Layout by Raion

sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 3

 „Jeśli człowiek
ma czas zastanowić się
nad podjęciem decyzji,
najczęściej rezygnuje.
Żeby podjąć pewne kroki,
potrzeba wielkiej odwagi.”
Paulo Coelho

Alice siedziała w klasie na lekcji historii i skrzętnie notowała każde słowo wypowiedziane przez nauczycielkę. Zresztą nie tylko ona. Każda uczennica w milczeniu wszystko zapisywała, bojąc się nawet podnieść wzrok znad kartki.
Takie właśnie emocje wywoływała Sophia Sharp. Kobieta liczyła sobie około trzydziestu sześciu lat i była jedną z wielu wymagających profesorek w szkole. Zawsze była poważna i chyba nigdy nikt nie widział jej uśmiechu. Nie znosiła kłamstwa, ale za to uwielbiała robić niezapowiedzianie kartkówki i odpytywać uczennice, sprowadzając je tym samym na skraj załamania nerwowego.
— Proszę teraz spojrzeć na mapę — powiedziała i dziewczęta natychmiast zrobiły to, co poleciła.
Wysoka, szczupła szatynka z kręconymi do ramion włosami opuściła miejsce przy biurku i podeszła do mapy. Poprawiła elegancki żakiet, a jej brązowe oczy zaczęły wędrować po klasie, szukając ofiary. Szybko ją znalazła w postaci przerażonej brunetki, siedzącej na drugiej ławce w środkowym rzędzie.
— Może panna MacCartney wskaże nam bitwy, które odbyły się w Oklahomie podczas wojny secesyjnej.
Oczy pozostałych uczennic przez chwilę skierowały się prosto na wytypowaną nieszczęśnicę, która wstała i niepewnym krokiem podeszła do mapy.
Kiedy pani Sharp zajęła się przepytywaniem, Alice usłyszała z tyłu ciche chrząknięcie. Odwróciła się nieznacznie i zobaczyła, że Annabella przesuwa w jej stronę małą, złożoną karteczkę. Dziewczyna sięgnęła po nią i natychmiast odwróciła się z powrotem do tablicy. Ruby popatrzyła na Alice z niedowierzaniem, ale trwało to tylko kilka sekund.
Panna Hidden spojrzała na zegarek, wiszący na ścianie nad tablicą. Do przerwy zostało jeszcze jakieś piętnaście minut, a ciekawość nie dawała jej spokoju.
Co Ann mogła jej napisać? Co było na tyle ważne, że nie mogła z tym poczekać do dzwonka? — zastanawiała się dziewczyna.
Niektórzy mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale w tym wypadku Alice nie posłuchała tych mądrości i ostrożnie, sprawdzając czy nauczycielka się jej nie przygląda, rozłożyła karteczkę.
Załatwiłam nam darmowe wejściówki. To najlepsza okazja do spotkania z Matthew. Musisz iść! To jak?
I to tyle? Z tym Ann nie mogła poczekać?
Ruby szturchnęła Alice i dziewczyna natychmiast podniosła na nią wzrok. Okazało się, że przy ich ławce stoi pani Sharp.
— A czymże to się panienka Hidden zajmuje?
Alice wstała i mocniej zacisnęła pięść, w której ukryła liścik. Poczuła, że wszyscy na nią patrzą. Ale to było nic w porównaniu ze wzrokiem nauczycielki.
— Niczym specjalnym, proszę pani.
— Właśnie widzę. Zamiast słuchać i uczyć się to panienka zajmuje się, jak to określiła, niczym specjalnym — powiedziała profesorka i dodała, wyciągając dłoń. — Proszę oddać mi tę karteczkę. Chętnie dowiem się, co za korespondencje panna tu urządza.
Alice otworzyła usta, żeby zaprotestować, powiedzieć, że nie ma żadnej karteczki, ale w końcu się poddała. To by tylko pogorszyło jej sytuację. Z zarumienionymi policzkami i szybko bijącym sercem, oddała liścik.
Sophia Sharp wzięła od uczennicy kawałek papieru i szybko rzuciła okiem na jego treść.
— Zdaje mi się, że to pismo panny Rose. Zgadza się panienka ze mną? — Pytanie to było skierowane do Annabelli, która także podniosła się z krzesła i patrząc prosto w oczy nauczycielki potwierdziła.
— Skoro wszystko się zgadza to może panienki będą tak łaskawe i wyjdą z klasy? Jestem pewna, że zechcecie dokończyć tę konwersację na zewnątrz.
Przyjaciółki dobrze wiedziały co oznaczają te słowa. Zostały po prosty wyrzucone za drzwi. Szybko zebrały swoje rzeczy i pod czujnym okiem profesorki opuściły salę, mamrocząc ciche „przepraszamy” i „do widzenia”.
Na korytarzu Alice spojrzała ze złością na koleżankę.
— Nie mogłaś poczekać do dzwonka i mi powiedzieć?
— Ty też nie musiałaś jej czytać teraz. Zresztą — powiedziała Annabella, machając lekceważąco ręką. — Sharp się pozłości, a my mamy dłuższą przerwę.
— Taaak — zakpiła Alice. — Gorzej będzie tylko jak zapyta nas na następnej lekcji z tego, co teraz omawia.
— Przecież Ruby została — zbagatelizowała całą sprawę Annabella. — A kto jak kto, ale ona robi najlepsze notatki.
I co w takiej sytuacji miała zrobić Alice? Pokręciła tylko głową i ruszyła pustym korytarzem razem z przyjaciółką.
— To jak z koncertem? Gadałaś z mamą? — zagadnęła Annabella, siadając na ławce pod biologiczną klasą.
Alice zajęła miejsce obok niej i przez chwilę w milczeniu przyglądała się jak jej towarzyszka wyjmuje z czarnej torby kanapkę.
— Jeszcze nie, ale już teraz znam odpowiedź.
— Przestań. Dlaczego miałaby się nie zgodzić? Powiesz, że idziesz do Ruby na noc i tyle.
— A jak do niej zadzwoni?
— To powiedz Ruby, żeby cię kryła. W razie czego może powiedzieć, że jesteś w łazience czy coś.
— No nie wiem — wahała się Alice.
— Zastanów się dobrze, ale to okazja. Nie dość, że zobaczysz się z Matthew to jeszcze wejdziemy za darmo — powiedziała Annabella i odgryzła kawałek kanapki.
— A właśnie! Jak ci się udało załatwić darmowe wejściówki?
Dziewczyna przeżuła i odpowiedziała z uśmiechem:
— Ma się te znajomości.
— I nic więcej nie powiesz?
— A czy to ważne jak? Pogadałam z kim trzeba. Ważne, że mamy jak wejść.
— Kurcze, fajnie byłoby pójść — rozmarzyła się Alice, a później dodała — Pomyślę jeszcze i może uda mi się coś z tym zrobić. Może pójdę.
W tej chwili zadzwonił dzwonek i tłumy uczennic zaczęły zapełniać korytarz. Do dwójki dziewczyn dołączyła Ruby, która wyglądała na niezbyt zadowoloną.
— Jak historia? Pirania jeszcze długo się wściekała? — zapytała Annabella, chowając do torby pudełko na kanapki.
— Powiedziała tylko, że nieuważanie na lekcji może mieć bardzo negatywne skutki w przyszłości.
— No to świetnie — odezwała się Alice, przeklinając w myślach to, że otworzyła ten głupi liścik. — Jak nic na następnej lekcji zrobi kartkówkę.
— No to mamy ciut przerąbane — westchnęła Annabella, a za chwilę zapytała. — Ruby? Pożyczysz notatki?
Panna Hamster pokręciła głową w geście politowania i bezradności, ale sięgnęła do torby po zeszyt, który podała przyjaciółce.
— Tylko nie zapomnij mi go jutro oddać.
— Spokojnie, nie zapomnę. A tobie Alice, prześlę zdjęcia notatek.
***
Mimo kłopotów w jakie Alice wpakowała się razem z Annabellą na historii, dziewczyna musiała przyznać, że dzień wcale nie był najgorszy. Dostała bardzo dobrą ocenę z klasówki z biologii i postanowiła nawet porozmawiać z mamą o „nocowaniu u Ruby”. Przyjaciółka po długich przekonywaniach Annabelli zgodziła się kryć Alice. Teraz wszystko zależało od Jane Fox-Hidden.
Mama nastolatki wróciła trochę wcześniej, tak jak obiecała i kiedy wybiła siedemnasta drzwi frontowe otworzyły się.
— Cześć córciu. Jesteś głodna?
— Nie bardzo. Obiad jadłam w szkole.
— To dobrze. Odpocznę sobie teraz, a później zrobię nam kolację. Pewnie będzie gotowa na dziewiętnastą. Co powiesz na naleśniki?
— Pycha — powiedziała z uśmiechem Alice, jednocześnie zastanawiając się czy z rozmową o sobotnim wypadzie do „przyjaciółki” powinna poczekać do kolacji.
Jane zdjęła buty i ruszyła w stronę schodów. Miała ochotę położyć się, najlepiej z kieliszkiem czerwonego wina w ręku.
Dziewczyna widząc, że mama jest zmęczona obiecała sobie w duchu, że porozmawia z nią trochę później. A teraz udała się do swojego pokoju. Miała jeszcze odrobić zadanie z matematyki i przepisać notatkę z historii. Annabella, tak jak obiecała wysłała jej zdjęcie zeszytu Ruby.
Alice usiadła przy biurku i zamiast otworzyć książkę, zapatrzyła się w widok za oknem. Jej uwagę przykuł blondyn, przebiegający przez ulicę z futerałem na gitarę. To był Matthew. Dziewczyna pochyliła się nad biurkiem i prawie przycisnęła nos do szyby. Wyostrzyła wzrok.
Chyba rozmawiał przez telefon. Nagle się rozłączył i pomachał do wysokiego szatyna. Alice prawie natychmiast rozpoznała w nim Felixa – przyjaciela Matthew i perkusistę w ich zespole. Chłopcy przywitali się, a później ruszyli chodnikiem i powoli zniknęli z pola widzenia Alice.
— Pójdę na koncert, przekonam mamę i pójdę — wymamrotała sama do siebie i z niechęcią otworzyła książkę.
***
Kiedy Alice weszła do kuchni, dochodziła dziewiętnasta. Dziewczyna spojrzała na drzewko cytrusowe, a później na mamę, która kończyła przygotowywać kolację.
— Zaraz wszystko będzie gotowe — powiedziała Jane, umiejętnie podrzucając naleśnika.
Alice bez słowa usiadła przy białym, perfekcyjnie czystym stole. Zresztą nawet, kiedy jej mama coś gotowała, to nie było mowy o bałaganie. Dziewczynę zawsze dziwiło to jakim cudem jej rodzicielka jest w stanie utrzymać nieskazitelny porządek, gdziekolwiek się znajduje i cokolwiek robi. Alice, sama lubiła ład i czystość, sprzątała dosyć często, ale jej mama miała chyba obsesję na tym punkcie.
Jane postawiła talerz z naleśnikami na stole, a sama zajęła się zmyciem patelni.
— W lodówce masz dżem jabłkowy i truskawkowy. Weź który chcesz.
Alice stała, ale oprócz dżemu wzięła jeszcze czysty talerz i widelec. Kiedy smarowała naleśnika, pomyślała, że to najwyższy czas na rozmowę.
— Mamo?
— Tak? — zapytała kobieta, odwracając się w stronę córki.
— Tak sobie myślałam... Ostatnio sporo się uczę i nigdzie nie wychodzę, a ty pewnie będziesz pracowała w sobotę do późna... — Alice nagle przerwała, szukając sposobu w jaki mogłaby przedstawić sytuację matce.
— Wiem, że mam dużo pracy i mało spędzamy ze sobą czasu, dlatego pomyślałam o pewniej niespodziance. Mam dwa bilety na musical w sobotę. Specjalnie wrócę wcześniej. Przed musicalem możemy iść na kolację do restauracji. Do tej włoskiej, którą tak lubisz. Co ty na to? Poszłybyśmy sobie razem. Dawno nigdzie nie wychodziłyśmy.
Alice przywołała na twarzy uśmiech, chociaż wolałaby krzyczeć. Nie spodziewała się czegoś takiego. I co teraz miała zrobić?
— To świetnie — powiedziała, siląc się na entuzjazm. — A jaki musical?
— Upiór w operze. Jestem pewna, że ci się spodoba. Ale... ale nie wyglądasz na zadowoloną. Miałaś inne plany?
Alice pomyślała o Matthew i Annabelli. Tak, ma inne plany. Tylko jak ma powiedzieć o tym mamie? Zapracowana Jane Fox-Hidden chce spędzić czas z córką, wcześniej wraca z pracy, załatwia bilety na musical, chce ją zabrać do ulubionej restauracji, a co na to córka?
— Chciałam spotkać się z An... Ruby, ale najwyżej spotkam się kiedy indziej.
Jesteś pewna?
Miałabym odpuścić sobie „Upiora w operze”?
W oczach Jane pojawił się ślad podejrzenia, ale szybko zastąpiła go radość, gdy okazało się, że spędzi z Alice sobotnie popołudnie i wieczór.
Dziewczyna, by nie musieć się już uśmiechać, włożyła do ust duży kawałek naleśnika. Z jednej strony smuciła się, że nie pójdzie na koncert, ale z drugiej... słyszała, że ten musical jest fantastyczny, no i nie zawiedzie mamy. 




I jak się podobał rozdział? Wiem, że pewnie spodziewaliście się niego przebiegu wydarzeń. Jednak nie tylko Ecila chce namieszać w życiu Alice. A właśnie! Wasza i moja ulubienica pojawi się już w następnym rozdziale

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 2

 „Chcę ci coś opowiedzieć,
Ale brakuje słów,
Żeby wyrazić to co czuję. (…)
Jak mam ci o tym opowiedzieć?”
Dżem „Chcę ci coś opowiedzieć”


Alice wróciła do domu w całkiem dobrym nastroju. Miała przeczucie, że klasówkę z biologii napisała bardzo dobrze, w szkole zjadła, o dziwo, smaczny obiad, a do tego udało jej się omijać Victorię z daleka. Jednak to nie były jedyne powody jej zadowolenia. Dziś miała iść udzielić korepetycji z matematyki dwunastolatkowi z sąsiedztwa, a przy okazji całkiem możliwe było, że zobaczy się z jego starszym bratem – Matthew.
To właśnie on stanowił główny powód radości Alice. Był przykładem chłopaka jakiego chciałaby mieć. Miły, troskliwy, przystojny, a przede wszystkim z pasją. Alice dowiedziała się, że Matthew nie tylko gra w zespole na gitarze, ale i pisze teksty piosenek. Co prawda nigdy nie miała okazji widzieć jego występu, ale raz przypadkiem słyszała jak grał na gitarze.
Nastolatka z uśmiechem wbiegła po schodach na piętro i otworzyła drzwi swojego pokoju. Rzeczą, która najbardziej rzuciła jej się w oczy, było niepościelone łóżko i pozostawiona na nim niebieska piżama. Szybko posprzątała i udała się w stronę biurka, zostawiając obok niego torbę z książkami. Następnie podeszła do dużej szafy z lustrem i zaczęła szukać w niej czegoś wygodnego, a zarazem ładnego do przebrania. Znalazła jasnoniebieskie biodrówki, czerwony top i czarny sweterek. Przebrała się w to, a szkolne ubranie staranie złożyła i umieściła w szafie.
Kiedy spojrzała na zegarek, stojący na stoliku nocnym, dochodziła szesnasta. Najwyższa pora iść.
Rodzina Warmth mieszkała, zaledwie trzy domy dalej i z pewnością należała do najlepszych jakie Alice kiedykolwiek widziała. I wcale nie chodziło tu o ich pozycję społeczną, ale o relacje między ich członkami. Byli oni po prostu szczęśliwą rodziną. A przynajmniej tak uważała nastolatka.
Kiedy Alice przechodziła przez furtkę zauważyła nowy plomb kwiatów. Najwyraźniej pani Warmth postanowiła jednak posadzić hortensje, o których mówiła jej dwa tygodnie temu. Zresztą nie tylko one zdobiły podwórko. Przed domem rosło mnóstwo drzew i kolorowych kwiatów.
Dziewczyna dostrzegła jasnowłosą kobietę w bladoróżowej sukience, siedzącą na ławce pod jabłonią. Czytała książkę, a gdy tylko usłyszała dźwięk otwieranej furtki, podniosła głowę i uśmiechnęła się na widok Alice.
— Dzień dobry — powiedziała dziewczyna.
Pani Laura Warmth odpowiedziała jej tym samym i dodała:
— Chris jest w domu i czeka na ciebie. Za dwa dni ma klasówkę z matematyki i mam nadzieje, że uda ci się go jakoś na nią przygotować.
— Postaram się.
— Wiem, skarbie. Ale obie wiemy też, że Chris to ciężki przypadek, jeśli chodzi o naukę.
Kobiety wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęły się do siebie.
— W kuchni są ciastka, ale nie dawaj ich od razu Christopherowi, bo zamiast cię słuchać zajmie się jedzeniem.
Alice pokiwała głową i ruszyła w stronę drzwi.
Dom państwa Warmth był duży, ale nie można było go zaliczyć do willi. Posiadał on parter i piętro oraz przybudowany garaż. Od zewnątrz miał jasnożółty kolor z obramowaniami okien w barwie pomarańczy.
Kiedy Alice weszła na ganek i miała już sięgnąć do klamki, drzwi się otworzyły i staną w nich wysoki, szczupły, niebieskooki chłopak z lekko rozczochranymi blond włosami. W ręku trzymał futerał na gitarę, którym o mało co nie uderzył dziewczyny.
— Alice? Przepraszam cię bardzo. Nie wiedziałem, że stoisz pod drzwiami.
— Właśnie miałam wchodzić — wymamrotała nastolatka.
— A tak, proszę, proszę, wejdź — mówił Matthew i przesunął się na bok, przytrzymując drzwi.
Zakłopotana Alice przekroczyła próg i zerknęła na chłopaka. Ten posłał jej jeszcze jedno przepraszające spojrzenie i zamknął drzwi.
Dobry nastrój siedemnastolatki uległ małemu pogorszeniu. Alice westchnęła i pokręciła głową nad swoją własną głupotą. Właściwie na nic lepszego niż takie mijanie się z nim nie mogła liczyć. Udzielała Christopherowi korepetycji od czterech miesięcy, a rozmowy z Matthew mogła policzyć na palcach jednej ręki. Alice zdecydowała się nawet powiedzieć o nim Annabelli, ale jedyną radą od niej było: zdobądź się na odwagę i zaproś go gdzieś. Problem w tym, że Alice tej odwagi ciągle brakowało.
Dziewczyna była tak zamyślona, że nawet nie zorientowała się, kiedy nogi zaniosły ją prosto pod drzwi pokoju Christophera.
Chyba powinnam sobie odpuścić tą całą sprawę z Matthew — pomyślała Alice, pukając do drzwi.
Kiedy nikt jej nie odpowiedział, zawołała:
— Chris?! To ja, Alice. Jesteś tam? Mogę wejść?
Nic. Dziewczyna uchyliła drzwi i zajrzała do środka.
Jak się okazało Christopher Warmth siedział przed komputerem ze słuchawkami na uszach i był w zupełnie innym świecie.
Alice podeszła do pulchnego blondyna, ubranego w czarną koszulkę z zespołem baseballowym i delikatne zdjęła mu słuchawki. Chłopak drgnął zaskoczony i spojrzał na nastolatkę.
— Al? Co ty robisz? Właśnie wygrywałem! Daj mi chwilę.
— Oboje dobrze wiemy, że ta chwila będzie trwała co najmniej pół godziny, a ty masz za dwa dni klasówkę z matematyki.
— No weź. Tylko chwilę. Skończę rundę — przekonywał dwunastolatek.
— Daję ci dziesięć minut i ani sekundy dłużej — zastrzegła Alice, siadając na łóżku i wymownie wskazując na ścienny zegar w kształcie statku kosmicznego.
— Dobra — wymamrotał Christopher, wkładając z powrotem słuchawki.
Dziewczyna pokręciła głową i bezwiednie zaczęła wodzić wzrokiem po pokoju, który z pewnością urządzała pani Laura, a próbował go zmodyfikować sam dwunastolatek.
Zielone ściany pokrywały plakaty drużyny baseballowej i ręcznie wykonany rysunek jakiegoś robota. Do tego półkę nad biurkiem zdobyły maleńkie żołnierzyki. Alice nie zauważyła nigdzie żadnych książek. Była za to wysoka szafka wypełniona po brzegi różnego rodzaju płytami.
— Co za patałachy! Nawet nie potrafią grać — złościł się Christopher, zdejmując słuchawki i rzucając je na biurko.
Alice spojrzała na zegarek. Chłopakowi zostały jeszcze dwie minuty, ale najwyraźniej skończył już grać, bo spod byka zerknął na dziewczynę i wyjął z biurka książkę od matematyki.
— Co macie?
— Równania i nierówności — powiedział Christopher, a później usiadł na łóżku i otworzył książkę na odpowiednim dziale.
Siedemnastolatka cierpliwie tłumaczyła chłopcu temat po temacie, robiła z nim zadania i pokazywała jak może rozwiązać jakieś równanie. Po godzinie nauki Christopher wyraźnie zaczął się nudzić.
— Mam już dość — powiedział. — Możemy to dokończyć jutro? Zaraz ma przyjść Ethan. Ma nową grę.
— Zostały nam jeszcze cztery tematy. Myślę, że powinniśmy...
— Daj spokój Al. Jutro to dokończymy. Zobacz, ile dzisiaj zadań rozwiązałem — przekonywał, pokazując dziewczynie cztery zapisane strony.
Kiedy Alice otwierała usta, by wyrazić swoje zdanie, drzwi do pokoju otworzyły się i stanęła w nich pani Warmth z talerzem ciasteczek.
— Przyniosłam coś dla was. Zrobicie sobie małą przerwę?
Kobieta nie czekając na odpowiedź, podeszła bliżej i postawiła talerz na stoliku nocnym. Christopher w tym momencie całkiem zapomniał o matematyce i pochwycił smakołyk. Ciastka wyglądały i pachniały znakomicie, więc Alice z chęcią się jednym poczęstowała.
— Jak idzie wam nauka? — zapytała pani Laura, siadając w fotelu przy biurku.
— Dobrze. Większość już przerobiliśmy — powiedziała nastolatka.
— Cieszę się. — Uśmiechnęła się kobieta i zwróciła się do syna — Mam nadzieję Chris, że dostaniesz dobrą ocenę. Nie chcę słuchać znów narzekań nauczycielki, że nie przykładasz się do nauki.
— Będzie dobrze, mamo.
Kobieta pokręciła z politowaniem głową i podeszła do chłopca.
— To zjedzcie i ucz się dalej — powiedziała i potargała jasne włosy Christophera.
Chłopak uchylił się i wymruczał, żeby tak więcej nie robiła. Kiedy pani Warmth miała już wyjść z pokoju, dwunastolatek zawołał za nią:
— Zaraz ma przyjść Ethan. Może Al przyjdzie jutro?
Te słowa sprawiły, że pani Laura zatrzymała się i spojrzała na swoje dziecko.
— Chris, nauka powinna być dla ciebie ważniejsza. A w ogóle pytałeś się Alice czy może jutro do nas przyjść?
— Al? — Christopher zwrócił się do dziewczyny z pytającym i zarazem błagającym spojrzeniem.
Alice spojrzała najpierw na chłopca, a później na jego matkę i w końcu powiedziała:
— Właściwie mogłabym przyjść jutro na godzinkę.
— Super! Jesteś wielka Al!
Zarówno pani Warmth jak i sama Alice roześmiały się z radości dwunastolatka.
Dziesięć minut później panna Hidden stała już w holu przed drzwiami frontowymi z pieniędzmi za godzinne korepetycje. I jak zwykle z jej szczęściem o mały włos nie została staranowana przez wbiegającego do domu chłopaka. Ledwo minęła rudego chudzielca z mnóstwem piegów na twarzy. Jego zielone oczy na chwilę rozszerzyły się z zaskoczenia i o mało co nie wypuścił z ręki pudełka z płytą. Szybko wymamrotał przeprosiny i ruszył korytarzem w stronę schodów.
Dziewczyna westchnęła tylko, żałując że więcej chłopaków wpada na nią niż z nią rozmawia.
***
Alice siedziała w swoim pokoju i czytała lekturę, którą mieli omawiać za cztery dni. Dochodziła właśnie dwudziesta pierwsza, a jej mamy jeszcze nie było. Dziewczyna odłożyła książkę na biurko i podeszła do okna.
Na dworze było ciemno. Świeciły się tylko uliczne latarnie. Od czasu do czasu przejechał też jakiś samochód czy przemknął przechodzień. Dom Hiddenów znajdował się na przedmieściach i to w dodatku w dobrej dzielnicy, więc zazwyczaj nie działo się tu nic nadzwyczajnego. Spokojni sąsiedzi siedzieli wieczorami w domach, jedli kolację, usypiali dzieci, oglądali filmy, czytali lub pracowali, zamknięci w swoich gabinetach.
Alice pomyślała, że ją też czeka taka przyszłość. Praca, dom, dzieci. Z jednej strony szczęście, a z drugiej rutyna.
Nagle w pokoju rozbrzmiał dźwięk telefonu. Siedemnastolatka oderwała wzrok od okna, podeszła do torby, leżącej na łóżku i wyjęła z niej komórkę. Na wyświetlaczu migał napis Ann. Dziewczyna nacisnęła zielony przycisk i przywitała się z przyjaciółką.
— Nie uwierzysz, co ci powiem! — W słuchawce usłyszała głos Annabelli.
— No mów, co się stało.
— W sobotę w klubie „Tropicana” będzie grał zespół Matthew. Idziemy?
— Skąd to wszystko wiesz?
— Rozmawiałam z ich perkusistą, Felixem. To jak?
— Sama nie wiem — wymamrotała Alice, zastanawiając się jednocześnie jak ma przekonać mamę, by ją puściła.
— Nad czym tu myśleć? To świetna okazja, żeby spotkać Matthew i przy okazji zobaczyć jak gra. Występ zaczyna się o dwudziestej.
— Chciałabym pójść, ale z moją mamą wcale nie jet tak łatwo. Nie zgodzi się. Wiesz jaki ma stosunek do chłopaków.
— Oj, to wymyśl coś — przekonywała Annabella.
— Nie znoszę kłamać, a zresztą ona zaraz się zorientuje i zacznie się gadanie.
— Jak chcesz. Ale masz czas do soboty. Może ci się uda.
Alice westchnęła i po chwili dziewczyny się pożegnały. Szczerze mówiąc, nastolatka wcale nie podzielała entuzjazmu przyjaciółki. Była beznadziejną aktorką. Udawanie i kłamanie nie było dla niej.
Siedemnastolatka usłyszała trzaśnięcie drzwiami, które oznaczało, że jej rodzicielka właśnie wróciła do domu. Kiedy znalazła się już na dole, mama dziewczyny właśnie zdejmowała buty.
— Długo cię dzisiaj trzymali — odezwała się Alice.
— Uprzedzałam, że później wrócę. Dałaś sobie radę?
— Tak. Zrobiłam naleśniki, chcesz?
Kobieta z uśmiechem popatrzyła na córkę, a później pokręciła głową.
— Jeśli możesz, to zrób mi herbaty. Ja pójdę do salonu. Muszę się położyć.
— Okey. Chcesz czarną czy malinową?
— Czarną.
Mama Alice poszła do salonu, a dziewczyna udała się do kuchni.
Pomieszczenie było przestronne i nowocześnie urządzone. Wszystko w kolorach bieli i czerni z metalowymi elementami. Jednak nastolatka uważała, że jest tu trochę za chłodno, zbyt... czysto, perfekcyjnie. Ale jej mamie się podobało. Alice, żeby chociaż trochę ożywić tą sterylną przestrzeń, ustawiła na oknie doniczkę z małym drzewkiem cytrynowym. Zawsze, gdy wchodziła do kuchni patrzyła najpierw na nie. Tak było i tym razem. Widząc je uśmiechnęła się, podeszła do jednej z szafek i wyjęła z niej granatowy kubek w drobne kwiatki, który kiedyś podarowała mamie, a później otworzyła inną szafkę. W środku obok puszki z kawą, paczki cukru i pudełka z herbatą malinową, znalazła to czego szukała. Z opakowania wyciągnęła torebkę czarnej herbaty i włożyła do kubka. Odstawiła go i nastawiła czajnik z wodą, jednocześnie zastanawiając się nad tym, czy uda jej się przekonać mamę, by ta puściła ją na koncert.
Jane Fox-Hidden wstała z obitej jasną skórą kanapy i podeszła do komody. Na niej stały dwa zdjęcia. Jedno przedstawiało starszą parę, a drugie małą blondynkę o zadartym nosku i dużych niebieskich oczach. Uśmiechała się do aparatu. Parą z fotografii byli rodzice Jane, a dziewczynką Alice.
Kobieta przykucnęła i odsunęła szufladę na samym dole komody. W niej mieściły się wszystkie wspomnienia. Zarówno te dobre jak i złe. Jane wzięła jeden album i usiadła na znajdującym się w pobliżu fotelu. Otworzyła zbiór fotografii na przypadkowej stronie i przez chwilę wpatrywała się w zdjęcie dwójki młodych ludzi. Jednym z nich była ona. A drugim...
Jane wstała, odkładając album na komodę i znów pochyliła się nad dolną szufladą. Sięgnęła głębiej, znalazła korkociąg i butelkę. Wino. Tego jej było trzeba. Sprawnie pozbyła się korka i upiła łyk czerwonej substancji. Kilka sekund później butelka znalazła się tuż obok albumu, a kobieta podeszła do dużej szafki, w której trzymała kryształowe i porcelanowe naczynia. Wybrała sobie jeden z kieliszków i wróciła do butelki.
Nalała do kieliszka wina i usiadła z powrotem na fotelu, trzymając na kolanach album. Teraz mogła do woli przyglądać się przystojnemu mężczyźnie ze zdjęcia. Fotografia była co prawda czarno-biała, ale oczyma wyobraźni, Jane widziała ciemne włosy i niebieskie oczy chłopaka. Obejmował on w pasie niespełna dwudziestoletnią dziewczynę i wyglądał na zadowolonego. Oboje wyglądali na zadowolonych.
Kiedy to było?
Jane upiła duży łyk wina i gdy znów spojrzała na twarz mężczyzny, ogarnęła ją złość.
Cholerny dupek — pomyślała.
Zatrzasnęła album i przechyliła kieliszek, wlewając płyn do gardła. Po opróżnieniu nalała sobie jeszcze jedną porcję wina. Nie wypiła jej jednak od razu. Najpierw odłożyła zdjęcia na miejsce, a później usadowiła się wygodnie na kanapie.
Alice właśnie kończyła przygotowywać herbatę. Dosypała jeszcze łyżeczkę cukru, wymieszała i koniec. Ostrożnie niosąc kubek, kierowała się w stronę salonu.
— Wiem, że trwało to trochę długo — zaczęła mówić, podchodząc powoli do kanapy — ale nasz elektryczny czajnik chyba się psuje. Musiałam zagotować wodę w tym starym. Chyba będzie trzeba... mamo? Mamo?!
W tej chwili dziewczyna zobaczyła swoją rodzicielkę śpiącą z pustym kieliszkiem w ręku. Alice postawiła kubek na szklanym stoliku, stojącym przed kanapą i podniosła z podłogi w połowie pustą butelkę czerwonego wina.
— No to cudownie — zironizowała nastolatka, wyciągając z komody brązowo-biały koc, którym przykryła mamę.
Tej nocy sen nadszedł wyjątkowo szybko. Alice nawet nie zorientowała się, kiedy jej oczy się zamknęły i zasnęła.
— Alice. Alice? Alice!
Dziewczyna podniosła się powoli i rozejrzała po pokoju. Słabe światło księżyca wpadało przez okno, oświetlając szafę. Siedemnastolatka wstała z łóżka i podeszła do miejsca skąd dochodziło wołanie.
W lustrze, znajdującym się na drzwiach szafy, widać było dziewczynę z czarnymi lokami w równie czarnym ubraniu. Siedziała po turecku, a za nią nie było kompletnie nic. Ciemność. Najlepiej widać było jej jasną twarz, mały zadarty nos i duże, granatowe oczy. Alice natychmiast poznała, że to Ecila.
— Nie wyglądasz na zbyt zadowoloną moim widokiem — odezwała się postać ze zwierciadła.
— Czemu tym razem mnie wołałaś?
— Stęskniłam się — zaśmiała się Ecila. — A tak naprawdę to nudzi mi się i chciałam z kimś pogadać, a że mogę to robić tylko z tobą...
Alice wydawało się, że dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Mama miała chyba ciężki dzień — powiedziała Ecila, niby obojętnym głosem.
— Wiesz o tym? No jasne, że tak.
— Wiem tyle, ile ty.
— Czasami wydaje mi się, że znacznie więcej — powiedziała Alice.
Dziewczyna w lustrze uśmiechnęła się tylko i zagadnęła:
— Wiem też o koncercie. Idziemy?
— Mama mnie nie puści.
— Nie rozmawiałaś z nią. Zresztą zawsze można coś wymyślić.
— Mówisz tak jak Ann, a ja nie znoszę kłamać. Nawet nie umiem.
— Pomogę ci — zaoferowała Ecila. — Wystarczy powiedzieć, że idziesz na noc do Ruby. Mama ją lubi. Pozwoli ci.
— A jak zadzwoni do Ruby? Myślisz, że ona będzie potrafiła okłamać moją mamę? A co, jeśli odbierze pan Hamster?
— Jeśli nie pójdziesz na koncert to nie zobaczysz Matthew, a przecież chcesz go zobaczyć. Czy to nie jest warte takiego małego kłamstewka? Daj spokój Alice. Nie bądź tchórzem. Kto nie ryzykuje ten nic nie ma — przekonywała Ecila.
— No, nie wiem. Jakby się coś wydało to mama strasznie się wkurzy.
— Ale z ciebie optymistka.
— Zastanowię się jeszcze nad tym wszystkim — powiedziała Alice z wahaniem w głosie.
Jej rozmówczyni roześmiała się na te słowa.
— Naprawdę beznadziejnie kłamiesz. Wiem, że i tak nigdzie nie pójdziesz. Ale rób jak chcesz. Tylko, żebyś później tego nie żałowała — powiedziała Ecila, a później wstała i znikła.

— Do zobaczenia wkrótce. — To były ostatnie słowa jakie usłyszała od niej Alice tej nocy.  




Ten rozdział jest trochę dłuższy niż poprzedni (6,5 strony). Pojawili się kolejni bohaterowie i Ecila. Przyznam szczerze, że nie miałam za wiele czasu na sprawdzenie tego tekstu, więc jeśli pojawiły się jakieś rażące błędy to można je śmiało wypisać. Nie obrażę się, wręcz przeciwnie. 
Dziękuję wszystkim za komentarze i wszelkie uwagi. 

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 1

Każdy przecież początek to
tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie.”
Wisława Szymborska 


Alice siedziała na łóżku z otwartym zeszytem i długopisem w ręku. Od tygodnia świtała w jej głowie myśl, aby zacząć pisać pamiętnik. Dlatego też wczoraj kupiła sobie gruby zeszyt w niebieskiej okładce i kilka długopisów. Tylko od czego miała zacząć pisać?
Drogi pamiętniku!
To według Alice były najgłupsze słowa jakie mogła napisać na początek, ale z racji tego, że nic innego nie wymyśliła, postanowiła je zostawić.
Nazywam się Alice Hidden i mam siedemnaście lat. Mieszkam z mamą w Houston. Z tatą spotykam się rzadko. Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam trzynaście lat. Kiedyś tego nie chciałam, ale tak jest chyba lepiej. Przynajmniej się nie kłócą. Ale dość o tym.
Chodzę do prywatniej szkoły dla dziewcząt St. Marii. Mam tam dwie najlepsze przyjaciółki: Annabell i Ruby. Obie są naprawdę świetne.
— Alice! — Rozległ się kobiecy głos. — Musimy już iść!
Dziewczyna doskonale wiedziała, kto ją wołał i co się stanie jeśli za moment nie zejdzie na dół. Ta wiedza wystarczyła, by Alice szybko schowała zeszyt pod poduszkę, przelotnie przejrzała się w lustrze, poprawiając białą koszulę, chwyciła torbę pełną książek i stawiła się w trybie natychmiastowym przed obliczem swojej rodzicielki.
Jane Fox-Hidden była trzydziestoośmioletnią księgową i matką na pełen etat. Świetnie radziła sobie zarówno z rachunkami jak i pracami domowymi. Miała trzy zasady, które Alice nazywała zasadami trzech P, a były to: pracowitość, punktualność, perfekcja.
W tej chwili siedemnastolatka była poddawana uważnym oględzinom. Zielone oczy mamy spoglądały na nią przez szkła prostokątnych okularów w granatowej oprawce, by za chwilę dziewczyna mogła usłyszeć:
— Popraw spódnicę i przygładź włosy.
Z westchnieniem zrobiła to i czekała na dalsze instrukcje.
Jane zerknęła na tarczę zegarka, który nosiła nadgarstku i powiedziała, wyciągając z kieszeni klucze:
— Teraz możemy iść.
Alice ruszyła w ślad za matką i wkrótce siedziała na miejscu pasażera w czarnym Chevrolecie Orlando. Mijali domki jednorodzinne, ludzi spieszących ulicami i mnóstwo samochodów.
Dziewczyna zerknęła na matkę. Jak zwykle była elegancko ubrana. Grafitowy żakiet, biała koszula i ołówkowa spódnica. Jasne włosy upięła w kok, a uszy ozdobiła małymi kolczykami przypominającymi perełki.
Jane zorientowała się, że córka jej się przygląda, dlatego oderwała wzrok od ulicy i spojrzała na Alice z uśmiechem.
— Masz dzisiaj klasówkę z biologii, prawda?
— Tak.
Wzrok pani Hidden powędrował w stronę jadącego przed nimi samochodu.
— Na pewno sobie poradzisz. Pani Swamp mówi, że jesteś bardzo dobra z tego przedmiotu. Mówi, że bez problemu dostałabyś się na medycynę.
Alice milczała. Dobrze wiedziała o co chodzi mamie. Kiedyś wspominała jej o studiach medycznych i może to zabrzmieć dziwnie, ale jej rodzicielka nie znosi lekarzy i wszystkiego co z nimi związane. Dziewczyna podejrzewała, że to wina jej ojca, ale nigdy nie drążyła tego tematu.
— Jeszcze nie zdecydowałam na jaki kierunek chciałabym pójść — powiedziała wymijająco Alice.
— Prawo to całkiem dobry wybór, nie sądzisz? Ciocia Monica jest prawniczką. Mogłabyś pracować w jej kancelarii.
Siedemnastolatka skrzywiła się na myśl o ponurej ciotce, ale nic nie powiedziała.
— Ekonomia też mogłaby być całkiem dobra. Albo architektura. Co myślisz, Alice?
— Mam jeszcze trochę czasu do zastanowienia.
— No tak, tak. Oczywiście kochanie. Na pewno wybierzesz coś rozsądnego.
Medycyna rzecz jasna nie zaliczała się do rozsądnych kierunków. Alice podejrzewała, że jej mama wolałaby ją zobaczyć w stroju klauna niż kitlu lekarskim.
Kiedy tylko samochód zatrzymał się przed szkołą, dziewczyna szybko go opuściła, ciesząc się, że rozmowa o jej przyszłości nie może być kontynuowana.
Jane odsunęła szybę, popatrzyła na twarz córki, którą okalały kręcone blond włosy i powiedziała:
— Dzisiaj wrócę później niż zwykle. Jest koniec miesiąca. Mam dużo pracy. Rozliczenia, rachunki, bilanse...
— Rozumiem. — Dziewczyna przerwała tę wyliczankę. — Nie martw się, poradzę sobie z kolacją.
Jane uśmiechnęła się ciepło i szyba powoli zaczęła przesuwać się do góry. Alice spojrzała ostatni raz na twarz mamy, a później poprawiła torbę i ruszyła w kierunku szkoły.
Prywatna szkoła St. Marii do której uczęszczała siedemnastolatka była dużym, prostokątnym budynkiem o ścianach w kolorze kawy i brązowych dachówkach. Obok głównego wejścia umieszczono dużą, granitową tablicę z nazwą placówki, datą jej powstania oraz nazwiskiem założycielki.
Kiedy tylko Alice przekroczyła próg szkoły, zobaczyła tłumy młodych dziewcząt ubranych w szkolne mundurki, na które składała się czarna spódnica przed kolna, biała koszula z długim rękawem i zakryte pantofle na niewielkim obcasie.
Panna Hidden przemykała się sprawnie między uczennicami. Jej celem było dotarcie do szkolnej świetlicy, gdzie liczyła na znalezienie Ruby. Miały one dzisiaj klasówkę z biologi i Alice była prawie pewna, że tam zastanie dziewczynę.
Intuicja jej nie zawiodła. Ruby Hamster siedziała przy stoliku w rogu sali i nie odrywała wzroku od książki, mamrocząc coś do siebie. Zauważyła obecność przyjaciółki, dopiero gdy ta odsunęła krzesło i usiadła naprzeciwko niej.
— O! Alice. — Ruby uśmiechnęła się, a na jej pucołowatej twarzyczce pojawiły się urocze dołeczki.
— Cześć. Nie przesadzasz z nauką? I tak jesteś świetna z biologii. Nie masz się czym martwić.
— To ty jesteś świetna. Ja jestem dobra, ale tylko dlatego, że się dużo uczę. Gdyby nie to...
Alice pokręciła głową, pochyliła się nad stołem i zamknęła podręcznik.
— Co ty robisz?! — oburzyła się Ruby, wytrzeszczając brązowe oczy. — Ja się uczę.
— Jestem pewna, że wszystko umiesz. Lepiej chodźmy poszukać Ann.
Ruby westchnęła ciężko i z niechęcią schowała książkę do torby.
Idąc korytarzem, Alice rozglądała się w poszukiwaniu Annabell, a jej przyjaciółka co chwilę poprawiała koszulę i obciągała spódnicę.
— Ta spódniczka chyba się zbiegła w praniu — mruczała niezadowolona. — Nie znoszę jej. Mam za grube nogi do chodzenia w czymś takim.
Alice słuchała jej tylko jednym uchem, bo w tłumie dostrzegła znajomą postać.
— Nie przesadzaj, dobrze wyglądasz — powiedziała Hidden, próbując minąć grupkę roześmianych dziewcząt.
— To chyba powinnaś jak najszybciej iść do okulisty.
Alice zatrzymała się i spojrzała na Ruby. Nie była ona ani wysoka, ani szczupła. Miała brązowe włosy, które zawsze związywała w kucyk i mały zgrabny nos, a do tego całkiem spory biust. Owszem, gdzieniegdzie znajdowało się kilka zbędnych kilogramów, ale Alice widziała dużo grubsze dziewczyny.
— Jestem pewna, że z moim wzrokiem jest wszystko w porządku. Zamiast tu stać i narzekać chodźmy do Ann, bo właśnie ją widziałam.
— Tak? A gdzie jest? — zapytała Ruby i rozejrzała się dookoła.
— Tam — powiedziała Alice, wskazując na kilka dziewczyn stojących przy oknie.
Annabella była całkowitym przeciwieństwem Ruby. Wysoka, szczupła z małym biustem, ale za to z dużą pewnością siebie. Wydawało się, że dziewczyna ta nie ma żadnych kompleksów. Lubiła ona towarzystwo innych, a oni lubili ją. Twierdziła, że życie jest za krótkie, żeby się ciągle czymś zamartwiać i dlatego trzeba umieć wykorzystać każdą wolną chwilę.
— Ann!
Słysząc swoje imię nastolatka odwróciła się i natychmiast na jej śniadej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
— Alice, Ruby. Hej. Co u was?
— Cześć. Wszystko dobrze, ale mamy klasówkę z biologii — powiedziała Alice, a Ruby pokiwała twierdząco głową. — A ty co teraz masz?
— Geografię. A później mamy razem francuski, prawda? — zapytała Annabella, odgarniając czarny kosmyk długich włosów, który spadł na jej twarz.
— Tak. W sali trzydzieści cztery.
— Okey, to do zobaczenia później. Lecę, bo się spóźnię na gegrę.
Alice jeszcze przez chwilę obserwowała, znikającą w tłumie postać przyjaciółki, a później odwróciła się w stronę Ruby.
Panna Hamster nie wyglądała najlepiej. Była blada i z niepokojem patrzyła na zbliżające się do nich trzy dziewczyny. Pierwsza z nich była szczupłą, wysoką blondynką o małych, jasnoniebieskich oczach i długim, garbatym nosie. Dwie pozostałe były do siebie bardzo podobne. Obie średniego wzrostu z platynowymi włosami i szarymi oczami. Różniły się tylko jednym, małym szczegółem. Jedna z nich miała pieprzyk pod dolną wargą z lewej strony. Każdy znał tę trójkę, a większość uczennic za nią nie przepadała. Była to Victoria Thorn z nieodstępującymi ją na krok bliźniaczkami: Madison i Samanthą Smith.
Kiedy tylko Alice je zobaczyła, poczuła nadchodzące kłopoty.
— No proszę, kogo my tu mamy. Czyżby Ruby Hamster? — odezwała się Victoria.
— We własnej osobie — zaśmiała się jedna z sióstr.
Alice przyjrzała się jej i po braku pieprzyka stwierdziła, że to Samantha.
— Nauczona na biologię? — Tym razem pytanie padło z ust Madison, ale nie było ono wcale spowodowane troską, uprzejmością ani nawet ciekawością. Rozmowy między Victorią i jej świtą a Ruby, miały na celu pogrążenie tej ostatniej.
— Na pewno tak, prawda? — zachichotała panna Thorn. — Wykułaś na pamięć cały podręcznik?
Ruby nie wykrztusiła ani słowa. Stała zarumieniona, starając się nie patrzeć na żadną z trójki dziewczyn.
Alice zrobiło się żal przyjaciółki i pomyślała, że powinna coś im powiedzieć, ale sama nie chciała narażać się Victorii. Gdyby to zrobiła z pewnością i ona nie miałaby spokoju. To co jej pozostało? W tej sytuacji najlepsza była ucieczka.
— Fajnie się gada dziewczyny, ale my już pójdziemy. Chodź Ruby — powiedziała Hidden, ciągnąc przyjaciółkę za rękę.
Kiedy odchodziły towarzyszył im śmiech blondynek, ale ignorowały go, udając, że nic nie słyszą.
— Dzięki.
— Właściwie to nie masz za co mi dziękować — stwierdziła Alice. — Nie zrobiłam nic poza odciągnięciem cię od nich. Ann, to by im nagadała.
— Pewnie tak — zaśmiała się Ruby.
Obie weszły do klasy na kilka minut przed dzwonkiem i tak jak zwykle zajęły trzecią ławkę od okna. Uczniów w pomieszczeniu powoli przybywało.
Ruby, nie chcąc marnować czasu, wyciągnęła książkę i zaczęła ją wertować, mając nadzieję, że zdąży powtórzyć kilka ważnych pojęć.
Alice stwierdziła, że szybkie czytanie notatek tuż przed klasówką nic nie pomoże, więc oparła się wygodnie i zaczęła wodzić wzrokiem po klasie.
Sala biologiczna była całkiem spora w porównaniu z innymi. Znajdowało się tu osiemnaście ławek, ustawionych w dwóch rzędach. Z przodu na podwyższeniu stało nauczycielskie biurko z wygodnym fotelem, a za nim na ścianie, trochę po prawej stronie wisiała duża, interaktywna tablica. Natomiast w lewym kącie klasy ustawiony był szkielet człowieka i stolik z pustym akwarium, w którym podobno kiedyś pływały rybki, ale znikły z dziwnych powodów.
Kiedy Alice rozważała, co się mogło stać z rybkami, do klasy weszła nauczycielka. Rebecca Swamp była niską i pulchną czterdziestodwuletnią kobietą z farbowanymi blond włosami, sięgającymi ramion i zmarszczkami wokół zielonych oczu. Do tego nosiła okulary w zgniłozielonej oprawie z grubymi szkłami. Jej jednym, spośród z pewnością licznych dziwactw, było to, że w szafie miała tylko zielone ubrania, a przynajmniej na to wyglądało. Ciągle chodziła w zielonych sukienkach, spódnicach, bluzkach, płaszczach, a nawet butach. Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem i dziewczęta mogły podziwiać swoją nauczycielkę w jasnozielonej sukience z dekoltem w łódkę. Przez jej dziwne zamiłowanie do jednego koloru uczennice często nazywali ją „Żabą”.
— Witam was kochani. Proszę wszystko schować. Czas na klasówkę — powiedziała profesorka, wyjmując z teczki plik kartek.
Ruby z ociąganiem zamknęła książkę i schowała ją do torby. Na ławkach pozostały tylko długopisy i uczniowie w napięciu czekali aż pani Swamp rozda im sprawdziany.
Alice życzyła cicho przyjaciółce „powodzenia” i dając upust swojemu poddenerwowaniu zaczęła stukać paznokciami o ławkę. 




Pierwszy rozdział za nami. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem. Wiem, że w tekście powyżej może zbyt wiele się nie dzieje, ale staram się przedstawić Wam bohaterów i opisać spokojne życie Alice. Więcej akcji wprowadzi Ecila :)
Rozdział czytałam kilka razy, próbując wyłapać błędy. Pewnie i tak wszystkich nie wyeliminowałam, więc jeśli ktoś coś zauważy i chce mu się napisać o tym, to proszę się nie krępować. 

niedziela, 5 stycznia 2014

Prolog



Bowiem jak małe dzieci w nocy nie zmrużą oka
Drżąc przed strachami, równie my czasem i w dzień biały
Boimy się upiorów, zwodniczych i nietrwałych
Jak te, przed których widmem trwoży się serce dzieci.”
Lukrecjusz



Był wieczór. Dziesięcioletnia, jasnowłosa dziewczynka leżała w łóżku, usilnie próbując zasnąć. Zaciągnęła zieloną kołdrę na głowę i zamknęła oczy. Nic nie pomagało. Ciągle słyszała jak jej rodzice na siebie krzyczą. Kłócili się na okrągło. Czasami aż się dziwiła, że mają jeszcze o co. Tym razem powodem sprzeczki była ona.
Miałeś ją odebrać ze szkoły! ― denerwowała się kobieta.
Dzwoniłem i chciałem ci powiedzieć, że nie mogę, bo mam dużo pacjentów, ale ty oczywiście nie odbierałaś!
Myślisz, że tylko ty pracujesz?! Wyobraź sobie, że ja też mam co robić.
Właśnie! ― wykrzyknął mężczyzna. ― Twoim zadaniem jest odebranie telefonów od męża i córki ze szkoły.
Moim zadaniem?! Chyba zapominasz, że jesteś ojcem.
Może trudno będzie ci w to uwierzyć, ale nie, nie zapominam ― zironizował.
Czasami zastanawiam się, dlaczego w ogóle za ciebie wyszłam.
Jak chcesz rozwodu wystarczy, że poprosisz. Pomyśl jednak o Alice.
Nie mam najmniejszego zamiaru o cokolwiek cię prosić, a o Alice myślę cały czas. Tylko dlatego jeszcze jestem twoją żoną. Gdyby nie ona już dawno bym cię zostawiła. Przynajmniej nie musiałabym udawać, że nie widzę jak mnie zdradzasz.
Szybciej ja zostawiłbym ciebie.
To dlaczego tego nie zrobisz?
Już ci mówiłem. Ze względu na Alice, a poza tym jest mi ciebie żal.
Wynoś się na kanapę. Tam jest twoje miejsce.
To też moja sypialnia.
Ale łóżko jest moje. Ja je wybrałam i kupiłam. Za WŁASNE pieniądze.
Alice wysunęła głowę spod kołdry, odgarniając blond kosmyki z twarzy.
Chyba przestali się kłócić – pomyślała.
Usłyszała jeszcze głośne trzaśnięcie drzwiami i tupot stóp. Jej ojciec musiał posłuchać mamy i pójść do salonu.
Dziewczyna nie chciała, by rodzice wciąż na siebie krzyczeli. Nie chciała też, by się rozstawali. Jej przyjaciółka Annabella powiedziała, że właśnie to oznacza słowo ,,rozwód”.
Alice jeszcze długo nie mogła zasnąć, a gdy w końcu się to udało jej poduszka była mokra od łez.
Alice. Alice.
Ktoś ją wołał? A może to tylko sen?
Alice. Czekam na ciebie.
Dziewczynka wstała z łóżka i podeszła do stojącej naprzeciwko okna szafy z lustrem. Stamtąd dochodził głos, który ją wołał. Na początku w zwierciadle zobaczyła siebie.
Owalna, blada twarzyczka z małym, zadartym noskiem i dużymi niebieskimi oczami otoczona była jasnymi lokami, a do tego drobna sylwetka, i błękitne ubranie. Wszystko to sprawiało, że każdy, kto ją widział określał mianem ,,aniołka’’. Zresztą nie tylko wygląd za tym przemawiał, ale i zachowanie. Zawsze była miła, spokojna, uczynna. Po prostu dobra.
Nagle obraz w lustrze uległ zmianie. Nie było już tam słodkiej i grzecznej blondynki. Urocza dziewczynka znikła, a jej miejsce zajął ktoś zupełnie inny.
Oczom Alice ukazało się dziesięcioletnie dziecko. Rysy twarzy, kształt nosa i oczu były takie jak u niej. Wyglądały jak siostry. Tylko co stało się z jej włosami? Nie były już one jasne, ale kruczoczarne. Kolor tęczówek też uległ zmianie. Z błękitu przeszedł w granat.
Postać w lustrze poprawiła ciemną bluzkę, która stanowiła część jej piżamy i uniosła prawy kącik ust w górę.
Miło cię widzieć Alice. Dawno ze sobą nie rozmawiałyśmy. Rodzice znowu się kłócą. Chcą się rozwieść?
Ciemnowłosa dziewczynka wydawał się być z tego zadowolona. Tak. Na pewno była. Przecież lubiła jak w życiu Alice coś się działo, a zwłaszcza coś złego. Wtedy zawsze było ciekawiej, prawda?
Tak, kłócili się, ale nie chcą się rozwieść ― przyznała blondynka.
Oj, to niedobrze. ― Nie wyglądała na zmartwioną. ― Kiedyś się rozstaną, ale się nie przejmuj, w końcu będziesz miała spokój. Ale pewnie wiesz, że to twoja wina? To o ciebie się kłócą. O nas.
Ecila, przestań. To nie prawda! Jak możesz tak mówić?!
Alice poczuła jak łzy przygotowują się do tego, aby spokojnie spłynąć po jej policzkach. Czuła się strasznie. Nie chciała się do tego przyznać, ale zdawała sobie sprawę z tego, że większość kłótni rodziców to jej wina.
Może coś robiłam źle? Może oni mnie nie chcą? Może nie kochają? Gdyby nie ja byliby szczęśliwi? ― Te myśli dręczyły Alice od dawna.
Ecila, jakby wiedząc o czym myśli jej rozmówczyni, ciągnęła dalej:
Daj spokój. Przecież wiesz, że to twoja wina. Nasza wina. Gdyby nie my, to by się nie kłócili. Pewnie już nawet nie byliby ze sobą. Żałują, że muszą codziennie…
Przestań! ― przerwała jej Alice, zamykając oczy.
Jak chcesz. Zobaczymy się znowu, gdy zaśniesz.

Obserwatorzy