"Większość ludzi ma jakiś kącik w duszy,
do którego innym wzbrania dostępu."
Sherlock Holmes
Annabella czekała na przystanku. Oprócz
niej na ławce siedziała kobieta z dzieckiem. Mała dziewczynka
wciąż marudziła, ale matka coś jej cierpliwie tłumaczyła.
Brunetka wyciągnęła z torebki słuchawki i komórkę. Oparła się
wygodnie i przymknęła powieki, a ze słuchawek zaczęła płynąć
spokojna melodia. Nagle poczuła, że ktoś usiadł obok niej, a po
chwili wyciągnął z jej ucha jedną słuchawkę. Dziewczyna
natychmiast otworzyła oczy i zobaczyła wysokiego chłopaka. Miał
na głowie burzę kręconych, brązowych włosów. Jego twarz była
trójkątna z zarysowanymi kośćmi policzkowymi i wystającą brodą,
a do tego posiadał niebieskie oczy oraz długi, prosty nos.
— Ben, co ty tu robisz? — zapytała
Ann, nie siląc się na uprzejmy ton.
— Chciałem z tobą pogadać —
podparł, poprawiając szarą bluzę z kapturem.
Brunetka schowała swoje rzeczy do
torebki, a następnie podniosła wzrok na byłego chłopaka.
— Czy do ciebie nie dotarło, że ja
nie chcę mieć z tobą nic wspólnego?
— Potrzebuję twojej pomocy —
powiedział i położył dłoń na jej ręce.
Annabella szarpnęła się i odsunęła
kawałek.
— Jak możesz do mnie przychodzić po
tym wszystkim co się stało? — warknęła.
— A co się takiego stało?
Rozstaliśmy się i...
— Właśnie! Wszystko się skończyło.
Chcę o tobie zapomnieć.
— Mam kłopoty — odezwał się,
pochylając w stronę dziewczyny.
— A kto nie ma kłopotów?! Ja też je
mam i nie potrzebuję więcej. Swoje już zrobiłeś — zezłościła
się Ann i wstała z ławki.
Benjamin też wstał. Szarpnął za
ramię osiemnastolatki, by ta odwróciła się w jego stronę. Nie
wyglądał najlepiej. Był blady i zdenerwowany.
— Zabiją mnie.
Kobieta z dzieckiem spojrzała w ich
stronę.
— No i co się gapisz?! — krzyknął
Ben w jej kierunku.
— Przestań — Ann uderzyła go lekko
w pierś, a następnie popatrzyła na kobietę, ale ta już dalej
zajmowała się uspokajaniem córki. — Nie mogę ci pomóc nawet
jeśli bym chciała, a nie chcę.
— Możesz. Masz znajomości. Mogłabyś
rozprowadzić trochę towaru. W końcu chodzisz do tej prywatnej
szkoły. Tam pewnie dziewczyny mają dużo kasy i zapłacą za
odrobinę rozrywki.
Ann była w szoku. Benjamin chciał ją
wykorzystać do sprzedaży narkotyków. Naprawdę myślał, że ona
się zgodzi?
— Oszalałeś — wyszeptała, kręcąc
głową z niedowierzaniem.
— Nie odmawiaj mi tak szybko. Podzielę
się dochodami.
Brunetka patrzyła na niego i
zastanawiała się jakim cudem go kiedyś kochała. Musiała być
idiotką, ale już nie jest. Zauważyła nadjeżdżający autobus.
Nie jechał co prawda w kierunku szkoły St. Marii, jednak teraz było
jej wszystko jedno. Musiała się od niego uwolnić.
— Twój czas się skończył. Mój
autobus jedzie.
Chłopak ledwo zerknął na
podjeżdżający pojazd. Wciąż był skupiony na przekonaniu
Annebellii.
— Spotkaj się jutro ze mną o
siedemnastej. Będziesz wiedziała gdzie. Daj mi szansę. Jeśli nie
przyjdziesz ja przyjdę do ciebie.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała.
Odeszła szybkim krokiem i wsiadła do autobusu. Przez szybę
widziała Bena ciągle stojącego na przystanku. Patrzył na nią
uparcie.
***
Ruby razem z Alice wspinała się po
schodach na trzecie piętro. Niedługo miały rozpocząć się lekcje
i teraz każdy spieszył się do swoich klas. Na klatce było duszno,
a dookoła panował istny harmider. Szatynka poczuła jak ktoś ją
szarpie z tyłu i mówi, by się pospieszyła.
— Muszę ci opowiedzieć, co się
wczoraj stało — powiedziała Alice, odpychając na bok jakąś
niską blondynkę.
Ruby zerknęła na swoją przyjaciółkę
i stwierdziła, że humor niezwykle jej dopisuje.
— Ale to później. Poczekam na Ann.
Ciekawe czy dzisiaj będzie. Wczoraj jak cię nie było to Ann się
spóźniła i...
Do pokonania zostało tylko pięć
schodków, ale szatynka poczuła nagły ból w boku i zaczęło
brakować jej powietrza. Złapała się mocniej poręczy.
— Ruby, co się dzieje? — usłyszała
głos przyjaciółki, ale wydawał jej się czymś przytłumiony,
jakby w uszach miała pełno wody.
Ręce dziewczyny zrobiły się lepkie, a
na czole i plecach czuła spływające krople potu. Spojrzała
nieprzytomnie na Alice.
— Słabo mi — wyszeptała.
Brunetka chwyciła w pasie przyjaciółkę
i pomogła wejść jej na trzecie piętro. Kilka osób patrzyło na
nie z zainteresowaniem, ale żadna z dziewcząt nie przejęła się
tym zbytnio. Obie po chwili znalazły się w prawie pustej łazience.
Ruby oparła się o parapet, a Alice
otworzyła okno. Dziewczyna czekała aż poczuje się lepiej.
Wiedziała, że Al patrzy się na nią z niepokojem, jednak bała się
odwzajemnić spojrzenie.
— I jak?
Szatynka powoli usiadła na zimną
podłogę i z zamkniętymi oczami odpowiedziała:
— Zaraz mi przejdzie.
Ecila zajęła miejsce obok nastolatki i
milczała. Zastanawiała się, co dolega Ruby. Ostatnio nie wyglądała
najlepiej. Chodziła blada, zmęczona z podkrążonymi oczami jakby w
nocy nie mogła spać. I chyba nawet schudła.
— Myślę, że przesadzasz z dietą.
Ruby uniosła głowę i nareszcie
spojrzała na przyjaciółkę.
— To ty przesadzasz. Nic mi nie jest.
Mam po prostu gorszy dzień.
Ecila uniosła brwi do góry. Widziała,
że szatynka kłamie.
— Nie możesz się tak katować. W
końcu się rozchorujesz.
Dziewczyna pokręciła głową, a
następnie ukryła ją w dłoniach. Brunetka nie miała pojęcia co
robić. W tej chwili pomyślała, że przydałaby się tu Alice. To
ona mogłaby pocieszyć płaczącą koleżankę.
Przytul ją — usłyszała. —
Przytul ją i powiedz, że wszystko będzie dobrze.
Ecila odchrząknęła i pochyliła się
w stronę Ruby. Nastolatka na początku nie zareagowała, ale później
pozwoliła się przytulić.
— Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Potrzebujesz odpoczynku — mówiła brunetka, poklepując
przyjaciółkę po plecach. — Wszystko w porządku. Nie płacz.
— Ale... ale... nic nie jest... w
porządku.
Dziewczyny usłyszały dźwięk dzwonka
na lekcje i obie się wyprostowały. Ruby otarła twarz i niezdarnie
wstała. Natomiast Ecila poprawiła lekko wygniecioną koszulę. W
tej chwili była wdzięczna, że szatynka się nie maluje, bo w
przeciwnym razie jej biała bluzka umazana byłaby kosmetykami.
— Musimy iść na lekcje, zanim Swamp
dotrze do klasy — mruknęła Ruby, z niechęcią zerkając na
lustro i przygładzając przy tym włosy.
Lekcja biologii nie była zbyt
wyczerpująca. Pani Swamp postanowiła nie zadręczać uczennic w
ostatnich godzinach swojego przedmiotu w tym roku szkolnym i puściła
im film przyrodniczy o zwierzętach żyjących w dżungli.
Nauczycielka była w tak dobrym nastroju, że nie zwróciła nawet
większej uwagi na spóźnioną Annabellę. Dziewczyna wparowała do
klasy po jakichś dwudziestu minutach od dzwonka i jak najciszej
zajęła swoje miejsce. Ecila spojrzała na nią i zobaczyła, że
Ann uśmiecha się uspokajająco.
— Co się stało? — zapytała Ruby,
kiedy tylko wyszły na korytarz po lekcji.
— Nic takiego — odpowiedziała
Annabella, wzruszając ramionami.
— Nieprawda. Musiało się coś stać.
Ostatnio zachowujesz się dziwnie. Jesteś zdenerwowana, spóźniasz
się na lekcje i źle się czujesz — upierała się szatynka.
— Ty też zachowujesz się dziwnie i
ja jakoś nie robię z tego afery.
— Ja zachowuje się dziwnie?
— A nie, Ruby? Jesteś blada, wciąż
ci słabo, schudłaś, masz wory pod oczami. To wszystko wina tej
diety i chorych ćwiczeń. Twój ojciec jest rąbnięty, że cię do
tego zmusza. Uważaj, bo się nabawisz jeszcze jakiejś choroby. A
właściwie to moim zdaniem wyglądasz jakbyś miała anemię. Może
powinnaś się przebadać i...
— Odczep się ode mnie, dobra? I
przestań obrażać mojego tatę. On chce dla mnie jak najlepiej. To
nie jego wina.
Ecila podeszła do kłócących się
przyjaciółek, ściskając w ręku plastikowy kubek z kawą. Przez
chwilę przysłuchiwanie się tej sprzeczce było nawet ciekawe, ale
na dłuższą metę do niczego nie prowadziło.
— Dajcie spokój — powiedziała,
upijając łyk ciemnego płynu.
Obie dziewczyny odwróciły się w jej
stronę. Ruby była dziwnie zarumieniona z emocji, a Ann nagle
zbladła.
— Co jest? — zapytała Ecila, kiedy
zauważyła, że Ann zmarszczyła brwi, a później zasłoniła usta
dłonią.
— Ja... Przepraszam.
Ruby wyglądała na równie zaskoczoną
jak brunetka, gdy Annabella nagle zerwała się i popędziła do
łazienki. Dziewczyny podążyły za nią.
W toalecie było kilka uczennic
okupujących lustro. Ecila zerknęła na stojącą obok niej
przyjaciółkę, ale ta tylko wzruszyła ramionami i wskazała na
jedną z kabin.
— Ann?
— Idźcie sobie. Nic mi nie jest.
— Źle się czujesz? — zapytała
Ruby, której wydawało się, że słyszała odgłosy wymiotowania.
Przez chwilę Annabella się nie
odzywała, a później przyjaciółki usłyszały szum wody.
Dziewczyna wyszła z kabiny i udała się do umywalki, odpychając
przy tym jakąś niską brunetkę. Wypłukała usta i przeczesała
włosy wilgotną dłonią, nie przejmując się tym, że kilka
uczennic przygląda jej się z zainteresowaniem.
— Ann? — odezwała się Ruby.
— Wszystko w porządku.
— Może powinnaś pójść do
pielęgniarki albo się zwolnić i pojechać do domu. Przecież
widzę, że źle się czujesz. To mi wygląda na grypę żołądkową.
— Wszystko w porządku — powtórzyła
Annabella, ale widząc, że szatyna nie jest przekonana, dodała —
Naprawdę nic mi nie jest. Już czuję się lepiej.
Rozbrzmiał dźwięk dzwonka,
obwieszczającego lekcję. Dziewczyny zaczęły opuszczać łazienkę
i wkrótce w pomieszczeniu zostały tylko Ann, Ruby i Ecila.
— Powinniśmy iść na lekcję. Mamy
historię, a ja wolę nie zadzierać z Sharp. — powiedziała
niepewnie szatynka. — Naprawdę nic ci...
— Idź do klas, Ruby — powiedziała
nagle Ecila. — A ja pójdę z Ann do pielęgniarki.
— Już mówiłam, że nic mi nie jest
— mruknęła niezadowolona Annabella.
— Idź, Ruby i powiedz, że jesteśmy
u pielęgniarki.
— W porządku — odparła i z lekkim
wahaniem wyszła z łazienki.
— Nie pójdę do pielęgniarki —
upierała się Ann, zakładając ręce na piersi.
— Okey, ale powiedz mi co się dzieje.
Czemu się dziś spóźniłaś?
Cisza.
— Wydawało mi się, że jestem twoją
przyjaciółką.
— Jesteś — westchnęła Annabella.
— Więc?
— Widziałam się z Benem. Przyszedł
do mnie, kiedy czekałam na autobus i chciał, żebym mu pomogła.
— W czym? — zapytała Ecila, ale
podejrzewała, o co może chodzić.
Ann rozplotła ręce i oparła się o
chłodną umywalkę.
— Ma jakieś problemy z kasą. Chce,
żebym pomogła mu w handlu narkotykami. Nie zgodziłam się, ale on
nalega. Chce się ze mną jutro spotkać.
— Jak to? — zapytała głupio
siedemnastolatka.
— No normalnie. Powiedział, że chce
się ze mną jutro spotkać o siedemnastej i że będę wiedziała
gdzie, a jak nie przyjdę to on przyjdzie do mnie.
— Co to za miejsce?
— Chodzi o opuszczona fabrykę nad
rzeką.
— Chyba nie chcę wiedzieć, dlaczego
to wasze miejsce — mruknęła Ecila, krzywo się uśmiechając.
— Nie wiem o czym myślisz, ale to na
pewno nie dlatego — odparła Ann.
— No dobra — zaczęła
siedemnastolatka, siadając na parapecie. — Zamierzasz się z nim
spotkać?
— Nie. Nie chcę i nie mogę. Już
obiecałam, że pomogę bratu. James chyba chce przeprowadzić mały
remont swojego mieszkania i jedziemy do sklepu po farby. Tylko boję
się, że Ben nie odpuści.
— A ja myślę, że da sobie w końcu
spokój. Dotrze do niego, że nie chcesz mu pomóc — powiedziała
Ecila, ale tak naprawdę miała już własne plany dotyczące
Benjamina.
— Może masz rację.
Annabella wcale nie wyglądała na
przekonaną, ale chyba wolała już nie rozmawiać o swoim byłym.
— Wracajmy na lekcje.
— A mnie się wydaje, że Ben nie jest
twoim jedynym problemem.
— Nie wiem o czym mówisz — rzekła
Ann, ostrożnie pochylając się, by podnieść swoją torbę.
— Od jakiegoś czasu jesteś dziwna i
źle się czujesz.
— Nie zaczynaj. Już się tego
nasłuchałam od Ruby — zdenerwowała się osiemnastolatka i zaraz
zasłoniła sobie usta dłonią.
— Znowu ci niedobrze?
Pokręciła głową z zamkniętymi
oczami.
— To po prostu... musiałam... Och,
daj mi spokój, Alice!
Ecila zmrużyła oczy i przez chwilę w
milczeniu przypatrywała się przyjaciółce, a później roześmiała
się.
— Mam nadzieję, że nie jesteś w
ciąży. Jestem za młoda na ciocię.
Annabella zbladła, a jej oczy stały
się większe.
— Daj spokój. Tylko żartowałam.
Nagle zapadła nieprzyjemna, pełna
napięcia cisza. Ann trzymała dłoń na brzuchu, a siedemnastolatka
przyglądała jej się z otwartymi ustami. Żadna z nich nie
wiedziała co powiedzieć. Ecila czuła się podwójnie zaskoczona,
wyczuwając szok Alice.
— Anna — wyszeptała, posługując
się zdrobnieniem jakiego kiedyś używała blondynka w stosunku do
swojej przyjaciółki. — Powiedz coś.
— Co?
— Czy ty... jesteś w ciąży? To
dlatego tak się ostatnio zachowywałaś? No i te mdłości.
— Nie bądź śmieszna — odezwała
się Ann, a jej głos się załamał.
— O mój... Ty naprawdę jesteś w
ciąży.
Nagle ciemne oczy Annabelli zaszkliły
się, a z jej ust wydobył się cichy jęk.
— Byłam u ginekologa. To prawie ósmy
tydzień. Ja nie wiem jak to się mogło stać.
Ann przykucnęła, opierając się tyłem
głowy o umywalkę. Ukryła twarz w dłoniach i ku przerażeniu Ecili
zaczęła płakać.
Do diabła — pomyślała
siedemnastolatka. — I co ja mam teraz robić?
Współczucie i dobre rady nie leżały
w naturze Ecili. A z tego co wiedziała, to Annabella naprawdę
rzadko pozwalała sobie na łzy. Zazwyczaj chodziła uśmiechnięta,
w dobrym nastroju, otoczona znajomymi. Rozklejanie się na zimnej
podłodze w szkolnej łazience nie było do niej podobne.
— Spokojnie, Anna. Tylko spokojnie.
Dziewczyna podniosła głowę i
spojrzała zaczerwienionymi oczami na przyjaciółkę.
— I co ja mam teraz robić?
O ironio. O to samo przed chwilą w
myślach pytała się Ecila.
— Spokojnie. Chwila. Musimy ustalić
kilka faktów. Po pierwsze, kto wie o ciąży? Po drugie, kto jest
ojcem? Domyślam się, że Felix. A po trzecie...
— Nie. Nie! Nie, Felix. My nigdy
nie... No i nikt oprócz ciebie nie wie. Bałam się mówić
rodzicom.
— No dobrze, dobrze. Skoro nie Felix,
to kto? Ben?
— Ja nie wiem. Naprawdę nie wiem —
mamrotała Ann, wyglądając coraz bardziej na obłąkaną.
— Musisz wiedzieć.
— Zrobiłam to tylko dwa razy i to z
Benem, ale to było wcześniej. Było tak beznadziejnie, że... no a
później się rozstaliśmy. Tylko, że tego wieczora coś się
wydarzyło. Ja nie wszystko pamiętam.
— Czekaj, czekaj — zawołała Ecila,
klękając tuż przy przyjaciółce. — Powiedz mi wszystko po
kolei. O jaki wieczór chodzi?
— O wieczór mojego rozstania z Benem.
Nie do końca nam się układało. Zresztą same wiecie. Ben chciał
się spotkać i pogadać. Zaprosił mnie do siebie, ale ja wolałam
rozmawiać w miejscu publicznym. Spotkaliśmy się w klubie.
— No wiem, mówiłaś nam.
— Ale tylko częściowo — zaczęła
Annabella, a później szybko zaczęła wszystko opowiadać. —
Rozmawialiśmy, piliśmy. Ben przekonywał, że mnie kocha i że
handluje tylko czasem. Chciałam, żeby przestał, ale on mi mówił,
że nie może po prostu odejść z interesu. Pamiętam, że poszedł
do baru po piwo, a do mnie przysiadł się Felix. Nie znaliśmy się
wtedy zbyt dobrze. Rozmawialiśmy, dopóki nie wrócił Ben. Był
zazdrosny. Kazał Felixowi spadać, bo niby jestem jego dziewczyną.
Kłóciliśmy się znowu. Ben bywa strasznie zazdrosny. No i wtedy
powiedziałam mu, że mam dosyć. Zerwałam z nim. Poszłam sobie.
Piłam przy barze. On jeszcze przylazł i coś gadał, ale nie
pamiętam co. No i później już było coraz gorzej. Niby piłam,
ale niemożliwe, że aż tak się schlałam. Wiem, że było mi
niedobrze. Wszystko było rozmazane. Poszłam do łazienki. No, nie
wiem... Pamiętam głos Bena i jego słowa. Mówił coś w stylu:
jesteś moją dziewczyną, nie myśl, że tak cię zostawię.
Przypominam sobie jeszcze jego czerwoną twarz. Nie wiem, czy to był
sen czy co. Nie wiem, czy aż tak się upiłam, a może ktoś mi coś
wrzucił. Nie mam pojęcia. Wiem, że znalazł mnie chłopak z
obsługi. Leżałam w jednej z kabin w łazience w jakiejś dziwnej
pozycji. Wszystko mnie bolało, było mi niedobrze. Czułam się
strasznie. Zadzwoniłam po Jamesa, a on zabrał mnie do siebie. Całą
noc mnie pilnował, a rano strasznie na mnie nawrzeszczał.
Ecila w ciszy słuchała opowieści
przyjaciółki. Czuła wewnętrzne zaskoczenie i oburzenie Alice, że
Ann tyle do tej pory przemilczała. Kiedy tylko dziewczyna skończyła
mówić znów ukryła twarz w dłoniach, ale tym razem nie płakała.
— Jest mi tak strasznie wstyd —
mruknęła.
— Myślisz, że to się wtedy stało?
Wtedy zaszłaś w ciążę?
— Nie wiem, nie wiem, nic nie wiem.
Annabella podniosła głowę. Wyglądała
jakby była na skraju szaleństwa.
— Boję się, Alice. Już nie wiem, co
gorsze. Czy to, że upiłam się tak, że zrobiłam to w jakiejś
zapyziałej łazience w klubie z jakimś obcym chłopakiem, czy może
to, że jednak ojcem dziecka jest Ben.
— A może naprawdę ktoś ci coś
dosypał? Jeśli to był gwałt, to powinnaś iść na policję.
Ann nagle wstała i popatrzyła na
siedemnastolatkę z góry.
— I co mam im powiedzieć? Przecież
ja nic nie wiem. Nic nie pamiętam. Nie mam żadnych dowodów. Nic.
Boże, taki wstyd.
— To co chcesz zrobić? — zapytała
Ecila, także wstając.
— Nie wiem. Niedługo wszystko wyjdzie
na jaw. Rodzicie się wkurzą, James też. A co z Felixem? Nasz
związek dopiero się zaczyna. Co będzie jak mnie zostawi?
— To będzie znaczyło, że jest
idiotą.
Annabella uśmiechnęła się lekko, ale
zaraz zmarkotniała.
— Alice, ja mam dopiero osiemnaście
lat. Nie jestem gotowa, by być matką. Nie wyobrażam sobie tego.
Nie poradzę sobie. Nie dam rady.
Ecila położyła dłoń na ramieniu
przyjaciółki.
— Jeśli nie chcesz tego dziecka to...
no wiesz, zawsze możesz oddać je do adopcji albo...
— Albo co?
— Usunąć. Nikt się wtedy nie dowie.
Ann poczuła jak po plecach przebiega ją
dreszcz. Odruchowo położyła dłoń na brzuchu.
— Miałabym zabić własne dziecko? —
zapytała z niedowierzaniem.
— Sama mówiłaś, że nie widzisz się
w roli matki.
— Ale... ale to dziecko... to
człowiek. Ja nie mam prawa. Tak nie można.
Ecila już miała wzruszyć ramionami,
ale w głowie usłyszała oburzony głos Alice:
Co ty wyprawiasz?!
— To twoja decyzja, Ann. Jeśli
wolisz się męczyć przez...
Milcz. Nie powinnaś namawiać jej do
tego.
— Naprawdę uważasz, że to
rozwiąże wszystkie moje problemy?
Nie będzie dziecka, nie będzie
problemów — pomyślała Ecila, ale powiedziała coś innego.
— Uważam, że najważniejsze jest to,
czego ty chcesz. Jeśli masz zamiar babrać się w brudnych
pieluchach to zatrzymaj bach... dziecko, ale jeśli nie to oddaj je
albo usuń.
— Tak się nie robi — wymamrotała
Annabella. — Nie mogłabym...
— No to po kłopocie. Skoro nie możesz
pozbyć się dziecka to nie zostaje ci nic innego jak przyznać się
do ciąży rodzicom, Jamesowi i Felixowi.
— Nie, nie mogę. Oni się załamią.
Ja się załamię.
Ecila westchnęła ciężko. Była coraz
bardziej poirytowana tą dziewczyną.
— To już nie wiem. Rób co chcesz.
— Nie pomożesz mi? — zapytała
zrozpaczona Ann.
— A niby jak? Co ja mogę poradzić na
to, że zaszłaś w ciążę? Przecież za ciebie nie urodzę tego
dzieciaka.
— Przestań! — zdenerwowała się
osiemnastolatka i ruszyła do wyjścia. — Nie powinnam ci o niczym
mówić.
— I tak się niedługo każdy dowie! —
krzyknęła za nią Ecila.
No i co narobiłaś?! — odezwał
się zgryźliwy głos Alice.