Layout by Raion

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 8


"Dla tych, których kochamy, potrafimy być najokrutniejsi."
Veronica Rossi - Przez burzę ognia"

Alice rozsiadła się wygodnie na łóżku i rozłożyła na kolanach swój pamiętnik. Ostatnio opisała spotkanie z ojcem w sklepie i sen, jaki jej się przyśnił tamtej nocy. Sen, w którym główną rolę oczywiście odgrywała Ecila. Jednak to było pięć dni temu. Dzisiaj zdarzyło się coś innego. Coś co musiała zapisać.
Dziewczyna przygryzała lekko zatyczkę długopisu, zastanawiając się jak powinna zacząć. Rozejrzała się po dokładnie wysprzątanym pokoju, jakby tekst krył się gdzieś na jasnożółtych ścianach. Jej wzrok padł na brązowego misia, siedzącego na półce po drugiej stronie pomieszczenia. Dostała go od Annabelli na swoje dwunaste rodziny. Uśmiechnęła się do pluszaka i zaczęła pisać.
Moje życie bywa naprawdę dziwne. A zwłaszcza dzisiejszy dzień...
Alice myła dokładnie ręce, co chwila zerkając w lustro, jakby nagle miała wyskoczyć z niego Ecila. Każdego ranka, gdy budziła się ze snu, w którym główną rolę odgrywało jej odbicie, bała się spojrzeć w zwierciadło. Tylko że od ostatniego spotkania z brunetką minęło jakieś pięć dni. Nastolatka pokręciła bezradnie głową, wytarła dłonie puszystym ręcznikiem i odwróciła się. Już miała sięgnąć do klamki i wyjść z małej, ale schludnej toalety państwa Warmth, kiedy dobiegł do niej głos Matthew. Musiał być bardzo blisko, bo słyszała go całkiem dobrze, nawet przez drzwi.
— Robert, no co ty wygadujesz? Kiedy się spotkamy to wszystko ci... Oczywiście, że mi zależy... daj mi szanse wyjaśnić... dobra, no okey. Memorial Park o siedemnastej. Cześć.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi toalety. Dziewczyna odruchowo odskoczyła do tyłu, uderzając plecami o umywalkę. Jęknęła cicho i zaczęła rozcierać bolące miejsce.
— Jest tam ktoś?
— Tak, ale ja już wychodzę — zawołała Alice i zerknęła w lustro.
Widok uśmiechniętej Ecili sprawił, że serce blondynki zaczęło bić dwa razy szybciej.
— Nie chcesz się dowidzieć czy ten cały Robert to chłopak Matta? Jeśli tak, to wiesz co robić.
Nastolatka zasłoniła oczy dłońmi. Nie chciała widzieć, a tym bardziej słuchać brunetki. Odwróciła się napięcie tyłem do lustra i nawet nie sprawdzając czy Ecila już znikła, szybkim krokiem wyszła z toalety, wpadając przy tym prosto na Matthew. Chłopak przytrzymał ją delikatnie, chroniąc tym samym przed upadkiem, a Alice wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami.
— Już myślałem, że Chris znów zapomniał zgasić światło, a to jednak ty. Co się stało? Wyglądasz na wystraszoną, jakbyś zobaczyła ducha — zaśmiał się blondyn, nie wypuszczając dziewczyny z objęć.
Alice rozejrzała się zdezorientowania i odpowiedziała niepewnie:
— Nie ja tylko... to nic takiego.
— Na pewno? — dopytywał się zmartwiony Matthew, odgarniając blondynce zabłąkany kosmyk z policzka.
Dziewczyna wstrzymała powietrze. W tym momencie miała wrażenie, że ona mu się podoba. Ale to tylko złudzenie. To nie chłopak dla niej. Powinna o nim jak najszybciej zapomnieć. Tylko jak miała to zrobić? Przestać udzielać korepetycji jego bratu i omijać dom państwa Warmth szerokim łukiem? A może postarać się być obojętną wobec Matta? Czy jest to w stanie zrobić? Jest i zaraz to pokaże.
— Tak. Wszystko w porządku — odrzekła  stanowczo Alice i uwolniwszy się od pomocnych rąk chłopaka, skierowała się w stronę pokoju Christophera.
Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Chyba naprawdę zaczynam wariować. Widziałam dzisiaj Ecilę i to nie we śnie! A później Matt. Gdyby nie to, co mówiła Ann, to ta jego troska mogłaby dać mi nadzieję, ale to raczej niemożliwe, żeby był mną zainteresowany. Zresztą przekonałam się o tym później. Naprawdę coś jest ze mną nie tak. Posłuchałam mojej chorej wyobraźni i poszłam do tego parku, w którym miał się spotkać z jakimś Robertem. Na początku myślałam, że ich nie znajdę, że powinnam zawrócić, że to głupie. Ale znalazłam ich. Widziałam... Siedzieli na ławce. Wątpię, by mnie zauważyli. Byli zbyt zajęci sobą. Rozmawiali o czymś z przejęciem, a później... Powinnam była odejść. Powinnam była w ogóle nie przychodzić do tego parku. Jedynym plusem jest chyba to, że teraz już jestem pewna. Nie mam żadnych szans u Matta. Oni się tam całowali. Całował tego Roberta, a wcześniej patrzył na mnie z taką czułością. Wtedy, kiedy wybiegłam z toalety i na niego wpadłam. Ha! To też pewnie była moja chora wyobraźnia. Jestem głupia. Jestem bezgranicznie głupia. Pcham się tam, gdzie mnie nie chcą.
Alice rzuciła długopisem o drzwi i ze złocią zatrzasnęła zeszyt. Wtuliła twarz w poduszkę, ale nie płakała. Uważała, że ostatnio już wystarczająco wygłupiła się w sklepie.
— Nie będę płakać. Już nigdy nie będę płakać przez żadnego faceta — obiecała, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to samo powiedziała kiedyś jej własna matka.
***
Alice siedziała przy kuchennym stole i powoli jadła tosty, jakie mama zrobiła na kolację. Nie była głodna. Nie rozpaczała nawet, że nie może być z Matthew. Teraz zastanawiała się jak przekonać rodzicielkę, by ta pozwoliła jej za tydzień iść na urodziny Annabelli. Co prawda Ecila radziła jej kilka rzeczy, ale dziewczyna nie wiedziała czy może je wykorzystać. Czuła, że to nie całkiem fair w stosunku do mamy.
Jane przyjrzała się z troską córce. Była ona blada, dziwnie milcząca i nie miała apetytu. Według matczynej intuicji coś musiało się stać. Jednak, zanim kobieta o cokolwiek zapytała, Alice podniosła na nią wzrok i odezwała się:
— Mamo, od dłuższego czasu zastanawiam się jak ci o czymś powiedzieć. To jest dla mnie bardzo ważne, ale nie chcę cię denerwować i mam nadzieję, że mnie zrozumiesz.
Jane odstawiła kubek z kawą na stół. Miała złe przeczucia. Chociaż powinna się tego spodziewać. Jej córka prędzej czy później musiała się zakochać, kogoś sobie znaleźć. A ona powinna to zaakceptować. Ale Alice była taka wrażliwa, a chłopcy... Wielu z nich nie myślało poważnie o związku. Byli młodzi, mieli całe życie przed sobą, chcieli się bawić. Ale wiązać się na stałe? Jane przypomniała sobie jak to kiedyś było...
Młoda kobieta nerwowo krążyła po niewielkim pokoiku. Tomas miał się zjawić lada chwila, a ona musiała mu powiedzieć tak ważną rzecz. Bała się. Bała się, że nie będzie zadowolony. Bała się, że się nie ucieszy i ucieknie od niej jak najdalej. Ale może martwiła się na zapas? Może jego reakcja będzie całkiem inna? Pewnie będzie zaskoczony. Ona też na początku była. Ale teraz...
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi na dole oraz głos swojego ojca, który witał Tomasa i mówił mu, że wychodzi, by zostawić młodych samych. Słyszała skrzypienie drewnianych schodów. Chłopak był już coraz bliżej. Jane poprawiła kwiecistą sukienkę i niesforne, jasne loki. Zapukał. Dziewczyna pozwoliła mu wejść.
Był taki przystojny i uśmiechnięty. Biała koszula i czerwony tulipan w ręku. Zawsze przychodził do niej z kwiatami. Za każdym razem z innymi. Podszedł i wręczył jej roślinkę, całując przy tym w policzek.
Jane uśmiechnęła się niepewnie. Musiał wyczuć jej zdenerwowanie, bo zapytał:
— Wszystko w porządku, kochanie? Ostatnio źle się czułaś.
— Jestem zdrowa — odpowiedziała młoda kobieta i usiadła na łóżku.
Tomas zajął miejsce obok niej, ale wciąż przyglądał jej się uważnie.
— To co się dzieje?
Zawsze był dla niej dobry i miły. Chociaż Jane widziała te łobuzerskie błyski w oczach, które zdradzały, że Tom święty nie jest. A najlepszym tego dowodem była mała blizna nad prawym łukiem brwiowym, pamiątka po bójce z tamtego roku.
— Muszę ci coś powiedzieć — zaczęła mówić blondynka, skubiąc przy tym rąbek sukienki. — Te moje złe samopoczucie to nie żadna choroba. To też nie przemęczenie. Byłam u lekarza i...
— I? — chciał wiedzieć Thomas.
Jane bała się podnieść głowę. On się niczego nie domyślał. Nie miał pojęcia, co zaraz usłyszy. A najgorsze było to, że ona nie wiedziała jak zareaguje.
— Jestem w ciąży, Tom — wykrztusiła w końcu.
Mężczyzna natychmiast zerwał się z łóżka.
— To niemożliwe. Niemożliwe. Ty nie możesz być w ciąży. Jak to się stało?!
Jane zacisnęła dłonie na brzegu sukienki.
— Nie mów mi, że nie wiesz skąd się biorą dzieci.
Tomas spojrzał na nią zdziwiony. A może to była złość? Natychmiast znalazł się tuż przed nią. Ukląkł na podłodze i podtrzymując jej brodę, nie pozwolił, by odwróciła wzrok.
— Jesteś pewna?
— Tak.
— To niemożliwe. Zabezpieczaliśmy się.
— Oprócz jednego razu. To było dwa miesiące temu — przypomniała Jane.
Tom kręcił głową, jakby nie przyjmował tego do wiadomości. Nagle dziewczyna poczuła, że palce chłopaka zaciskają cię mocniej na jej brodzie i usłyszała:
— Jesteś pewna, że to ja jestem ojcem?
Tego było za wiele. Przyszła matka odepchnęła swojego chłopaka i wstała z łóżka.
— Jak możesz tak mówić?! Myślisz, że cię zdradzałam?! Jak... jak...
Thomas wciąż klęczał na podłodze, gdy zdenerwowana Jane miotała się po pokoju. Nerwowym gestem przeczesał dłonią włosy i odezwał się:
— Po prostu trudno mi w to wszystko uwierzyć. Nawet nie skończyliśmy studiów.
— A mi trudno uwierzyć, że do głowy mogło ci przyjść coś takiego. Nigdy bym cię nie zdradziła!
A później? Trzaśnięcie drzwiami, łzy, niedowierzanie, smutek, złość...
— Gdybyś się mamo zgodziła to byłoby naprawdę super.
— Skarbie, przejdź do rzeczy — ponagliła córkę Jane.
Dziewczyna spuściła głowę, ale zaraz ją podniosła i uśmiechnęła się niepewnie do mamy.
— Wiem, że nie przepadasz za Ann, choć nie wiem czemu, ale ona jest moją przyjaciółką i ma za tydzień urodziny, dlatego chciałabym na nie pójść. W sobotę — powiedziała jednych tchem nastolatka.
Jane spodziewała się, że usłyszy coś zupełnie innego, więc nie wiedziała się czy teraz powinna się cieszyć czy nie. Na razie ograniczyła się do zmarszczenia brwi i spoglądania na córkę z powagą.
— Więc Annabella ma urodziny — powiedziała powoli, jakby zastanawiając się nad każdym słowem. — Rozumiem. A gdzie odbędzie się przyjęcie?
— W klubie Jamesa.
— W klubie? — Mina mamy Alice nie wróżyła nic dobrego. — Czyli zero dorosłych i dużo alkoholu.
— Nie przesadzaj mamo. Dorośli będą. Ochrona, barmani... A alkohol? Przecież wiesz, że ja nie piję i mogę, choćby przysiąc ci, że nie zobaczysz mnie po tych urodzinach pijanej.
Jane spojrzała na córkę sceptycznie. Nie to, że jej nie ufała, ale jednak pamiętała jak to ona kiedyś była młoda. Czego to się nie mówiło rodzicom, by pójść na imprezę.
— Dużo osób tam będzie?
Alice westchnęła ciężko. Nie podobało jej się to przesłuchanie, ale wciąż liczyła na to, że mama jednak pozwoli jej pójść.
— Nie wiem. Trochę ich będzie.
— A co z klasówką z historii? Kiedy zdążysz się na nią nauczyć?
— Jest jeszcze niedziela, a poza tym pouczę się trochę w piątek po szkole. Mamo, no... Dam radę.
Jednak Jane nie dała się tak łatwo przekonać.
— A co z Ruby? Ona też tam będzie?
— Tak. I rozmawiała z tatą. Mogę się z nimi zabrać, a później wrócę taksówką.
— No dobrze, dobrze... — wymamrotała mama Alice i upiła łyk kawy — A co z prezentem? Kieszonkowe w tym miesiącu dostałaś i ja nie mam zamiaru...
— Mam swoje oszczędności, więc o pieniądze nie musisz się martwić.
Kubek z hukiem znalazł się z powrotem na stole, a Jane pochyliła lekko w stronę córki.
— Nie martwię się o pieniądze. Martwię się o ciebie! Jeszcze tak mało wiesz o życiu... Na ilu takich zabawach byłaś? Wiesz co się dzieje na osiemnastkach w Huston? Alkohol, narkotyki...
— Mamo — przerwała kobiecie Alice. — To tylko osiemnastka Ann, a nie... no nie wiem!
— Nie podoba mi się to, kochanie.
— Mówisz, że nie zam życia. Ale ty nie dajesz mi go poznać. Chcesz mnie chronić. To dobrze, ale... daj mi żyć. Te urodziny są dla mnie bardzo, bardzo ważne. Ann jest moją przyjaciółką. Znam ją od dziecka. Proszę cię, mamo.
Jane wstała i zaczęła zbierać talerze. Nie miała pojęcia co robić. Widziała jak bardzo zależy Alice na tym, by pójść na przyjęcie, ale z drugiej strony strasznie się o nią bała. Może i minęło kilkanaście lat od tamtej, pamiętnej nocy, ale ilekroć kobieta o niej pomyślała strach ją paraliżował. Była wtedy przecież w wieku swojej córki.
Alice zaczęła się denerwować. Ta rozmowa nie przebiegała tak jak to sobie zaplanowała. Musiała coś zrobić. Zerwała się z krzesła i podeszła do mamy, która zabierała się za zmywanie naczyń.
— Czemu mi to robisz? Czemu mnie krzywdzisz?
Jane o mało co nie upuściła talerza, słysząc oskarżenia córki.
— Ja cię krzywdzę? Robię wszystko, by zapewnić ci godne życie. Pracuję, opiekuję się tobą.
Alice spuściła głowę, czuła się paskudnie, kiedy pomyślała o wcieleniu w życie kilku rad Ecili, ale jeśli to miało pomóc...
— Mamo... — Głos nastolatki zadrżał. — Zawsze robię to, o co mnie prosisz. Staram się jak mogę, żebyś była ze mnie dumna. Nie chcę sprawiać ci kłopotów. Wiem jak było ci ciężko po rozwodzie. Zresztą przed nim też.
Jane zostawiła naczynia i odwróciła się w stronę córki. Obawiała się, że jeszcze chwila i wejdą na grząski grunt. Nie chciała rozmawiać o swoim małżeństwie. Nie lubiła wracać do przeszłości. Rozpamiętywanie jej nie przynosiło zazwyczaj niczego dobrego. No, chyba że butelkę dobrego alkoholu, który niczym magiczny lek koił smutki.
— Czasami sobie myślę, że gdyby nie ja to...
— Nie mów tak — wykrztusiła matka przez zaciśnięte gardło. — Jesteś dla mnie wszystkim.
Alice płakała. Tego akurat nie musiała udawać. Było jej wstyd. Specjalnie wpędzała swoją rodzicielkę w poczucie winy. Jak nisko można jeszcze upaść? Czuła się strasznie. Jej mama mocno ją tuliła, a ona wiedziała, że już nie może się wycofać.
— Kocham cię mamo i jeśli naprawdę aż tak się o mnie martwisz to zostanę w domu. Zrezygnuję, chociaż naprawdę bardzo mi zależy. Widziałam nawet już odpowiedni prezent dla Ann i... ale to nieważne. Nie chcę, żebyś się o mnie martwiła i płakała przeze mnie.
Jane odsunęła się od córki i otarła kilka słonych kropel, które spływały po jej policzkach. Ona także czuła się winna. Alice rzadko tak na coś nalegała, rzadko ją o cokolwiek prosiła aż z takim uporem, a ona przez swój irracjonalny strach jej odmawiała.
— Ja też cię kocham i też nie chcę żebyś płakała, dlatego... pozwalam ci iść na te urodziny.
Nastolatka w pierwszej chwili myślała, że się przesłyszała. A jednak jej się udało! Posłuchała Ecili i udało się. Cieszyła się, ale jednocześnie było jej bardzo głupio, że tak postąpiła z mamą.
— Naprawdę?
Jane pokiwała głową w milczeniu, a dziewczyna objęła ją i wyszeptała z przejęciem:
— Obiecuję, że nie będziesz tego żałowała. Wrócę o dwunastej. Przysięgam.
Mama odsunęła się odrobinę od córki i przyjrzała się jej uważnie.
— Mam nadzieję, że to ty nie będziesz tego żałowała i nie baw się w Kopciuszka, nie o dwunastej, tylko na dziesiątą masz być w domu.
— Ale... To może, chociaż jedenasta.
— Nie targuj się ze mną. Dziesiąta i koniec kropka albo nigdzie nie idziesz. Wybór należy do ciebie.
Alice uśmiechnęła się lekko, ale w końcu się zgodziła. Lepsze to niż nic. 





W końcu udało mi się dodać kolejny rozdział. Teraz będą one publikowane co dwa tygodnie. Ja będę miała więcej czasu na pisanie, a Wy na czytanie :)
Mam też dwa pomysły na zakończenie tej historii i stąd moje pytanie:
Jak Wy chcielibyście aby zakończyło się to opowiadanie?
a) bardziej szczęśliwie dla Alice
b) mniej szczęśliwie dla Alice
Możliwe, że moje plany i pomysły mogą ulec zmianie, ale jestem ciekawa Waszego zdania.


niedziela, 2 marca 2014

Informacja

Rozdziały piszę na bieżąco, a ostatnio nie miałam na to zbyt wiele czasu. Do tego od poniedziałku czeka mnie powrót do szkoły i sporo nauki, dlatego ogłaszam, że ósmy rozdział pojawi się dopiero 15-16 marca. I chyba kolejne rozdziały będę publikowała co dwa tygodnie.

Obserwatorzy