Layout by Raion

piątek, 26 września 2014

Rozdział 17


 „Miłość – najbardziej zdradliwa choroba na świecie:
zabija cię zarówno wtedy, gdy cię spotyka,
jak i wtedy, kiedy cię omija”.
Lauren Oliver „Delirium”
 
Annabella i James nieśli torby pełne zakupów na niedzielny obiad, który wkrótce miała przygotować ich mama. Oboje bardzo się śpieszyli, bo Charlotte uwijała się jak w ukropie, by jak najlepiej wypaść w oczach wciąż narzekającej na wszystko teściowej. Rodzeństwo wpakowało prowiant do bagażnika samochodu i już miało odjechać sprzed hipermarketu, kiedy pojazd przy odpalaniu zarzęził i zgasł. Brunet ponowił próbę uruchomienia auta, ale rozrusznik tylko zacharczał.
Poczekaj tu powiedział James i trzasnął drzwiami.
Dziewczyna przyglądała się jak jej brat podnosi maskę, a po chwili milczenia, woła:
Usiądź za kierownicą i spróbuj odpalić.
Ann przesiadła się szybko na miejsce obok i przytrzymując sprzęgło przekręciła kluczyk w stacyjce. Bez powodzenia. Przeklęła pod nosem i nieufnie zerknęła na wskaźnik paliwa.
Tankowałeś, no nie?
Wczoraj odparł młody mężczyzna, a później otworzył bagażnik i wrócił do podniesionej maski z jakimś niewielkim urządzeniem.
Osiemnastolatka czekała cierpliwie przez dwie minuty aż w końcu nie wytrzymała i zapytała:
— Co robisz? Wiesz co się stało?
James widocznie skończył ze sprawdzaniem stanu pojazdu, bo zatrzymał się obok siostry i z pewnością w głosie odpowiedział:
— Akumulator. Rozładował się.
Annabella nie była wybitną specjalistką w dziedzinie motoryzacji, ale wiedziała co oznacza rozładowany akumulator. Popatrzyła bezradnie na brata i stwierdziła:
— Mogę popchać.
Brunet pokręcił głową.
— Lepiej będzie jak pojedziemy tramwajem. Po auto wrócę później z kolegą, to odpalimy je na kable.
— Tramwajem? — jęknęła.
— Pójdziemy przez park to skrócimy sobie drogę. Chodź po torby.
Osiemnastolatka nie była zbyt zadowolona takim obrotem zdarzeń, ale co miała robić? Posłuchała brata i teraz oboje szli brukowaną ścieżką, śpiesząc na przystanek.
Dzień był ciepły i słoneczny, więc ludzi w parku było całkiem sporo. Co krok można było natknąć się na matki z wózkami, zakochane pary, właścicieli czworonożnych pupili i sportowych zapaleńców. Każdy z nich zajęty był swoimi sprawami i nie zwracał uwagi na pulchną dziewczynę w dresie, która truchtała sobie spokojnie.
To było już drugie okrążenie Ruby i nastolatka zdążyła złapać zadyszkę. Zwolniła do niespiesznego marszu, próbując unormować oddech. Kuło ją w boku, a serce wybijało niespokojny rytm.
Aby dojść do ławki — pomyślała szatynka. — Usiądę i trochę odpocznę. Dosłownie minutkę.
Nagle zrobiło jej się słabo. W uszach szumiało, a przed oczami pojawiły się mroczki. Do tego doszło uczucie duszności. Dziewczyna przymknęła powieki, ale to nie pomogło. Drzewa falowały, a Ruby miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Po plecach spłynęła jej strużka potu. Czuła się jak dziecko, które wysiadło właśnie z karuzeli. Tylko że teraz nie było przy niej rodziców, którzy by się nią zaopiekowali. Była sama i bała się, że za chwilę zemdleje. Upragniona ławka znajdowała się poza zasięgiem nastolatki. Uklękła więc na trawie i czekała aż jej przejdzie.
— Ruby? Ruby! Wszystko w porządku?
Głos wydawał się znajomy, ale szatynka nie miała siły, by wykonać najmniejszy ruch, a co dopiero odpowiedzieć.
— Jasne, że nie jest w porządku. Nie widzisz jak wygląda?
Tym razem odezwał się mężczyzna i dopiero teraz siedemnastolatka zorientowała się z kim ma do czynienia. Powoli otworzyła oczy i uniosła głowę.
— Jasne, że widzę. Ruby?
Ann pochyliła się nad przyjaciółką. Wyglądała na naprawdę zaniepokojoną.
— Co się stało? Co ci jest?
— Kręci mi się w głowie — odpowiedziała słabo.
— Połóż się. Trzeba unieść ci nogi — odezwał się James.
Annabella pomogła koleżance położyć się, a jej brat przytrzymał nogi szatynki w górze. Cała trójka milczała, ale po jakimś czasie Ruby powiedziała:
— Już mi lepiej.
— Może jeszcze poleż — poradziła brunetka.
Po upływie kolejnych kilku minut nastolatka podniosła się powoli do pozycji siedzącej. Czuła się w miarę dobrze. Świat przestał wirować, a dzwonienie w uszach ustąpiło już prawie całkiem.
— Ale mnie przestraszyłaś — wyznała Ann z wyraźną ulgą w głosie.
Ruby przeprosiła. Teraz, kiedy wszystko wróciło do normy i mogła już ustać na nogach o własnych siłach, było jej strasznie głupio, ale z drugiej strony cieszyła się, że ktoś znajomy ją znalazł.
— Masz szczęście, że przechodziliśmy. Chodź, powinnaś usiąść. Jesteś jeszcze bardzo blada.
Dziewczyna z zawstydzeniem popatrzyła na Jamesa, ale ten uśmiechnął się do niej ciepło i delikatnie wziął pod ramię, prowadząc w stronę ławki. Dała mu się tam zaprowadzić, w duchu nie posiadając się z radości, że choć na chwilę może go mieć przy sobie. To było miłe uczucie.
— Na pewno już wszystko dobrze? — dopytywała się Annabella. — Może powinniśmy zawieźć cię do szpitala.
Siedemnastolatka nerwowo pokręciła głową. Nie chciała nigdzie jechać.
— Nie, nie. Naprawdę nie ma potrzeby. Wszystko ze mną dobrze. To tylko chwila słabości.
Rodzeństwo Rose przyjrzało się jej uważnie, jakby oceniając czy mówi prawdę. W końcu James przemówił:
— No... dobrze. Skoro nie chcesz i mówisz, że wszystko okey.
— Chwila — mruknęła Ann i wyjęła z kieszeni spodenek wibrujący telefon. — To mama.
Kiedy brunetka rozmawiała ze swoja rodzicielką, Ruby była wciąż pod nadzorem młodego właściciela klubu. Jego uważne spojrzenie wprawiało szatynkę w zakłopotanie. Jeszcze nigdy żaden chłopak nie poświęcał jej aż tyle uwagi. Tylko że początkowe zakłopotanie przeszło w coraz większe zażenowanie, kiedy dziewczyna uświadomiła sobie jak musi teraz wyglądać. Ubrana w rozciągnięty, szary dres, blada i spocona z całą pewnością nie wywoływała pozytywnych wrażeń. Przez moment chciała zerknąć na Jamesa, by to sprawdzić, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
Wyglądam jak słonica po kąpieli w bajorze — pomyślała.
Annabella wróciła do nich dźwigając trzy torby, których wcześniej Ruby nie zauważyła.
— Mama domaga się zakupów i pomocy w gotowaniu. Babcia podobno jest już w drodze.
— Ktoś powinien odprowadzić twoją przyjaciółkę do domu — powiedział chłopak, a szatynka z żalem zauważyła, że nie użył jej imienia.
— Masz rację. Cholercia — wymamrotała Ann. — Dobra, jakoś doniosę zakupy na przystanek, a stamtąd już blisko do domu.
— Chwileczkę. Ja mam ją odprowadzić? — zapytał zaskoczony James.
Siedemnastolatka poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku.
— Nikt nie musi mnie odprowadzać. Sama sobie poradzę. Idźcie i pomóżcie swojej mamie. Naprawdę, nic mi już nie jest.
Jednak jej przyjaciółka nie dała się przekonać.
— Nie ma mowy. Nie zostawię cię samej w takim stanie. A jak zemdlejesz? James na razie nie jest potrzebny w domu, bo jedyne co może zrobić z produktami to je zjeść. A tak? Spełni dobry uczynek i zaopiekuje się tobą.
Szatynka popatrzyła na starszego brata Annabelli z obawą. Nie chciała robić mu kłopotów. A już na pewno nie pragnęła, by uważał ją za biedne dziecko, którym trzeba się koniecznie zająć.
Boże, jaki wstyd.
— Jeśli chcesz zdążyć na tramwaj to lepiej już idź — powiedział, przeczesując dłonią włosy.
Ruby nie marzyła o niczym innym jak zapaść się pod ziemie albo schować do mysiej dziury. James natomiast posłał jej uśmiech i zapytał:
— To gdzie mieszkasz?
— Niedaleko — odrzekła i podała swój adres.
— Chyba kojarzę, gdzie to jest. Chodźmy.
Przez dłuższy czas żadne z nich się nie odzywało, a nastolatka miała wrażenie, że każda napotkana osoba dziwnie się na nich gapi. Pewnie była przewrażliwiona, ale myśli w jej głowie aż krzyczały: Nie pasujesz do niego. Zresztą dziewczyna zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że mimo jej najszczerszych chęci, nie ma najmniejszych szans u bruneta.
— Na pewno wszystko okey?
— Tak — powiedziała, powoli mając dość tej nadmiernej troski, zwłaszcza że obecnie znów straciła nadzieje. Ale jakie nadzieje? Przecież żadnych nigdy nie było. — Po prostu dziś musiałam zbyt mało zjeść i zbyt długo ćwiczyć. Organizm nie wytrzymał i... Zdarza się. To nic wielkiego.
— W porządku.
I znów cisza. Siedemnastolatka bardzo chciała znaleźć się już w domu, a dokładniej w swoim pokoju. Mogłaby się tam zaszyć aż do obiadu i przeczytać jakąś książkę. Ale nie romans. Co to, to nie. Może fantastykę. Nie. I tak za dużo bujała w obłokach. Lepiej jakiś kryminał.
— To tam. Mieszkam po drugiej stronie ulicy. Nie musisz mnie już dalej odprowadzać. Dziękuję za pomoc.
— Nie ma za co, Robyn — odparł James i chciał coś jeszcze dodać, ale słowa zamarły mu na ustach, kiedy przez ułamek sekundy szatynka popatrzyła na niego z mieszanką wyrzutu i smutku, a później szybko odwróciła się i odeszła.
Dziewczyna przygryzła wargę i z trudem powstrzymywała łzy. Nazwał ją Robyn. Pomylił jej imię. Niby niezbyt ważny błąd, może nawet przejęzyczenie, ale to bardzo zabolało Ruby.
To nie ma znaczenia — powtarzała sobie. — On jest nieosiągalny, od samego początku to wiedziałam.
***
Ecila siedziała w jasnej, przestronnej kuchni ojca i kończyła jeść obiad, a jednocześnie zastanawiała się jak delikatnie nakłonić tatę, aby zaprosił ją do siebie podczas nieobecności mamy. Grzebiąc w resztkach frytek, zerknęła na znajdującego się naprzeciwko niej mężczyznę.
— Dzisiaj nigdzie nie musisz iść, prawda?
Thomas podniósł wzrok na córkę:
— Obiecałem, że spędzimy niedziele tylko ze sobą i dotrzymam słowa.
— To może wieczorem urządzimy sobie maraton filmowy? Popcorn i w ogóle.
— Jasne. Co tylko chcesz.
Dziewczyna uśmiechnęła się i zjadła odrobinę kurczaka.
— A kiedy rozmawiałeś ostatnio z mamą to mówiła ci, że wyjeżdża w delegacje?
— Jane? Naprawdę? Ale przecież jest księgową.
Ecila przekazała tacie to, co powiedziała jej rodzicielka i czekała na jego reakcję. Tom zmarszczył brwi i upił trochę soku, a następnie zapytał:
— I zostawia cię zupełnie samą?
Nastolatka roześmiała się.
— Przecież mam już prawie osiemnaście lat. Potrafię o siebie zadbać. Co prawda nigdy nie rozstawałyśmy się na tak długo, w końcu na wakacje też zawsze jeździłyśmy razem, a kiedy wy byliście jeszcze małżeństwem to w trójkę, no ale pięć dni jakoś przeżyję.
— No tak, tak. Jesteś już prawie dorosła, a za chwilę rozpoczniesz studia.
Cholera jasna — pomyślała. — Nie zaprosi mnie.
— No właśnie. Tylko że mama mimo wszystko trochę się martwi. Sam wiesz najlepiej jaka potrafi być przewrażliwiona. Wszędzie wietrzy jakieś zagrożenie, a odkąd się rozwiedliście to... — dziewczyna przerwała i zrobiła zakłopotana minę.
Między ojcem a córką na chwilę zapadło niezręczne milczenie, ale Thomas w końcu odchrząknął i powiedział:
— Mogę porozmawiać z Jane. Powinna czuć się spokojniejsza, kiedy na ten czas zamieszkasz ze mną. W sumie to całkiem dobra okazja. Nie często możemy spędzić ze sobą dłużej niż dwa dni.
— Miałabym zatrzymać się u ciebie, tato?
— Jeśli chcesz i Jane się zgodzi — odparł.
Ecila nie martwiła się jakoś w ogóle o zgodę mamy. W końcu jej były mąż jest ojcem Alice i ma pełną władzę rodzicielską. A jeśli wszystko pójdzie dobrze to nim tydzień dobiegnie końca związek Amber i Thomasa będzie należał do przeszłości. Siedemnastolatka uśmiechnęła się szeroko:
— Jasne, że chcę.
***
Jane siedziała na kanapie w salonie i wpatrywała się w telewizor. Co chwilę przeskakiwała z kanału na kanał, popijając koniak i pochłaniając duże pudełko lodów waniliowych. Jak się szybko okazało co trzeci program emitował jakąś durną komedię romantyczną, na które kobieta nie miała najmniejszej ochoty. Szczyt desperacji osiągnęła, gdy między jedną a drugą taką produkcją dostrzegła, że główna bohaterka ma na sobie łudząco podobną suknię ślubną, w którą blondynka ubrana była w pamiętnym dniu osiemnaście lat temu.
Pogoda była cudowna, chociaż wszyscy się martwili, bo poprzedniego dnia padało. Jane wyjrzała przez okno rodzinnego domu i uśmiechnęła się do siebie, kiedy zobaczyła ogród pełen kwiatów skąpany w słońcu. To właśnie tam miała niedługo wziąć ślub. Goście byli już w drodze, a pastor i Thomas wraz z rodzicami oraz teściami czekali na dole. Do drzwi ktoś zapukał, a po chwili pokazała się ciemnowłosa głowa Charlotte.
— Widzę, że jesteś prawie gotowa — powiedziała.
To była prawda. Blondynka przebrała się już w białą suknie z podwyższonym stanem, która swobodnie spływała aż do podłogi, doskonale maskując lekko zaokrąglony brzuszek, a jej ręce i plecy okrywała delikatna koronka.
— Pomogę ci założyć welon, dobrze?
Charlotte podeszła do szafy i wyciągnęła z niej przezroczystą, zwiewną tkaninę.
Jane uśmiechnęła się do przyjaciółki. Cieszyła się, że jest przy niej w tak ważnym dniu. Znały się od dziecka i nie wyobrażała sobie innej druhny.
— Odwróć się.
Przyszła mężatka zrobiła to, o co prosiła ją brunetka i po chwili welon został umieszczony pod eleganckim, gładkim kokiem.
— Wyglądasz pięknie — powiedziała Charlotte i ucałowała pannę młodą w policzek.
— Ty też — przyznała Jane.
Druhna miała na sobie lawendową sukienkę bez ramiączek sięgającą kolan, a jej długie, proste włosy opadały na ramiona i plecy. Jednak to oczy zawsze przyciągały największą uwagę. Były duże, czarne, otoczone długimi rzęsami i zawsze błyszczały wesoło.
Wkrótce nadszedł czas, by zejść do ogrodu. Blondynka ujęła pod ramię szczęśliwego ojca i dała się zaprowadzić do przyszłego męża. Droga nie była długa, a po obu jej stronach ustawiono rzędy krzesełek. Jane aż promieniała, gdy kroczyła w rytm marszu weselnego. Nie mogła się doczekać, kiedy rozpocznie nowe życie u boku Thomasa. Mieli zamieszkać we własnym domu, a za pięć miesięcy zostać rodzicami.
Tom uśmiechnął się do narzeczonej, ujmując jej dłonie w swoje. Sama uroczystość minęła szybko i przez moment zdawało się Jane, że to tylko cudowny sen. Jednak gdy jej ukochany mężczyzna ją pocałował miała pewność, że wszystko jest rzeczywistością. Wspaniałą rzeczywistością. Kobieta wtuliła się w ramię męża, wdychając woń jego wody kolońskiej. Wtedy była w siódmym niebie.
To zupełne szaleństwo — pomyślała i przechyliła kieliszek całkowicie go opróżniając.
Telewizyjna para właśnie wypowiadała słowa przysięgi, zapewniając o swojej miłości, ale Jane nie dała im dokończyć. Wyłączyła odbiornik i odłożyła pilot na stolik.
— Niebo — prychnęła i nalała sobie kolejną porcję alkoholu. — Jeśli naprawdę istnieje to na pewno nie na ziemi. Ale piekło... Mój dzień ślubu był jego przedsionkiem.
Usta Jane wypełniły się koniakiem, a kiedy go przełknęła poczuła znajome pieczenie w gardle. Zaśmiała się gorzko i wygodniej ułożyła na kanapie.
— Twoje zdrowie Tom. Twoje i Charlotte. Dzisiaj mija rocznica waszej zdrady. Cieszmy się.
Kobieta wstała i na chwiejnych nogach podeszła do barku. Otworzyła go i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w poustawiane tam butelki.
Entliczek, pentliczek, czerwony... O! Tu się schowałeś, łobuzie zaśmiała się, wyjmując whisky.
Śmiała się do czasu aż niezgrabnie usiadła na podłodze, przy okazji o mało co nie upuszczając karafki.
Toast za każdą zdradliwą przyjaciółeczkę. Niech was piekło pochłonie! krzyknęła Jane i kolejna dawka trunku znalazła się w jej żołądku. Powinnam cię była zniszczyć, moja kochana Charlotte. Rozbić twoje małżeństwo tak jak ty rozbiłaś moje. Ale nie... ja nie...
Blondynka na kolanach przyczołgała się do okna i chwyciła się zasłony. Spróbowała wstać, ale zyskała tylko tyle, że materiał spadł na nią i całkowicie ją przykrył. Roześmiała się, odsłoniła twarz, a z jej ust wydobyło się westchnienie. Przymknęła oczy.
Drzwi do sali sądowej zamknęły się, a Jane odetchnęła z ulgą. To był koniec. Koniec sprawy i koniec jej małżeństwa. Mimo wcześniej zażytej aspiryny głowa dalej pobolewała kobietę. Nie powinna poprzedniego dnia pić tyle alkoholu, ale wtedy nie myślała o konsekwencjach.
Dziękuję za pomoc powiedziała blondynka do znajomej prawniczki, która ją reprezentowała.
 Nie ma za co. Dobrze, że się dogadaliście. To naprawdę ułatwiło rozwiązanie małżeństwa.
Jane spojrzała w kierunku swojego już byłego męża. On też rozmawiał ze swoim prawnikiem. Musiała przyznać, że Thomas zgodził się na jej warunki i nie robił zbędnych problemów. W zamian kobieta zapewniła, że nie będzie utrudniała mu kontaktu z córką.
Wychodząc z gmachu sądu Tom zatrzymał ją i odezwał się:
Przykro mi, że tak to się skończyło.
A mi nie powiedziała. Nasze małżeństwo było farsą i cieszę się, że już się skończyło. Ty też powinieneś być zadowolony. Znów jesteś wolny.
Mężczyzna zrobił zakłopotaną minę. Poprawił krawat i mruknął:
No tak... W każdym razie życzę ci powodzenia. W przyszły weekend chciałbym zabrać do siebie Alice.
Powiem jej o tym. Do widzenia.
Do widzenia, Jane.
Wpatrując się w sufit kobieta zastanawiała się co teraz robi jej córka. Może jest w kinie albo w teatrze z ojcem. A może siedzą sobie w domu przy kolacji. Może jest z nimi Amber. Skrzywiła się na wspomnienie o tej sztucznej blondynie, a później zaśmiała się, tak że aż się zakrztusiła.
— Upadłeś tak nisko, Tom.
Ale sama nie była wyżej. Tak naprawdę to w samotne wieczory sięgała dna. Nie raz przysięgłaby nawet, że pod palcami czuje muł i piach.
Jane okryła się szczelnie zasłoną i zamknęła powieki. Chciało jej się spać. Poniosła głowę i przez moment zastanawiała się czy da radę przenieść się na kanapę. Jak się okazało stanięcie na nogach nie było takie proste. Pokój był zadziwiająco niewyraźny, a wszystkie sprzęty i meble tańczyły kobiecie przed oczami.
— Jednak tu zostanę — wymamrotała i położyła się na podłodze. — Dobranoc, córeczko.




Wybaczcie, że zniknęłam na tak długo. Właściwie to na miesiąc, ale naprawdę nie miałam ostatnio zbyt wiele wolnego czasu. Jednak żyję i przybywam z kolejnym rozdziałem. Mam też nadzieję, że niedługo uda mi się skończyć pisać 18 i szybciej pojawi się na blogu niż 17. 

6 komentarzy:

  1. W tym rozdziale tak strasznie żal mi Ruby oraz Jane. Mam nadzieję, że matka Alice zdoła jakoś odbić się od dna, zauważy w końcu swój problem z alkoholem i podejmie stosowne kroki, by zerwać z nałogiem. Wydaje mi się, że najlepsza byłaby jakaś grupa wsparcia, bo sama na pewno nie da sobie z tym rady. No ale niestety najpierw musi dojrzeć do takiej decyzji, a zdaje mi się, że z tym może być ciężko. I o ile teraz upiła się, gdy córki nie było w domu, to coś mi się zdaje, że Ecila wcześniej czy później przyłapie ją na czymś podobnym.
    Co do Ruby to wydaje mi się, że te treningi są ponad jej siły i w przyszłości efekt, który chce uzyskać ojciec dziewczyny może być odwrotny, zamiast polepszyć, zdrowie może jej się pogorszyć.
    Jednak najbardziej ze wszystkiego musiało ją boleć, że chłopak, w którym się podkochuje przekręcił jej imię. Chociaż muszę powiedzieć, że zaskoczyło mnie, że obiektem westchnień dziewczyny jest właśnie James. I o ile życzę jej jak najlepiej, to nie sądzę, by ten związek kiedykolwiek mógł wypalić, James wyraźnie nie jest nią zainteresowany, pomógł jej dlatego, że była przyjaciółką jego siostry.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Jane ma problemy z alkoholem i to całkiem spore. Czy się w porę ogarnie to się okaże.
      Ruby jest bardzo skrytą, wrażliwą osobą i o jej zauroczeniu nie wiedzą nawet jej przyjaciółki. Zresztą pewnie nie Ciebie jedną zaskoczył obiekt jej westchnień. Chociaż delikatnie starałam się to zasugerować w rozdziale 12, kiedy James stoi przed szkołą, czekając na siostrę i spotyka Ecilę i Ruby.

      Usuń
  2. Nie było tutaj glownej bohaterki i szczerze mowiac, coraz bardziej zastanawiam sie, co sie dzieje z alice, czemu nic o niej ni ma? To jednak główny watek.... Ciesze sie, ze piszesz tez o innych bohaterach,bo to zawsze jest urozmaicenie, jak rowniez pokazanie roznych perspektyw, ale mysle,ze jednak powinnas wrócić do głównego wątku. I to nie tylko z perspektywy E, ale rowniez alice :) jesli chodzi o notke, z jednej strony ciesze sie z tego nieoczekiwaneo spotkania z parku, z drugiej chciałabym,zeby James był z alice - ta prawdziwa, bl mysle,ze do siebie pasuja. Jest nieco smutne, ze James pomylił imię ruby, ale to nie znaczy, ze ja olewa... Ruby musi uwierzyć w siebie, to i inni w nia uwierzą. Matce alice nieco współczuje, widac, ze nadal zyje stara miłością i nic dobrego z tego ne wyniknie niestety...coraz bardziej sie stacza, mam nadzieje,ze z tego wyjdzie.zaoraszam na nowosc na zapiski-condawiramurs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Perspektywa Alice ukaże się już w następnym rozdziale, także nie martw się, nie zapomniałam o naszej kochanej blondyneczce.
      A co do Ruby, to prawda z tym brakiem pewności siebie. Dziewczyna ma sporo kompleksów i pewnie gdyby się ich pozbyła byłoby jej znacznie łatwiej, ale to wszystko nie jest takie proste.

      Usuń
  3. Bardzo Cię przepraszam, Alicjo A. Wreszcie po wielu perypetiach udało mi się dotrzeć i mogę wreszcie coś niecoś napisać odnośnie treści. O ostatnich miesiącach mówić nie będę w skrócie działo się tyle, że nie miałam głowy do pisania zarówno swojej twórczości, jak i komentowania cudzej. Jednak powoli na horyzoncie brak zachmurzenia, dlatego powracam jako ta czytająca oraz pisząca. Już wkrótce cośkolwiek się zacznie. Także po długiej przerwie będę Cię mogła zaprosić do oceny. Na razie myślę ad tym, co i jak poukładać. Natomiast odnośnie oceny Twojego opowiadani o Alice, to w sumie nic mnie nie zaskakuje. Brak głównej bohaterki istotnie męczy, Elicia się panoszy i Jane popadająca w alkoholizm. Czyli życie, które bynajmniej nie jest nowelą. Zresztą na ogól tak bywa, iż bardzo rzadko wszystko jest kolorowe i bez skazy. Utrzymuj nadal tak dobry poziom. Aha, osobiście mam nadzieję, iż wspomnisz jeszcze Silvę, gdyż postać mnie zaintrygowała.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam :)
    Cóż mogę napisać? Z pewnością brak mi Alice, która miała zasady moralne i mimo wszystko była po prostu dobra. Ecila natomiast przestaje być uważna, zaczyna popełniać błędy i jak dla mnie kwestią czasu jest to, kiedy ktoś ją przejrzy.
    I mam nadzieję, że będzie to James.
    Biedna Ruby. Nieszczęśliwie zakochana, a chłopak nawet nie pamiętał jej imienia... Ja rozumiem, że nie zna przyjaciółki siostry z charakteru, ale mógł chociaż pomyśleć dwa razy, nim nazwał ją Robyn. Zapamiętanie imienia chyba nie jest trudne.
    Kwestia z Silvą naprawdę mnie intryguje i czekam, aż ją rozwiniesz.
    Ach, no i Jane. Szkoda, że biedaczka uzależnia się od alkoholu. Mam nadzieję, że jednak w porę się ogarnie, no wiesz, nim będzie za późno.
    A, i jeszcze jedna rzecz. Do tej pory opisy trochę mi zgrzytały, było ich za mało, ale kiedy tylko przeczytałam tę końcową część, od razu dostałaś ode mnie wielkiego plusa. Czytając tamten fragment, odniosłam wrażenie, że właśnie kształtujesz swój własny, niepowtarzalny styl, bo na razie ten pasuje to książek czysto młodzieżowych. W każdym razie cały czas robisz postępy. Gratuluję ;)
    Pozdrawiam, Elif

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy