwierała drzwi z napisem „Dla personelu”. Tylko Silva przyglądała się dziewczynie,  mrużąc oczy. 
James, słysząc tupot obcasów, podniósł wzrok znad leżących na biurku dokumentów i wyjął z szuflady suszarkę. 
Masz w biurku jeszcze inne przydatne rzeczy?
Może — odpowiedział i podał dziewczynie trzymany przedmiot.
Nastolatka westchnęła ciężko i poprosiła:
Nie gniewaj się na mnie. Za chwilę zniknę i nie wpakuję cię w kłopoty. 
To nie twoja wina. Na zbyt wiele pozwalam mojej siostrze. Przyzwyczaiła się, że może tu przyłazić, więc korzysta.
To był mój pomysł, żeby tu przyjść. Przepraszam. 
James patrzył zaskoczony na dziewczynę, ale ta zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, szukając wolnego kontaktu. Pokój był niewielki z małym oknem, przy którym stało biurko. Naprzeciwko Ecili znajdowała się trochę już zużyta kanapa, kredens z elektrycznym czajnikiem i ekspresem do kawy. Natomiast po jej lewej stronie była duża szafka do połowy wypełniona skoroszytami, niewielka lodówka i kolejne drzwi. 
Tu są dwa kontakty. Jeden niedaleko lodówki, a drugi za biurkiem — mruknął James.
Nastolatka wybrała ten bliżej niej i wspięła się na biurko, a następnie wychyliła. Po omacku znalazła to czego szukała i podłączyła suszarkę. Jedna ręka dziewczyny powędrowała w stronę jej tyłka, bo poczuła, że i tak krótka sukienka zrobiła się jeszcze krótsza. Kiedy tylko się wyprostowała, rzuciła szybkie spojrzenie na młodego mężczyznę, ale ten akurat odwrócił się w stronę szafki ze skoroszytami i szybko wyciągnął jeden z nich, zagłębiając się w lekturze. Brunetka powstrzymała uśmiech i włączyła sprzęt. 
James przez cały czas suszenia starał się skupić na rozliczeniu z poprzedniego miesiąca, ale szum mu to skutecznie uniemożliwiał. W końcu ostrożnie podniósł wzrok i popatrzył na Alice, która była zajęta plamą na biuście. Nagle, jakby dziewczyna wyczuła, że  na nią spogląda, uśmiechnęła się pod nosem i wyłączyła suszarkę. Następnie wyciągnęła się na biurku i zaczęła szukać wtyczki. Młody mężczyzna odwrócił się do niej tyłem, powtarzając sobie w myślach, że ona jest przecież przyjaciółką jego młodszej siostry, a do tego nie powinna tu być. 
Skończyłam — Usłyszał głos Alice i dopiero wtedy odłożył dokumenty na miejsce.
Słyszę — odburknął, decydując się na nią spojrzeć.
I to był kolejny błąd. Brunetka siedziała dalej na biurku, a jej długie nogi dyndały swobodnie w powietrzu. A jakby tego było mało uśmiechała się do niego słodko, jak jeszcze nigdy przedtem. W rękach trzymała suszarkę, którą chyba chciała mu osobiście oddać. 
Czemu tak na mnie patrzysz? — zapytała, a James zastanawiał się jaki musi mieć teraz wyraz twarzy. 
Zastanawiam się, co się stało z dawną Alice.
Ecila poczuła niepokojący uścisk w żołądku, ale jej usta dalej się uśmiechały, chociaż przez ułamek sekundy kąciki zadrżały podejrzanie.
Dawną Alice? — zapytała, starając się z całych sił utrzymać spokojny, odrobinę zaciekawiony ton głosu. 
Tak — powiedział, powoli zbliżając się do niej. — Dawna Alice nie ubierała się tak jak teraz. Dawna Alice była blondynką. Dawna Alice nie chodziła do klubów i nie piła alkoholu. Dawna Alice... Nawet twoje oczy wydają się inne. Ciemniejsze, pełne głębi, tajemniczego blasku. Są... magnetyczne. Kim ty jesteś, dziewczyno?
James wpatrywał się w jej oczy, nie mogąc się od nich oderwać. Jej spojrzenie go przyciągało. Nigdy wcześniej coś podobnego mu się nie zdarzyło. To było jak magiczne zaklęcie. 
Ecila zsunęła się z blatu, ale nie przerywała kontaktu wzrokowego. Nogi pod nią drżały tak mocno, że musiała oprzeć się o biurko. Zacisnęła dłonie na suszarce. Nie miała pojęcia co się z nią dzieje. Wyczuwała obecność Alice i jej emocje. Było ich tak wiele. 
Chłopak zatrzymał się nagle. W jego brzuch wbijał się przedmiot, który siedemnastolatka trzymała przed sobą. 
Dziewczyna podniosła jedną rękę i dotknęła nią policzka bruneta. Czuła pod palcami szorstkość zarostu i ciepło skóry. Zwilżyła wargi. Chciała go pocałować. To pragnienie było tak silne, że musiało być zarówno jej jak i Alice. 
I właśnie wtedy usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi i tupot obcasów. Czar prysł. Oboje zamrugali szybko, a James cofną się.
Mam nadzieję, że nie przeszkadzam — odezwała się poirytowanym głosem Silva. — Radziłabym tej małej znikać stąd. Kontrola właśnie przyszła. 
Chłopak spojrzał na nastolatkę, ale zanim zdążył się odezwać, ta wcisnęła mu suszarkę i zapytała Silvię:
Gdzie jest tylne wyjście?
Jak się szybko okazało Annabella nie pojechała do domu, ale czekała na Alice. Dziewczyna zatrąbiła na siedemnastolatkę, kiedy tylko ją zobaczyła. 
Wsiadaj. Odwiozę cię do domu. 
Dziś nocuję u mojego ojca — mruknęła, siłując się z pasami. 
Po drodze niewiele rozmawiały. Wydawało się, że każda z nich jest zajęta myśleniem o jakiejś sprawie, którą nie należy do końca się podzielić z przyjaciółką. A może Ecili tylko się tak wydawało, bo ona akurat miała kilka swoich tajemnic. W każdym razie wciąż nie mogła dojść do siebie po tym co stało się na zapleczu. 
Dlaczego tak dziwnie zareagowałam na Jamesa? Co czuje do niego Alice? Coś musi, bo i ja wyraźnie coś czułam. Tyle różnych emocji. To jest coś dziwnego. Powinnam skupić się na Matthew. To on jest celem. 
Dzięki za podwózkę — powiedziała Ecila, wysiadając z samochodu. 
Nie ma sprawy. Następnym razem pójdziemy gdzieś indziej, ale najpierw muszę załatwić ci fałszywe ID. 
Możesz to zrobić? 
Jasne. Sama takie mam. Znam takiego jednego kolesia. Będzie cię to trochę kosztować, ale dokument jest świetny. Naprawdę praktycznie nie różni się od prawdziwego. Nikt się nie zorientuje. 
W porządku. Kasa to nie problem. Skontaktuj się z nim, a w poniedziałek dam ci pieniądze i zdjęcie. 
W porządku. To do poniedziałku.
Tak. Cześć. 
Kiedy tylko Ecila przekroczyła próg mieszkania, zauważyła, że światło w salonie jest zapalone. Dziewczyna zdjęła szpilki i na palcach przeszła korytarzem w stronę swojego pokoju. Dotarła do niego bez problemów, a po zamknięciu ostrożnie drzwi, oparła się o nie i przymknęła powieki. 
Nie mówiłaś, że planujesz wyjść z domu.
Nastolatka natychmiast otworzyła oczy, a gdy to zrobiła, lampka na nocnym stoliku się zapaliła i ujrzała ojca siedzącego na jej łóżku. 
Hej, tato. Myślałam, że wrócisz później. — Ecila usłyszała w swoim głosie zdenerwowanie i całkowite zaskoczenie.
Niedobrze — pomyślała. 
Wróciłem dziesięć minut temu, a ciebie nie było. 
Byłam z Ann. 
Nie wątpię. Pewnie byłyście w jakimś klubie — powiedział Thomas, wstając i poprawiając pościel. — Załatwiłaś sobie fałszywe ID? 
Nie — odparła spokojnie Ecila, odkładając torebkę do szafy. 
Zastanawiała się jak bardzo jej tata jest zły.
Nie byłaś w klubie czy nie masz fałszywego ID? — dociekał.
Siedemnastolatka oparła się o szafę i przybrała skruszoną minę. 
Chciałam się tylko trochę zabawić. Jest weekend, a ciebie nie ma. Nudziłam się. 
Thomas stał z założonymi rękami i surowym wyrazem twarzy, ale zaraz się roześmiał. 
Oj, Alice, Alice. Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Sam niedawno byłem młody i dobrze cię rozumiem, ale na przyszłość mów mi prawdę. Jeśli wolałaś iść do klubu niż siedzieć w domu, to było mi to powiedzieć. Tylko ostrzegam, lepiej nie daj się złapać policji. Jane urwałaby mi wtedy głowę. 
Dziewczynie ulżyło i sama też się uśmiechnęła. Jednak ma dużo szczęścia.
Nie ma sprawy, tato. Nie dam się złapać i nie będę cię okłamywać.
Mam taką nadzieję — mruknął i podszedł przytulić córkę. 
Jesteś naprawdę kochany. 
Staram się. I wiesz co? Jutrzejszy dzień będzie cały dla nas. 


Obserwatorzy