„Życie
jest zabawne, prawda?
Kiedy
już myślisz, że wszystko sobie poukładałeś,
kiedy zaczynasz snuć plany i cieszyć się
tym, że nareszcie wiesz, w którym kierunku zmierzasz,
kiedy zaczynasz snuć plany i cieszyć się
tym, że nareszcie wiesz, w którym kierunku zmierzasz,
ścieżki
stają się kręte,
drogowskazy
znikają,
wiatr
zaczyna wiać we wszystkie strony świata,
północ
staje się południem,
wschód
zachodem i kompletnie się gubisz.
Tak łatwo jest się zgubić.”
Tak łatwo jest się zgubić.”
Cecelia
Ahern „Na końcu tęczy”
Wrzesień
Gdy tylko Alice usłyszała, że Ruby
znów trafiła do szpitala pojechała tam po skończonych zajęciach.
Na oddziale onkologicznym była tak częstym gościem, że wiele
pielęgniarek znało jej imię i z chęcią się witało. Jedna z
nich, sympatyczna, jasnowłosa Liz, dobiegająca czterdziestki, gdy
tylko ją zobaczyła natychmiast podeszła i powiedziała w której
sali leży Ruby.
— Co z nią? — zapytała
zaniepokojona Alice.
— Nie jest najlepiej. Pan Hamster
wciąż przy niej przesiaduje. Biedactwo miała wczoraj wysoką
gorączkę. Prawdopodobnie będzie potrzebny przeszczep szpiku.
Alice szybkim krokiem udała się do
odpowiedniej sali. Już przez szybę widziała postać przyjaciółki,
tonącej w białej, szorstkiej pościeli. Na krzesełku obok drzemał
jej ojciec. Jego głowa leżała na ręce, którą opierał się o
stoliczek. Dziewczyna uchyliła drzwi i jak najciszej weszła do
pokoju. Kiedy przystanęła przy łóżku chorej, ta uniosła powieki
i uśmiechnęła się blado.
— Cześć — powiedziała, a jej
słaby głos był ledwie szeptem.
Alice przykucnęła przy łóżku.
— Cześć, Ruby — odezwała się
cicho. — Widzę, że zatęskniłaś za szpitalem.
— O tak, to bardzo ekskluzywny hotel.
Podają ci jedzenie do łóżka i tak dalej. Kto nie chciałby tu
wracać?
Blondynka zauważyła, że jej
przyjaciółka nabrała zwyczaju żartować ze swojego stanu zdrowia,
co czasem było śmiechem przez łzy. Alice też nie raz korzystała
z tego sposobu, by nie pokazać jak bardzo martwi się o Ruby.
— Jak się czujesz? Tylko mów prawdę.
— Zawsze mówię ci prawdę —
przypomniała. — Wiem, że tobie mogę. A co do mojego samopoczucia
to... jest lepsze niż wczoraj. Ale dalej czuję się strasznie
słaba. Lekarze szukają dla mnie dawcy szpiku.
Alice oparła głowę o łóżko,
zanurzając ją w kołdrze. Chciało jej się płakać, ale wolałaby
żeby Ruby tego nie dostrzegła. Poczuła na swoich włosach
delikatny dotyk.
— Gdybym tylko mogła zostałabym
dawcą — powiedziała Alice.
— Wiem to.
***
Alice wracała ze
szkoły i była już całkiem blisko domu, kiedy zobaczyła
Christophera, prowadzącego na smyczy labradora. Zadowolony ze
spaceru pies merdał ogonem, a dwunastolatek pomachał dłonią do
blondynki.
—
Cześć, Chris. Co słychać? —
zapytała Alice, ciesząc się z okazji, że może podpytać o
Matthew, którego nie widziała od dnia pogrzebu Roberta i zaczynała
się już o niego martwić.
—
W porządku, ale matematyczka znów nam dowaliła masę zadań. Baba
kompletnie zwariowała. Może wpadniesz do mnie jutro i mi pomożesz?
Za dwa tygodnie będę miał z tego sprawdzian i mama się wścieknie
jak go obleję.
—
Hmm... Właściwie to mogę zajrzeć na godzinę i coś ci
wytłumaczyć — powiedziała
lekko się uśmiechając.
—
Dzięki.
—
A co z... Co u Matta?
Christopher
skrzywił się nieznacznie i wzruszył ramionami.
—
Dzwoni od czasu do czasu, ale rodzicie i tak się strasznie martwią,
chociaż wujek mówi, że ma na niego oko.
Alice zmarszczyła
brwi, starając się zorientować o co chodzi.
—
Chwila... To Matt gdzieś wyjechał?
—
Nooo... Tak, do wujka. Nie wiedziałaś?
Dziewczyna
pokręciła głową i w zamyśleniu pogłaskała niecierpliwiącego
się Tajfuna.
—
Kiedy wyjechał?
—
Jeszcze w sierpniu, gdzieś tak pod koniec. Rodzicie stwierdzili, że
przyda mu się zmiana środowiska, zresztą Matt też nie chciał tu
już zostawać. Ale się porobiło, no nie?
—
Tak, porobiło się —
powiedziała smutno Alice, przypominając sobie pogrzeb Roberta i
udręczoną minę Matthew.
Październik
Annabella
usłyszała pukanie do drzwi swojego pokoju, a po chwili zobaczyła
uśmiechniętą twarz Alice.
—
O! Dobrze, że jesteś. Musisz mi pomóc —
powiedziała Ann i skinęła na przyjaciółkę, by ta podeszła
bliżej.
—
W czym? — zapytała, siadając
na brzegu łóżka, na którym wygodnie się ulokowała Annabella.
Brunetka pomachała
jej małym notesikiem i uśmiechnęła się tajemniczo.
—
No mów, o co chodzi?
—
Szukam imienia dla dziecka. Wypisałam tu sobie wszystkie godne uwagi
imiona dla chłopczyka i dla dziewczynki, ale nie mogę się
zdecydować.
Alice zaczęła
przeglądać zapisane kartki i aż uniosła brwi do góry.
—
Sporo tego.
—
Bo jest tyle fajnych imion. No na przykład Charlie albo Leo, Lucas
też jest ładnie, prawda? No a dla dziewczynki to może by tak...
Grace lub Evelyn, co ty na to? Myślałam też o Abigail.
Blondynka
westchnęła ciężko, nie wiedząc co doradzić przyjaciółce. Ann
widząc nietęgą minę Alice roześmiała się i sięgnęła po
chrupki kukurydziane.
—
Chcesz trochę? — zapytała.
—
Nie, dzięki.
—
Spoko, nie martw się. Do porodu coś wybiorę. —
Uśmiechnęła się i zaczęła wesoło chrupać. —
Wiesz, że dzwoniłam wczoraj do Ruby?
—
Tak?
—
Yhm. I cieszę się, że czuje się lepiej. Strasznie się o nią
martwiłam, ale na całe szczęście szybko znaleźli dawce. No i
pochwaliła się, że Mark ciągle do niej dzwoni i pisze. W życiu
do głowy by mi nie przyszło, że ich znajomość na odległość
się utrzyma. A tu proszę.
—
No ja też jestem tym mile zaskoczona —
przyznała Alice. — A może to ona ci doradzi jakie imiona wybrać?
— Pytałam już.
— I co?
— Ruby
zaproponowała, by dziewczynkę nazwać Lily, a jeśli urodzi się
chłopiec to Jonathan.
Alice roześmiała
się.
—
Każda z nas ma inne typy.
—
Ty jeszcze swoich nie przedstawiłaś —
powiedziała Annabella i przybrała oczekujący wyraz twarz,
głaszcząc swój już duży brzuch. —
Słucham, co proponujesz?
Blondynka
w zamyśleniu podeszła do okna. Zastanawiała się jakie imiona
byłyby najlepsze. Jakie było najładniejsze imię dla chłopca? Od
razu przyszedł jej na myśl James, ale przecież Ann nie nazwie
swojego synka imieniem brata, mimo że to imię było jednym z
ulubionych Alice. Dziewczyna uśmiechnęła się na wspomnienie ich
ostatniego wieczoru. Było bardzo, ale to bardzo miło.
— Al? Zasnęłaś
przy tym oknie?
— Nie —
zaśmiała się. — Po prostu się zastanawiam.
— Jak coś
wymyślisz, to daj znać — zażartowała Ann i znów zaczęła
pałaszować chrupki kukurydziane.
Alice spojrzała z
uśmiechem na przyjaciółkę.
— Może Nicolas
dla chłopca — podpowiedziała, a Annabella, która miała pełne
usta pokiwała głową i dopisała imię do listy w swoim notesiku.
— A dla
dziewczynki? — zapytała brunetka, gdy już przełknęła.
Alice znów
spojrzała na widok za oknem i dostrzegła, stojącą na chodniku
młodą dziewczynę. Jej jasne włosy, oświetlane promieniami
słonecznymi, rozwiewał wiatr.
— Michelle. —
To słowo samo wypłynęło z jej ust.
— Michelle —
powtórzyła Ann i uśmiechnęła się. — Piękne. Naprawdę mi się
podoba.
***
Alice z uśmiechem
na ustach obserwowała jak jej mama nerwowo przygładza
bladoniebieską sukienkę i po raz setny sprawdza czy żaden kosmyk
nie wymknął się spod koka.
—
Nie przejmuj się tak. Wspaniale wyglądasz —
powiedziała dziewczyna.
Jane odwróciła
się od lustra i spojrzała, na stojącą w drzwiach łazienki, córkę.
—
Oczywiście, że się nie przejmuję. To tylko kolacja w...
podziękowaniu.
Osiemnastolatka
roześmiała się i pokiwała z powątpiewaniem głową.
—
Naprawdę — upierała się kobieta. —
Peter zaprosił mnie w ramach podziękowań za pomoc. Przecież
mówiłam Ci, że jego księgowa poważnie zachorowała i potrzebował
kogoś natychmiast w zastępstwie. Niepotrzebnie doszukujesz się
jakichś ukrytych zamiarów.
Z
twarzy Alice nie wciąż nie znikał uśmiech, a Jane mimo zapewnień
o koleżeńskiej kolacji zarumieniła się jak nastolatka.
—
Może dla ciebie to niezobowiązująca kolacja, ale jestem pewna, że
nie dla Petera. Widziałam jak na ciebie patrzy, mamo.
—
Przesadzasz. Jestem pewna, że on nie myśli o mnie w ten sposób.
Jest ode mnie straszy o dziesięć lat, a cztery lata temu stracił
żonę. Ma dwóch dorosłych synów i z pewnością dość... nie,
nie ma nawet o czym mówić.
Alice
patrzyła jak jej mama macha ręką i z powrotem obraca się w stronę
lustra. Zaczęła przeglądać szkatułkę z biżuterią.
—
Weź te srebrne koczyki z małymi brylancikami, które dostałaś od dziadka — poradziła dziewczyna.
Jane
nie odezwała się ani słowem, ale posłuchała córki. Szybko
jeszcze umalowała usta bladoróżową szminką i spryskała szyję oraz nadgarstki ulubionymi perfumami.
—
Która godzina? — zapytała.
—
Masz jeszcze dziesięć minut. Chyba że Peter się spóźni.
—
Peter nigdy się nie spóźnia — powiedziała szybko kobieta i
dotknęła dłonią czoła. — Boże, co ja robię, Alice? Jestem
już za stara na randki.
Nastolatka
roześmiała się.
—
W końcu się przyznałaś, że to randka, a poza tym wcale nie
jesteś stara. Nie masz jeszcze czterdziestu lat, a nawet jeśli byś
miała, to kto zabroni ci bycia szczęśliwą?
—
Naprawdę nie masz nic przeciwko Peterowi?
—
Jeśli ty jesteś szczęśliwa to i ja jestem — powiedziała Alice
i pocałowała rodzicielkę w policzek.
Nagle
rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
—
To on — wyszeptała Jane i złapała się umywalki jakby bała się,
że ktoś zechce ją porwać. — Nie mogę. Nie mogę z nim iść.
Alice
ze zdumieniem wpatrywała się w panikującą mamę.
—
Powiedz mu, że źle się czuję.
—
Zwariowałaś?
Gość
zadzwonił ponownie, a nastolatka złapała rodzicielkę za rękę i
prawie siłą wyciągnęła z łazienki.
—
Alice, ty nie rozumiesz. Ja nie byłam na randce od... od... prawie
dziewiętnastu lat. Ośmieszę się tylko.
—
Ośmieszysz się jeśli się teraz wykręcisz. Idź. — Córka
popchnęła matkę w kierunku frontowych drzwi. — On tam czeka.
Idź!
Jane
przez chwilę stała jak skamieniała, a Alice przestraszyła się,
że kobieta zaraz ucieknie, ale ku uldze osiemnastolatki, w końcu
otworzyła drzwi i wpuściła do domu Petera.
Mężczyzna
dobiegał pięćdziesiątki, ale wciąż był szczupły i przystojny.
W eleganckim garniturze ze szpakowatymi skroniami oraz bukietem
kwiatów wyglądał jak amant filmowy. Uśmiechnął się do Jane i
wręczył jej kwiaty.
—
Dziękuję. Są piękne — powiedziała, wąchając istne arcydzieło
florystyczne. — Poczekaj chwilkę, zaraz wstawię je do wody.
Alice,
która wcześniej wycofała się do salonu, chwyciła pierwszy lepszy
wazon, podała go matce, a następnie szybko podążyła za nią do
kuchni.
—
Pilnujesz, żebym nie stchórzyła? — zapytała Jane, nalewając
wody do naczynia.
—
Wybacz mamo, ale byłabyś kompletną idiotką, gdybyś nie poszła
na tę kolację. Już wcześniej widziałam Petera i uważałam, że
trzyma się całkiem dobrze, ale dziś wygląda jak George Clooney.
—
Myślałam, że tylko ja mam takie skojarzenia — zaśmiała się
kobieta.
Kiedy
obie panie wyszły z kuchni zostały obdarzone uroczym uśmiechem
Petera.
—
Życzę wam udanego wieczoru — powiedziała Alice i z aprobatą
patrzyła jak mężczyzna pomaga jej mamie założyć płaszcz, a
później już po pożegnaniu, otwiera drzwi, przepuszczając w nich
Jane.
Nie
minęło nawet pięć minut, a dzwonek do drzwi zadzwonił ponownie.
Alice uśmiechnęła się szeroko, widząc stojącego w nich Jamesa.
—
Wiem, że twoja mama już pojechała.
—
Tak — powiedziała osiemnastolatka i zaraz dodała — i mam
nadzieję, że Peter zrobi wszystko, by jak najpóźniej wróciła.
Chłopak
uniósł brwi, a jego oczy błyszczały wesoło.
—
Mamy jakieś specjalne plany? Hmm?
—
Może, może...
Alice
zarzuciła ręce na szyję Jamesa i pocałowała go, na co ten
chętnie odpowiedział. Palce bruneta znalazły się pod koszulką
nastolatki, która podwinęła się do góry.
—
Chyba będę musiała podziękować Molly, że zapoznała moją mamę
ze swoim bratem — mruknęła blondynka, czując drobne pocałunki
na swojej szyi.
Listopad
Ruby zerknęła na
zmiętą kartkę w swojej dłoni. Adres się zgadzał. Przeniosła
wzrok na drzwi i uniosła dłoń. Nagle się zawahała.
A co jeśli nie powinna tu przyjeżdżać?
Co jeśli on nie będzie miał dla niej czasu lub, co gorsze, nie
będzie chciał jej widzieć? A co jeśli go nie będzie? Owszem,
często do siebie pisali, wiele razy telefonowali, a tydzień temu
spędzili razem miły weekend. Nawet się pocałowali. Raz.
Dziewczyna uśmiechnęła się na to
wspomnienie. Mark pomagał jej sprzątać ze stołu. W jednej chwili
trzymał talerze, a w następnej już je odstawił i pochylał się
nad Ruby, by ją pocałować. To był jej pierwszy pocałunek. Piękny
pocałunek.
I wtedy Ruby nabrała odwagi. Zadzwoniła
do drzwi. Kilka minut oczekiwania było dla niej torturą. W głowie
miała tysiąc myśli. Jedne były pozytywne, inne niekoniecznie. W
zdenerwowaniu przestępowała z nogi na nogę, ściskając dłonie na
pasku torby. A na dźwięk otwieranych drzwi jej głowa podskoczyła
do góry.
— Ruby. — Usłyszała. — A co ty
tu robisz?
Dostrzegłszy na twarzy Marka
zdziwienie, ale i ku uldze dziewczyny także radość, uśmiechnęła
się szeroko.
— Przyjechałam. Chciałam cię
zobaczyć.
Mark zaprosił Ruby do niewielkiego
mieszkania, które wynajmował razem ze starszym bratem od dwóch
lat, czyli śmierci ich rodziców.
Szatynka usiadła na kanapie w salonie,
przykrytej brązowo-kremową narzutą i rozejrzała się dookoła.
Pomieszczenie było skromnie, ale ładnie umeblowane. Na środku stał
drewniany stół, a po jego obu stronach dwa, z wyglądu wygodne,
fotele. Na stoliczku umieszczony został niezbyt duży telewizor,
natomiast obok niego była półka z płytami DVD. A naprzeciwko okna
i drzwi balkonowych znajdowała się duża szafa, wypełniona
książkami.
Mark przyniósł z kuchni czekoladowe
ciasteczka, a także dwa kubki aromatycznej, malinowej herbaty.
Zostawił to wszystko na stole i z uśmiechem usiadł obok Ruby.
— Jak się czujesz? — zapytał, a
mina dziewczyny natychmiast zrzedła.
Ruby popatrzyła przez okno. Wychodziło
ono na pobliski park. Z tego co opowiadał jej Mark często lubił
tam przesiadywać w ładną, słoneczną pogodę. Niestety obecnie
takiej nie było.
— Wszystko w porządku, Ruby? Powiedz
coś.
Dziewczyna westchnęła ciężko, myśląc
o ostatnich dwóch, koszmarnych dniach. I o tacie. Był na skraju
załamania nerwowego chociaż starał się to ukryć. Zresztą z Ruby
nie było o wiele lepiej. Z tym, że ona zaczynała przyzwyczajać
się do okrutnych psikusów, które płatał jej los.
— Uciekłbyś ze mną gdzieś daleko?
— odezwała się w końcu. — Zawsze chciałam zobaczyć Europę.
Zwiedzić deszczowy Londyn, wejść na wieżę Eiffela w Paryżu,
popływać gondolą w Wenecji, zobaczyć Rzym i Grecję. Jest tyle
pięknych miejsc.
— To prawda, jest wiele pięknych
miejsc, ale może kiedyś się tam wybierzemy. Mam ciocię w Anglii.
Mieszka niedaleko Londynu, moglibyśmy pojechać tam w wakacje.
Ruby uśmiechnęła się tęsknie.
Chciałaby mieć tyle czasu, ale obawiała się, że go nie ma.
— Wiesz, że nie umiem pływać?
Zawsze chciałam się nauczyć, ale jakoś nie mogłam się do tego
zabrać. Chyba nie mogłam znieść tego jak wyglądam w kostiumie
kąpielowym. Kiedy wyobrażałam sobie, że inni ludzie będą się
na mnie gapić na basenie lub na plaży przechodziła mi ochota.
— Wcale nie jesteś gruba i wątpię,
żebyś źle wyglądała w kostiumie. Niedaleko stąd znajduje się
jezioro i niewiele ludzi tam zagląda, gdybyś chciała moglibyśmy
pojechać tam, gdy tylko będzie ciepło.
— Jeszcze do niedawana usilnie
starałam się zrzucić nadwagę, a tu proszę, wystarczy zachorować
na raka i szybko można się pozbyć zbędnych kilogramów. Ironia
losu, co? — zaśmiała się ponuro, co zaniepokoiło Marka równie
bardzo jak jej słowa.
Chłopak przysunął się bliżej Ruby,
ujął jej dłonie i spojrzał w orzechowe oczy, najpiękniejsze
jakie dano mu oglądać. Cieszył się, że się zobaczyli, ale ta
wizyta, a raczej sama osiemnastolatka, zaczęła go przerażać.
— Powiedz mi, co się dzieje?
Dziewczyna dostrzegła zatroskane
spojrzenie Marka i nagle zachciało jej się płakać.
— Miałam ostatnio robione badania —
powiedziała i od razu zauważyła, że brunet cały zesztywniał. —
Nie jest zbyt dobrze. Jest nawet źle. Przeszczep chyba nie
zadziałał. Prawdopodobnie mam nawrót choroby.
— Ale... ale lekarze na pewno coś na
to poradzą. Przygotują ci kolejne leczenie. Jesteś silna, na pewno
wszystko skończy się dobrze. To... to tylko chwilowe. Jestem
pewien, że trzeba tego skurwiela mocniej zaatakować i odpuści.
Zobaczysz. Będzie dobrze.
Ruby uśmiechnęła się słabo. Mark
zawsze był optymistą, starał się podnieść ją na duchu,
rozśmieszać.
— Może.
— Nie może tylko na pewno.
Dziewczyna sięgnęła po kubek zimniej
już herbaty i upiła łyczek.
— Masz jakieś plany na dzisiaj?
Możemy gdzieś razem iść?
— Możemy iść gdzie tylko chcesz —
zapewnił.
— Mam ochotę na ciepłe pączki, a
później chciałabym przejść się po tym twoim parku. Moglibyśmy
też pojechać nad jezioro, o którym mówiłeś. Co ty na to?
— Wspaniały pomysł.
Oboje zerwali się z kanapy i
uśmiechnęli do siebie odrobinę wymuszonymi uśmiechami. Nagle w
oczach Ruby pojawiły się łzy, a wielka gula urosła w jej gardle.
Mark widząc co się dzieje podszedł do niej i mocno ją przytulił.
Dziewczyna oparła policzek o pierś chłopaka i zaszlochała.
— Boję się, Mark. Tak bardzo się
boję. Ja nie chcę umierać.
— Wiem, Ruby, wiem — powiedział,
głaszcząc ją po krótkich włosach. — Ale jestem przy tobie i
zawsze będę. Poradzimy sobie.
Szatynka uniosła głowę i popatrzyła
ufnie na Marka. Wierzyła w jego słowa i była mu bardzo wdzięczna
za wszystko co dla niej robił. A właściwie czuła o wiele więcej.
On nie był tylko jej przyjacielem. On był jej lekiem na strach. On
był jej szczęściem. On był jej cudem, który odnalazł ją na
ławce przed ośrodkiem. On był jedną z najwspanialszych osób
jakie spotkała. Każda chwila z nim była jak dar od losu. Ruby
nawet czasem żartowała z Alice, że Mark został przysłany jej
przez anioła stróża, aby pomógł jej przetrwać najgorszy czas.
— Mark — zaczęła cicho, nie
wierząc, że naprawdę zdecyduje mu się to powiedzieć. — ja...
chyba się w tobie zakochałam.
Chłopak roześmiał się serdecznie i
pochył nad Ruby, a później wyszeptał, patrząc jej w oczy:
— To dobrze się składa, bo ja też
cię kocham, Ruby.
I pocałował ją.
Delikatnie, słodko, z całą czułością na jaką było go stać.
To był ich drugi pocałunek i oboje mieli nadzieję, że nie
ostatni.
Grudzień/
Styczeń
Alice stała przed lustrem i poprawiała
fryzurę. Część włosów miała upiętą z tyłu, ale reszta loków
spływała swobodnie na plecy i ramiona. Kiedy była już zadowolona
z efektu, odsunęła się od zwierciadła i uważnie przyjrzała
swojemu strojowi. Wiśniowa, dopasowana sukienka kończyła się
przed kolanami, a łódkowy dekolt podkreślał delikatne obojczyki.
Szeroki uśmiech rozświetlił twarz
dziewczyny na myśl o minie Jamesa. Wciąż nie mogła uwierzyć w
to, że spotykają się od września i wszystko między nimi układa
się coraz lepiej. Jeszcze przeszło ponad trzy miesiące temu nie
śmiała mieć nadziei, że chłopak rozstanie się z Silvią i
zwiąże z przyjaciółką jego młodszej siostry, ale jak widać
cuda się zdarzają. Chociaż z pewnością duży wpływ miał na to
ich sierpniowy pocałunek przed wyjazdem Alice do Nowego Jorku oraz
ich późniejsze spotkanie już po jej powrocie. Jak się okazało
podczas rozłąki oboje przemyśleli kilka rzeczy i postanowili
postawić wszystko na jedną kartę. I oto efekt. Są razem,
szczęśliwi i wybierają się na wspólne przyjęcie sylwestrowe.
Alice sięgnęła po szminkę i
pomalowała usta, które wciąż się uśmiechały. Nie mogła się
doczekać spotkania z Jamesem.
Nagle w pokoju rozbrzmiał dźwięk
telefonu. Dziewczyna odebrała go, jednocześnie szukając w
kosmetyczce tuszu do rzęs.
― Cześć, Alice — usłyszała
dobrze znany, męski głos.
— Cześć. Właśnie kończę się
szykować? Już jedziesz? — zapytała, słysząc odgłos silnika i
uliczny ruch w głośniku.
— Tak, jestem w samochodzie, ale jadę
do szpitala.
— Do szpitala? Co się stało? —
dopytywała się przestraszona.
— Ann rodzi.
— Już? Poród miał być za tydzień.
— Wiem, ale...
Alice wydawało się, że słyszy czyjś
jęk, a następnie uspokajający głos Jamesa.
— Ann jest z tobą? Jedziecie teraz do
szpitala?
— Tak. Przepraszam, ale nici ze
wspólnej zabawy sylwestrowej.
— Daj spokój. Przed nami jeszcze nie
jeden sylwester. Do którego szpitala jedziecie? Przyjadę do was.
James wymienił nazwę szpitala, ale
próbował przekonać Alice, żeby nie przyjeżdżała. Rzecz jasna
nic nie wskórał i po dwudziestu minutach blondynka, przebrana już
w zwykłe jeansy i bluzę, była w taksówce.
Kiedy Alice dotarła na odpowiedni
oddział zobaczyła swojego chłopaka i Charlotte na korytarzu. Matka
Annabelli siedziała na jednym z krzeseł, popijając ciepłą kawę,
a James nerwowo krążył wzdłuż sal.
— Synku usiądź, bo zaczyna mi się
kręcić w głowie od twojego dreptania.
— Nie rozumiem jak możesz być tak
spokojna.
Charlotte roześmiała się i
powiedziała:
— Bo wiem jak to wszystko wygląda.
Urodziłam w końcu dwójkę dzieci.
Alice zbliżyła się i dopiero jej
widok sprawił, że James się zatrzymał. Uśmiech pojawił się na
jego zaniepokojonym obliczu. Szybko objął swoją dziewczynę i
pocałował w policzek na powitanie.
— Naprawdę nie musiałaś tu
przyjeżdżać.
— Ale cieszysz się, że mnie widzisz
— odparła.
— Tak, cieszę się i to bardzo.
Pięknie wyglądasz.
Alice przypomniała sobie, że nie zmyła
sylwestrowego makijażu, a włosy wciąż były upięte. Co prawda,
by zrobić oszołamiające wrażenie przydałaby się jeszcze jej
wiśniowa sukienka, ale miała nadzieję, że będzie okazja się w
niej pokazać w przyszłości.
— Dzięki. Jak tam Ann?
— Jestem pewna, że dobrze sobie
radzi — powiedziała Charlotte. — Jest silna.
— Ale trwa to już dosyć długo —
poskarżył się James.
— Długo? — Brwi pani Rose
powędrowały do góry. — Minęło dopiero półtorej godziny.
Rodzenie dziecka to nie zakup w sklepie. To musi trochę potrwać.
Pięć godziny później.
— Alice. Alice. — Brunet delikatnie
trącał ramie dziewczyny, próbując ją obudzić.
Osiemnastolatka zamrugała i potrząsnęła
głową, chcąc pozbyć się resztek snu. Wyprostowała się, a
następnie rozejrzała dookoła zdezorientowana.
Szpital?
Zmarszczyła brwi i dopiero po
chwili przypomniało jej się co tu robi. Natychmiast spojrzała na
Jamesa. Miał poważną minę.
— Co się stało? Ann już urodziła?
Chłopak pokręcił głową.
— Jeszcze nie, ale za chwilę wybije
północ. Nowy Rok.
— Och — westchnęła Alice i szybko
dostrzegła nieobecność pani Rose. — Gdzie twoja mama?
— Jest przy Ann. Oby tylko nie było
żadnych komplikacji.
Alice powoli wstała z krzesła,
krzywiąc się przy tym lekko. Za długo siedziała w jednej pozycji.
Zerknęła w stronę sali, gdzie przebywała jej przyjaciółka.
Niepokój Jamesa udzielił się i jej. W zamyśleniu podeszła do
okna i spojrzała w nocne niebo. Gwiazdy i księżyc świeciły
jasno, a dziewczyna przypomniała sobie niezwykłą krainę z jej
snu.
Michelle, błagam nie dopuść, by
stało się coś złego Ann i jej dziecku. Błagam. Błagam.
Obok Alice pojawił się James.
Objął blondynkę w tali i też zapatrzył się w widok za oknem. Po
chwili niebo rozbłysło kolorami i światłem. Słychać było
wybuchy fajerwerk. Wybiła dwunasta.
— Nowy Rok. Wszystkiego najlepszego,
Ann — wyszeptała dziewczyna, a później zerknęła na bruneta.
— Wszystkiego najlepszego, Alice.
— Wszystkiego najlepszego, James.
Chłopak pochylił się i złożył na
ustach swojej dziewczyny noworoczny pocałunek. Alice rozchyliła
wargi, mocniej zaciskając dłonie na ramionach Jamesa, a ten
przyciągnął ją bliżej siebie i jedną rękę wplątał w jej
jasne loki.
Gdy pocałunek dobiegł końca
dziewczyna oparła się czołem o tors bruneta i zamknęła oczy.
Wdychała ulubioną woń męskiego szamponu i dymu papierosowego.
— Mówiłem już dziś, że cię kocham?
Alice natychmiast uniosła głowę i
potrząsnęła głową. Chłopak uśmiechnął się, a w jego
spojrzeniu pojawił się figlarne iskierki.
— No cóż... widocznie tylko o tym
myślałem. Co za przeoczenie z mojej strony.
— Jesteś okropny — powiedziała
dziewczyna, uderzając go lekko w pierś.
James roześmiał się, ale natychmiast
spoważniał, gdy usłyszał trzask drzwi. Na korytarzu pojawiła się
Charlotte. Była blada i wyglądała na zmęczoną.
— Co się stało? — zapytała
jednocześnie para.
— Kazali mi wyjść. Dziecko jest źle
ułożone. Możliwe, że będzie potrzebna cesarka, bo inaczej się
udusi, zanim... zanim...
— Mamo — powiedział James i
natychmiast podbiegł do rodzicieli, która zaczęła płakać.
Alice oparła się plecami o parapet ,
nie była w stanie poruszyć choćby palcem.
Nie. Nie. Nie.
Tylko nie to — powtarzała w myślach. — Błagam. Proszę.
Michelle. Wszyscy Aniołowie, pomóżcie.
***
—
Wspominałem już, że pięknie wyglądasz?
Policzki Ruby
natychmiast pokryły się rumieńcem, a twarz rozświetlił radosny
uśmiech. Cieszyła się, że lekarze pozwolili jej iść na ten bal.
Zresztą nic nie powstrzymałoby jej przed tym.
—
Nie jestem pewna — powiedziała,
chcąc się trochę podroczyć z Markiem.
—
W porządku, to tak dla pewności zapewniam cię, że jesteś
najpiękniejszą dziewczyną na tej sali.
—
Kłamczuch. Jest tu mnóstwo o wiele ładniejszych dziewczyn.
—
Gdzie? Ja ich nie widzę? —
dopytywał się z psotnym uśmiechem, wcale nie odrywając wzroku od
twarzy Ruby.
Tego wieczoru
osiemnastolatka rzeczywiście wyglądała wyjątkowo. Miała na sobie
elegancką, srebrną suknię w stylu greckim, delikatny makijaż,
ukrywający bladą cerę, a podkreślający jej cudowne, orzechowe
oczy i perukę, która przypominała jej naturalne włosy sprzed
chemioterapii.
—
No dobra, może i kłamię, że jesteś najpiękniejszą dziewczyna
na tej sali. — Usłyszała na co
od razu zmrużyła oczy w geście niezadowolenia. —
Moim zdaniem jesteś najpiękniejszą i najbardziej niezwykłą
dziewczyną na całym świecie.
Oboje się
roześmiali. Ruby z niedowierzania, że jest zasypywana tyloma, jej
zdaniem absurdalnymi, komplementami, a Marka rozbawiła zaskoczona
mina jego ukochanej.
Szatynka
popatrzyła na swojego chłopaka w gustownym garniturze. Był wysoki
i chudy jak tyczka, a jego ciemne włosy, mimo starań, wciąż
sterczały na wszystkie strony jakby dopiero co wstał z łóżka,
ale według niej nie mógłby być już wspanialszy. Miał w sobie
jakiś nieuchwytny urok, który krył się w tych wiecznie radosnych,
zielonych oczach i rozbrajającym uśmiechu.
—
To chyba najwspanialsza noc sylwestrowa jaką przeżyłam w całym
moim życiu — powiedziała Ruby,
a Mark pogłaskał ją po policzku i znów zachwycił swoim
uśmiechem.
—
Na to liczyłem. A teraz chodź, jeszcze nie widziałaś jak tańczę.
To jest dopiero coś.
—
Ale ja nie umiem tańczyć.
—
To cię nauczę.
—
Jestem w tym naprawdę beznadziejna.
—
Zaraz się przekonasz, że nie jesteś. Twój chłopak jest
wspaniałym nauczycielem. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.
Ruby pokręciła
głową z rezygnacją i dała się zaciągnąć na parkiet. Kto wie,
może to ostatnia szansa, by nauczyć się tańczyć.
Styczeń
—
Gdzie ta śliczność, o której wszyscy mówią?
Alice, James i Ann
natychmiast spojrzeli w kierunku wejścia i zobaczyli stojącą tam
Ruby. Ubrana była w biały szlafrok w czerwone serduszka, a głowę
zdobiła jej kwiecista chusta. Uśmiech rozświetlał bladą,
wychudzoną twarz.
—
Co ty tu robisz? — zapytała
zaskoczona Alice. — Powinnaś
teraz leżeć w...
—
Och, daj spokój. Nie jest ze mną aż tak źle. Zresztą, wymknęłam
się tylko na chwilę —
odpowiedziała i powolnym krokiem zbliżyła się do łóżka
Annabell.
Ann osunęła się
odrobinę, by zrobić miejsce dla Ruby, która usiadła na brzegu
łóżka i z uśmiechem popatrzyła na maleństwo w różowych
śpioszkach i czapeczce, trzymane przez jej przyjaciółkę.
—
A jednak dziewczynka —
stwierdziła zadowolona Ruby. —
Twoja intuicja się myliła, Ann.
Brunetka ze
śmiechem pokiwała głową i zaraz z czułością pocałowała
główkę córeczki.
—
Ja też miałem nadzieję, że to będzie siostrzeniec. Myślałem,
że nauczę go gry w piłkę, a kiedyś pomoże mi przy samochodach.
—
No wiesz, James — odezwała się
Ruby, udając oburzoną. — Chyba
zapominasz, że mamą tej małej jest Annabella, największa fanka
motoryzacji jaką spotkałam. No i jest zdrowa na całe szczęście.
—
Właśnie. Zobaczysz jeszcze, że twoja siostrzenica do ci popalić
bardziej niż niejeden chłopak —
dodała Alice i roześmiała się, widząc przerażoną minę Jamesa,
który próbował sobie wyobrazić najbardziej upartą i nieznośną
dziewczynkę w historii.
Ruby też się
uśmiechnęła i spojrzała na maleńką twarzyczkę oraz
szaro-niebieskie oczy jakie dziecko odziedziczyło po ojcu.
—
To jak w końcu ją nazwałaś?
Annabella
popatrzyła na przyjaciółkę i powiedziała z dumą:
—
Ruby Hamster przedstawiam ci moją córkę – Michelle Ruby Rose.
—
Michelle Ruby? Ale...
—
Myślę, że te imiona doskonale do niej pasują.
Ruby przez dłuższą
chwilę milczała, ale w końcu pochyliła się nad maleństwem i
wyszeptała:
—
Jak ci się podobają twoje imiona Michelle Ruby?
Dziewczynka
otworzyła oczy i wygięła usta w czymś co mogło przypominać
uśmiech.
—
Chyba jest z nich zadowolona —
powiedziała Alice i zobaczyła jak wzruszona Ruby delikatnie
głaszcze dziecięcy policzek, zapewniając jak bardzo się cieszy,
że się poznały.
Luty
Telefon wyślizgnął
się z rąk Alice i upadł na dywan, ale ona nawet nie zareagowała,
stojąc jak skamieniała. Była w szoku, ciężkim szoku, chociaż
nie powinna. Od miesiąca lekarze przygotowywali ich na taką
ewentualność, a raczej na to, co nieuniknione. Jednak nic,
absolutnie nic nie jest w stanie złagodzić tak koszmarnych
wiadomości.
Przed oczami
dziewczyny pojawiła się Ruby. Widziały się przedwczoraj. Boże,
jak jej przyjaciółka była szczęśliwa! Prawie nie było widać,
że jest ciężko chora. Z wypiekami na twarzy i z roziskrzonym
wzrokiem opowiadała jak spędziła walentynki z Markiem.
Chłopak naprawdę
się postarał. Pojawił się w szpitalu z bukietem wspaniałych
kwiatów i ogromnym, pluszowym misiem, a do tego przekonał personel,
by pomogli mu zorganizować romantyczną kolację w sali Ruby.
Szatynka z zawstydzeniem przyznała się, że gdy to wszystko
zobaczyła aż się rozpłakała.
To był jeden z
najszczęśliwszych dni w moim życiu, Alice —
tak wtedy powiedziała jej Ruby.
Teraz w oczach
Alice pojawiły się łzy, ale nie były to łzy radości. Wargi
dziewczyny zaczęły drżeć aż wydobył się z nich przeraźliwy
jęk, kiedy osiemnastolatka upadła na kolana. Nie mogła wyrzucić z
głowy myśli, że Ruby nie żyje.
—
To nie powinno się tak skończyć. Nie powinno. Nie powinno! —
powtarzała w kółko, uderzając dłonią o dywan.
Nagle ogarnął ją
porażający gniew. Była wściekła na siebie, na chorobę Ruby, na
cały świat, na wszystko, a najbardziej na Michelle, bo to właśnie
ona dała jej nadzieję, że coś można zmienić.
Alice zerwała się
z podłogi i zaczęła wyrzucić wszystkie rzeczy z biurka w
poszukiwaniu pamiętnika. Na podłodze lądowały różne przedmioty,
zaczynając od zeszytów po długopisy na starych paragonach kończąc.
Kiedy pamiętnik znalazł się w jej rękach dziewczyna zaczęła
gwałtownie przerzucać kartki, nie patrząc na to, że je uszkadza.
Wtem jej dłoń znieruchomiała, a oczom blondynki ukazała się
tęczowy kwiatek. Pamiętała jak ostatnim razem chciała go
zniszczyć, gdy dowiedziała się o śmierci Roberta. Wtedy się
bała, ale teraz...
—
Nienawidzę cię, Michelle —
powiedziała i ze złością szarpnęła za fioletowy płatek. —
Nienawidzę cię. Nienawidzę! Jesteś gorsza niż Lilith! Słyszysz?!
Poczuła mściwą
satysfakcję, kiedy kolejne kawałki roślinki spadały na otwarty
pamiętnik. Nie mogła dopaść anielicy, ale chciała ją zranić
jak najmocniej, dlatego z szyderczym uśmiechem na ustach niszczyła
podarunek od niej.
Jednak, gdy z
kwiatka nie zostało nic oprócz łodyżki miejsce gniewu zajęła
rozpacz i przejmujący smutek. Do oczu Alice znów napłynęły łzy.
—
Przepraszam.
Pochyliła głowę
w geście rezygnacji i pozwoliła słonym kroplom moczyć kartki
pamiętnika oraz to, co zostało z biednej roślinki.
W takim stanie
zastała ją Jane. Na początku kobieta stała na progu, z
zaskoczeniem patrzyła na córkę i cały bałagan jaki urządziła,
a potem usiadła obok niej.
—
Mamusiu — zapłakała Alice i
wtuliła się w matkę, która otoczyła ją swoimi ramionami. —
Ruby... Ruby... Ona...
—
Domyśliłam się, kochanie. Bardzo mi przykro —
powiedziała, a w jej głosie dało się wyczuć prawdziwy smutek.
—
To takie niesprawiedliwe. Życie jest takie niesprawiedliwe.
***
Tego dnia
wyjątkowo nie padało i nie wiało, a nawet jak na luty było
całkiem ciepło i świeciło słońce.
Mimo to Alice
dokładniej otuliła się czarnym płaszczem, a James przyciągnął
ją bliżej siebie, gdy poczuł, że zadrżała.
Wokół było
wielu ludzi ubranych na czarno. Sporo z nich znała ze szkoły. Były
tu dziewczyny z jej klasy i nauczycielki, nawet sama pani dyrektor.
Najdziwniejszy był jednak widok profesor Swamp, która zrezygnowała
ze swojej ukochanej zieleni na rzecz ciemnej sukienki i brązowego
futerka. Tylko na jej nosie zostały nieśmiertelne okulary w
zgniłozielonej oprawce.
Palce Alice
zacisnęły się mocniej na dłoni Jamesa, kiedy przypomniała sobie
jak Ruby lubiła biologię i razem z nią chciała zdawać na
medycynę.
—
Alice?
Dziewczyna nic nie
odpowiedziała, potrząsnęła tylko głową i wtuliła się w tors
swojego chłopaka, szukając pocieszenia. Czuła, że brakuje jej sił
po całej nocy płaczu. Najbardziej żałowała chyba, że nie było
jej, kiedy Ruby umierała. Czemu nie spędziła z nią więcej czasu?
Czemu nie mogła odwiedziła jej tego dnia? To nic, że jej
przyjaciółka prawdopodobnie nie dała rady już rozmawiać,
przecież Alice mogła ją chociaż potrzymać za rękę.
—
Nie było mnie tam wtedy —
powiedziała udręczonym głosem.
Poczuła jak James
ciężko wzdycha i pocieszająco głaszcze po ramieniu.
—
Byłaś z nią w wielu innych chwilach.
—
Ale nie wtedy.
—
Nie była sama. Był przy niej wtedy tata i Mark.
—
No właśnie! A mnie zabrakło.
—
Oceniasz się zbyt surowo —
powiedział łagodnie. — Ruby
była ci wdzięczna za wszystko. Kochała cię jak siostrę.
—
Skąd to wiesz?
—
Rozmawiałem z nią. I wiesz co? Nazywała cię swoim aniołem.
—
Gdybym była aniołem uchroniłabym ją przed tym wszystkim.
—
Znam cię Alice i wiem, że zrobiłaś wszystko co mogłaś. A nawet
aniołowie nie mogą zrobić wszystkiego co chcą. Nie wszystkich da
się uratować.
Alice pomyślała
o Robercie, o Matthew, który wyjechał na drugi koniec Stanów i o
Ruby. Nie uratowała ich. Robiła co mogła, ale tak jak mówiła jej
Michelle w życiu nie wszystko się udaje.
—
Ruby miała wiele szczęścia —
usłyszała głos Jamesa — bo
wspierali ją wszyscy, którzy ją kochali i ci których ona kochała.
Alice musiała
przyznać mu rację. Może śmierć była pisana jej przyjaciółce,
ale po drodze przeżyła wiele wspaniałych chwil i spotkała
prawdziwą miłość.
Wzrok blondynki
przyciągnął młody chłopak, stojący samotnie i ściskający w
rękach bukiet magnolii. Był wysoki i jeszcze chudszy niż zwykle, a
to wrażenie potęgowała czerń, w którą był ubrany. Nawet jego
włosy oklapły nieco. Przypomniał cień samego siebie.
Biedny,
Mark — pomyślała Alice,
przypominając sobie jak radosny był w obecności Ruby i z jaką
miłością na nią patrzył.
Najbliżej grobu
znajdował się pan Hamster. Elegancki garnitur wisiał na nim, a do
tego ojciec Ruby był przeraźliwe blady i uparcie wpatrywał się w
opuszczaną trumnę. W pewnej chwili zrobił krok do przodu i Alice
przestraszyła się, że skoczy do dołu wraz za swoją córką.
Szybko jednak powstrzymał go jego brat i zaczął coś do niego
mówić.
Blondynka
usłyszała ciche łkanie i spojrzała w bok. Jej wzrok odwzajemniała
zapłakana Annabella, która szybko zasłoniła sobie usta
chusteczką.
—
Ruby Hamster była młodą, niezwykłą dziewczyną —
mówił pastor. — Ukochaną
córką i wspaniałą przyjaciółką. Dzielnie walczyła z chorobą,
a jej siła i odwaga może zawstydzić niejednego z nas. Znam jej
rodzinę, a z samą Ruby rozmawiałem niejednokrotnie i mogę z całą
szczerością przyznać, że to był dla mnie zaszczyt. Mądra,
życzliwa, uśmiechnięta, pełna radości i ciepła, taka właśnie
była do samego końca. Taką ją znaliśmy. Taką ją kochaliśmy i
taką ją zawsze będziemy pamiętać. Proszę tylko unieść głowy
i spojrzeć w niebo. Widzicie? Świeci słońce, choć jeszcze rano
padał deszcz. Zamknijcie oczy i poczujcie ciepło promieni
słonecznych jakie padają na wasze twarze. Przypomnijcie sobie
cudowny uśmiech Ruby. Zapewniam was, ona tu jest. Jest z każdym z
nas i będzie. We wspomnieniach, a przede wszystkim w sercach. Dziś,
stojąc w tym miejscu nie mówimy jej „żegnaj”, bo ona wcale nie
odeszła. Mówimy jej „do zobaczenia” i wierzymy, że jeszcze się
z nią spotkamy.
Ten rozdział dodaję trochę szybciej, ale nie bez okazji. Dokładnie dwa lata temu na tym blogu pojawił się prolog (nie spodziewałam się, że tak długo będę pisała to opowiadanie). Tyle czasu minęło, a historia Alice dobiega końca. Niedługo (pewnie w tym miesiącu) pojawi się epilog.
Ten rozdział dodaję trochę szybciej, ale nie bez okazji. Dokładnie dwa lata temu na tym blogu pojawił się prolog (nie spodziewałam się, że tak długo będę pisała to opowiadanie). Tyle czasu minęło, a historia Alice dobiega końca. Niedługo (pewnie w tym miesiącu) pojawi się epilog.
Mocno przyspieszyłaś z akcja i az zaczęłam die zastanawiać, jak to chcesz skończyć. Ale szczerze mówiąc, podejrzewałam, zd na urodzeniu dziecka bądź na... Śmierci Ruby. Rozumiem wsciekłość Alice. Jednak tu nie chodziło o to, ze dziewczyna mogła zmienić przeznaczenie czy wpłynąć np.na chorobę przyjaciółki. Ty chodziło o to, ze dostała szanse, by stworzyć z bliskimi prawdziwe, mocne więzi, by im jak najbardziej pomoc. Ruby mimo strachu była pogodzona z życiem. Spotkała miłośc. Choc i tak cholernie mi smutno... Ciesze sie, ze Alice odważyła się na związek z Jamesem, rownież ze jej matka poszła na te randkę. No i mała Michelle to tez prawdziwe szczęście. Gratuluję Ci pomysłu i wykonania. Czekam na epilog. I mam wielka nadzieje, ze zaczniesz pisać cos nowego? Smutno mi, ze Lustereczko sie kończy :(
OdpowiedzUsuńGratuluję rocznicy, Eh tak szybko mija życie... Biedna Ruby to, że umarła rozdziera serce jej rodziny, przyjaciół. Alice zwątpiła w dobro, aczkolwiek chyba każdy, przynajmniej raz miał podobne odczucia. Czasem nienawidzimy Boga, ale czy słusznie? W końcu pewne procesy są naturalne. Gdyby ludzie byli długowieczni nie potrafiłby docenić w pełni przeżywanych chwil... Ann ma córeczkę, którą nazwała imieniem szkolnej koleżanki. Tak wiec będzie dobrze, na pewno! Czekam na epilog i zapraszam do mnie. Niedługo dodam moje kontynuacje opowieści o szkole Świętej Klary.
OdpowiedzUsuńHej, kiedy mozemy spodziewać sie mniej wiecej nowej notki?;) zapraszam serdecznie do mnie na zapiski :)
OdpowiedzUsuń