Layout by Raion

czwartek, 22 maja 2014

Rozdział 11


"Mój Boże, jakie wszystko jest dzisiaj dziwne.
A wczoraj jeszcze żyło się zupełnie normalnie.
Czy aby nocą nie zmieniono mnie w kogoś innego?
Bo, prawdę mówiąc, czuję się jakoś inaczej.
A jeśli nie jestem sobą, to w takim razie kim jestem?"
Lewis Carroll - Alicja w Krainie Czarów

Szczupła, kobieca postać, owinięta niebieską kołdrą szamotała się na łóżku. Nagle znieruchomiała, a jedynym znakiem życia była unosząca się i opadająca klatka piersiowa. Powieki dziewczyny zatrzepotały niczym skrzydła motyla i ukazały błękitne tęczówki. Drobna rączka odgarnęła z twarzy zbłąkany kosmyk, a później lekko oszołomiona siedemnastolatka usiadła i rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu.
Jasnożółte ściany, biurko, stojące przy oknie, komoda po drugiej stronie pokoju, półka z książkami i jej pluszowym misiem, szafa z lustrem naprzeciwko łóżka... Była u siebie.
Szafa. Lustro. Ecila.
W tej chwili przypomniała sobie rozbite lustro, kawałki szkła, krew. Przypomniała sobie ciemną salę i świece. Mnóstwo świec. Przypomniała sobie Ecilę i umowę.
Matko kochana!
Alice zerwał się z łóżka, ale zaraz opadła na nie z powrotem. Dziewczynie zrobiło się słabo. Posiedziała kilka minut, starając się oddychać powoli i głęboko. Kiedy poczuła, że zawroty głowy ustąpiły, podniosła się ostrożnie.
Jej nogi podejrzanie drżały, a serce biło niespokojne. Jednak musiała podejść do szafy, do lustra. To było dziwne uczucie. Coś ją tam wzywało. Tyle że tym razem nie słyszała niczyjego głosu. To było raczej przeczucie. Musiała sprawdzić... Zrobiła jeden krok i drugi. Bała się. Ale czego?
Przecież to był sen. Jak zawsze. To był tylko sen.
Zatrzymała się. Stała przed zwierciadłem w swojej bawełnianej, liliowej piżamie, z rozczochranymi włosami, spierzchniętymi ustami, podkrążonymi oczami, kilkoma zadrapaniami na twarzy, rozszerzonymi źrenicami i sinymi śladami palców na szyi.
A więc naprawdę biłam się z Victorią. Tylko kiedy położyłam się spać?
Nagle złapała się za głowę, bo poczuła przeszywający ból w skroni. Z trudem otworzyła oczy i zamarła przerażona. W lustrze zobaczyła Ecilę. W tej samej czarnej sukience i wysokich szpilach, które miała w jej śnie.
— Czas spełnić obietnicę. Połóż rękę na zwierciadle.
— To niemożliwe — wymamrotała. — Ty mi się śniłaś. To był tylko sen!
Brunetka pokręciła głową ze smutnym uśmiechem. A może wcale nie był to smutny uśmiech? Alice nie wiedziała. Ból przybrał na sile.
— Mamy umowę. Czas się z niej wywiązać.
— Ale...
— Będziesz miała to czego pragnęłaś. A teraz przyłóż rękę!
Dziewczyna krzyknęła. Czuła jakby żelazna obręcz zacisnęła się wokół głowy. Pociemniało jej przed oczami, a nogi zmieniły się w watę. Zachwiała się i żeby nie upaść oparła dłoń o lustro. Szkło było zimne. Poddała się. Ręka ześlizgnęła się po tafli zwierciadła i blondynka osunęła się na kolana. Katusze zelżały, a wkrótce ból całkiem zniknął. Jednak mimo wszystko, Alice czuła się słaba i bardzo zmęczona. Otworzyła oczy i zauważyła, że nie znajduje się już w swoim pokoju.
Była w tym samym ciemnym pomieszczeniu co wcześniej. Klęczała przed ogromnym lustrem w złotej ramie, a w jej sypialni znajdowała się Ecila. Miała na sobie nawet jej piżamę. Uśmiechała się jakby pokrzepiająco. A może to znów był jakiś wymysł Alice?
— Sorry za to z głową, ale nie chciałaś współpracować. A wiesz... umowa to umowa.
Blondynka ani nie odpowiedziała, ani nie wstała. Nie dała rady.
— Zostawiam ci moje królestwo. Mam nadzieję, że się nim zaopiekujesz. — Twarz brunetki rozświetlił uśmiech. — A ja tymczasem zajmę się twoim.
Alice nie było do śmiechu. Wszystko ją bolało i dalej miała wrażenie, że to tylko sen, a właściwie koszmar, z którego zaraz się obudzi.
— Nie no, kochana! Przecież już wszystko ustaliłyśmy. Obiecałam ci pomóc i to zrobię. Nie miej takiej miny i nie patrz na mnie jak na potwora. Powtórzmy jeszcze raz twoje oczekiwania. Po pierwsze, rozdzielić tatę i Amber. Po drugie, zdobyć chłopaka naszych marzeń. Po trzecie, bawić się, pić i żyć. Ogólnie to zero nudy. Po czwarte, przekonać mamę, by pozwoliła nam iść na medycynę. Po piąte, zniszczyć każdego, kto nam podpadnie. No dobra, zniszczyć to może za dużo powiedziane. Pominęłam coś?
— Nie, ale chyba nie sądziłam, że to się stanie naprawdę.
Ecila założyła ręce na piersi i westchnęła ciężko.
— Trudno ci dogodzić. Człowiek chce dobrze, a tu... No, nieważne. Stało się. Ty jesteś tam, a ja tu. Mam mniej więcej dwadzieścia siedem dni. Nie martw się. Chciałaś zmienić swoje życie i obiecuję, że je zmienię.
— Tylko czy na lepsze? — mruknęła Alice i podniosła się z jękiem.
Brunetka zignorowała ciche pytanie albo wcale go nie usłyszała i powiedziała:
— Odpoczniesz tam sobie, masz do dyspozycji mój mały kącik, kanapę i co tylko zapragniesz. Wystarczy, że się na tej rzeczy skupisz i się pojawi. No i masz lustro. Będziesz widziała co robię, a gdy trochę poćwiczysz poczujesz to, co ja. Także nie martw się, że jakieś wrażenia cię ominą. W ciągu tych dwudziestu siedmiu dni będziemy bawić się wspólnie.
— Tylko że ja jako pasażer?
— Nie przesadzaj. — Ecila zerknęła na budzik i dodała — Chyba powinnam zbierać się do szkoły, prawda?
Brunetka nawet nie czekała na odpowiedź. Szybkim ruchem otworzyła szafę i wyjęła z niej szkolny mundurek. Zamknęła się w łazience, umyła, ubrała, uczesała i zeszła na dół.
Kuchnia świeciła pustkami i błyszczała czystością. Co było z pewnością dziwne, bo każdego ranka to Jane wstawała wcześnie, parzyła kawę i robiła śniadanie. Tym razem jednak żadne śniadanie nie czekało na nastolatkę.
Ecila skierowała się do sypialni mamy i zapukała. Nikt nie odpowiedział. W końcu miała dość czekania i uchyliła drzwi.
W pokoju panował półmrok i zaduch. Rolety były zaciągnięte, a na podłodze leżała kołdra i dwie puste butelki. Jane spała na łóżku w wymiętym ubraniu i cicho pochrapywała. Siedemnastolatka podeszła bliżej. Podniosła jedną z butelek i rozpoznała po etykiecie, że jeszcze niedawno w środku znajdowało się czerwone wino, które tak uwielbia jej mama.
— No to pięknie — mruknęła Ecila. — To nieźle musiałyśmy cię wczoraj zdenerwować.
Nastolatka pokręciła głową. W końcu odstawiła butelkę, otworzyła okno i nastawiła budzik rodzicielki, by zadzwonił za pół godziny. Kto wie, może zdąży pojechać do pracy jeśli będzie w stanie.
Następnie dziewczyna zeszła do kuchni i zrobiła sobie śniadanie. Szybko zjadła, wróciła do pokoju, by się spakować i zanim jeszcze minęło trzydzieści minut Ecila wyszła z domu.
***
Było już po dzwonku. Ruby siedziała w ławce i czekała na przyjście nauczycielki, która się spóźniała. Podejrzewała, że po wczorajszej bójce Alice nie zjawi się w szkole. Zresztą, Victorii też nie było.
I dobrze — pomyślała. — Jeden dzień spokoju.
Szatynka położyła głowę na blacie i przymknęła oczy. Była zmęczona i śpiąca. Wczoraj ukradkiem uczyła się do późna z francuskiego, a dzisiaj, jak co dzień, musiała wstać o 5.30 i udać się na poranny jogging. Powoli zaczynała mieć serdecznie dość tych wymyślnych reguł ojca. Stłumiła ziewnięcie i usłyszała dźwięk odsuwanego krzesła. Zerknęła na przybysza i zaraz zdziwiła się, bo nie rozpoznała dziewczyny, która jakby nigdy nic rozpakowywała się.
— Właściwie to miejsce jest zajęte — powiedziała Ruby.
Brunetka spojrzała na nią z uśmiechem.
— Mam rozumieć, że nie chcesz już ze mną siedzieć?
Ruby otworzyła usta i z niedowierzaniem wpatrywała się w dziewczynę.
— Alice? To ty?
Ecila roześmiała się.
— A jak myślisz?
— Niesamowite. Nie poznałam cię z tymi włosami. Kiedy je przefarbowałaś? Mama ci pozwoliła?
— Kiedy? Wczoraj. Czy pozwoliła? A co mogła zrobić?
— Niesamowite — powtórzyła Ruby, nie mogąc oderwać wzroku od przyjaciółki.
— Nie gap się tak, bo czuję się jakby mi rogi wyrosły — powiedziała z uśmiechem Ecila.
Szatynka roześmiała się tylko i zamiast dłużej wpatrywać się w Alice, przebiegła wzrokiem po klasie.
— Wszyscy się na nas gapią, a właściwie to na ciebie.
Brunetka rozejrzała się. To była prawda. Większość uczennic przypatrywała się jej z zainteresowaniem. Ecila uśmiechnęła się. Bycie w centrum uwagi było dla niej miłą odmianą po ciągłym ukrywaniu się w cieniu.
Hmmm... Ciekawe co o mnie myślą. Wczoraj się biłam, a dzisiaj przychodzę zupełnie odmieniona. Ciekawe...
Jak się okazało nie tylko Ruby miała trudności z rozpoznaniem siedemnastolatki. Taki sam problem miała większość osób, które ją znały. Zadziwiające, ile zmienia nowy kolor włosów. Nauczycielki, uczennice... Wszyscy byli zaintrygowani. W końcu każdy z nich myślał, że Alice Hidden to delikatna, spokojna blondyneczka. Owszem, inteligentna i całkiem ładna, ale raczej mało zaskakująca, aż do wczoraj.
W szkole huczało od plotek. Jedna uczennica pochylała się nad drugą i szeptała: Widziałaś Alice Hidden? Taka blondynka, ale nie, dzisiaj ma już czarne włosy. I nie uwierzysz, ale wczoraj podobno pobiła się z Victorią Thorn. Ale jej nie wylali. Mówię ci, ale afera! Cicha woda brzegi rwie.
A Ecila nie miała nic przeciwko tym plotkom. Wręcz przeciwnie. Kroczyła korytarzami z podniesioną głową i lekkim uśmieszkiem, rzucając krótkie spojrzenia osobom, które miały odwagę śledzić ją wzrokiem. Cała jej postawa mówiła: Patrzcie na mnie!
I patrzyli.
Dzwonek zadzwonił, obwieszczając koniec ostatniej lekcji. Ecila zebrała książki i ruszyła w kierunku wyjścia. Wkrótce dogoniły ją jej dwie przyjaciółki. Ruby w milczeniu zerkała raz na odmienioną nastolatkę, a raz na mijane osoby, które z zaciekawieniem wypisanym na twarzy, odwracały się w ich stronę. Annabella z kolei sprawiała wrażenie nieporuszonej. Co prawda, na początku była równie zaskoczona co wszyscy, ale teraz, kiedy szok już minął, zachowywała się całkiem normalnie.
Dziewczęta zatrzymały się na chodniku przed szkołą. Uczennice masowo opuszczały budynek, rozchodząc się w różne strony.
— Nooo... ja już muszę lecieć. Tata zaraz po mnie przyjedzie — powiedziała Ruby i pożegnała się z koleżankami.
Ann i Ecila spojrzały na siebie.
— W takim razie ja chyba też pójdę — powiedziała Annabella.
— Ach... Właściwie to chciałam cię zapytać czy masz trochę wolnego czasu, ale skoro nie to...
— Nie spieszy mi się nigdzie, ale myślałam, że ty od razu wracasz do domu.
— Nie za bardzo mi się chce od razu wracać do domu — mruknęła Ecila.
— A co się stało? Pokłóciłaś się z mamą wczoraj?
Siedemnastolatka rozejrzała się. Jakieś dwie dziewczyny przystanęły i chyba ukradkiem przysłuchiwały się wymianie zdań.
— Chodź się przejdziemy.
Przyjaciółki ruszyły chodnikiem w przeciwnym kierunku niż zwykle. Przez chwilę żadna z nich nie odezwała się aż w końcu Ecila odpowiedziała na wcześniej zadane pytania.
— No cóż... Mama trochę się wkurzyła no i... poprztykałyśmy się, a dodatkowo jak zobaczyła u mnie czarne włosy, to wkurzyła się jeszcze bardziej.
— No to nieźle. A swoją drogą, to nie spodziewałam się tego po tobie, Alice. Taka grzeczna...
— Chyba chciałaś powiedzieć nudna — zaśmiała się Ecila, a Annabella jej zawtórowała.
— To co w takim razie chcesz robić?
— Iść gdzieś. Rozerwać się i zapomnieć o wszystkim — powiedziała, a zaraz dodała z uśmiechem. — Chodźmy się napić.
— Kawy? — zapytała Ann z niepewną miną.
— Jasne, że nie. — Pokręciła głową siedemnastolatka. — Chyba znasz jakiś bar, gdzie będziemy mogły świętować?
Annabella zatrzymała się. Wyraz zaskoczenia jaki miała, gdy tylko zobaczyła po raz pierwszy Alice – brunetkę, wrócił.
— Świętować? Ale co?
— Danie w mordę Victorii — roześmiała się Ecila.
— Mam wrażenie, że ty też na tym trochę ucierpiałaś. I nie mam na myśli tych kilku zadrapań i siniaków.
Brunetka nic sobie nie robiła z żartów przyjaciółki i wciąż się uśmiechała.
— Zawsze twierdziłaś, że jestem zbyt spokojna i przewidywalna. No, jednym słowem nudna, więc teraz zamierzam to zmienić.
— I się nachlać?
— Przesadzasz — odparła, machając ręką. — To jak, idziesz ze mną czy nie?
— Idę, idę. Chętnie zobaczę tę zmianę.
Miejsce, do którego Ann zaprowadziła swoją towarzyszkę było jednym słowem... niezbyt eleganckie. Drewniana tabliczka głosiła: Nosferatu.
— Tylko ostrzegam — zaczęła Annabella. — Nie jest tu może zbyt pięknie, ale piwo dostaniemy na bank.
Ecila nic nie odpowiedziała. Po plecach przebiegł jej dreszcz podekscytowania. Czuła się jak małe dziecko, które ma zaraz wejść do Disneylandu. Jednak ten bar zupełnie różnił się od kolorowej, dziecięcej krainy radości.
Pomieszczenie było niewielkie, obskurne i słabo oświetlone, a w powietrzu unosił się cuchnący, papierosowy dym. Przy kilku stolikach siedzieli mężczyźni z kuflami, rozmawiali ze sobą, co chwila wybuchając dudniącym śmiechem. Niedaleko drzwi znajdował się bar. Za ladą stał otyły, łysiejący człowiek w spoconym, szarym podkoszulku.
Ann zatrzymała się w drzwiach, jakby nie będąc pewną czy powinny wejść. Zerknęła niepewnie na przyjaciółkę, ale Ecila z uśmiechem zrobiła krok na przód.
Drzwi trzasnęły, a stukot obcasów rozniósł się po sali. Mężczyźni przerwali swoje rozmowy i podnieśli głowy znad kufli. Z pewnością musiał to być dla nich dziwny widok. Dwie młodziutkie dziewczyny, jeszcze uczennice, w białych koszulach i czarnych spódniczkach zawitały to takiej dziury. Że też się nie bały!
— Chyba nie powinniśmy przychodzić tu w takim stroju — mruknęła Ann. — Za bardzo rzucamy się w oczy.
— Za późno — odpowiedziała Ecila, szukając wzrokiem wolnego stolika.
Znalezienie takiego nie było trudne. Siedemnastolatka wybrała jeden przy oknie, które chyba od lat nie widziało wody i środków czystości. Wskazała go przyjaciółce i powiedziała:
— Pójdę zająć nam stolik, a ty idź po piwo.
Annabella zgodziła się i poszła w kierunku baru, a Ecila w drugą stronę. Kiedy przechodziła obok podstarzałego blondyna w czarnej bluzie, zauważyła, że mężczyzna wyciąga do niej rękę, by klepnąć ją po tyłku. Zręcznie odsunęła się i nawet nie odwracając głowy szła dalej. Usłyszała za sobą pijacki rechot, ale nie zareagowała na niego w żaden sposób. W końcu usiadła na jednym ze starych krzeseł i czekała na przybycie przyjaciółki.
A jej przybycie zwiastowało siarczyste przekleństwo, skrzypienie drewna i niekontrolowany wybuch śmiechu.
Ecila, chcąc się dowiedzieć co się dzieje, odwróciła się i zobaczyła Ann, stojącą z jednym kuflem piwa pełnym, a drugim pustym. Zapewne, jego zawartość została wylana na głowę blondyna w czarnej bluzie, który chciał niedawno zaczepić i siedemnastolatkę. Mężczyzna był bardzo niezadowolony, wyklinał młodą dziewczynę i już gotowy był wstać, gdyby nie powstrzymał go jego towarzysz, który z całych sił starał się zachować powagę.
— Stary, wyluzuj i się napij — powiedział ciemnowłosy brodacz w zielonej, flanelowej koszuli, podsuwając koledze naczynie ze złocistą substancją. — Nie ma nic lepszego na złość niż dobre piwo. A swoją drogą, czasem trzeba trzymać łapy przy sobie, bo można dostać taki niespodziewany prysznic.
Blondyn zanurzył usta w napoju, a brodacz zaśmiał się i klepnął znajomego w ramię, przez co ten opluł się i krzyknął:
— Uważaj, bo zaraz ty będziesz miał piwny prysznic!
Na szczęście Annabella była już wtedy przy stoliku zajętym przez brunetkę.
— Trzymaj — mruknęła, stawiając przed przyjaciółką kufel piwa. — Ja niestety swój już opróżniłam. Zresztą i tak nie mam ochoty pić.
— Wszystko w porządku?
— Jasne, ale nie powinniśmy tu przychodzić.
— I kto tu przynudza?
Annabella pokręciła z uśmiechem głową.
— Słyszałam, że jeśli kobieta zmienia fryzurę, to znaczy, że chce zmienić swoje życie.
Ecila upiła łyk gorzkawej substancji, w której wyczuła lekką nutę soku malinowego. Nie smakowało to tak dobrze jak sobie wyobrażała, ale z drugiej strony nie było też takie złe.
— Chyba coś jest w tych słowach — zgodziła się i znów podniosła kufel do ust.
Nagle do stolika nastolatek podszedł mężczyzna w za dużej, granatowej koszulce. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat. Na twarzy miał dwudniowy zarost, a szare oczy były dziwnie przekrwione.
— Przepraszam panie, czy można się przysiąść?— zapytał i nie czekając na odpowiedź odsunął sobie wolne krzesło.
Dziewczęta siedziały zaskoczone i nawet nie zdołały zaprotestować.
— Przepraszam, że zapytam, ale panie się jeszcze uczą?
— Tak — odpowiedziała Ecila z ciekawością przyglądając się przybyszowi.
Miał on wąskie, spierzchnięte usta i orli nos oraz ciemną czuprynę opadającą na lewe oko.
— Przepraszam, że zapytam, ale ile panie mają lat?
— Na pewno mniej niż pan — mruknęła Annabella.
— No tak, tak. Oczywiście. A... przepraszam, że zapytam, ale w jakich celach panie tu przyszły?
— Rozrywkowych — wypaliła Ecila, zanim w ogóle pomyślała.
Mężczyzna utkwił wzrok w siedemnastolatce i sprawiał wrażenie jakby się nad czymś zastanawiał.
Ann zerknęła z niepokojem na przybysza, wpatrującego się w jej przyjaciółkę.
Cholera, niepotrzebnie tu przychodziłyśmy. Tylko żeby pozbyć się tego dziwaka.
— Rozrywkowych, pani mówi. A... Przepraszam, że zapytam, ale ile kosztuje taka rozrywka?
Ecila spojrzała na Annabellę, która nagle zbladła.
— Przepraszam, że zapytam, ale co pan sugeruje? — odezwała się, zanim Ann zdążyła otworzyć usta.
Jak na gust siedemnastolatki sytuacja, w której się znalazły była dziwaczna, ale i śmieszna. A do tego ciekawa była, co też myśli o niej Alice.
— No przecież pani sama...
— Przepraszamy pana bardzo — wtrąciła się Annabella, a w jej głosie można było wyczuć oburzenie. — Nie jesteśmy żadnymi dziwkami. Alice, mam dość. Wychodzimy.
To była tak absurdalna sytuacja, że Ecila nie mogła już dłużej się powstrzymać. Wybuchła śmiechem i śmiała się jeszcze wychodząc z przyjaciółką z baru.
— To wcale nie jest śmieszne — powiedziała osiemnastolatka. — On nas wziął za...
— Wiem, wiem — mówiła dziewczyna, starając się zapanować nad rozbawieniem. — Ale przyznaj, ten gość to jakiś dziwak. Przepraszam, że zapytam, ale...
W końcu i Ann roześmiała się, słysząc jak koleżanka próbuje naśladować natrętnego mężczyznę z baru.
— Takie coś mi się jeszcze nie przytrafiło, ale przynajmniej będzie się kiedyś z czego pośmiać. — Uśmiechnęła się Ecila.
— Nie przytrafiło, bo nie chodzisz do takich miejsc. A właśnie! Felix mi mówił, że będą grali koncert za dwa tygodnie w piątek. Może tym razem uda ci się wyrwać.
— Serio? — ucieszyła się dziewczyna, myśląc o jednym z punktów na liście marzeń Alice. — Tym razem sobie nie odpuszczę.
— Al?
— No?
— O czym rozmawiałaś z Alex?
— Skąd wiesz, że z nią rozmawiałam?
— Po prostu was widziałam. To?
— O Matthew. Skąd znasz Alex?
— Felix mnie z nią zapoznał. Co ona ci mówiła na temat Matta?
Ecila spojrzała na brunetkę. Wydawała się czymś zaniepokojona. Tylko czym?
— Powiedziała mi, że była jego dziewczyną.
Krew odpłynęła z twarzy Annabelli.
— Naprawdę? — zapytała z zaskoczeniem w głosie.
Ann była świetną aktorką, ale Ecila szybko zorientowała się, że jej koleżanka kłamie.
— Od kiedy wiesz, że Matt jest bi i dlaczego mi nie powiedziałaś?
Dziewczyna rozchyliła wargi i szerzej otworzyła oczy.
— Ale ja...
— Od kiedy, Ann?
— Jakieś trzy dni po tym jak ci powiedziałam, że widziałam Matthew całującego się z chłopakiem. Wtedy poznałam Alex, rozmawiałyśmy i jakoś tak wyszło, że ona powiedziała mi, że jest byłą Matta.
— To dlaczego milczałaś?
— Słuchaj Alice, nie mam nic do Matthew, lubię go, ale on nie jest dla ciebie. On był wtedy z Robertem. Zresztą, nie zatrzymałabyś go na długo.
— Był? To znaczy, że teraz już nie jest?
W głowie Ecili zaczął się formować pewien plan i aż się uśmiechnęła.
— Na twoim miejscu bym się tak nie cieszyła. Matt spotyka się z Robertem od roku i średnio raz na trzy miesiące zrywają i znów się schodzą. O co w tym dokładnie chodzi nie wiem, bo ani Felix ani Alex nie chcieli mi powiedzieć.
Annabella chyba jeszcze coś mówiła, ale siedemnastolatka już jej nie słuchała. Zastanawiała się jak powinna wszystko rozegrać, by Matthew na zawsze rozstał się z Robertem. Rozmyślania te przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu.
Ann szybko wyciągnęła komórkę z torby i odebrała.
— Hej, mamo. Tak, tak. Zaraz wracam, nie martw się. Co? Dobra, kupię. Okey, do zobaczenia w domu. — Rozłączyła się i spojrzała na przyjaciółkę. — Muszę już lecieć.
— Nie ma sprawy. Za rogiem mam przystanek.
— Spoko. Alice?
— No co? — zapytała, ale jej wzrok przyciągnęła pewna para.
Szczupły, wysoki brunet pomagał wsiąść do samochodu blondynce w czarnej sukience. Ecila już z daleka poznała, głównie po biuście dość dużych rozmiarów, że tą blondynką jest Amber Thorn.
— Alice, w ogóle mnie nie słuchasz. Co jest? — Ann także utkwiła wzrok w tej samej parze co jej koleżanka. — Czy to nie jest przypadkiem twój tata i matka Victorii?
— Owszem i obawiam się, że to wcale nie przypadek.
— No to nieźle. Nic dziwnego, że byłyście wściekłe.
Samochód z Thomasem i Amber odjeżdżał.
— Długo razem nie pobędą. To tylko kwestia czasu — powiedziała Ecila.
***
Ból głowy z jakim obudziła się Jane już powoli mijał, ale kac moralny został. Do tej pory bardzo rzadko doprowadzała się do tak opłakanego stanu, by następnego dnia nie móc pójść do pracy. A najgorsze było to, że kobieta podejrzewała, iż Alice zobaczyła ją rano w tak beznadziejnej sytuacji. Co prawda, posprzątała sypialnie, wyrzuciła puste butelki i ugotowała dobry obiad, ale sądziła, że to nie pomoże zatrzeć złego wrażenia.
Ale przecież miała powód, by trochę wypić! Ciężki dzień w pracy i kłótnia z córką nie są byle czym. Każdy ma prawo odrobinę odsapnąć od codziennych problemów, a przynajmniej tak wmawiała sobie wczoraj Jane, otwierając butelkę.
Kobieta oparła się o parapet w kuchni i wyglądała powrotu Alice.
Jasnowłosa główka wychyliła się spod kołderki, a duże niebieskie oczy spojrzały na pochylającą się nad dzieckiem matkę.
— Mamusiu, opowiedz mi bajkę — poprosiła dziewczynka.
— A jaką? O Czerwonym Kapturku? A może o Śpiącej Królewnie?
— Nie, nie. Chcę jakąś inną. Nową!
Jane uśmiechnęła się do córeczki i usiadła na brzegu łóżka.
— No dobrze. To słuchaj. Oczekując dnia narodzin, chłopiec zwraca się do Boga:„Jutro posyłasz mnie na Ziemię, ale jak ja tam będę żył? Jestem zbyt mały i bezbronny”. Bóg odpowiedział: „Spośród wielu aniołów wybrałem jednego dla ciebie, który się zaopiekuje tobą.” Chłopiec pyta dalej: „Ale powiedz co ja tam będę robił? Tutaj w Niebie nic nie robię, tylko śmieję się i śpiewam ze szczęścia.” Bóg odpowiedział: „Twój anioł będzie śpiewał dla ciebie i będzie się do ciebie uśmiechał każdego dnia. Będziesz czuł jego miłość, a nieogarnione szczęście wypełni twoje serce.” Ponownie chłopiec pyta: „Jak ja zrozumiem ludzi, którzy będą mówić do mnie nieznanym językiem?” Bóg odpowiedział: „Od twojego anioła usłyszysz wiele cudownych i serdecznych słów, jakich nigdy nie słyszałeś. Z wielką cierpliwością i troską będzie cię uczył jak je wymawiać.” Chłopiec zapytuje: „A co powonieniem zrobić, gdy zechcę porozmawiać z Tobą?” Bóg odpowiedział: „Twój anioł złoży twoje rączki i będzie się modlił z tobą.” Chłopiec zastanawia się: „Słyszałem, że na Ziemi jest wielu złych ludzi. Kto mnie przed nimi obroni?” Bóg odpowiedział: „Twój anioł będzie cię bronił, gotowy oddać życie za ciebie.” Mówi chłopiec: „Ale na zawsze pozostanę już smutny, bo nigdy nie Cię już nie zobaczę.” Bóg odrzekł: „ Twój anioł zawsze będzie ci o mnie mówił i pokaże ci drogę, którą wrócisz do mnie, chociaż ja i tak zawsze będę przy tobie”. W Niebie zapanowała cisza, a na Ziemi dały się słyszeć głosy i wtedy chłopiec pospiesznie zapytał: „Boże, jeśli muszę już opuścić Niebo, to powiedz mi jakie jest imię mojego anioła?” Odpowiedział mu Bóg: „Jej imię jest nieważne. Będziesz ją wołał po prostu – Mamo.”
Alice spojrzała sennym wzrokiem na bladą twarz kobiety, siedzącej tuż przy niej.
— To ty jesteś moim aniołem, mamusiu?
— Tak, a ty jesteś moim aniołkiem. — Uśmiechnęła się Jane, głaszcząc po głowie córkę.
— I będziesz mnie bronić?
— Będę. Zawsze będę.
— Przed potworami też? — dopytywało się dziecko, kurczowo trzymając w rączkach brzeg kołdry.
— Zwłaszcza przed potworami. Żadna bestia nie skrzywdzi mojej małej Alice.
— To dobrze — powiedziała dziewczynka, ziewając.
Jane poprawiła jeszcze jej okrycie i ucałowała w czoło.
— Śpij dobrze, mój aniołku.
Alice uśmiechnęła się z zamkniętymi oczkami, a matka po cichu wyszła z pokoju, zostawiając uchylone drzwi.
Kobieta z bladym uśmiechem wpatrywała się w rosnące przed oknem róże.
Moja mała, kochana Alice — pomyślała z rozrzewnieniem i spojrzała na tarczę zegarka, który zawsze nosiła na ręku.
Nastolatka spóźniała się już dobrą godzinę, ale tym razem Jane postanowiła nie panikować. Na razie wystarczy kłótni. Spróbuje porozmawiać z córką na spokojnie, gdy wróci. Miała nadzieję tylko, że nic jej się nie stało.
Blondynka usiadła przed telewizorem w salonie i włączyła telewizor. Przez chwilę skakała po kanałach, próbując znaleźć coś ciekawego. W końcu zostawiła program, na którym właśnie można było obejrzeć wiadomości. Starała się na nich skupić, ale myśli wciąż krążyły wokół jej córki. Wiadomości się skończyły i zaczęły się reklamy, a po nich jakaś komedia romantyczna.
Gdzie do cholery podziewa się Alice? zastanawiała się Jane. Powinna już dawno być w domu.
Kobieta odczekała jeszcze chwilę i wyciągnęła telefon. Prawie od razu włączyła się automatyczna sekretarka. Zaniepokojona matka nacisnęła czerwony przycisk i położyła komórkę na szklanym stole. Nogi same zaprowadziły ją do barku. Otworzyła go i już miała sięgnąć po jedną z stojących tam butelek, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi frontowych. Cofnęła rękę i w mgnieniu oka znalazła się na korytarzu.
Alice, w końcu jesteś. Czemu nie odbierasz ode mnie tele... Jane urwała w pół zdania, dopiero teraz zauważając zmianę w wyglądzie córki. Coś ty zrobiła z włosami?
Nastolatka odrzuciła kosmyk do tyłu i wzruszając ramionami odpowiedziała:
Nic takiego.
Nic takiego?! Jak to nic takiego? dopytywała się matka zdenerwowanym głosem, ale po chwili przypomniała sobie o swoim postanowieniu i postarała się zapanować nad złością. Byłaś u fryzjera, tak?
Dziewczyna zrobiła jakąś dziwną minę, ale potwierdziła.
Sama?
A co to ma do rzeczy?
Po prostu staram się dowiedzieć, kto skłonił cię do czegoś takiego.
Daj spokój, mamo. Nikt mnie nie skłonił. W życiu są potrzebne jakieś zmiany. Blond już mi się znudził.
Jane popatrzyła na Alice z niedowierzaniem. Nie rozumiała postępowania swojego dziecka. Zmiany? Dobrze, ale dlaczego tak nagle?
Rozumiem zaczęła kobieta opanowanym głosem. Masz siedemnaście lat, niedługo skończysz osiemnaście. Tylko dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś? Mogłaś, chociaż zadzwonić i powiedzieć, gdzie jesteś. Martwiłam się.
Dziewczyna przez chwilę milczała, jakby zastanawiając się co powinna powiedzieć.
Sądziłam, że jak ci powiem to się nie zgodzisz i znów się pokłócimy. Dlatego wolałam postawić cię przed faktem dokonanym.
Alice, kochanie. Ja nie chcę się z tobą kłócić, ale wolałabym być informowaną o twoich planach.
— Ty też mi o wszystkim nie mówisz — odezwała się Ecila i popatrzyła mamie prosto w oczy, zastanawiając się czy wie ona o czym  mówi nastolatka.
Jane odwzajemniła spojrzenie, próbując odgadnąć co kryje się za słowami jej dziecka.
Czy to możliwe, że ona wie? Widziała mnie rano? A jeśli tak to, co mam robić? Unik?
— Myślę, że powinnaś pójść do pokoju i się przebrać, a ja zawołam cię, kiedy podgrzeję obiad — powiedziała w końcu kobieta.
Na twarzy brunetki pojawił się ironiczny uśmieszek.

— Jasne. 




Wiem, że dawno nic nie dodawałam, ale nie dałam rady. Koniec roku zbliża się wielkimi krokami, a ja miałam do zaliczenia dwa ważne sprawdziany. W końcu znalazłam chwilę i napisałam ten rozdział. Nie sprawdzałam go za dokładnie, więc mogą być błędy, za które Was przepraszam. Spróbuję w wolnym czasie poprawić. Moim zdaniem w tym rozdziale szału nie ma, ale Ecila dopiero się rozkręca. Kiedy następny rozdział? Nie wiem. W sobotę wyjeżdżam na kilka dni i znów nie będę mogła pisać. Postaram się dodać dwunastkę tak szybko jak będę mogła. Wiem też, że ma u niektórych z Was zaległości na blogach. Nadrobię, gdy wrócę z wycieczki. 
A i opowiadanie Jane z retrospekcji pochodzi z tej strony: http://alba-julia.pl/forum/viewtopic.php?p=40206
Bardzo mi się spodobało i pomyślałam, że w tym fragmencie będzie idealnie pasować. 

Obserwatorzy