Layout by Raion

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 21

"Inteligencja tej kobiety, 
choć w ogóle nie wyglądała na inteligentną, 
czyniła w niej diablicę".
Eric-Emmanuel Schmitt "Trucicielka"

Mimo zbliżającego się końca roku i swobodnego podejścia nauczycieli do lekcji szkoła dla Ecili była istną torturą. Głównym problemem była nuda. Żeby nikt nie miał do niej pretensji musiała siedzieć w klasie i umierać z frustracji. Annabella od wczoraj się do niej nie odzywała, a Ruby nie pojawiła się w szkole, toteż dziewczyna skazana była na własne towarzystwo. Miała, co prawda, ochotę podejść do Victorii i pogadać o dalszym planie rozdzielenia rodziców, ale blondynka otoczona była irytującymi bliźniaczkami, a poza tym nie wyglądała jakby była ciekawa, co dzieje się z jej matką. Chyba że tak dobrze udawała.
    Wychodząc ze szkoły po ostatniej lekcji Ecila zerknęła w stronę Ann i ich spojrzenia się spotkały. Szybko jednak przyjaciółka odwróciła wzrok i zaczęła wesoło rozmawiać z drobną szatynką, z którą chodziła na francuski. Siedemnastolatka zacisnęła pięści.
    Jeśli myśli, że będę ją przepraszać, to się grubo myli pomyślała. Ja nie zrobiłam nic złego.
    W domu nie zastała nikogo. Thomas, rzecz jasna, był w pracy, a Amber pewnie biegała po centrum handlowym albo siedziała w salonie piękności. Ecila była głodna. Zaczęła szperać w lodówce i natknęła się na dużą butelkę z jakimś zielonym płynem. Otworzyła ją i powąchała. Substancja, czymkolwiek była, cuchnęła okropnie. Dziewczyna skrzywiła się i odstawiła butelkę z powrotem do lodówki. Wątpiła, by należała ona do jej ojca, a skoro nie do niego, to z pewnością do Amber.
    — Jeśli to coś smakuje równie paskudnie jak pachnie, to ja dziękuję za taki eliksir młodości — mruknęła, będąc pewną, że to właśnie jest przeznaczeniem tej obrzydliwej cieczy. — Jeśli tak dalej pójdzie to ta baba sama się wykończy nim ja zdążę to zrobić.
    Z kanapką w ręce opuściła kuchnie i udała się do swojego pokoju. Panował tam straszny bałagan, ale nie przeszkadzało to Ecili w najmniejszym stopniu. Jakby powiedział Einstein: Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, czego zatem oznaką jest puste biurko?
    Mimo wszystko, gdy brunetka skończyła jeść, podniosła z podłogi kilka brudnych ubrań i podążyła do łazienki. Wrzuciła rzeczy do pralki i już miała nastawić pranie, kiedy to zauważyła wiszącą na drzwiach białą sukienkę Amber. Wyglądało na to, że i ona potrzebowała prania. Dziewczyna wzięła ją, przyjrzała się metce i także umieściła w pralce, która po chwili zaczęła szumieć.
    Zdążyła jeszcze przebrać się ze szkolnego mundurka w wygodne, czarne jeansy i szarą koszulkę, by mieć wystarczająco dużo czasu dotrzeć na spotkanie z Benem. On oczywiście nie wiedział, że to ona się stawi zamiast Ann, ale niedługo miał się o tym przekonać.
    Opuszczona fabryka była tak naprawdę dużym, zardzewiałym hangarem, stojącym na uboczu. Wpółotwarte drzwi zaskrzypiały cicho, gdy dziewczyna przez nie wchodziła. Światła dostarczały niewielkie, zakratowane okna, umieszczone tuż pod sufitem.
    — Ann? — usłyszała męski głos, który rozniósł się echem po sali.
    Brunetka nie była pewna co powinna odpowiedzieć, więc milczała.
    Jednak szybko dostrzegła idącą w jej kierunku postać.
    — Wiedziałem, że przyj... Kim ty do cholery jesteś?
    Chłopak zatrzymał się w smudze światła, ze trzy metry przed Ecilą. Miał na sobie ciemnozieloną bluzę i wytarte spodnie, a w jego brązowych włosach tańczyły promienie słoneczne. Wyglądał na zmęczonego, ale i zaskoczonego.
    — Przyjaciółką Ann. Chodzimy razem do szkoły.
    Ben włożył ręce do kieszeni i przez chwilę bujał się na piętach, nie odrywając wzroku od nastolatki.
    — Po co cię tu wysłała? Miała przyjść sama.
    — Nikt mnie tu nie wysłał. Ann nic nie wie. Mam interes.
    — Gówno mnie to obchodzi. Ona tu miała być! — zdenerwował się Benjamin.
    Ecila poczekała aż echo umilknie i przemówiła spokojnym głosem.
    — Z tego co się orientuję nie jesteś w najlepszej sytuacji, by wybrzydzać. Potrzebujesz pomocy. Od Annabellii jej nie dostaniesz, ale ja mogę ci się przydać.
    Chłopak podrapał się po policzku, a następnie podszedł bliżej, wciąż mierząc brunetkę wzrokiem. Okrążył ją jak jastrząb szukający zdobyczy. Tyle że Ecila wcale nie była zdobyczą. Ona to wiedziała i on też to czuł.
    — Nie podobasz mi się.
   — Nie muszę — odpowiedziała dziewczyna, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że Ben wcale nie ma na myśli aspektów fizycznych. On jej nie ufał. — Będę dla ciebie pracować. To chyba najważniejsze.
    — Co chcesz robić?
    Sprawdza, ile wiem — pomyślała.
    — To, co miała robić Ann.
    — A dokładniej?
    — Nie ufasz mi.
    — Bo cię nie znam. Nie wiem nawet jak masz na imię.
    — Nazywam się Alice. Poznaliśmy się kiedyś.
    — Nie przypominam sobie.
    — Wtedy byłam blondynką.
    Ben ponownie wbił wzrok w dziewczynę, jakby wyobrażał ją sobie w jasnych włosach.
    — Może i tak — powiedział w końcu.
    Ecila postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Nie miała zbyt wiele do stracenia, ale za to mogła coś zyskać. Ryzyko się opłacało, a przynajmniej tak sądziła.
    — Przejdźmy do rzeczy — zaczęła. — Ty potrzebujesz kasy i ja potrzebuję kasy. Ty musisz się pozbyć towaru, a ja mogę go opchnąć komu trzeba za odpowiednią cenę. Mało tego. Znam kogoś, kto mi w tym pomoże.
    — Kogo?
    — Kumpla. Zaufany człowiek. Sam trochę bierze, więc za działkę zrobi wszystko.
    — Nie lubię wchodzić w interesy z ludźmi, których nie znam.
    — To weź mnie na okres próbny. Kupię od ciebie ze dwa gramy heroiny i sprzedam ją z zyskiem. Tylko jak najlepszej. Nie chcę jakiegoś gówna.
    — To drogi towar.
    — Może i tak, ale potrafię go sprzedać z zyskiem.
    Miała go. Ben nie był do końca zdecydowany, ale szala przechylała się na jej stronę. Widziała to. Wystarczyło na niego spojrzeć.
    Nerwowo uderzał dłonią o udo, jednocześnie wpatrując się w jakiś punkt za Ecilą. Zastanawiał się. Kalkulował zyski i straty.
    — Obojgu nam się to opłaci. Daj mi szansę, a sam się przekonasz — przekonywała.
    — Co na to Ann? — zapytał, wbijając spojrzenie w twarz nastolatki.
    — Mówiłam ci, że nic nie wie i się nie dowie. Ona będzie miała spokój, a my ubijemy interes.
    Chłopak zmrużył oczy i złapał Ecilę za ramię. Zabolało, ale nic nie dała po sobie poznać. Nawet nie mrugnęła, kiedy brunet pochylił się nad nią.
    — Lepiej mnie nie wykiwaj.
    — To ty mnie lepiej nie wykiwaj — warknęła, hardo wpatrując się w oczy dilera.
    Ben puścił ją i się roześmiał.
    — Przyjdź tu jutro o tej samej porze. Będę miał dla ciebie tę heroinę.
    — W porządku — odparła i powoli się wycofała.
    Siedząc już w autobusie Ecila wyciągnęła komórkę i wybrała numer Matthew. Miała jeszcze jedną sprawę do załatwienia.
    — Hej, Matt. To ja, Alice. Masz chwilę?
    — Aaa... hej. Ja... eee...
    W tle było słychać jakiś męski głos, dopytujący się, kto dzwoni.
    — Chciałam tylko powiedzieć, że z chęcią wpadnę na twój koncert. Zaproszenie dalej aktualne?
    — Tak, jasne.
    — To świetnie. W takim razie już nie przeszkadzam i do zobaczenia.
    — W porządku. Do zobaczenia.
    Matthew rozłączył się i spojrzał na szczupłego bruneta. Robert przyszedł do niego porozmawiać. Przeprosił go i wszystko sobie wyjaśnili.
    — Kto to był?
    — Znajoma.
    Chłopak zmrużył podejrzliwie oczy, ale pokiwał głową i nie wnikał za bardzo.
    — Jeśli to było coś ważnego, to mogłeś pogadać. Poczekałbym.
    — Nie, w porządku. Wszystko już załatwiliśmy.
    Robert zacisnął dłonie, by ukryć drżące palce. Brak narkotyku dawał o sobie znać. Pocił się, w nocy nie mógł spać, a w dzień jeść. Niby najgorsze pierwsze dni miał już za sobą, ale wciąż nie było z nim za dobrze. Nie wiedział, ile jeszcze wytrzyma.
    — Jak się czujesz? — zapytał Matthew, siadając obok bruneta.
    — Nie jest tak źle, naprawdę — skłamał.
    Matt dotknął policzka Roberta i przejechał delikatnie po cieniach pod jego oczami. Miał piękne niebieskie oczy, ale ostatnio straciły swój blask. Siedemnastolatek westchnął ciężko i oparł głowę o ramię blondyna.
    — Powinieneś pójść na odwyk.
    Robert drgnął nagle. Poderwał się z łóżka i obrzucił swojego, chyba znów obecnego, chłopaka dzikim spojrzeniem.
    — O co ci chodzi? Przecież przestałem brać, tak? Więc się odpierdol się do cholery! Zrobiłem co chciałeś!
    — Uspokój się, Rob. Przecież wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej. Myślę, że na odwyku będzie ci łatwiej. Specjaliści lepiej ci pomogą.
    — To nie myśl. Poradzę sobie. Nie potrzebuję lekarzy. Potrzebuję...
    — Czego?
    Brunet usiadł z powrotem na swoim miejscu i spojrzał w oczy Matthew. Rozdrażnienie i napady złości bywały nieodłącznym elementem zespołu odstawienia. Przechodził już przez to. Powinien bardziej nad sobą panować. Odetchnął parę razy głęboko, by się uspokoić.
    — To ciebie potrzebuję, Matt. Dla ciebie zrobię wszystko. Jeszcze się nie zorientowałeś?
    Chłopak uśmiechnął się i ujął dłoń Roberta.
    — Jestem przy tobie i nie mam zamiaru odchodzić. Zawsze będę o ciebie walczył, tak jak robiłem do tej pory.
    — Zastawiając mnie? — mruknął Rob.
    Matthew oparł się o ścianę i przyciągnął do siebie siedemnastolatka.
    — Musiałem tobą potrząsnąć.
    — Zrozumiałem aluzję. Mam się wziąć w garść.
    — Dokładnie. Zobaczysz, wszystko się ułoży.
    Blondyn spojrzał na swoje palce splecione z palcami Roberta, a później uniósł głowę. Chłopak opierał się o jego ramię i uśmiechał do niego. W tej chwili Matt był naprawdę szczęśliwy. Znów byli razem i może teraz uda im się pokonać nałóg Roba. Ponownie dostrzegł iskierkę nadziei.
    Będzie dobrze — powtarzał sobie Matthew. — Nie, będzie jeszcze lepiej niż do tej pory.
    Bo czy to nie jest miłość, kiedy patrzysz na drugą osobę i jesteś gotów skoczyć za nią w ogień? Czy to nie jest miłość, kiedy jedno jej spojrzenie, a na twojej twarzy pojawia się uśmiech? Czy to nie jest miłość, kiedy ukochana osoba cię zawodzi, ale ty potrafisz jej wybaczyć i powiedzieć: zacznijmy od nowa? Dla Matta to była miłość i gdy pomyślał o Alice i swoim wcześniejszym zainteresowaniu jej osobą, czuł wstyd. Robert nie był ideałem, ale był osobą, o którą Matthew chciał walczyć, bo wierzył, że warto. Alice była uroczą, sympatyczną dziewczyną, ale nie dla Matta. On już znalazł miłość. A jak to mówią: miłość góry przenosi. To czemu miałaby sobie nie poradzić z problemami Roberta?
***
 Gdy Ecila wróciła do domu zastała swojego ojca całującego się z Amber w kuchni. 
 Obrzydlistwo — pomyślała.
    Jednak nie musiała tego zbyt długo oglądać, bo Thomas dosyć szybko zorientował się, że ktoś właśnie im się przypatruje. Odsunął delikatnie kobietę, która posłała słodki uśmiech nastolatce.
    — Rozumiem, że kolacji nie będzie — mruknęła brunetka.
    — I tu się mylisz, kochanieńka.
    Ecila uniosła brwi i spojrzała z zaciekawieniem na naczynia, znajdujące się za Amber. Jeśli tam było coś, co ta kobieta samodzielnie ugotowała, to siedemnastolatka była gotowa wejść na stół i odtańczyć kankana.
    — Alice, pomożesz Am nakryć do stołu?
    — Jasne, tato — odezwała się i zmusiła do wesołego uśmiechu.
    Am, też coś. Co to w ogóle za zdrobnienie?
    Kiedy talerze i sztuczce znalazły się już na swoim miejscu Ecila czekała aż zadowolona Amber postawi przed nimi półmisek. W środku było coś, co przypominało makaron i chyba jakąś rybę.
    — Mmm... pięknie pachnie — powiedział Thomas.
    — Co to? — zapytała dziewczyna, gdy blondynka nakładała jej na talerz potrawę.
    — Łosoś w sosie sojowo-miodowym. Pyszny i zdrowy.
    Siedemnastolatka powąchała tego łososia w sosie, zanim spróbowała. Amber uśmiechnęła się do niej, ojciec tak samo. No cóż... Danie było całkiem smaczne. Aż trudno uwierzyć, że ta plastikowa lala potrafiła zrobić coś takiego.
    — Hmm... Rzeczywiście dobre. Chyba będę musiała wziąć od ciebie przepis.
    Kobieta roześmiała się i machnęła ręką.
    — Mogę ci zdradzić restaurację serwującą takie dania. Kucharz Jeffrey Harper jest moim dobrym znajomym i jestem pewna, że chętnie zdradzi ci ten przepis.
    — Czyli to jedzenie z restauracji?
    — No a skąd niby, głuptasie?
    — No jasne — zaśmiała się Ecila i spojrzała na tatę.
    Thomas wciąż się uśmiechał, ale chyba już nie tak entuzjastycznie. Pewnie on też myślał, że Amber ugorowała to osobiście. Co za pomyłka.
    Po łososiu przyszedł czas na deser. Szarlotka, rzecz jasna, z cukierni.
    — Tom mówił, że to twoje ulubione — powiedziała blondynka do nastolatki.
   — O tak, kocham szarlotkę, ale tata chyba bardziej — mówiąc to, Ecila obróciła się w stronę mężczyzny. — Pamiętasz jak mama co sobotę piekła szarlotkę? Zazwyczaj przez cały tydzień ją o to męczyliśmy i zawsze ustępowała. To było mistrzostwo w jej wykonaniu. Nie raz się śmiała, że to tym ciastem cię uwiodła, a ty nie potrafiłeś zaprzeczyć.
    — To teraz moja kolej uwieść twojego ojca tym wypiekiem skoro ma do niego taką słabość.
    Jak na dłoni było widać, że Amber jest zdenerwowana opowieścią brunetki, zwłaszcza że Thomas nie był w stanie zaprzeczyć. Rzucił nerwowe spojrzenie najpierw na swoją córkę, a później na nieszczęsny deser.
    Ecila nie za bardzo przejmowała się samopoczuciem kochanki Toma i spróbowała ciasta. Przeżuła kęs bardzo powoli, jakby testując smak i w końcu się odezwała.
    — Niezłe, ale moja mama zawsze dodawała do jabłek cynamonu i podobno coś jeszcze. Jakiś specjalny, rodzinny składnik, dzięki czemu szarlotka była obłędna. Jeszcze nie wyciągnęłam z niej co to takiego, ale mówię ci, Amber, nie da się podrobić jej ciasta. A tobie jak smakuje, tato? Nie jest to, co prawda, wypiek mamy, ale...
    — Jest smaczna, bardzo smaczna — powiedział szybko Thomas, ale wyglądał jakby ledwo mógł przełknąć swoją porcję.
    Prawdopodobnie reakcja mężczyzny spowodowana była wzrokiem kobiety, który sztyletował siedzącą przy stole dwójkę. Nagle blondynka wytarła usta serwetką i wstała.
    — Chyba się już najadłam.
    — O nie, obraziłam cię, Amber? — zapytała Ecila, wytrzeszczając oczy i w iście teatralnym geście, zasłoniła sobie usta dłonią.
    — Ależ skąd — mruknęła kobieta i uśmiechnęła się sztucznie.
    — Amber, skarbie, zostań z nami. Naprawdę jestem ci wdzięczny za zorganizowanie tej kolacji.
    Thomas spojrzał na swoją dziewczynę, sięgając po jej rękę. Natomiast blondynka uniosła dumnie głowę, odczekała chwilę i usiadła z powrotem na krześle.
    — Cieszę się, że to doceniasz, bo dla naszego związku jestem gotowa na naprawdę wiele. 
    Taa... Chyba dla pieniędzy mojego ojca — pomyślała siedemnastolatka. — Twoje niedoczekanie. 
    Po skończonej kolacji Ecila wróciła do swojego pokoju. Zrzuciła z łóżka stertę ubrań i sięgnęła po komórkę. Najpierw zadzwoniła do mamy, żeby ją uspokoić. Oczywiście Jane bardzo tęskniła za córką i obiecywała, że już niedługo wróci. Tak jakby nastolatka tego nie wiedziała. W następne kolejności dziewczyna zatelefonowała do swojego obecnego sojusznika.
    — Cześć, Victorio.
    — Alice?
    — A któż by inny. Spodziewałaś się, że Amber zadzwoni?
    — Dzwoniła do mnie.
    — Naprawdę? — zdziwiła się Ecila, kładąc się na łóżku, by po chwili przerzucić nogi przez poręcz. — I co?
    — To, co zwykle. Wychwalała twojego ojca pod niebiosa aż mi się niedobrze zrobiło. Nie mam pojęcia jak teraz zamierzasz rozbić ich związek, ale zrób to szybciej.
    — Spokojnie. Mam plan.
    — I pewnie mnie w niego nie wtajemniczysz? Tak było z tym całym zoo. Skąd ty w ogóle wytrzasnęłaś tego skunksa?
    — Nie wiem czy wiesz, ale niektórzy ludzi je hodują. Oczywiście wcześniej skunksy pozbawia się tych całych gruczołów i nie mogą wydawać tego obrzydliwego zapachu. No ale ja chciałam mieć skunksa z prawdziwego zdarzenia i powiedziałam, co trzeba właścicielowi sklepu. Dodatkowa zapłata czasem czyni cuda.
    — Jesteś obłąkana. W każdym razie ekipa, sprowadzona przez moją matkę, uporała się z twoimi zwierzakami i tym fetorem. Mówią, że zapach ma całkowicie zniknąć do jutra.
    — Tak szybko?
    — Spokojnie. Moja matka nie zamierza się zbyt szybko wyprowadzać od Thomasa. Skoro już się zadomowiła się w jego sypialni, to z pewnością ma nadzieje, że zabawi tam dłużej.
    — Ona śpi w gościnnym.
    Ecili odpowiedział śmiech Victorii i brunetka też musiała się uśmiechnąć.
    — Nie chcesz chyba powiedzieć, że ze sobą nie śpią?
    — W środę nie spali, ale temu akurat się nie dziwię, bo od Amber zajrzało skunksem. W czwartek mój tata miał nocny dyżur w szpitalu. A dzisiaj? Hmm... może coś wymyślę. Zarządzę jakiś maraton filmowy czy coś. Amber lubi horrory?
    — Nie znosi.
    — To świetnie. Spokojnie. Rozdzielę ich.
    — W porządku. Jak coś, to daj znać. Chętnie pomogę.
    — Będę pamiętała.
    Ecila szybko się wykąpała i przebrała w piżamę, a następnie wpadła do sypialni ojca. Był sam. Siedział przed laptopem, ale natychmiast podniósł wzrok na córkę. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. 
    Cud, że Amber jeszcze go tu nie dopadła — pomyślała.
    — Co powiesz na wspólny seans filmowy? Mamy kilka zaległych horrorów do obejrzenia.
    Thomas zerknął na laptop, a później na nastolatkę. Chyba był niezdecydowany.
    — Chcesz odmówić swojemu jedynemu dziecku? Nie daj się prosić. Niedługo mama wraca. Spędźmy ze sobą trochę czasu. Tato.
    Tom roześmiał się na widok błagalnej miny Ecili i pokiwał głową.
    — Ale ja wybieram film — zastrzegł.
    — W porządku, ale drugi. No wiesz, to kobiety mają pierwszeństwo — negocjowała z uśmiechem brunetka.
    — A właśnie. Będzie ci przeszkadzało jeśli zaprosimy na nasz seans Amber?
    — Ależ skąd, tatusiu. 

Obserwatorzy