„Aby znaleźć
miłość,
nie pukaj do
każdych drzwi.
Gdy przyjdzie
twoja godzina,
sama wejdzie do
twego domu,
w twe życie, do
twego serca.”
Bob Dylan
Sierpień
Jane weszła do
małego pubu. Był wieczór i zakończył się właśnie ciężki dla
niej dzień pracy. Ważni klienci się wycofali, szefowa była
wściekła, a do tego mieli kontrolę. Gorzej już być nie mogło.
Kobieta usiadła na wysokim taborecie
przy barze. Szybko podszedł do niej młody mężczyzna. Był krótko
ściętym brunetem o całkiem przystojnej twarzy i nosił czarną
koszulkę z nazwą pubu.
— Czego pani sobie życzy? —
zapytał, opierając się o ladę, by dokładniej przyjrzeć się
blondynce.
— Setkę, poproszę.
Mężczyzna uśmiechnął się ze
zrozumieniem.
— Beznadziejny dzień, co?
— Żebyś wiedział — mruknęła.
Wkrótce kieliszek pojawił się na
ladzie. Jane przez chwilę patrzyła na niego, mając małe wyrzuty
sumienia. Nie powinna pić. Ale z drugiej strony to był tylko jeden,
zasłużony kieliszek. Podniosła go powoli. Poczuła znajomą woń
alkoholu. Po jej plecach przebiegł dreszcz. I wtedy ją zobaczyła.
Dziewczyna była szczupła, niezbyt
wysoka i miała burzę blond włosów.
Alice
— natychmiast pomyślała. —
Co ona tu robi? Z kim przyszła?
Blondynka obróciła się i uśmiechnęła
do barmana.
— Już jestem, Sam.
— Spoko, Annie. Radzę sobie.
— To nie Alice — mruknęła Jane,
kiedy tamta ze śmiechem przechodziła za ladę.
Nagle kieliszek w dłoni kobiety zaczął
robić się ciężki, a woń alkoholu nie tak kusząca jak wcześniej.
Przed jej oczami pojawiła się twarz córki. Była zawiedziona.
Wyrzuty sumienia ponownie dały o sobie znać, ale tym razem okazały
się silniejsze.
Jane odstawiła
kieliszek i szybkim krokiem wyszła z baru. Wsiadła do samochodu,
zatrzaskując głośno drzwi. Chciała już być daleko, aby
przypadkiem nie zmienić zdania.
***
Alice siedziała
na łóżku Annabellii i zajadała się razem z nią lodami
czekoladowymi. Z tym tylko, że ona nie zagryzała ich ogórkiem.
Brzuszek brunetki urósł i był widoczny spod bawełnianej koszulki.
— Jak się czuje przyszła mama?
— Nie najgorzej, ale musiałam
zrezygnować ze spania na brzuchu — zaśmiała się.
— Obstawiam, że to będzie chłopiec,
bo strasznie zajadasz się kiszonymi ogórkami.
— Pożyjemy, zobaczymy.
— Nie rozumiem czemu nie chciałaś
wiedzieć o płci dziecka. Ja chyba umarłabym z ciekawości.
Ann uśmiechnęła się i odpowiedziała:
— Chcę mieć niespodziankę.
— A co z Benem? Odzywał się?
Powiedziałaś mu?
— Nie i nie powiem. Moje dziecko nie
potrzebuje takiego ojca. A zresztą słyszałam, że go zamknęli.
Będzie miał proces za nielegalne posiadanie broni i handel
narkotykami.
— To nieźle się wpakował.
— Na swoje własne życzenie.
Annabella pogłaskała się po brzuchu i
sięgnęła po kolejną łyżkę lodów. Wyglądała na całkiem
zadowoloną. Po dawnej depresji nie było śladu.
— A co z Felixem? — zapytała Alice
i od razu zauważyła, że jej przyjaciółka przestała się
uśmiechać.
— Nie obchodzi mnie to. Milczy.
— Niech spada na drzewo.
— Właśnie.
Alice westchnęła. Oparła się
wygodniej o poduszki i przełączyła muzykę w odtwarzaczu. Z
głośników popłynęła łagodna melodia.
— Słyszałaś o Victorii? —
zagadnęła Ann.
— Nie. A co?
— Podobno jej matka przygruchała
sobie jakiegoś nowego, bogatego kochasia i zaszła z nim w ciążę,
a Victoria zwiała z domu. Zabrała trochę kasy, kosztowności i
uciekła. Nikt nie wie gdzie jest. Zaginięcie zgłosiła jej ciotka,
a nie matka.
— Niezłe bagno — mruknęła
blondynka.
Żal jej było Victorii. Dziewczyna nie
miała lekko z Amber. Zostawała tylko nadzieję, że nic jej się
nie stało.
— Wiesz co? Zadzwońmy do Ruby.
Ciekawe jak się czuje — powiedziała Ann.
— W porządku.
— Podaj telefon z biurka, bo ja ledwo
mogę się ruszać.
— Nie przesadzaj. Twój brzuch jeszcze
nie jest taki duży — zaśmiała się Alice.
— Jeszcze? — zapytała Annabella,
udając oburzoną.
Blondynka oberwała poduszką i zaraz
obie zaczęły się śmiać.
— Dobra, dzwonimy.
Ruby szybko odebrała i wydawała się
szczęśliwa, że słyszy przyjaciółki. Mówiła, że miejsce jej
się podoba, ludzie są dla niej mili i czuje się lepiej.
— A wyrwałaś tam jakiegoś
przystojniaka? Lekarz? Pacjent? Wszystko jedno — roześmiała się
Ann, która miała wyjątkowo dobry humor.
— Przestań — mruknęła Ruby. —
Nie wyrwałam nikogo.
— Spokojnie, jeszcze ci się uda.
Wszystkie trzy
przez chwilę sobie żartowały i Alice poczuła, że jest naprawdę
dobrze. Znów były prawie normalnymi nastolatkami.
***
Ruby siedziała na
ławce przed ośrodkiem. Czuła się całkiem dobrze, a i pogoda
dopisywała. Świeciło słońce i było ciepło. Przerzuciła kartkę
powieści i dalej zagłębiła się w lekturze. Nagle przerwała,
zauważając że ktoś się do niej przysiadł. Podniosła wzrok i
zobaczyła chłopaka.
Był bardzo wysoki, szczupły, może aż
za bardzo, z ciemnymi włosami zabawnie sterczącymi na czubku głowy.
Do tego miał trochę zbyt odstające uszy, ale wszystkie
niedoskonałości rekompensowały niezwykle zielone, roziskrzone oczy
i przesympatyczny uśmiech.
—
Cześć.
—
Cześć —
odpowiedziała Ruby, czując się odrobinę niezręcznie.
Przypomniała sobie żarty Ann o
poderwaniu kogoś i jej policzki zaróżowiły się. Osobiście nie
sądziła, by mogłaby to zrobić. Nigdy nie uważała się za
piękność. Nie określiłaby się nawet słowem ładna, a teraz z
pewnością wyglądała jeszcze gorzej niż zwykle. No dobra, schudła
i to sporo, ale przez chemioterapię straciła włosy, więc była
zmuszona do noszenia chusty na głowie. Do tego skóra jej
poszarzała, a cienie pod oczami nadawały jej wygląd jakiejś
zmory. Przynajmniej jej zdaniem.
—
Nazywam się Mark i jestem szczęśliwym posiadaczem jednej nerki. —
Usłyszała głos i pobrzmiewającą w nim wesołość.
—
Ruby. Posiadaczka raka, ale osobiście polecam jakieś inne
stworzonka —
udzieliła odpowiedzi w podobnym tonie.
—
Masz rację. Psy są dużo fajniejsze —
odparł ani trochę niezmieszany czy zniechęcony.
Oboje roześmiali się, a dziewczyna
poczuła zadziwiającą ulgę, że chłopak nie traktuje jej jak
osoby skazanej na śmierć, ale kogoś całkiem normalnego z kim
można pożartować. Brakowało jej tego ostatnio.
—
Co czytasz?
—
„Władcę Pierścieni. Drużyna Pierścienia”.
—
Czytasz pierwszy raz czy to powrót do lektury?
—
Pierwszy.
—
Hmmm... jak chcesz to mogę ci pożyczyć kolejny tom. Mam tę serię
w pokoju.
—
Przydźwigałeś tu całą powieść?
—
Dziwak ze mnie, co? —
zapytał z uśmiechem.
—
Ależ skąd —
powiedziała Ruby, ale widząc minę Marka parsknęła śmiechem.
On też się śmiał. To było dla
szatynki coś niewyobrażalnego. Do tej pory nie potrafiła swobodnie
rozmawiać z chłopakami, a tu, w sanatorium, kiedy jeszcze niedawno
jej życie odwróciło się do góry nogami przez chorobę, okazało
się, że jednak potrafi to zrobić.
—
Cieszę się, że cię spotkałem. Możesz mi wierzyć lub nie, ale
jakoś niełatwo znaleźć mi tutaj fanów Tolkiena.
—
Nie nazwałabym się jego fanką.
—
Ale czytasz „Władców”, to dobry początek.
Tak, to z
pewnością był dobry początek.
***
Alice wróciła od Ruby, która
przyjechała z sanatorium. Musiała przyznać, że jej przyjaciółka
ma się naprawdę dobrze i sprawiała ważnienie zadowolonej. Chociaż
to pewnie zasługa nie tyle leczenia, co Marka, wesołego sympatyka
książek fantasy. Nie mieszkał on w Houston, ale miał często
pisać do Ruby. Oby dotrzymał słowa, bo jak nie to Ann go szybko
dorwie i nawet ciąża jej w tym nie powstrzyma, a przynajmniej tak
obiecywała przyjaciółce.
W domu blondynka zauważyła zapalone
światło w kuchni. Poszłam tam i zobaczyła mamę, wspierającą
się o szafkę. Obok niej stała pusta butelka wina. Serce nastolatki
zamarło.
— Mamo.
Jane drgnęła. Natychmiast podniosła
głowę i zauważyła niepokojące spojrzenie Alice.
— Co ty robisz?
— Kochanie...
— Piłaś?
Kobieta zerknęła na butelkę i szybko
pokręciła głową, odsuwając od siebie sprawczynię całego zamieszania.
— Nie piłam. Oczywiście, że nie
piłam.
— To czemu ta butelka jest pusta? —
zapytała nastolatka oskarżycielskim tonem.
Jane spojrzała w oczy córki i odezwała
się spokojnie.
— Wino dostałam w prezencie, ale nie
wypiłam nawet kropli. Wszystko wylałam do zlewu. Przysięgam.
Alice przyjrzała się uważnie
rodzicielce. Wahała się przez chwilę, bardzo chcąc wierzyć, że
mama nie kłamała. Ostatecznie dziewczyna podeszła do Jane i
uścisnęła ją. Mówiła prawdę. Nastolatka nie wyczuła od niej
woni alkoholu. Wszystko było dobrze. Kamień spadł jej z serca.
Mama nie zaprzepaściła całej terapii.
— Nie zawiodę cię, Alice. Obiecałam.
— Wiem i jestem
z ciebie dumna, mamo.
***
Słysząc
nieustępliwy dzwonek do drzwi, James nie miał wyboru i sprawdził,
kim jest jego tajemniczy gość.
— Wszystkiego najlepszego, James.
W progu mieszkania stała Alice we
własnej osobie. Jej jasne włosy pociemniały od deszczu, a czerwona
koszula w kratę cała była w mokre kropki. Jednak na twarzy miała
szeroki uśmiech.
— Wejdź — powiedział. — Nie
wierzę, że wybrałaś się do mnie w taką pogodę.
— Uwierz mi, kiedy wychodziłam z domu
to wcale nie padało.
Dziewczyna z zainteresowaniem
przyglądała się niewielkiemu mieszkaniu, wyłapując ślady
remontu. Na przykład ściany zostały przemalowane. W przedpokoju
wstawiono szafkę, a w salonie wymieniono kanapę.
James z zaciekawieniem spojrzał na
białe pudełko, które nastolatka trzymała w rękach.
— Co tam masz?
— Cierpliwości. Najpierw chciałabym
dostać ręcznik.
— Oczywiście — uśmiechnął się
chłopak. — Gdzie ja mam głowę. Trzeba zadbać o tak wspaniałego
gościa, bo mi się jeszcze rozchoruje.
— Dokładnie.
— Pani pozwoli — James podał
dziewczynie swoje ramię. — Już prowadzę do łazienki.
I zaprowadził ją. Dał Alice żółty
ręcznik, a po chwili przyniósł jeszcze swoją koszulkę i
suszarkę.
— Może tu pani teraz okupować moją
łazienkę, a ja przyrządzę coś ciepłego — powiedział,
kłaniając się nisko.
Blondynka uderzyła go lekko w ramię,
śmiejąc się z jego wygłupów. Kiedy chłopak zniknął, Alice
szybko doprowadziła się do porządku. Zostawiła na sobie co prawda
jeansowe spodenki, ale z przyjemnością zamieniła mokrą koszulę
na duży, męski T-shirt. Sięgała już nawet po suszarkę, gdy jej
wzrok przyciągnął miętowo-cytrynowy szampon. Zawahała się przez
chwilę, a do głosu doszły senne wspomnienia. To była noc podobna
do tej. Zjawiła się w domu Jamesa niespodziewanie. Całkiem
przemoczona, a on otoczył ją opieką i...
— Nie, nie powinnam tego robić.
Jednak pokusa była naprawdę silna. W
końcu co złego jest w użyciu szamponu przyjaciela? To tylko
szampon. Sięgnęła po niego i umyła sobie włosy, zanim zdołała
się rozmyślić. Gdy wychodziła z łazienki pachniała Jamesem.
Zjawiła się w salonie dokładnie na
czas, by zobaczyć jak brunet ukradkiem próbuje dostać się do
tajemniczego pudełka.
— James! — zawołała z naganą w
głosie, niczym matka karcąca swoje dziecko.
Natychmiast się odwrócił z szerokim
uśmiechem bez cienia skruchy w ciemnobrązowych oczach. Miał psotną
minę, która mogła zwiastować, że udało mu się podejrzeć
prezent.
— Jesteś nie do wytrzymania.
— Odezwała się ta, co męczy
biednego solenizanta i oburza się, kiedy dręczy go ciekawość.
Alice prychnęła i podeszła do
stolika. Zerknęła z ukosa na Jamesa.
— Założę się, że i tak wiesz co
jest w środku.
— Tort czekoladowo-truskawkowy? —
zapytał niewinnie.
— Ciekawość to pierwszy stopień do
piekła, a poza tym... — Dziewczyna uniosła wieczko pudełka —
to masz rację.
Ich oczom ukazał się apetycznie
wyglądający torcik z ciemnego ciasta, pokryty czekoladową masą i
ozdobiony świeżymi truskawkami. Sam jego zapach doprowadziły
świętego do obłędu.
Alice spojrzała na Jamesa, który
uśmiechał się do swojego smakowitego prezentu. W myślach już
pewnie biegł po sztućce. Nagle jednak chłopak odwrócił wzrok od
ciasta i popatrzył na blondynkę z taką sympatią, że dziewczynie
serce mocniej zabiło.
— Wiesz jak bardzo cię uwielbiam?
Alice szybko przywołała się do
porządku i uniosła wysoko brwi.
— Bo przyniosłam ci coś co lubisz,
łakomczuchu?
— Między innymi, ale tak naprawdę
dlatego że jesteś aniołem. Zawsze o wszystkich się troszczysz.
Masz wielkie serce, Alice. Nie można cię nie uwielbiać.
Na usta dziewczyny wypłynął uśmiech.
Cieszyła się z tego co usłyszała, zwłaszcza że powiedział to
właśnie James.
— A teraz wybacz, ale lecę po
talerzyki i takie inne. Zaraz będziemy mieli wyżerkę.
Rozbawił ją jego entuzjazm, a już na
pewno to jak szybko udał się do kuchni. Alice skorzystała z okazji
i wyjęła z torebki dwie świeczki, wtykając je w tort, by
utworzyły liczbę dwadzieścia dwa.
— Gdy będziesz je zdmuchiwał to
pomyśl życzenie — powiedziała do Jamesa, gdy ten już wrócił i
zobaczył zapalone świeczki.
Brunet pochylił się i zamknął oczy.
Przez chwilę wyglądał na skupionego, ale zaraz nabrał powietrza i
zgasił płomienie świec. Po wszystkim uniósł powieki i spojrzał
prosto na Alice.
— Jak duży chcesz kawałek? —
zapytał, chwytając za nóż i talerzyk.
— Nie za duży — odpowiedziała
Alice, jednak było już za późno, bo James wręczył jej sporą
część ciasta.
— Proszę, tak od serca.
— Nie dam rady tego zjeść.
— Dasz, dasz, a jak nie, to chętnie
ci pomogę — zaśmiał się.
Dobry humor okazał się zaraźliwy i
wkrótce oboje siedzieli na sofie i z uśmiechami na twarzy zajadali
się tortem, wesoło przy tym rozmawiając.
Alice była szczęśliwa. Naprawdę
szczęśliwa. Zrobiła Jamesowi niespodziankę, wpadając dwa dni
przed jego kalendarzowymi urodzinami. Brunet także wydawał się
zadowolony z jej obecności, no i obecności smakowitego ciasta.
Wpatrywała się w chłopaka jak urzeczona, mając nadzieję, że
przy okazji nie zachowuje się jak idiotka, ale jemu to chyba nie
przeszkadzało. On też nie odrywał od niej wzroku. Było im razem
dobrze. Czuli się swobodnie we własnym towarzystwie i z
przyjemnością się przekomarzali.
— Mam dla ciebie coś jeszcze.
— Jeszcze jedna niespodzianka? Czym
sobie na to zasłużyłem?
— Hmm... — Nastolatka udała, że
się zastanawia. — No właśnie nie mam pojęcia. Chyba mam za
dobre serce. Oddam ten prezent komuś innemu.
Reakcja była natychmiastowa.
— No co ty! Nie ma mowy. Chcę chociaż
zobaczyć co to jest.
Alice wstała. Czuła, że chłopak
śledzi każdy jej ruch. Wzięła torebkę, którą zostawiła na
stoliku i wróciła do sofy. Przechodząc obok Jamesa potargała
jeszcze jego włosy i wyszeptała, pochylając się nad nim:
— Tylko żartowałam, głuptasie.
Kiedy spojrzał jej prosto w oczy,
poczuła ciarki przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Natychmiast się
odsunęła, chociaż nie wiedziała czemu nie zrobiła kroku naprzód.
Miała ochotę go pocałować. Jednak zamiast tego usiadła na sofie
i zaczęła grzebać w torebce.
— Proszę — powiedziała, wyciągając
w stronę Jamesa dwa bilety. — To na wystawę najnowszych modeli
samochodów. Pomyślałam, że ci się spodoba. Możesz zabrać ze
sobą jakiegoś kolegę albo swoją dziewczynę, jeśli będzie
chciała tam z tobą jechać.
Alice w myślach przeklęła, że
wspomniała o Silvii. Ale co tu się oszukiwać? To ta barmanka jest
dziewczyną Jamesa. Wrócił do niej, a to oznacza, że musi ją
kochać. Jak widać nie można mieć wszystkiego. Powinna zadowolić
się przyjaźnią.
— A może ty byś chciała się tam ze
mną wybrać? — zapytał ku zaskoczeniu Alice.
— Nie, raczej ja tam z tobą nie
pojadę. Zresztą, nie oczekuję na rewanż za to, że zaprosiłam
cię do teatru — powiedziała, będąc pewną, że właśnie o to
chodzi.
— To nie rewanż. Chętnie bym tam z
tobą pojechał, ale rozumiem. Nigdy nie byłaś fanką motoryzacji —
odparł niby to obojętnie, ale wyglądał na rozczarowanego.
— Nie to, że nie chcę z tobą tam
jechać — zaczęła wyjaśniać — ale wtedy mnie nie będzie.
Jadę w odwiedziny do taty do Nowego Jorku.
James trochę się rozchmurzył i zdołał
nawet uśmiechnąć.
— Może zabiorę tam Ann. Zna się na
autach nie gorzej ode mnie.
— Wiem. Zawsze za tobą łaziłyśmy,
doprowadzając do szaleństwa, a Annabella, o dziwo, nigdy nie bała
pobrudzić sobie rąk w warsztacie.
Oboje roześmiali się na wspomnienie
upartej brunetki w wyciągniętej koszulce, poplamionej smarem, która
powtarzała, że chce wiedzieć jak działa każda część w
samochodzie.
Gdy deszcz na dworze ustał, a godzina
zrobiła się już późna, Alice zaczęła zbierać się do wyjścia.
— Naprawdę chcesz się tłuc
autobusem o tej porze? To niebezpieczne. Spotkasz jeszcze jakiś
obleśnych typów. Może zostaniesz, zadzwonisz do mamy i wszystko
jej wyjaśnisz? Prześpisz się u mnie, a ja położę się na
kanapie. Wrócisz jutro rano.
Nieodparta wizja wspólnie spędzonej
nocy wróciła do Alice ze zdwojoną siłą. Dziewczyna przygryzła
wargę w zdenerwowaniu. Chciałaby zostać, ale jednocześnie
uważała, że nie powinna. Serce kłóciło się z rozumem.
Oczywiście nie wierzyła, że pomiędzy nią a Jamesem zaiskrzy tej
nocy tak jak wtedy, gdy dała przejąć władzę Ecili. Chłopakiem
kierowała tylko i wyłącznie troska, nic innego. W końcu nie dał
jej żadnego znaku, że ona może go interesować. A co jeśli
uczucia Jamesa do niej były tylko wyimaginowanym wspomnieniem,
iluzją jaką zaserwowała jej Ecila?
— Nie, nie chcę ci robić kłopotu i
nie chcę się tłumaczyć mamie.
— Co ty wygadujesz? To żaden kłopot.
Jesteś moim gościem i nie pozwolę ci samej włóczyć się po
mieście o tej porze. Chociaż cię odwiozę do domu jak tak bardzo
się upierasz, że chcesz wrócić.
— To naprawdę niepotrzebne. Poradzę
sobie.
— W porządku. Dzwonię po znajomego,
który ma taksówkę, skoro poprzednie dwie propozycje ci nie
odpowiadają.
Alice oczywiście
protestowała, ale James jej nie słuchał, zamawiając taxi. Kiedy
skończył rozmawiać dziewczyna stała już na korytarzu przed
frontowymi drzwiami, przestępowała z nogi na nogę i mięła w
rękach brzeg T-shirta.
— O Boże,
zapomniałam, że wciąż mam na sobie twoją bluzkę —
powiedziała, uświadamiając sobie, że jej ubranie prawdopodobnie
jeszcze wisi mokre w łazience.
— Spokojnie,
możesz ją pożyczyć. Zwrócisz mi przy okazji. No i twoja koszula
też tu niech zostanie i wyschnie. Na pewno nie zginie.
Alice zgodziła
się, że to całkiem logiczne i praktyczne rozwiązanie,
jednocześnie modląc się w duchu, by jej mama nie przyczepiła się,
że wraca w męskim T-shircie. Nagle James wyrwał ją z rozmyślań
nad reakcją Jane, mówiąc:
— Wiesz, że
jakiś czas temu mi się śniłaś? W tym śnie też przyszłaś do
mnie w taki deszczowy wieczór i miałaś nawet tę samą koszulę w
kratę. Dziwne, no nie?
Dziewczyna zmarła.
Pierwsze co jej przyszło do głowy to ten wieczór, kiedy Ecila
zjawiła się u Jamesa i poszli do łóżka. Alice dokładnie
pamiętała każdą minutę z tamtego wydarzenia, które wielokrotnie
odtwarzała sobie w pamięci. Jednak wydawało jej się
nieprawdopodobne, by i brunet miał tego typu wspomnienia. Inni nic
nie pamiętali z okresu, gdy do życia nastolatki wdarła się
Lilith. Dlaczego on miałby być wyjątkiem?
— Czy ja wiem
czy dziwne? Niektórzy śnią o swoich znajomych. A pamiętasz jakieś
szczegóły z tego snu? — zapytała, starając się by zabrzmiało
to swobodnie.
— A co, ciekawa
jesteś? — zaśmiał się James.
Alice wzruszyła
ramionami, wciąż wierząc, że to był tylko przypadek.
— Hmm... Jak już
mówiłem przyszłaś do mnie, wyglądając jak zmokła kura. Gadałaś
coś, że pokłóciłaś się z ojcem i ktoś się zabił na jakiejś
imprezie. Siedzieliśmy w salonie. Pamiętam, że piłaś gorącą
czekoladę. A później chcieliśmy oglądać jakiś film.
Wygłupialiśmy się.
Alice oparła się
plecami o drzwi. W ustach jej zaschło, a w głowie zawirowało.
Czuła, że za chwilę zemdleje. To, co mówił James było
niemożliwe. On nie mógł tego pamiętać! A jednak pamiętał. Śnił
o niej i o tamtym wieczorze. Dziewczyna opuściła głowę, nie mogąc
znieść uważnego spojrzenia chłopaka. Przygryzła wargę i
zaryzykowała, pytając:
— Co było
potem?
— Nic takiego —
powiedział James, ale kiedy Alice podniosła wzrok on szybko zerknął
w bok.
Kłamał.
Blondynka doskonale wiedziała co się dalej wydarzyło i on z
pewnością też to pamiętał, ale wolał milczeć. I szczerze
mówiąc Alice była mu wdzięczna, że nie zasypuje jej szczegółami
z ich wspólnej, wyśnionej nocy.
— Myślałam, że
przyśniło ci się coś dziwniejszego — zażartowała. — No
wiesz, że uciekaliśmy przed chmarą zombi czy coś.
James roześmiał
się i pokręcił głową. Jednak szybko skupił swój wzrok na
dziewczynie. Przyglądał się jej uśmiechniętej, lekko
zarumienionej twarzy z jakimś zainteresowaniem. Nagle w zamyśleniu
dotknął jednego z jasnych loków Alice i odparł:
— Najdziwniejsze
w tym śnie było to, że byłaś brunetką. Wyglądałaś inaczej,
ale kiedy ci się przyglądałem wiedziałem, że to na pewno ty.
— Skąd ta
pewność?
Chłopak spojrzał
prosto w oczy Alice. Wyglądał na całkiem poważnego.
— Niektórzy
mówią, że oczy są zwierciadłem duszy i wydaje mi się, że mają
rację, przynajmniej w twoim przypadku. To one utwierdziły mnie w
moim przekonaniu.
Dziewczyna
przerwała kontakt wzrokowy. Była zmieszana. Nie spodziewała się
takiego wyznania. Nie wiedziała co zrobić. Ecila pewnie poszłaby
na całość, ale akurat ona nie powinna być wzorem do naśladowania.
A Alice nie była pewna czy starczy jej odwagi by zaryzykować.
Nagle w zapadłej
ciszy rozbrzmiał dźwięk telefonu. James odebrał komórkę i po
bardzo krótkiej rozmowie westchnął, informując nastolatkę, że
taksówka już przyjechała.
— W takim razie
muszę się zbierać — mruknęła dziewczyna, sięgając do klamki.
Jednak kiedy jej
dłoń dotknęła zimnego metalu, poczuła nagły przypływ odwagi.
To był impuls. Raz kozie śmierć. Odwróciła się do bruneta.
— James...
— Alice...
Oboje zrobili krok
w swoją stronę. On się pochylił, a ona w tym samym czasie uniosła
odrobinę na palcach. Ich usta zetknęły się w pocałunku. Dłonie
Alice spoczęły na męskim karku, jej palce wczepiły się w ciemne
włosy. Natomiast ręce Jamesa oplotły talię osiemnastolatki.
Przyciągnął ją bliżej siebie. Chwilę później blondynka
została przyciśnięta do drzwi. Całowali się, zapominając o całym
świecie, a już na pewno o czekającej taksówce. Przerwali dopiero,
gdy zaczęło brakować im tchu. Wciąż jednak stykali się czołami,
starając się odzyskać oddech.
— Powinnam już
iść — powiedziała niechętnie Alice, próbując znów
racjonalnie myśleć.
— Powinnaś —
wymruczał James, śledząc ustami szczękę dziewczyny.
— Naprawdę
powinnam.
— W porządku —
westchnął brunet, puszczając Alice i robiąc krok do tyłu. —
Daj znać, gdy wrócisz już z Nowego Jorku.
— Masz to u mnie
jak w banku.
James uśmiechnął
się, a Alice już wychodziła z mieszkania. Oboje niechętnie się
rozstawali, ale byli pewni, że wkrótce się zobaczą. Pewni, że
ten wieczór był niezwykłym początkiem czegoś innego niż
normalna przyjaźń.
***
Alice przechadzała
się między wieszakami z ubraniami w sklepie. Właściwie nie
szukała niczego konkretnego, ale chciała jakoś spożytkować czas
oczekiwania na ojca. Mieli się razem wybrać na lunch.
Do Nowego Jorku
przyleciała dwa dni temu i spędziła je w naprawdę miłej
atmosferze z Thomasem. Obejrzała jego niewielkie, ale eleganckie
mieszkanie w samym centrum miasta. Byli razem w niedzielny wieczór w
teatrze na najnowszej sztuce, a w planach mieli jeszcze wyjście do
kina.
Dziewczyna
uśmiechnęła się i zaczęła oglądać kolorowe ubrania, idealne
na lato. Spodobała jej się zwiewna, turkusowa sukienka na
cieniutkich ramiączkach. Nie mogła tylko znaleźć swojego
rozmiaru. Rozejrzała się więc dookoła w poszukiwaniu
ekspedientki.
Jedna z nich stała
całkiem niedaleko i układała bluzki. Miała na sobie jeansowe
spodenki i biały T-shirt z przypiętą do niego plakietką. Jasne
włosy z brązowymi pasemkami związała w wysoki kucyk.
— Przepraszam,
mogłaby mi pani pomóc? — zapytała Alice i natychmiast zamarła,
gdy dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na nią.
Pociągła twarz,
lekko garbaty nos i niewielkie oczy, tym razem rozszerzone w szoku i
przerażeniu.
— Victoria? —
wyszeptała z niedowierzaniem. — Victoria Thorn?
— Ja... To...
Nie... — dukała ekspedientka, cofając się z naręczem ubrań. —
Pomyłka.
Alice ze
zdumieniem patrzyła jak jej dawna znajoma ze szkoły w popłochu
oddala się o mało co nie upuszczając, trzymanych w dłoniach
bluzek.
Niesamowite —
pomyślała. — Victoria Thorn uciekła z domu, pojechała
do Nowego Jorku i pracuje w butiku. Kto by pomyślał.
***
— Nie martw się,
mamo. Tak, u mnie wszystko w porządku. Tak. Wrócę jutro tym lotem,
o którym ci mówiłam. Tata mnie odwiezie. Nie musisz... No dobrze,
przyjedź po mnie na lotnisko. Dobrze. Tak, dobrze. Ja też cię
kocham. Tak. Do zobaczenia. W porządku. Ja też się cieszę.
Alice odetchnęła,
gdy rozmowa z Jane dobiegła końca. Jej mama po okresie spokoju znów
zaczynała wariować i o wszystko się martwić. A to, że lot się
opóźni. A to, że Alice się źle poczuje. A to, że będą
turbulencje. A to, że pogoda się popsuje. A to, że stanie się coś
innego. Koszmar.
Dziewczyna oparła
głowę o ścianę i zamknęła oczy. No dobrze, jeśli miała być
sprawiedliwa to i ona się bardzo zamartwiała. O tatę, który od
wczoraj był nie w sosie i ukrywał jakiś problem. O mamę i o to
czy pod jej nieobecność wytrwała w trzeźwości. O Ruby, czy jej
stan się nie pogorszył. O Ann i jej dziecko, miała nadzieję, że
mimo wszystko u nich wszystko dobrze. O Jamesa, który dzisiaj
dzwonił i dopytywał się kiedy wraca oraz oznajmił, że muszą
poważnie porozmawiać.
— Wszystko w
porządku?
Alice otworzyła
oczy i popatrzyła na drobną brunetkę – niezwykle sympatyczną
pielęgniarkę Emmę. Z tego co wiedziała była ona tuż przed
trzydziestką i w następnym miesiącu miała wyjść za mąż.
— Tak. Wszystko
dobrze. Czekam na tatę.
— Tak myślałam.
— Uśmiechnęła się. — Jego zmiana już się skończyła i
pewnie zaraz powinien tu zejść, ale jak chcesz to możesz zajrzeć
do jego gabinetu. Założę się, że wiesz jak do niego trafić.
Alice przytaknęła
i z uśmiechem pożegnała Emmę, życząc jej wszystkiego dobrego.
Gabinet Thomasa
mieścił się na drugim piętrze i rzecz jasna drzwi były opatrzone
plakietką z jego nazwiskiem .
Nastolatka
chwyciła za klamkę i już w tej samej chwili wiedziała, że
popełniła błąd. Zza uchylonych drzwi dobiegł ją kobiecy głos.
— Daj spokój,
Tom. Odpuść sobie.
— Jennifer,
poczekaj. Posłuchaj mnie — błagał Thomas.
Alice przez chwilę
walczyła z pokusą, ale ostatecznie przegrała i zajrzała przez
szparę. W gabinecie znajdował się oczywiście jej ojciec i jakaś
kobieta w białym fartuchu. Oboje stali bokiem do drzwi, więc
dziewczyna zauważyła, że nieznajoma lekarka jest szczupła i o
głowę niższa od Toma, a jej brązowe włosy w falach spadają aż
do łopatek.
— Nie mamy o
czym rozmawiać — powiedziała, próbując wyszarpać rękę z
uścisku mężczyzny. — Zapomnijmy o tym co się stało i tyle.
— Próbowałem,
ale nie mogę. Zrozum, że...
— Nie —
przerwała mu Jennifer, wyrywając w końcu swoją dłoń. — To ty
zrozum, że ja mam męża i nie zamierzam się w nic pakować.
— Nie rób mi
tego, Jenny — jęknął Thomas. — Pamiętasz co nas kiedyś
łączyło i jeszcze niedawno...
— Pamiętam.
Pamiętam też z kim mam do czynienia. Nie oszukujmy się, ty nigdy
nie nadawałeś się do stałych związków. Jesteś dużym chłopcem,
szukającym przygód. Zawsze nim byłeś.
— Zmieniłem
się, Jenny.
— Wątpię, Tom.
A nawet jeśli ty się zmieniłeś, to ja wciąż jestem tą samą
Jennifer i właśnie dlatego nic z tego nie będzie. Kocham swojego
męża, Tom. Uczciwość i zaufanie były dla mnie zawsze ważne,
pewnie to pamiętasz, co?
— Wiem, Jenn.
Byłem wtedy strasznym idiotą.
— Owszem, ale to
stare dzieje. Nie wracajmy do tego.
— W porządku,
ale może chciałabyś się jednak spotkać na...
Jennifer
roześmiała się.
— Ale ty masz
tupet — powiedziała, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Nie,
Tom. Nie zechcę. Ułożyłam sobie życie i nie pozwolę, byś ty mi
je znów zepsuł. Chcesz utrzymywać ze mną kontakt, proszę bardzo,
ale tylko i wyłącznie zawodowy. Na nic innego nie licz. A teraz
wybacz, muszę już iść.
Alice szybko
odsunęła się od drzwi i oparła plecami o ścinę naprzeciwko
nich, akurat w momencie, gdy Jennifer wyszła na korytarz. Obie
spojrzały na siebie. Twarz lekarki była ładna. Miała kształtne
wargi, prosty nos i duże, zielone oczy, otoczone dobrze
wytuszowanymi rzęsami.
— Dzień dobry —
powiedziała Alice, a kobieta odpowiedziała jej tym samym i czym
prędzej się oddaliła.
— Co tu robisz,
córeczko? — zapytał, lekko zdenerwowany Thomas, co chwilę
zerkając w kierunku, w którym udała się Jennifer.
— Szukałam cię.
Emma powiedziała mi, że już skończyłeś pracę.
— Eee... A tak,
to prawda.
— Kto to był,
tato?
— Znajoma —
odpowiedział i zaraz zmienił temat. — Chcesz zjeść w domu czy
wolisz iść do restauracji?
— Możemy zmówić
coś i zjeść w domu.
Thomas kiwnął
głową i odwrócił się, by zamknąć gabinet.
— Ta kobieta
jest dla ciebie kimś ważnym, prawda tato? Dlatego jesteś ostatnio
smutny?
Klucz z brzękiem
upadł na podłogę.
— Nic z tych
rzeczy — powiedział Tom, podnosząc upuszczoną rzecz. — Kiedyś
była dla mnie ważna, ale to już skończone.
— Kochałeś ją?
A może wciąż...
— Na litość
boską, Alice!
— No co? W życiu
ludzie miewają kilka miłości.
Thomas spojrzał
na córkę z udręczoną miną i westchnął ciężko.
— Tak, kochałem
ją kiedyś, ale rozstaliśmy się przez moją własną głupotę.
Niedawno spotkaliśmy się znów i... sam nie wiem. Ale czego bym nie
czuł, to już za późno. Jennifer ma męża i jest szczęśliwa.
Zadowolona? Może powinnaś zostać psychologiem, Alice.
Zastanawiałaś się nad tym?
— Może —
uśmiechnęła się, dobrze wiedząc, że temat nieszczęśliwiej miłości jej ojca jest już zamknięty. — To co, wolisz chińszczyznę czy
coś włoskiego?
— Ty wybieraj.
— No dobrze.
Niech pomyślę...
Ale super, kolejny rozdział ;) moze zacznę od pytania, bo mam pewna wątpliwość, czy aby na pewno minęło wystarczajaco dużo czasu, by Ruby tak długo przebywała w tum ośrodku, a Ann miała juz tak duży brzuch? Ponadto w niektórych fragmentach trochę brakowało mi opisów.
OdpowiedzUsuńOk, teraz plusy: przede wszystkim fragment z Alice i Jamesem. To było lepsze niz ta wersja z Ecila, chyba dlatego, ze była juz prawdziwa. Podoba mi się,jak to wywazylas, zd widac, ze maja sie ku sobie, ale trochę sie boja. Jednak w końcówce spotkania na szczęście sie przełamali i to byli piękne. Nie moge sie doczekać, kiedy spotkają sie po powrocie Alice z NY.cieszę sie,Że przyjaciółki Alice sobie jakoś radzę, bardzo mi sie spodobał ten chłopak od książek ;). Ciesze sie tez, ze Jane nie dała sie alkoholowi i mam nadzieje, ze jest juz kU dobrej drodze, by przestać pic. Ojciec głównej bohaterki chyba faktycznie musi na spokojnie przemyślec swoje zycie i zdecydować, czy nadal chce grać wiecznego casanove, czy moze jednak jakoś sie ustatkować. Życzę szczęśliwego nowego roku i Zapraszam do mnie na rozdział dziewiąty i świeżo dodana dziesiątke na zapiski-Condawiramurs :)
Chyba nie do końca wiem o co Ci chodzi z Ruby. Ruby od początku lipca przyjmowała chemioterapię w szpitalu, a w sanatorium była w sierpniu pomiędzy jedną turą chemioterapii a drugą, by odpocząć i nabrać sił. Jej leczenie jeszcze się nie skończyło.
UsuńCo do Ann to w tym rozdziale jest mniej więcej w czwartym miesiącu ciąży. Z tym "wielkim" brzuchem dziewczyny sobie trochę żartują, ale myślę, że mimo wszystko już go trochę widać, zwłaszcza że Annabella była szczupłą dziewczyną.
Jeśli chodzi o opisy to rzeczywiście czasem mam z nimi trudności. Rozdziały i tak są długie, a akcja mknie do przodu, no i nie zawsze uda mi się wszystko tak ładnie opisać. Zresztą w następnym rozdziale (już ostatnim, nie licząc epilogu) zdarzy się jeszcze więcej i dowiesz się, co się ostatecznie stanie z Alice i Jamesem oraz z resztą bohaterów.
Dziękuję za komentarz i życzenia.
Ostaaatnim?!
UsuńCzy masz może jakieś plany na jakieś kolejne opowiadanie? :-)
Spokojnie, spokojnie. Plany na kolejne opowiadanie jest i nawet się pisze.
UsuńRozdział na dobrym poziomie, jak zresztą te dwa poprzednie. Mam nadzieję, że Ruby wyzdrowieje, a Ann urodzi bez kompilacji i wszystko będzie w porządku. W sumie trudno coś więcej napisać. Czekam na twoje nowe pomysły. Zapraszam też do mnie. Trochę mi ostatnio brakuje komentarzy, bo nie próżnowałam, jeśli chodzi o bloga z dalszymi losami książkowych bohaterów. Niedługo koniec roku. Jutro zacznę pisać coś na początek nowego cylku o Jane Eyre. Później dokończę historię o szkole Świętej Klary w Tuluzie. Także czekam i zachęcam do odwiedzin.
OdpowiedzUsuń