„Ludzie
bowiem to anioły bez skrzydeł, i to jest takie piękne,
urodzić
się bez skrzydeł i wyhodować je sobie.”
José
Saramago
Czerwiec
Alice powoli uchyliła powieki. Oślepiło ją światło. Zamrugała,
próbując się skupić. Ostanie co pamiętała to błękitnie niebo,
słońce i jakaś kobieca twarz. Jednak teraz zauważyła, że
wpatruje się w biały sufit i podłużną lampę. Chciała się
podnieść, ale gdy tylko się poruszyła poczuła silny ból głowy.
—
O mój Boże, Alice... Tom! Obudziła się!
Dziewczyna ostrożnie obróciła
się i zobaczyła bladą twarz mamy. Jej jasne włosy wymykały się
ze zwykle staranne upiętego koka, a oczy były przekrwione i
podkrążone jakby nie mogła spać w nocy. Nie miała na sobie też
nic eleganckiego. Siedziała obok w zwykłej bawełnianej koszulce,
ale mimo wszystko na kobiecym obliczu gościł promienny uśmiech.
Obok głowy matki pojawiła się
twarz Thomasa. Ojciec też nie wyglądał najlepiej. Sprawiał
wrażenie zmęczonego. Garnitur zmienił na flanelową koszulę, ale
tak jak Jane uśmiechał się.
— Co... co się... —
Alice próbowała się odezwać, ale zaschło jej w gardle.
Odchrząknęła. —
Co się stało? Gdzie... jestem?
— Nic nie pamiętasz, aniołku?
—
zapytał Tom, pieszczotliwie głaszcząc ją po włosach.
Nastolatka pomyślała o Ecili, o
nocy z Jamesem, o śmierci Roberta, o śmierci Ruby, o Ann. Zrobiło
jej się niedobrze. Ile z tego było prawdą?
— Powiedzcie mi.
— Jesteś w szpitalu. Leżysz
tutaj od trzech dni.
W szpitalu? Dlaczego? Tylko
trzy dni? To niemożliwe.
— Och,
skarbie. Tak mi przykro. Nie powinnam tak na ciebie krzyczeć —
powiedziała Jane, delikatnie ujmując rękę córki.
— Krzyczeć?
Alice czuła, że niewiele
rozumie z tego co się dzieje. Była zagubiona i skołowana.
Może wciąż to sen? Może to
kolejna próba?
— Pokłóciłaś się z
Victorią. Biłyście się w szkole. Nie pamiętasz tego?
Dziewczyna próbowała wygrzebać
ze wspomnień odpowiednie wydarzenie. Rzeczywiście, kiedyś pobiła
się z Victorią, ale to było tak dawno. Od tego czasu wiele się
zmieniło. Tyle osób zostało skrzywdzonych. Miała to naprawić.
Ale jak?
— To nic, aniołku —
odezwał się Thomas. —
Przypominasz sobie.
— Tom...
— Nie
powinnaś jej męczyć, Jane.
— Nie
męczę. —
Kobieta popatrzyła na byłego męża z wyrzutem. —
Chcę jej pomóc. Na pewno czuje się nieswojo.
— Daj
jej czas.
Alice widząc, że mama otwiera
już usta, by coś odpowiedzieć, wyszeptała:
— Nie
kłóćcie się. Proszę.
— Nie
kłócimy się.
— Oczywiście,
że się nie kłócimy.
Rodzice popatrzyli na siebie, a
później Thomas zdecydował się pójść po lekarza.
— Powiem
mu, że się obudziłaś.
Pocałował córkę w czoło,
rzucił ostrzegawcze spojrzenie Jane i wyszedł z sali.
— Co
się stało, mamo?
— Miałam
cię nie męczyć.
— Męczę
się, bo nic nie rozumiem.
Kobieta westchnęła ciężko, a
później mocniej uścisnęła rękę córki.
— Tak
mnie wtedy wystraszyłaś. Pokłóciłyśmy się o tę bójkę w
szkole, a ty... nie byłaś sobą, skarbie. Krzyczałaś,
wrzeszczałaś. Na koniec trzasnęłaś drzwiami i zamknęłaś się
w pokoju. Chciałam się do ciebie dostać, porozmawiać. Ale ty nie
chciałaś mnie widzieć. No a potem usłyszałam jakiś hałas.
Pobiegłam po zapasowy klucz i weszłam do twojego pokoju. A ty,
kochanie, leżałaś na podłodze, wokół były kawałki rozbitego
lusterka. Nie wiem co się stało, ale podejrzewam, że musiałaś
się skaleczyć i zemdleć. Pewnie kiedy upadałaś uderzyłaś się
w głowę o kant biurka. Rozbiłaś głowę, straciłaś przytomność
i... Lekarz nam mówił, że mogłaś też dostać jakiegoś urazu w
trakcie tej bijatyki. Już ja pokażę tej całej Amber. Wytoczę
proces jej córce! To wszystko jej win...
— Przestań,
mamo.
Jane spojrzała na swoją
jedynaczkę. Pokręciła głową z rezygnacją.
— Przepraszam,
Alice. Po prostu tak się o ciebie bałam.
— Już
wszystko w porządku, mamuś.
Kobieta pogłaskała dziewczynę
po policzku i odgarnęła jej włosy z czoła.
— Tata
wciąż jest z Amber?
Nastolatka spodziewała się, że
nie powinna o to pytać, ale nie mogła się powstrzymać. Musiała
wiedzieć.
Jane zacisnęła wargi i jedną
dłoń, którą trzymała na pościeli, ale po chwili się rozluźniła.
— Chyba
nie. Nie pytałam, ale wydaje mi się, że to koniec ich związku.
Tom też był zdenerwowany tą sytuacją.
— Rozumiem
—
powiedziała, chociaż nie była to do końca prawda.
Zaskakujące
było to, że jeden z problemów Alice rozwiązał się, gdy ta
leżała nieprzytomna w szpitalu. I nie potrzeba było do tego pomocy
Ecili.
Do sali wszedł starszy lekarz z
posiwiałą już brodą, a za nim wkroczył Thomas. Spojrzał
najpierw na Jane, a później uśmiechnął się do córki.
— Jak
się czuje nasza Śpiąca Królewna? —
zapytał doktor.
— Nie
tak źle.
— Może
cię boleć głowa.
— I
boli. —
Alice chciała się roześmiać, ale zaraz się powstrzymała,
dotykając skroni.
— Przypiszę
coś przeciwbólowego. Zrobimy też tomografię i przekonamy się czy
wszystko jest w porządku. Jeśli tak, to nie będę panienki trzymał
zbyt długo.
***
Alice spojrzała na ojca, który
w skupieniu prowadził samochód. Zgodził się on przywieść ją ze
szpitala do domu. Dziewczyna była zadowolona z tego faktu, bo
chciała z nim poważnie porozmawiać. Przez ostatnie dwa dni wciąż
myślała o tym co ją spotkało. Ciągle nie łatwo było uwierzyć
w prawdziwość tych snów, wizji czy czegoś takiego, ale coś
podpowiadało jej, że powinna bardziej zaufać intuicji niż
rozumowi.
— Słyszałam,
że rozstałeś się z Amber.
Thomas zerknął na córkę.
— Jane
ci mówiła?
Siedemnastolatka skinęła głową,
która jeszcze czasem ją pobolewała.
— To
prawda. —
Usłyszała.
— Przykro
mi.
Mężczyzna uśmiechnął się
pod nosem, wciąż patrząc na drogę.
— Wcale
nie. Myślisz, że nie zauważyłem twojej niechęci do Amber?
Tom zmienił bieg i minął
jadący przed nim samochód.
— Po
prostu nie rozumiem co w niej widziałeś —
wymamrotała zmieszana Alice.
— Ja
chyba też nie —
westchnął.
— Masz
kogoś innego?
Ojciec ponownie spojrzał na
dziewczynę, a ona zauważyła, że wygląda lepiej. Widocznie
rodzice naprawdę się o nią martwili i musieli odetchnąć z ulgą,
gdy się obudziła.
— Nie,
nie mam. Właściwie to zamierzam niedługo wyjechać. Dostałem
propozycję pracy w Nowym Jorku i zastanawiam się czy jej nie
przyjąć.
— Och...
wyjeżdżasz —
mruknęła Alice, ale w głowie zaświtała jej myśl, że już
wcześniej o tym słyszała.
— To
jeszcze nic pewnego, ale tak się zastanawiam czy nie chciałabyś
później dołączyć do mnie. Mogłabyś tam studiować. Uniwersytet
Columbia jest naprawdę świetny i oferuje wiele kierunków. No i
spędzalibyśmy ze sobą więcej czasu niż teraz.
— Ja...
to znaczy nie spodziewałam się takiej propozycji. Musiałabym
zostawić mamę i...
— Jane
jest dorosłą kobietą, poradzi sobie.
— Hmm...
Pomyślę nad tym, dobrze?
— Oczywiście.
Masz jeszcze sporo czasu na zastanowienie się.
***
—
Alice!
Dziewczyna odwróciła się i
zobaczyła biegnące w jej stronę przyjaciółki. Obie uśmiechały
się radośnie. Siedemnastolatce ulżyło, widząc je całe i zdrowe.
Chyba, całe i zdrowe.
—
Ann, Ruby, tak się cieszę, że was widzę.
—
Dobrze, że wróciłaś —
powiedziała Annabella, przytulając blondynkę.
—
Stęskniłyśmy się za tobą —
wymamrotała Ruby, tuląc się z Alice.
—
Nie było mnie znowu aż tak długo —
zaśmiała się.
—
Może i tak, ale dla nas to wieczność.
Pierwszy dzień po przerwie był
dla Alice zadziwiająco przyjemny. Nauczyciele traktowali ją
odrobinę ulgowo. Wyjątkiem była oczywiście pani Sharp, ale
dziewczyna, o dziwo, jakoś się nią nie przejmowała. Miała do
wykonania dwie misje i to one zaprzątały jej głowę.
Najpierw musiała się upewnić
czy to, co widziała było prawdą. Ale jak upewnić się, że jedna
przyjaciółka jest w ciąży, a druga choruje na białaczkę?
—
Wszystko w porządku, Alice? —
zapytała zaniepokojona Ruby.
—
Jasne, że tak —
skłamała. —
Po prostu się zamyśliłam.
—
Widzimy —
zaśmiała się Annabella.
Nagle
rozbrzmiał dzwonek i przyjaciółki wstały z ławki, by udać się
do sali biologicznej. I wtedy Alice olśniło. Jej wzrok padł na
duży plakat, zachęcający do oddana szpiku.
To niewielki gest, a może
uratować komuś życie — głosił napis.
— Idziesz czy będziesz tak
stała?
— Chciałabym zrobić coś
dobrego — odezwała się niepodziewanie blondynka.
— O czym ty mówisz, Alice?
Dziewczyna spojrzała na
przyjaciółki i wskazała na plakat. To było to czego potrzebowała.
— Kiedy leżałam w szpitalu
zastanawiałam się nad różnymi rzeczami i chciałabym komuś
pomóc. Myślicie, że oddanie szpiku to dobry pomysł?
Obie spojrzały na siebie
zaskoczone, ale zgodnie pokiwały głowami.
— Jeśli chcesz —
wymamrotała Ann, przeczesując dłonią włosy.
— Chcę. A wy nie chcecie?
Tylko pomyślcie... Zwłaszcza ty, Ruby powinnaś mnie zrozumieć.
Twoja mama... Ci wszyscy ludzie zasługują na pomoc.
— To nie takie proste —
powiedziała szatynka i odwróciła wzrok od plakatu. — Nie każdy
może oddać szpik.
— Ale każdy może spróbować.
To co, pójdziecie tam ze mną? Byłoby mi raźniej.
Annabella zerknęła na Ruby i
uśmiechnęła się lekko.
— Jeśli tak bardzo ci na tym
zależy.
— Jesteście kochane —
odezwała się Alice radośnie i weszła do sali.
Była naprawdę z siebie dumna.
Przed oddaniem szpiku trzeba zrobić badanie krwi, które z pewnością
wykryje ciążę Ann i chorobę Ruby. A kiedy dziewczyna upewni się,
że jej sen był prawdą będzie mogła im pomóc. Wesprze je i nie
pozwoli, by popełniły wcześniejsze błędy.
Musi
się to udać. Tym razem będzie dobrze. W końcu mam je uratować.
***
Alice
wróciła do domu od ojca wcześniej niż zapowiadała. Miała dziwne
przeczucie, że powinna. W salonie dostrzegła światło. Widocznie
jej mama musiała tam być. Dziewczyna przeszła przez ciemny
korytarz i stanęła w progu pokoju. Intuicja jej nie zawiodła.
Jane leżała na kanapie, a
wokół niej walały się puste butelki po alkoholu. Nagle kobieta,
chcąc odwrócić się na drugi bok, spadła na podłogę z głośnym
jękiem. To sprawiło, że otworzyła oczy i usiadła
niezdarnie. Wzrokiem omiotła pomieszczenie aż w końcu jej
spojrzenie zatrzymało się na córce.
— Alice? — wymamrotała
niewyraźnie.
— To ja, mamo.
— Wróciłaś?
— Tak — odpowiedziała,
podchodząc do rodzicielki i pomagając jej wstać.
Jane patrzyła na dziewczynę
mętnym wzrokiem, cuchnąc przy tym alkoholem. Cały salon nim
cuchnął.
— Nie powinno cię tu być.
— Powinnam i dlatego tu
jestem.
Kobieta oparła się o poduszki
i przymknęła powieki. W tej chwili nie było w niej nic
eleganckiego.
— Jestem złą matką —
odezwała się, krzywiąc przy tym. —
Powinnaś jechać z Tomem do Nowego Jorku.
— Tata ci mówił, że chce
mnie tam zabrać? — zapytała Alice, siadając obok mamy.
Jane zaśmiała się i pokiwała
głową.
— Chce mi zabrać wszystko.
Najpierw moją młodość. Naobiecywał mi złote góry, a kiedy
zaszłam w ciążę to się przestraszył. Gdyby nie naciski naszych
rodziców to pewnie żadnego małżeństwa by nie było.
— Co ty wygadujesz, mamo?
Pijana blondynka otworzyła oczy
i wyprostowała się. Miała zaczerwienione policzki oraz włosy w
nieładzie.
— On mnie nie kochał.
Zdradzał mnie. A ja tak się starałam. Dałam mu piękną córkę.
Zrezygnowałam ze studiów, by móc się tobą zająć i żeby on
mógł się roz.. rozwajać... roz..
— Rozwijać.
— Właśnie! A on co? Zabrał
mi wszystko. Moje marzenia o cudownej rodzinie. Zniszczył i... Teraz
też chce mi wszystko zabrać. Chce mi ciebie zabrać. A ja nie mam
już nikogo. Tylko ciebie.
Jane wyciągnęła ręce i Alice
dała się przytulić, krzywiąc się przy tym, gdy wyczuła woń
alkoholu. Jednak zaczynała rozumieć mamę, która jak niczego
innego na świecie bała się samotności.
— Tylko ty mi zostałaś.
— Jestem tutaj —
zapewniła Alice.
— Jeszcze jesteś.
— Jesteś zmęczona. Chodź,
zaprowadzę cię do łóżka.
— Nie chcę do łóżka.
Chcę... — Zaczęła się rozglądać i podniosła jedną z
butelek. Była pusta. Kobieta zaklęła.
— Chodź, mamo, chodź. —
Nastolatka pociągnęła matkę za rękę.
Jane chciała odstawić butelkę
na stolik, ale nie trafiła i rozbiła się ona na podłodze.
Kobiecie wydało się to zabawne i po chwili głośno się śmiała,
gdy córka próbowała wyprowadzić ją z salonu.
***
Alice wysprzątała cały
pokój, ale to zajęcie nie pomogło jej się pozbyć z głowy
natrętnych myśli. Martwiła się. Czasami wydawało jej się, że
to co widziała, kiedy była nieprzytomna wcale się nie zdarzyło.
Nie raz ogarniały ją wątpliwości. I teraz one znowu nadeszły.
Dziewczyna usiała na
pościelonym łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Może i wszystko
inne było kłamstwem, ale jej mama naprawdę miała problemy z
alkoholem, a ona nie wiedziała co robić. Odchyliła się i ułożyła
wygodnie. Przez chwilę w milczeniu wpatrywała się w biały sufit,
ale ostatecznie wymruczała.
— Skąd mam wiedzieć, że to
wszystko jest prawdą? Skąd mam wiedzieć co powinnam zrobić? Daj
mi jakiś znak. Cokolwiek.
Odpowiedziało jej milczenie.
Oczywiście, żadnego znaku nie było.
Alice podeszła do biurka i
zaczęła w nim grzebać, szukając swojego pamiętnika. Musiała
przelać swoje wątpliwości na papier. Natrafiła w końcu na
znajomy zeszyt i na coś jeszcze. Pod palcami wyczuła chłodną,
gładką powierzchnię. Lusterko. Dokładnie takie, jakie wcześniej
rozbiła. Po plecach przeszły ją ciarki. Położyła pamiętnik na
biurku, a lusterko trzymała w dłoniach odwrócone, bojąc się w
nie spojrzeć. Czuła, że jak to zrobi, to przepadnie.
Silniejszy powiew wiatru
otworzył na roścież uchylone okno, tak że zasłony w pokoju
zaczęły powiewać. Nastolatka uniosła głowę. Musiała przyznać,
że wszystko znów zaczynało robić się dziwne. Położyła
lusterko na podłodze, zwierciadłem do dołu i nachyliła się nad
biurkiem, by zamknąć okno. Kiedy już to zrobiła, zerknęła na
zeszyt. Był otwarty, a na jego środku leżał świeży kwiat. Miał
on siedem płatków, każdy o innej barwie, razem tworząc kolory
tęczy. Alice delikatnie podniosła roślinę. Była prawdziwa i
pachniała tak słodko jak nic innego na świecie. Ale nie tylko ją
znalazła blondynka. W pamiętniku widniał wpis:
— Kieruj się sercem, ono cię
nie zawiedzie, ale słuchaj też rozumu, da ci rozwiązanie. Musisz
sobie zaufać. Walcz, ale niech te działania będą roztropne. I
przede wszystkim: nie trać wiary — przeczytała Alice na głos, a
kiedy to zrobiła, litery zaczęły blednąć aż całkiem zniknęły.
Jednak kwiat w jej dłoni
pozostał. Dziewczyna włożyła go między kartki i spojrzała na
podłogę. Lusterka tam nie było. Przyklękła, zajrzała pod
biurko. Nic. Przeszukała je jeszcze raz. Nic. Lusterko przepadło.
Alice mimo wewnętrznego niepokoju odetchnęła. Nie chciała już
więcej w nie spojrzeć.
***
— Ann, wszystko w porządku? —
zapytała Alice, przyciskając do ucha komórkę.
Po drugiej stronie jej
przyjaciółka wydawała się poddenerwowana, kiedy blondynka
zapytała ją o wyniki badań krwi. Sama Alice nie mogła
zarejestrować się jako dawca szpiku, bo była niepełnoletnia, ale
zamierzała to zrobić, kiedy tylko skończy osiemnaście lat.
— Eee... jasne. Po prostu...
— Możemy się spotkać i
pogadać jeśli chcesz.
Annabella przez dłuższą
chwilę milczała, ale w końcu się zgodziła.
— Mam do ciebie przyjechać?
— Nie, nie. Nie chcę
rozmawiać przy rodzicach. Możemy się spotkać na naszym starym
placu zabaw?
— W porządku — powiedziała
Alice. — Za godzinę?
— Może być. Do zobaczenia.
Były już późne godziny
południowe i plac zabaw świecił pustkami. Blondynka zastała Ann,
siedzącą na jednej z huśtawek. Podeszła do niej i uśmiechnęła
się zachęcająco. Wiedziała co może usłyszeć.
— Powiedz mi, co się dzieje
— poprosiła, zajmując czerwoną huśtawkę.
— Nie mogę być dawcą
szpiku. Przynajmniej na razie.
— Rozumiem, ale powiesz mi
dlaczego?
Annabella zaczęła się powoli
bujać. W tył i w przód. Stara huśtawka skrzypiała cicho. W tym
czasie dziewczyna milczała.
— Coś ci dolega? — zapytała
Alice, dobrze wiedząc, że nie może zasugerować ciąży jako
odpowiedzi.
Buty brunetki zaszurały o
piach, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Huśtawka się
zatrzymała, a dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę i
powiedziała:
— Jestem w ciąży.
Alice nie była tak dobrą
aktorką jak Ecila, więc nie bardzo wiedziała co powiedzieć, ale
przyjaciółka widocznie wzięła jej milczenie za skutek szoku.
— Nie tego się spodziewałaś,
co? — zaśmiała się, a jej policzki się zaróżowiły.
— Nie — skłamała
blondynka, czując w żołądku nieprzyjemny uścisk. — Jak to się
stało?
Musiała o to zapytać, chociaż znała całą historię. Wysłuchała jej jednak ponownie i dopiero wtedy zeszła z huśtawki. Stanęła naprzeciwko przyjaciółki, która uniosła głowę i patrzyła na nią z poważnym wyrazem twarzy oraz rozpaczą w oczach.
Musiała o to zapytać, chociaż znała całą historię. Wysłuchała jej jednak ponownie i dopiero wtedy zeszła z huśtawki. Stanęła naprzeciwko przyjaciółki, która uniosła głowę i patrzyła na nią z poważnym wyrazem twarzy oraz rozpaczą w oczach.
— Co ja mam teraz zrobić,
Alice?
Siedemnastolatka widząc łzy
brunetki podeszła do niej i przytuliła ją. Wcześniej myślała,
że jej ulży, gdy dowie się prawdy, ale tak nie było. Czuła tylko
jeszcze większy ciężar, bo wiedziała, że to sprawdzian nie tylko
dla Annabell, ale i dla niej.
— Zmierzyć się z tym.
— Nie wiem czy dam radę.
— Dasz, jesteś silna.
Osiemnastolatka podniosła
głowę. Miała zaczerwienione policzki i posklejane od łez rzęsy.
Gdzie się podziała dawna Ann? Wydawało się, że niewiele zostało
z jej pewności siebie i wiecznej radości życia.
— Pewnie uważasz, że jestem
głupia — wyszeptała Annabella, bojąc się oceny przyjaciółki.
— Wcale tak nie uważam.
— Ale ja jestem głupia —
jęknęła i schowała twarz w bluzce Alice.
Dziewczyna pogłaskała Ann po
włosach. Współczuła jej, ale oprócz pocieszenia niewiele mogła
dać. Miała jednak nadzieję, że ono na razie wystarczy.
— Takie rzeczy się zdarzają.
To nie koniec świata.
— Moi rodzice mnie zabiją.
James mnie zabije, a Felix zostawi.
— Twoja rodzina cię kocha —
przekonywała. — A Felix... zobaczysz jak mu powiesz.
— Prędzej zapadnę się pod
ziemię.
— Pomogę ci. Mogę być przy
tobie, kiedy będziesz im to mówić. Myślę, że jednak najpierw
powinnaś iść do lekarza.
Ann znów podniosła głowę i
otarła łzy. Wyglądała na tak kruchą i słabą, że w głębi
duszy Alice zaczynała się o nią bać. Nigdy wcześniej jej takiej
nie wdziała. No może z wyjątkiem tej sceny w szpitalu, która nie
wydarzyła się w tej rzeczywistości. Do tej pory to właśnie
brunetka stanowiła podporę dla ich trójki, to ona z optymizmem
patrzyła na świat. Teraz to Alice musiała być tą silną.
— Pójdziesz tam ze mną? Nie
chcę iść sama.
— Jasne, że pójdę. W końcu
jestem twoją przyjaciółką. Nie zostawię cię.
Obie dziewczyny uśmiechnęły
się do siebie. Alice widziała, że Annabellii ulżyło.
— Dziękuję.
— W porządku.
Blondynka odsunęła się i
usiadła z powrotem na huśtawce.
— Myślisz, że sobie poradzę
jako mama? Dam sobie radę z dzieckiem? — zapytała niepewnie Ann,
przypatrując się kolorowej zjeżdżalni. Wyobraźnia podsuwała jej
bawiącego się tam malucha. Chłopczyka. Jej małego chłopczyka.
— Jasne, że tak. I powiem ci,
że już zgłaszam się na matkę chrzestną.
Oczy Annabelli rozbłysły, a
jej twarz ozdobił promienny uśmiech.
— Naprawdę? Chciałabyś?
— I ty się jeszcze pytasz? No
jasne, że tak.
***
— Nie jestem pewna czy to
dobry pomysł, Alice — powiedziała Jane, kiedy obie kobiety
siedziały w samochodzie przed budynkiem, w którym mieścił się
klub AA.
Był on niewielki i szary, co
wcale nie zachęcało do przekroczenia jego progu. Jednak matka Alice
musiała tam iść. Obie panie to wiedziały. Mimo to strach
pozostawał.
— Już o tym rozmawiałyśmy,
mamo. Obiecałaś, że pójdziesz na leczenie, a ja zostanę w
Houston.
— To co mówiłam tamtego
wieczoru, to były bzdury. Nie powinnaś czuć się do niczego
zobowiązana. Jeśli chcesz jechać do Nowego...
— Nie zostawię cię. Nie
wtedy, gdy mnie potrzebujesz.
— Ograniczam cię.
Przeszkadzam.
— Nieprawda. Po prostu cię
kocham i chcę pomóc — zapewniła dziewczyna.
— Alice...
— Zróbmy tak. Będziesz
chodziła na spotkania. Zobaczymy co z tego będzie i jeszcze wrócimy
do naszej rozmowy. Jeśli ci się uda i będziesz szczęśliwa, to ja
też będę.
Jane ścisnęła w dłoniach
torebkę, wciąż wyglądając na niezdecydowaną. Dziewczyna
pomyślała, że matka ma ochotę uciec i właściwie ją rozumiała.
Wstydziła się przyznać do problemu.
— To twoja szansa, mamo.
Proszę cię. Zrób to dla mnie i dla siebie.
Kobieta pokiwała głową.
Dłońmi sprawdziła czy żaden kosmyk nie wydostał się z jej koka.
Zerknęła też przelotnie w lusterko i odwróciła się w stronę
córki.
— Dobrze, ale Thomas nie może
się o niczym dowiedzieć.
— Nic nie powiem tacie,
przyrzekam.
— W porządku, to idę.
Alice patrzyła jak jej mama
wysiada z samochodu i kroczy niepewnie w stronę budynku, by po
chwili zniknąć za drzwiami. Dziewczyna denerwowała się chyba tak
samo jak jej rodzicielka, modląc się w myślach, żeby się
wszystko udało.
***
Furtka zaskrzypiała cicho, gdy
Alice przez nią przechodziła. Cmentarz. To w tym miejscu miała
nadzieję spotkać Ruby. Dzisiaj była rocznica śmierci jej mamy i
blondynka sądziła, że jej przyjaciółka tu będzie. I miała
rację. Klęczała ona przy jednym z grobów.
— Ruby?
Dziewczyna poderwała się na
równe nogi. Nie wyglądała najlepiej. Płakała.
— Alice? Co ty tutaj robisz?
— Pomyślałam, że wolałabyś,
by ktoś bliski dziś z tobą był, ale jeśli nie, to mogę sobie
pójść.
Dziewczyna pociągnęła nosem i
otarła łzy. Na policzkach miała czerwone palmy, a spodnie w
kolanach nosiły ślady ziemi.
— Nie, nie. Możesz zostać.
Blondynka wyciągnęła z
kieszeni paczkę chusteczek i podała ją przyjaciółce, a następnie
położyła na grobie pani Hamster, obok gałązki magnolii, drugą
gałązkę magnolii. Ruby spojrzała najpierw na nią, a później na
Alice.
— Dziękuję. Za chusteczki i
kwiaty — powiedziała cicho, a później dodała — Moja mama je
lubiła.
— Tak mi się wydawało.
Obie dziewczyny przykucnęły
przy mogile w ciszy. Ciepły, suchy wiatr mierzwił im włosy. Alice
zjawiła się tu z bliżej nieokreślonym planem i nie bardzo
wiedziała, co dalej powinna zrobić. Rozejrzała się bezradnie,
jakby w poszukiwaniu pomocy.
W oddali przy jednym z grobów
na małej ławeczce kuliła się staruszka. Chyba płakała, bo
siedemnastolatce wydawało się, że co chwilę ociera policzki. Dwa
groby dalej stała blondynka w jasnej sukience. Kładła właśnie
kwiaty. Nagle jednak podniosła głowę i spojrzała prosto na Alice,
której z wrażenia zabrakło tchu. Wydawało jej się, że zna tę
twarz ze snu.
— Dziękuję, że przyszłaś
— odezwała się niespodziewanie Ruby, przez co jej przyjaciółka
drgnęła zaskoczona.
— Nie masz za co dziękować —
powiedziała, zwracając głowę ku szatynce. — Chciałam się
upewnić czy wszystko w porządku. Ostatnio nie było cię w szkole.
Źle się czułaś?
— Tak, ale już jest dobrze.
— Mnie możesz powiedzieć
prawdę, Ruby.
Dziewczyna westchnęła i
zaczęła się bawić trawą. Kosmyki, które wymknęły jej się z
kucyka opadły na twarz.
— Wyniki moich badań krwi nie
są zbyt dobre.
— Może powinnaś iść z nimi
do lekarza.
— Byłam — mruknęła Ruby.
— I co ci powiedział? —
zapytała delikatnie przy akompaniamencie dudniącego głośno serca.
Orzechowe oczy spojrzały w
błękitne, ujawniając kryjący się w nich strach i niepewność.
— Stwierdził, że mogę mieć
białaczkę.
Alice przypomniała sobie leżącą
na łóżku Ruby, kiedy ta wzięła tabletki nasenne.
Nie
mogę do tego dopuścić —
pomyślała.
Ale
pamiętaj, nie wszystkich da się uratować. Nie obwiniaj się jeżeli
to ci się nie uda —
szeptał jakiś głosik.
Bzdura.
Musi się udać. Ruby nie może umrzeć. Muszę wierzyć.
Siedemnastolatka
spojrzała w kierunku grobu, gdzie jeszcze niedawno widziała, jak
jej się zdawało, znajomą blondynkę. Jednak teraz nikogo tam nie
dostrzegła.
—
Alice? Będzie dobrze. Nie płacz.
Dopiero teraz zorientowała się,
że po policzkach płynął jej łzy. Zaskoczyło ją to, bo wcale
nie zamierzała się rozpłakać.
— Przepraszam. To ja powinnam
cię wspierać, a zamiast tego to ty mnie pocieszasz.
Ruby zaśmiała się i oparła o
ramię przyjaciółki.
— Jesteś tutaj, to już jest
bardzo dużo.
— Chciałabym móc zrobić
więcej. — Kiedy Alice wypowiedziała te słowa poczuła się
strasznie bezradna.
— Wystarczy, że będziesz
przy mnie. W lipcu kończysz osiemnaście lat. Oddaj szpik, tak jak
to planowałaś. Jeśli nie pomoże on mi, to komuś innemu. Dobro
zawsze wraca.
— Chciałabym, żeby wróciło
do ciebie.
— Nie mogłabym sobie wymarzyć
lepszej przyjaciółki, Alice.
— I vice versa.
Blondynka zaśmiała się, a
Ruby jej zawtórowała. Jakim cudem zdołały to zrobić?
— Nie boisz się?
— Boję. Boję się bólu.
Boję się, że sobie nie poradzę. Boję się o tatę. Nie chcę,
żeby cierpiał razem ze mną. Boję się też o was, o ciebie i Ann.
Odkąd się dowiedziałam mam różne myśli. Złe myśli. Chciałabym
się nie bać.
— Ja też się boję.
— To nie jestem w tym sama.
— Nigdy nie będziesz sama.
Jak widzicie ten rozdział różni się trochę od poprzednich (zresztą kolejne, prawdopodobnie jeszcze dwa lub trzy, będą pisane w tym samym stylu) głównie przez te "skakanie" od jednego wydarzenia do drugiego. Dzięki temu chciałam pokazać jakie zmiany pojawią się w życiu Alice i jej najbliższych. Czerwiec i lipiec są najdłuższe, ale później pojawią się też fragmenty z innych miesięcy. I mogę zapewnić, że nie wszystko będzie układało się tak kolorowo.
Przyznaję, ze jestem zaskoczona. Chociaż trudno mi się odnaleźć w tym wszystkim. Nie sposób powiedzieć, co było jawą, a co snem. Konstrukcja tego rozdziału nieco przypomina Opowieść Wigilijną tam nieczuły na wszystko bogacz zmienia się pod wpływem wydarzeń, które może obserwować. Jest przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Z jednej strony ciesze się, że Ruby i Ann żyją, tylko w takim razie czym były te wizje opętaniem? Skoro w obu przypadkach wszystko się potwierdziło, a i kłopoty Jane też są realne. Po raz pierwszy, odkąd u Ciebie komentuję zbiłaś mnie z pantałyku, Alicjo A. Sprytnie rozegrane, nie powiem. Aha, najważniejsze mam do Ciebie prośbę po zakończeniu tej historii wymyśl coś jeszcze, dobrze? Oczywiście, jeśli znajdziesz czas i chęci. Po prostu szkoda byłoby marnować taki potencjał, a ja wiem, to po sobie, że warto pisać chociaż sama przeżyłam różne zawirowania. U mnie drugi epizod najnowszego miniopowiadania, dopiero pod koniec grudnia. Zapraszam przy okazji, jak widzisz pamiętam o swoich znajomych.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że nieźle namieszałaś :)
OdpowiedzUsuńTamten rozdział wiele wyjaśnił i stało się to, na co czekałam chyba od momentu "zamiany" dziewczyn - Ecila została pokonana. Albo inaczej - Alice udało się wrócić do prawdziwego świata, mało tego, zyskała szansę na naprawę swoich - a może raczej Ecili? - błędów.
Szkoda tylko, że z Jamesem jej nie wyszło, ale za to uratowała wiele istnień: żyje chłopak Matta, Ruby i nienarodzone dziecko Ann.
Jestem ciekawa, jak teraz poprowadzisz kolejne wątki, bo niby wydaje się, że wszystko już pozamiatane, Ecila nie grozi Alice, ale coś tak sądzę, że jeszcze może w jej życiu stać się coś nieprzyjemnego... Może nawet nie z powodu Ecili, ale skoro planujesz jeszcze dorzucić trochę na barki biednej Alice, to znaczy, że ta historia nie skończy się tak szybko.
Jestem niezwykle ciekawa, jak to wszystko się dalej potoczy. Czekam na następny rozdział z niecierpliwością i pozdrawiam :)
Muszę powiedzieć, że bardzo spodobała mi się ta historia. Jest ciekawa, wciągająca i oryginalna. Polubiłam postać Alice od razu. To taki dobry duch, anioł, który chce wszystkim pomóc. Widać, że bardzo przejmuje się życiem bliskich jej osób i nikogo nie zamierza zostawić w potrzebie. Martwi się i o przyjaciół i o matkę i dla wszystkich znajduje czas. Każdego wspiera, każdemu pomaga. Takiej osoby nie da się nie lubić choć mam wrażenie, że zbyt wiele na siebie bierze. Bo nie wszystkim da się pomóc, niestety. Ciekawa jestem czy to nie zacznie jej za jakiś czas przerastać. A co do matki Alice, wcale się nie dziwię, że jest w dołku. Nie jest już nastolatką, a starszej osobie trudniej jest znaleźć miłość. Poświęciła się rodzinie, a teraz zostanie sama.. Cóż, Alice powinna myśleć o sobie, o swoim życiu itp. Ale mimo wszystko ja na jej miejscu nie wyjechałabym z ojcem. Wtedy matka kompletnie by się załamała. Chociaż... może wtedy zaczęłaby walczyć o własne życie i zajęła się wreszcie swoim szczęściem? Ciężko powiedzieć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;)
I przy okazji zapraszam też do siebie. Byłoby mi miło jakbyś zajrzała;)
sila-jest-we-mnie.blogspot.com