"I trzeba być wielkim przyjacielem
i mocnym przyjacielem,
żeby przyjść i przesiedzieć z kimś całe popołudnie
tylko po to, żeby nie czuł się samotny.
Odłożyć swoje ważne sprawy i całe popołudnie
poświęcić na trzymanie kogoś za rękę."
Anna Frankowska
Lipiec
Po rozmowie telefonicznej z
zaniepokojonym Jamesem, Alice wkrótce udała się do przyjaciółki.
Był środek tygodnia, a do tego południe, więc dziewczyna
spodziewała się, że zastanie w domu tylko Ann. I tak też było.
Drzwi otworzyła jej Annabella. Nie
wyglądała najlepiej. Miała na sobie szare dresy i dużą,
ciemnozieloną bluzę. Włosy upięte były w niechlujny koczek, a w
oczach można było dostrzec zmęczenie.
— Cześć — przywitała się Alice z
uśmiechem.
— Co tu robisz?
— Przyszłam cię odwiedzić. Mogę
wejść?
Ann przepuściła w drzwiach
przyjaciółkę i zaprowadziła ją do swojego pokoju. Był duży i
przytulny, ale znacznie bardziej zabałaganiony niż dawniej. Po
podłodze walały się ubrania, a biurko było zagracone jakimiś
szpargałami.
Annabella ruszyła przez sypialnię,
zbierając po drodze spodnie i skarpetki, by upchnąć je na fotelu z
wiśniowym obiciem, stojącym w kącie. Ostatecznie poprawiła
pościel i usiadła na łóżku.
— To James cię tu przysłał, prawda?
— zapytała, patrząc wyczekująco na Alice.
— Martwi się o ciebie, zresztą tak
jak i ja — powiedziała blondynka, siadając obok Ann.
— Niepotrzebnie — burknęła i
sięgnęła po wielką na wpół zjedzoną czekoladę, leżącą na
nocnej szafce obok pudełka chusteczek. — Chcesz?
— Nie, dziękuję.
Annabella wzruszyła ramionami i ułamała
sobie kawałek.
Alice w milczeniu przypatrywała się
jedzącej przyjaciółce. Długo musiała ją namawiać, by
powiedziała o ciąży swojej rodzinie. Do tej pory pamiętała
tamten wieczór. Tata Ann z trudem panował nad złością, jej mama
była w szoku, a James usilnie dopytywał się, kto tak urządził
jego siostrę. Były krzyki, płacz i groźby. Dopiero po długim
czasie emocje opadły i wszyscy mogli spokojnie porozmawiać.
Annabella mimo próśb nie wyjawiła imienia ojca jej dziecka i
przekonywała, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Z trudem
zostało to zaakceptowane. Od tego czasu Alice myślała, że u Ann
może być tylko lepiej, ale teraz zaczynała w to wątpić. Znów w
jej głowie pojawiło się wspomnienie leżącej w szpitalu
przyjaciółki po tym jak zażyła tabletki poronne.
— Co się dzieje, Ann?
— Nic.
— Przecież widzę.
Annabella spojrzała na Alice ciemnymi
oczami i wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu.
— Jest po prostu bajecznie. Mam
osiemnaście lat i jestem w ciąży. Zawsze o tym marzyłam.
— Wiem, że nie jest ci łatwo.
— Wiesz? Gówno wiesz! Jest mi
niedobrze, nie mam sił, ciągle tylko jem i śpię. A no i przyjmuję
„gratulację” od dziewczyn z naszej szkoły. Mam tego dość,
Alice. Skąd one wiedząc, że jestem w ciąży? Śmieją się ze
mnie, a na ulicy ludzie wytykają mnie palcami. Czuję to za każdym
razem, kiedy wychodzę z domu.
Alice objęła przyjaciółkę i
powiedziała:
— Nikt cię nie wytyka palcami. Ci
którzy cię nie znają nic o tobie nie wiedzą, a głupotą innych
dziewczyn ze szkoły nie powinnaś się przejmować.
— Nie mam już sił — wyszeptała
Ann ze łzami w oczach.
— Nieprawda — odparła Alice i
chwyciła brunetkę za ramiona, zmuszając by ta spojrzała jej w
twarz. — Jesteś silna, zawsze byłaś. Ann, którą znam nigdy się
nie poddaje. Jest zdecydowaną, uśmiechniętą, pewną siebie
dziewczyną. Masz ludzi, którzy cię kochają, będą wspierać i w
ciebie wierzą. Nigdy w to nie wątp. Nigdy!
***
Był nudny piątek, kiedy Alice
usłyszała dzwonek do drzwi. Odrobinę zdziwiona poszła otworzyć.
Nie spodziewała się nikogo, więc tym bardziej była zaskoczona,
gdy zobaczyła Jamesa.
— Wszystkiego najlepszego z okazji
urodzin — powiedział, uśmiechając się szeroko.
— Urodziny miałam w przeszłą
sobotę.
— Wiem, trochę się spóźniłem.
Mogę wejść?
— Jasne.
Chłopak przekroczył próg domu, a
Alice nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Zaprosiła
go na swoje urodziny i była niezmiernie zawiedziona, że nie
przyszedł. Chociaż nie powinna się dziwić. W weekendy był
strasznie zapracowany odkąd miał klub, a do tego zawsze twierdził,
że co to za urodzinowa niespodzianka, gdy jubilatka się jej
spodziewa.
Alice zaprowadziła Jamesa do salonu i
zaparzyła mu kawę, a sobie herbatę. Całe szczęście znalazła
też w szafce ciasteczka czekoladowe.
— Jak wakacje? — zapytał chłopak,
rozsiadając się wygodnie na kanapie.
— Całkiem w porządku. W końcu mogę
się wyspać.
Uśmiechnął się, słysząc tą
odpowiedź, a Alice pomyślała, że James wygląda jeszcze lepiej
niż kiedyś. Wciąż miał tę swoją przydługą fryzurę i włosy
często opadały na jego oczy, więc co chwilę niecierpliwie je
odgarniał. Trzydniowy zarost też się nie zmienił, no i kolor
tęczówek ciągle miał taki sam. Jednak w jakiś dziwny sposób coś
było w nim innego.
Może
to kwestia tego, że długo się nie widzieliśmy —
zastanawiała się, ale za chwilę przypomniała sobie o Silvii i
posmutniała. — Pewnie to dzięki niej jest taki
szczęśliwy.
— A co u ciebie? — wykrztusiła w
końcu nastolatka, kiedy zorientowała się, że za długo się mu
przypatruje.
— Radzę sobie. Klub się rozwija.
Skończyłem remont mieszkania. Nie jest źle.
— Słyszałam, że znów się z kimś
spotykasz — wypaliła Alice, zanim zdołała się powstrzymać. —
To chyba ta barmanka, Silvia? Wróciliście do siebie?
James pokiwał głową i mruknął coś
niezrozumiale, co zdziwiło dziewczynę. Nie wyglądał na
zadowolonego.
— Mam coś dla ciebie. — Szybko
zmienił temat.
— Świetnie — uśmiechnęła się
Alice, starając się rozbudzić w sobie choć iskierkę radości. —
Zawsze lubiłam niespodzianki.
Chłopak wyjął z kieszeni dwa bilety i
podał je osiemnastolatce. Z wyczekującą miną czekał na reakcję
jubilatki.
— Teatr?
— Z
tego co pamiętam to chętnie tam chodzisz, więc pomyślałem, że
może ci się spodoba — wyjaśnił. — Wystawiają „Piękną i
Bestię”
w wersji musicalowej.
— To z pewnością
cudowny spektakl. Dziękuję, James — powiedziała Alice i
natychmiast przypomniała sobie o pewnej pamiętnej nocy w domu
bruneta, gdzie razem z Ecilą walczył o płytę z tą właśnie
bajką.
— Jeśli chcesz
to możesz wziąć ze sobą Ann. Ona też lubi teatr.
— Bardziej woli
stać na scenie, ale masz rację, chociaż ostatnio nie chce
wychodzić z domu. No wiesz, odkąd wydało się, że jest w ciąży.
— Może tobie
uda się ją wyrwać. A jak nie, to zabierz ze sobą tę drugą
przyjaciółkę. Ruby, tak?
— Ruby jest w
szpitalu.
— Och,
rozumiem. Mam nadzieję, że z nią lepiej.
— Ciężko
przechodzi chemioterapię, ale reaguje na leczenie.
— Chociaż tyle.
Oby wyzdrowiała — powiedział, odstawiając na stolik pusty kubek
z kawą.
— Tak sobie
myślę. Może ty chciałbyś ze mną pójść?
— Ja? —
zdziwił się James.
— No chyba, że
nie chcesz albo masz inne plany. Może wolisz spędzić ten wieczór
ze swoją dziewczyną?
— Nie. Właściwie
to jestem wtedy wolny, ale sądziłem że będziesz wolała zabrać
ze sobą jakąś przyjaciółkę.
Alice zerknęła
na bilety, a później odważyła się spojrzeć na chłopaka. Kto
nie ryzykuje ten nie pije szampana, prawda?
— Ciebie chcę
zabrać. Co ty na to?
— Piękna i
Bestia — wymruczał James z tajemniczą miną, przy okazji
odgarniając z czoła kosmyki włosów.
— Możesz dać
mi odpowiedź później — dodała
pospiesznie, bojąc się, że usłyszy odmowę.
— Dam ci ją
teraz.
Dziewczyna w
napięciu czekała, ściskając w dłoniach kubek z już zimną
herbatą. W głowie miała tysiąc myśli.
— Chętnie z
tobą pójdę — usłyszała, na
co natychmiast się uśmiechnęła, czując radość i ulgę, a James
odpowiedział jej tym samym.
***
Alice wracała do domu. Pogoda nie była
najlepsza. Słońce się gdzieś schowało, a niebo przykryły ciemne
chmury. Dziewczyna zasunęła suwak bluzy i szybkim krokiem przeszła
na drugą stronę ulicy. Nagle zobaczyła znajomą postać.
Wysoki blondyn prowadził na smyczy
labradora. Szedł zgarbiony jakby chciał się w ten sposób ochronić
przed zimnym wiatrem.
— Cześć Matt! — zawołała Alice,
gdy się do niego zbliżyła.
Pies zaszczekał wesoło na jej widok,
ale jego pan nie sprawiał wrażenia zadowolonego.
— Hej — mruknął, ledwo unosząc
głowę.
— Coś się stało?
Matthew tylko wzruszył ramionami,
jednak nastolatka miała złe przeczucia. Od razu na myśl przyszedł
jej Robert.
Pewnie
znów się pokłócili.
—
Przepraszam, nie chciałam być wścibska.
— Spoko, wszystko okey.
Zaczęło padać. Alice odgarnęła z
twarzy włosy i spróbowała jeszcze raz.
— Jeśli chciałabyś kiedyś pogadać,
to wiesz gdzie mnie szukać.
Chłopak podniósł głowę. Tylko na
chwilę, ale blondynka dostrzegła na jego twarzy ślady łez.
Chociaż równie dobrze mogły to być krople deszczu.
— Muszę wracać do domu.
— No jasne, w końcu pada.
Uśmiechnęła się, ale Matt już się
odwrócił. Na głowę założył kaptur i nie obejrzał się ani
razu. Pies podreptał za nim, radośnie machając ogonem.
Alice wróciła do domu lekko
przemoczona. W kuchni zastała mamę, która kończyła gotować
obiad. Kobieta wyglądała całkiem normalnie. Była już na dwóch
spotkaniach klubu AA i wydawało się, że wszystko powoli znów
wkracza na dobre tory.
— Widziałam cię z synem Laury —
zagadnęła, mieszając w garnku.
— Spotkałam go przypadkiem —
powiedziała dziewczyna, sięgając po talerze.
— Jak on się czuje?
— Jak to jak się czuje? Chyba
wszystko u niego w porządku, chociaż może wydawał się trochę
smutny.
Jane uniosła głowę z poważną miną,
a nastolatka ostrożnie odstawiła naczynia na stół. Coś jej nie
pasowało i czuła, że za chwilę usłyszy jakąś złą nowinę.
— Myślałam, że ci powiedział.
— O czym?
Jane wyłączyła palnik i odwróciła
się w stronę córki. W rękach mięła ściereczkę. Wygląd
poddenerwowanej mamy nie działał na Alice ani trochę uspokajająco.
— Bliski przyjaciel Matthew nie żyje.
— Robert? — zapytała, czując
rosnącą w gardle gulę.
— Znałaś go? — zdziwiła się
Jane.
— Poznaliśmy się.
Była to w jakimś sensie prawda.
Osiemnastolatce zrobiło się słabo. Ecila go zabiła. To było nie
w porządku. Alice wcale nie chciała jego śmierci, ale teraz czuła
się winna. Niby absurd, bo przecież nic nie zrobiła.
No
właśnie. Może mogłam temu zapobiec?
Nie wszystkich da się uratować. Nie
obwiniaj się jeżeli to ci się nie uda.
—
Wiesz co mu się stało?
Jane
popatrzyła na córkę niepewnie, wciąż nie wypuszczając z rąk
tej nieszczęsnej ściereczki. W końcu otworzyła usta, ale zaraz je
zamknęła.
—
Mamo.
— Słyszałam różne rzeczy —
zaczęła kobieta. — Mówi się,
że został znaleziony w jakimś zaułku. Policja jeszcze nie
ustaliła dokładnie co było przyczyną śmierci, ale podobno
przedawkował narkotyki.
Wypowiedziane słowa zawisły w
powietrzu. Umarł przez narkotyki. W taki sam sposób Ecila go
zamordowała. Alice zamrugała szybko, chcąc odgonić łzy.
Nie trać wiary.
Nie trać wiary.
Ale jak miała jej nie tracić
skoro chłopak Matta nie żyje?
— Idę do siebie, mamo.
— Alice? —
odezwała się zaniepokojona Jane.
— Wszystko okey. Chcę tylko pobyć
sama.
Alice padła na łóżko i ukryła twarz
w pościeli. Było źle. Tak skupiła się na swojej mamie i
przyjaciółkach, że zapomniała o Robercie. Powinna o nim pamiętać.
Powinna go uratować. Wyrzuty sumienia niczym ogromny kamień,
ciążyły na jej sercu.
Ręka
dziewczyny znalazła się pod poduszką i natrafiła na pamiętnik.
Wyciągnęła go i otworzyła. Ten niezwykły kwiat wciąż wyglądał
jak zerwany tuż przed chwilą. Wcale nie zwiądł. Dłoń nastolatki
zacisnęła się mocniej na łodydze. Miała ochotę wyrzucić go za
okno albo powyrywać wszystkie płatki, ale kiedy tylko o tym
pomyślała ogarnął ją nagły, niewytłumaczalny strach. Odłożyła
więc roślinkę szybko na miejsce. Leżała sobie ona dalej
bezpiecznie wśród jej myśli i wspomnień, podczas gdy poduszka
Alice zaczęła robić się coraz bardziej mokra od łez.
***
Alice i James
wyszli z teatru. Oboje uśmiechnięci w dobrym nastroju. Sztuka
okazała się świetna i zdawało się, że każde z nich jest tego
samego zdania.
— Mam nadzieję, że nie żałujesz
pójścia ze mną na ten spektakl.
— Nie, nie żałuję. A ty nie
żałujesz, że dostałaś bilety?
— Nie, nie żałuję.
Do samochodu wsiadali roześmiani.
Świetnie się czuli w swoim towarzystwie i to było widać.
James odpalił auto i wyjechał z
parkingu. Dochodziła dwudziesta druga. Alice usadowiła się
wygodnie i z przyjemnością przypatrywała się chłopakowi. Założył
dzisiaj ciemne jeansy, białą koszulę oraz czarną marynarkę.
Wygląda...
apetycznie — pomyślała Alice
i sama się z tego zaśmiała.
— Co cię tak rozbawiło? Ja?
— Skąd. Po prostu... no dobra, ty.
Chłopak odwrócił głowę i uniósł
brwi w zapytaniu.
— Nie patrz tak na mnie. Nic ci nie
powiem.
— Śmiejesz się ze mnie i nie chcesz
mi nic powiedzieć?
— Dokładnie tak.
— To nie fair.
Alice natychmiast spojrzała w szybę,
przygryzając wargi, by się nie roześmiać. Lubili się
przekomarzać. Tyle, że ostatnio za każdym razem, gdy widywała się
z Jamesem miała przed oczami ich wspólną noc. Teraz jeszcze
brakowało słynnego: Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są
dozwolone.
Milczenie się przedłużało, ale
dziewczyna uparcie nie chciała się odwrócić. Wydawało jej się,
że chłopak na nią zerka, ale bała się to sprawdzić.
On
ma dziewczynę — upomniała
się. — Jest nieosiągalny. To nie twoja liga.
Jednak
wspomnienia nie dawały za wygraną. Tamtej nocy, którą pamiętała
tylko ona, wydawało jej się, że James ją kocha. Jak można
zapomnieć o czymś takim?
— Jesteśmy już na miejscu, Alice.
Dziewczyna drgnęła. Byli pod jej
domem. Wzięła głęboki wdech i spojrzała na bruneta.
— Dzięki za wspólny wieczór.
Świetnie się bawiłam. Naprawdę.
— Dziękuję za zaproszenie.
— Właśnie, dzięki za zaproszenia.
Uśmiech pojawił się na jego twarzy, a
nastolatka przez dłuższą chwilę nie była w stanie się poruszyć.
Bardzo nie chciała nigdzie iść. Jednak wiedziała, że ich czas
dobiegł końca, a mama, ostatnio bardzo wyrozumiała, czeka na jej
powrót.
— Dobranoc, James.
— Dobranoc, Alice.
Ucałowali się w policzek na
pożegnanie. Blondynka poczuła znajomą mieszankę dymu
papierosowego i szamponu miętowo-cytrynowego. Coś ścisnęło ją w
żołądku. Odsunęła się szybko i otworzyła drzwi. Musiała uciec
zanim zrobi coś głupiego. Nie zamierzała być tą, która odbija
chłopaka innej dziewczynie.
— Alice? — Odwróciła się powoli.
— Pięknie wyglądasz.
Ciemnoniebieska sukienka z rękawem trzy
czwarte i dekoltem w serek opinała górną część jej ciała, a
następnie spływała swobodnie i kończyła się tuż przed
kolanami. Szyję natomiast ozdabiał srebrny wisiorek w kształcie
motyla, który kiedyś dostała od Jamesa na urodziny. Fryzurę miała
zwyczajną. Po prostu zostawiła burzę jasnych loków. Jednak nie
odmówiła sobie podkreślenia oczu czarną kredką i tuszem przez co
wydawały się one większe.
— Dzięki — wymamrotała
zdrętwiałymi ustami.
Matko
kochana — pomyślała, idąc w
kierunku domu.
Nogi jej się trzęsły, tak że ledwo
mogła się utrzymać na dziesięciocentymetrowych, czarnych
szpilkach. Szła do teatru, więc musiała się elegancko ubrać, ale
tak naprawdę chciała ładnie wyglądać dla Jamesa, chociaż był
to absurd zważając na to, że chłopak miał już kogoś. Mimo
wszystko było jej bardzo miło z usłyszanego komplementu.
Pięknie wyglądasz
— te dwa słowa odbijały się echem w jej głowie, ogrzewając
serce i sprawiały, że Alice zupełnie zapominała o pewniej
barmance.
***
Alice uchyliła
drzwi i cicho weszła do szpitalnej sali. Na wąskim łóżku leżała
Ruby, a obok na krześle siedział jej ojciec.
Blondynka zatrzymała się niepewnie.
Odwagi dodał jej uśmiech przyjaciółki, który pojawił się
natychmiast, gdy zobaczyła swojego gościa.
— Chodź, Alice. Czuję się znacznie
lepiej niż wyglądam. — Usłyszała ochrypły głos Ruby.
Uśmiechnęła się mimo woli, robiąc
krok do przodu.
— Dzień dobry — powiedziała, kiedy
pan Hamster odwrócił się w kierunku przybyłej.
Nieogolony, ubrany w znoszoną,
flanelową koszulę z poszarzałą, zmęczoną twarzą i oczami, w
których dało się dostrzec z trudem ukrywane cierpienie, wyglądał
jak cień człowieka. Musiał spędzać przy łóżku córki naprawdę
wiele czasu, a strach jaki odczuwał w związku z jej chorobą,
odcisnął na nim swoje piętno.
— Tato, może pójdziesz do bufetu i
coś zjesz? Ta sympatyczna pielęgniarka, pani Hannah mówiła, że
mają tam dobre jedzenie.
Ojciec spojrzał na Ruby i widać było,
że wolałby zostać. Możliwe, że bał się spuścić wzroku ze
swojego dziecka, spodziewając się najgorszego. Ale czy było coś
co mógł zrobić by powstrzymać śmierć?
— Idź, tato, idź.
Mężczyzna zerknął na Alice i ta
zauważyła, że się waha. Dziewczynę ogarnęło współczucie dla
bezsilności tego człowieka.
— Może pan iść. Ja posiedzę przy
Ruby i dotrzymam jej towarzystwa.
Oczy pana Hamstera spotkały się z
oczami Alice i strapiony ojciec skinął głową, udając się do
wyjścia.
Blondynka przełknęła ślinę i zajęła
wolne krzesło. Gdy przeniosła wzrok na przyjaciółkę uśmiech
zamarł na jej wargach.
Z bliska było wyraźnie widać jak Ruby
zmieniła się od ich ostatniego spotkania. Mocno schudła, skóra
zrobiła się prawie przeźroczysta, pod oczami miała fioletowe
cienie. Kiedyś jej długie, gęste, brązowe włosy były naprawdę
śliczne, a teraz zostały ostrzyżone na krótko, ale Alice i tak
dostrzegała miejsca, gdzie ich brakowało. Podobno Ruby źle znosiła
chemioterapię i było to widać.
— Nie
ma czego żałować, nigdy nie byłam piękna — powiedziała jakby
czytając w myślach Alice.
Dziewczyna poczuła uścisk w sercu i
pokręciła głową, starając się nie rozpłakać. W końcu to ona
przyszła tu pocieszyć i wesprzeć przyjaciółkę a nie odwrotnie.
— Nie pleć bzdur — odezwała się,
a jej głos okazał się brzmieć prawie normalnie. — Zobaczysz
zresztą, że kiedy stąd wyjdziesz pójdziemy na takie zakupy i
kupimy sobie tyle fajnych ciuchów, że zrobimy z siebie seksbomby.
Ruby roześmiała się.
— Uważaj, bo zaczynasz mówić jak
Ann. A właśnie, co u niej?
— Wszystko dobrze. Chociaż miewa już
coraz dziwniejsze zachcianki. Wiem, że chciałaby cię odwiedzić.
— Lepiej, żeby nie szwendała się po
szpitalach, bo jeszcze coś złapie. Powinna dbać o siebie i o
dziecko.
— Nie martw się, dba.
Ruby znów się uśmiechnęła, a Alice
pomyślała, że uśmiecha się ona aż za bardzo, jakby chciała
przekonać wszystkich o swoim dobrym samopoczuciu. I kiedy nastolatka
tak o tym myślała jej wzrok przykuła książka, leżąca na szafce
obok łóżka. Był to całkiem popularny utwór, a jego tytuł
brzmiał: „Oskar i pani Róża”. Ruby musiała zauważyć na co
patrzy jej przyjaciółka, bo jej wyraz twarzy się zmienił. Stał
się bardziej poważny.
— Dała mi ją mama jeszcze zanim
zachorowała — wyjaśniła. — Przeczytałam ją, ale tylko raz,
bo później zawsze kojarzyła mi się ona właśnie z mamą.
— A teraz do niej wróciłaś —
wyszeptała Alice.
— Tak, ale pewnie domyślasz się
dlaczego.
— Oskar też był chory na białaczkę.
Ruby pokiwała głową, a później
utkwiła wzrok w ścianie.
— Pamiętam — zaczęła zamyślonym
głosem — jak przeczytałam ją kiedyś i popłakałam się na
końcu. A potem przez dłuższy czas nie mogłam zapomnieć o chłopcu
skazanym na śmierć. Przypomniałam sobie o nim, kiedy mama
chorowała. Ona też musiała czytać tę książkę. Wiesz... ona w
gruncie rzeczy nie jest aż tak smutna. Było wiele momentów, gdy
się uśmiechałam. Oskar był bardzo mądrym i zabawnym dzieckiem.
To zdumiewające jak udało mu się przeżyć ostatnie dni. On się
nie bał. Potrafił się cieszyć każdą chwilą i kiedy wczoraj
czytałam tę książkę było mi bardzo wstyd, bo ja się boję
śmierci.
— Każdy się boi śmierci —
powiedziała Alice, starając się zachować spokój. — To
normalne, że ludzie boją się nieznanego.
— Może i tak, ale tak sobie myślę,
że dzieci są odważniejsze niż dorośli. Z upływem lat stajemy
się tchórzami. Wydaje nam się, że wiemy więcej, dostrzegamy
więcej zagrożeń, wszystko staje się skomplikowane, boimy się
stracić to co mamy, a dla dzieci wszystko jest prostsze.
Alice milczała, nie wiedząc co
powiedzieć. Kiedy tak patrzyła na woskową twarz przyjaciółki,
która rozprawiała z nią o życiu i śmierci, czuła się nieswojo.
I wtedy nagle Ruby otrząsnęła się, uśmiechnęła szeroko,
zmieniając temat.
— A co u ciebie, Alice?
Nastolatka odchrząknęła i także
zmusiła się do uśmiechu.
— Dobrze. Ostatnio dzwonił mój tata
i zapraszał mnie do siebie na kilka dni. Chciał, żebym zobaczyła
jego nowe mieszkanie. Nawet już rozmawiałam z mamą i
postanowiłyśmy, że polecę do niego w sierpniu.
— To fajnie. Nowy Jork, wyobrażasz to
sobie? Nigdy tam nie byłam.
Alice sięgnęła po dłoń Ruby, która
była zadziwiająco delikatna, krucha i chłodna.
— Nie poddawaj się, Ruby. Jeszcze nic
nie jest przesądzone. Zobaczysz, wyzdrowiejesz, a wtedy obie
polecimy do Nowego Jorku. Będzie wspaniale, zobaczysz. Tylko walcz,
bo masz dla kogo.
Oczy Ruby zwilgotniały i dziewczyna z
trudem powstrzymywała łzy.
— To trudne, Alice. Wszyscy są tu dla
mnie bardzo mili. Tata przesiaduje u mnie godzinami i stara się jak
może, by nie pokazać jak bardzo się boi. I ja też staram się mu
pokazać, że się nie boję. Wiesz, to wszystko jest bardzo męczące.
— Wiem, wiem — westchnęła
blondynka.
— Alice?
— Tak?
— Będziesz moją ciocią Różą?
Alice roześmiała się nerwowo, nie
wiedząc o co chodzi, ale gdy spojrzała w oczy przyjaciółki i
zobaczyła jej poważną, błagalną minę, zrozumiała. Ruby przed
wszystkimi ukrywała swój strach i cierpienie, ale potrzebowała
kogoś komu mogła bezwzględnie zaufać, kogoś kto przyjdzie do
niej, szczerze porozmawia i podniesie na duchu. Tylko Alice nie była
pewna czy sobie z tym poradzi. To przecież duża odpowiedzialność
być dla kogoś najbliższym powiernikiem. Owszem, była jej
przyjaciółką, ale Ruby wymagała od niej czegoś więcej.
Dziewczyna ze świstem wypuściła
powietrze, nawet nie zorientowała się, że wcześniej je
wstrzymywała i powiedziała:
— Dobrze, będę.
Ruby uśmiechnęła się szeroko i
całkiem szczerze, tak samo jak wtedy, gdy zobaczyła Alice, stojącą
na progu szpitalnej sali. Poczuła ulgę i przypływ nadziei, które
odbiły się w jej błyszczących, orzechowych oczach.
— Dziękuję.
***
Jane szybkim
korkiem opuściła mały budynek klubu AA. Było to jej trzecie
spotkanie, ale już zdążyła się przekonać, że nie potrzebuje
pomocy tych ludzi. Przecież ona nie ma aż tak wielkich problemów.
Owszem, czasem zdarza jej się trochę za dużo wypić, ale nie
urządza przy tym nikomu awantur, nie straciła pracy, nie
spowodowała wypadku, bo nie jeździ po alkoholu, nie narobiła sobie
długów i najważniejsze – była pewna, że jeśli zechce to
potrafi powstrzymać się od wszelkich trunków procentowych.
Właśnie z takim przekonaniem zbliżała
się do swojego samochodu, gdy nagle ktoś zaczął za nią wołać:
— Proszę pani, niech pani zaczeka!
Proszę pani!
Jane odwróciła się i dostrzegła
spieszącą w jej kierunku drobną, niską kobietę z krótkimi,
brązowymi włosami i równie brązowymi oczami. Wnioskując po
zmarszczkach wokół oczu i ust oraz ogólnym wyglądzie mogła mieć
czterdzieści trzy, a może i czterdzieści pięć lat. Nigdy ze sobą
nie rozmawiały, mimo że widziały się zarówno na pierwszym,
drugiem jak i dzisiejszym mitingu.
Dobiegając do Jane szatynka przyłożyła
dłoń do swojej piersi i przez chwilę próbowała uspokoić oddech,
a młodsza z kobiet zaczęła się zastanawiać, dlaczego jedna z
członkiń klubu AA goniła ją.
Może coś zostawiłam? — pomyślała
i szybko sprawdziła, że torebkę ma przerzuconą przez ramię, a
okulary... Tak, są na swoim miejscu.
— O co chodzi? — zapytała w końcu.
Stojąca przed nią kobieta uśmiechnęła
się nieśmiało i wyciągnęła rękę, mówiąc:
— Jestem Molly.
Zaskoczona Jane odpowiedziała na gest i
także się przedstawiła.
— Ma może pani ochotę na kawę? —
Niespodziewane pytanie wypowiedziane przez Molly jeszcze bardziej
zdziwiło blondynkę, tak że ta nie widziała co odpowiedzieć.
— Tutaj niedaleko jest bardzo
sympatyczna kawiarnia. Naprawdę nie zajmę pani dużo czasu. Więc
jak?
Jane skinęła głową, mamrocąc, że
się zgadza. Jednak najbardziej zależało jej na tym, by dowiedzieć
się o co też może chodzić tej kobiecie.
Wspomniany przez Molly lokal okazał się
sympatyczny tak jak mówiła. Nie panował tam tłok, obsługa była
niezwykle miła, a kawa bardzo smaczna. Kiedy Jane upiła dwa łyki
latte, spojrzała wyczekująco na towarzyszkę.
Szatynka odchrząknęła i uśmiechnęła
się szczerze.
— Zapewne zastanawia się pani, po co
tu panią ściągnęłam. Prawda jest taka, że widziałam panią z
pani córką za pierwszym razem. Czekała aż miting się skończy.
Wspiera panią, ale... odniosłam wrażenie, że pani wolałaby nie
przychodzić na spotkania naszego klubu.
Jane rozejrzała się dyskretnie jakby w
obawie, że ktoś znajomy ją podsłucha, a później uniosła brwi.
Nieznana kobieta wmawiająca jej, że jest alkoholiczką i potrzebuje
pomocy, była ostatnią rzeczą jakiej spodziewała się blondynka.
— To chyba nie pani sprawa —
powiedziała chłodno. — Poradzę sobie sama.
Molly spuściła wzrok na filiżankę
kawy, a na jej twarzy pojawił się tym razem smutny uśmiech.
— Ja też tak sądziłam. Wiem, że
niechętnie pani mówi o swoich osobistych sprawach, ale czasem
lepiej powiedzieć o tym komuś kogo się nie zna. Widzi pani, ja też
kiedyś znalazłam się w podobnej sytuacji jak pani. Mój mąż
zostawił mnie pięć lat temu. Po dwudziestu latach. Zawsze wydawało
mi się, że jesteśmy szczęśliwi. Mieliśmy dwie wspaniałe córki,
a co roku jeździliśmy na wspólne wakacje. W życiu się nie
spodziewałam, że odejdzie do innej kobiety. Nie po tak długim
czasie razem.
Jane słuchała opowieści Molly i
czuła, że opuszcza ją dotychczasowa niechęć i chłód. Rozumiała
tę kobietę. Ona też została skrzywdzona i samotna.
— Nie spodziewałam się tego tak
bardzo, że gdy mi oznajmi, że ma inną i się do niej wyprowadza,
ja nie miałam pojęcia co powiedzieć. Odszedł, a kiedy otrząsnęłam
się z szoku i spróbowałam nakłonić go do powrotu do domu on
stwierdził, że jest za późno. Mówiła pani, że pani mąż też
odszedł, więc pani wie jak się czułam.
— Z tym, że mój zdradzał mnie
wielokrotnie i ja miałam na to wiele dowodów — mruknęła Jane
niechętnie, ściskając w dłoniach filiżankę. — Pani
przynajmniej przez długi czas była szczęśliwa i żyła w błogiej
nieświadomości.
Molly podniosła wzrok, a jej oczy
przyglądały się blondynce ze spokojem. Pozornym spokojem.
— Myśli pani, że to lepiej? Zdrada
jest zdradą, zawsze boli, nie ważne czy można się jej spodziewać
czy też nie.
— Może i tak, ale... Wie pani, że ja
go kochałam? Zdradzał mnie, okłamywał, a ja go wciąż kochałam.
Chociaż czasem sobie powtarzałam, że nie jest tego wart i gdyby
nie nasza córka to bym go zostawiła w cholerę. A tak? Trwałam
przy nim głupio, wybaczałam kolejne kłamstwa, zamykałam oczy na
dowody zdrad, naiwnie wierząc, że jeszcze się opamięta. Aż do
czasu, gdy już straciłam wszelką nadzieję.
— To przez niego zaczęła pani pić?
— Po części. Nie potrafiłam na
trzeźwo znosić tych upokorzeń i kłótni. A kiedy się
rozwiedliśmy było jeszcze gorzej. Raz tęskniłam za nim, a za
chwilę dopadał mnie gniew, bo wciąż wspominałam co mi zrobił.
— Ze mną było podobnie —
powiedziała Molly, kiwając ze zrozumieniem głową. — Nagle
zostałam sama, zdradzona. Moje córki były już wtedy prawie
dorosłe, ale i je ubodło zachowanie ojca.
— Wie pani co przesądziło o tym, że
zostawiałam swojego męża? — zapytała Jane, upijając kolejny
łyk kawy i marząc o czymś mocniejszym, co ukoi jej nerwy. —
Odkryłam, że jego najnowszą kochanką jest moja najlepsza
przyjaciółka. Wyobraża to sobie pani? Przyjaciółka, która była
druhną na moim ślubie. Przyjaciółka, która była i jest matką
chrzestną mojej córki. Przyjaciółka, którą znałam od lat.
— Zdradziły panią dwie najbliższe
osoby, a nie jedna. Rozumiem to — odrzekła Molly. — Rozumiem aż
za dobrze, bo mój mąż odszedł i związał się z moją młodszą
siostrą.
Jane zamarła z filiżanką przy ustach.
Patrzyła z niedowierzaniem na pozornie spokojną twarz kobiety,
której tylko oczy zdradzały jak wielki ból kryła gdzieś tam w
sobie.
— Jeśli córka przyszła z panią do
klubu to myślę, że zauważyła ona pani problem. Niech pani jej
nie zawiedzie. Moje dzieci też mnie wspierały i wciąż wspierają.
Zaczęłam pić tuż po wyprowadzce męża i piłam przez dwa lata,
kryjąc się z tym. Czasem szło mi lepiej, czasem gorzej. Bywały
takie dni, że nie trzeźwiałam przez kilka dni pod rząd. Moje
córki przeżyły w tym czasie horror. Próbowały namówić mnie na
leczenie, a ja się zgadzałam dla świętego spokoju. Na początku
próbowałam sama zerwać z nałogiem. Potrafiłam nie pić przez
miesiąc, dwa, a później zaczynało się od początku i tak w
kółko. Było mi strasznie ciężko, ale miałam oparcie w córkach,
w starszym bracie i mamie. Od półtora roku nie miałam w ustach
nawet kropli alkoholu.
Jane poruszyła się nerwowo na krześle
pod czujnym wzrokiem Molly.
— Ze mną nie jest aż tak źle.
— To dobrze, ale trafiłaś do nas
nieprzypadkowo. Zacznij strać się już teraz zanim będzie za
późno. Im wcześniej zauważysz, że masz problem tym lepiej.
Twojej córce na tym zależy, ale przede wszystkim powinno zależeć
tobie. To twoje życie, Jane. Nie zmarnuj go. Słyszałaś na
spotkaniach co alkohol potrafi zrobić z ludźmi. Nie dopuść do
tego, by to spotkało i ciebie. Zasługujesz na coś lepszego.
W oczach Molly
płonął taki ogień, była w nim taka stanowczość i pewność, że
Jane nie miała wyjścia jak tylko się z nią zgodzić. Alice
chciała by jej mama zaczęła o siebie walczyć, a siedząca przed
nią kobieta próbowała wzniecić w niej chęć do tejże walki. Co
więc pozostawało?
Rzeczywiście dalszy ciąg robi się bardzo interesujący. Jestem ciekawa, jak to wszystko się skończy. W każdym razie wyczuwam dalsze komplikacje. Ba, podejrzewam, że czekają nas jakieś niespodzianki ze strony złego alter ego Alice. Ona nie zniknęła do końca. Zapraszam też do mnie na drugi epizod.
OdpowiedzUsuńKurczę, Ty cos jeszcze kombinujesz. A, cały czas mam wrażenie, ze w Jamesie tez jest/było alterego. B, jednak historia lubi się powtarzać. Nie spodziewałam sie, ze Robert umrze z powodu przedawkowania narkotyków. Czuję, ze alice będzie to ciążyć, choc tak naprawdę to nie jej wina. Co do jej przyjaciółek, obie przezywają ciężkie chwile... Choc Duby zdecydowanie gorsze, a i tak jakoś się trzyma. Trzyma się, ale potrzebuje swojej Róży i mam nadzieję, ze alice zdoła temu podołać. Oskar i pani Róża to jedyna ksiazka, na ktorej płacze od poczatku do konca. Tzn.tak był za drugim razem, jak ją czytałam. Za poerwszym to od środka do konca bez przerwy. Az na samą mysl mi się chce płakać. Ale to prąwda, Oskar był niesamowicie silny. Niesamowicie. Ruby też jest silna i naprawdę mam nadzieje, ze prźezyje. Ann...coz, zaszła w ciążę, ale to juz sie stało. Nie moze się zastanawiac nad tym, co myślą inni. I tak tego tak naprawdę nigdy nie bedzie wiedziała. Nikt z nas nie wie. Nikt, kompletnie nikt nie wie, co inni sobie myślą. Procz tego, ze na ogol o samych sobie. Ludzie to niesamowicie egoiści...ale dobra, zbaczam z tematu. Mam nadzieję, ze alice i James będą razem. Od razy widac było, ze chłopak chce, zeby dziewczyna wzięła fondo tego teatru. Ciekawe, czeku nie pojawił sie na prawdziwych urodzinach, ale jakoś mozna mu to wybaczyć. Nie sądzę, zeby chodził z tą barmanką, szkoda zd nie powiedział nic więćej niz mamrotanie. A moze chodził, ale już nie chodzi? Nie bede ukrywać, ze czdkam na rozwiazanie tego wątku xdxd
OdpowiedzUsuńNareszcie znalazłam czas, by skomentować ten rozdział :)
OdpowiedzUsuńOjej, no to narobiłaś :) Akcja biegnie do przodu, mimo że pozornie wszystko wróciło do normy, bo przecież Ecili już nie ma (ale ja sądzę, że jeszcze się pojawi, bo to niemożliwe, by tak szybko dała za wygraną i po prostu zniknęła), ale życie Alice i jej znajomych toczy się dalej.
A jednak chłopak Matthew nie żyje; sądzę, że Alice niepotrzebnie obwinia się o jego śmierć. Nie można przecież pomóc wszystkim, a Robert sam do tego doprowadził. Najbardziej w tej sytuacji szkoda mi Matta, bo widać, jak chłopak przeżywa śmierć przyjaciela.
Biedna Ruby - jej los jest bardzo podobny do losu matki. Dobrze, że jeszcze walczy, bo przecież ma dla kogo - przyjaciele, ojciec... Szkoda, że dziewczyna została tak dotknięta przez chorobę, która zabiera jej siły.
A więc Ann jednak nie chce usunąć ciąży. Dobrze, że tak jest, Alice powinna ją teraz wspierać w tak trudnych chwilach.
No i na koniec zostaje mama Alice. Cieszę się, że wytrwale walczy z nałogiem, chociaż jej problemem jest to, że jeszcze chyba do końca go nie dostrzega. Może rozmowa z nowo poznaną kobietą pomoże jej w pokonaniu alkoholizmu?
Rozdział był bardzo ciekawy, czekam niecierpliwie na następny.
Pozdrawiam :)