„Miłość – najbardziej zdradliwa
choroba na świecie:
zabija cię zarówno wtedy, gdy cię
spotyka,
jak i wtedy, kiedy cię omija”.
Lauren Oliver „Delirium”
Annabella
i James nieśli torby pełne zakupów na niedzielny obiad, który
wkrótce miała przygotować ich mama. Oboje bardzo się śpieszyli,
bo Charlotte uwijała się jak w ukropie, by jak najlepiej wypaść w
oczach wciąż narzekającej na wszystko teściowej. Rodzeństwo
wpakowało prowiant do bagażnika samochodu i już miało odjechać
sprzed hipermarketu, kiedy pojazd przy odpalaniu zarzęził i zgasł.
Brunet ponowił próbę uruchomienia auta, ale rozrusznik tylko
zacharczał.
—
Poczekaj tu —
powiedział James i trzasnął drzwiami.
Dziewczyna przyglądała się jak jej
brat podnosi maskę, a po chwili milczenia, woła:
— Usiądź
za kierownicą i spróbuj odpalić.
Ann przesiadła się szybko na miejsce
obok i przytrzymując sprzęgło przekręciła kluczyk w stacyjce.
Bez powodzenia. Przeklęła pod nosem i nieufnie zerknęła na
wskaźnik paliwa.
— Tankowałeś,
no nie?
— Wczoraj
—
odparł młody mężczyzna, a później otworzył bagażnik i wrócił
do podniesionej maski z jakimś niewielkim urządzeniem.
Osiemnastolatka czekała cierpliwie przez
dwie minuty aż w końcu nie wytrzymała i zapytała:
— Co robisz? Wiesz co się stało?
James widocznie skończył ze
sprawdzaniem stanu pojazdu, bo zatrzymał się obok siostry i z
pewnością w głosie odpowiedział:
— Akumulator. Rozładował się.
Annabella nie była wybitną
specjalistką w dziedzinie motoryzacji, ale wiedziała co oznacza
rozładowany akumulator. Popatrzyła bezradnie na brata i
stwierdziła:
— Mogę popchać.
Brunet pokręcił głową.
— Lepiej będzie jak pojedziemy
tramwajem. Po auto wrócę później z kolegą, to odpalimy je na
kable.
— Tramwajem? — jęknęła.
— Pójdziemy przez park to skrócimy
sobie drogę. Chodź po torby.
Osiemnastolatka nie była zbyt
zadowolona takim obrotem zdarzeń, ale co miała robić? Posłuchała
brata i teraz oboje szli brukowaną ścieżką, śpiesząc na
przystanek.
Dzień był ciepły i słoneczny, więc
ludzi w parku było całkiem sporo. Co krok można było natknąć
się na matki z wózkami, zakochane pary, właścicieli czworonożnych
pupili i sportowych zapaleńców. Każdy z nich zajęty był swoimi
sprawami i nie zwracał uwagi na pulchną dziewczynę w dresie, która
truchtała sobie spokojnie.
To było już drugie okrążenie Ruby i
nastolatka zdążyła złapać zadyszkę. Zwolniła do niespiesznego
marszu, próbując unormować oddech. Kuło ją w boku, a serce
wybijało niespokojny rytm.
Aby
dojść do ławki
— pomyślała szatynka. —
Usiądę i trochę odpocznę. Dosłownie minutkę.
Nagle
zrobiło jej się słabo. W uszach szumiało, a przed oczami pojawiły
się mroczki. Do tego doszło uczucie duszności. Dziewczyna
przymknęła powieki, ale to nie pomogło. Drzewa falowały, a Ruby
miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Po plecach spłynęła jej
strużka potu. Czuła się jak dziecko, które wysiadło właśnie z
karuzeli. Tylko że teraz nie było przy niej rodziców, którzy by
się nią zaopiekowali. Była sama i bała się, że za chwilę
zemdleje. Upragniona ławka znajdowała się poza zasięgiem
nastolatki. Uklękła więc na trawie i czekała aż jej przejdzie.
— Ruby? Ruby! Wszystko w porządku?
Głos wydawał się znajomy, ale
szatynka nie miała siły, by wykonać najmniejszy ruch, a co dopiero
odpowiedzieć.
— Jasne, że nie jest w porządku. Nie
widzisz jak wygląda?
Tym razem odezwał się mężczyzna i
dopiero teraz siedemnastolatka zorientowała się z kim ma do
czynienia. Powoli otworzyła oczy i uniosła głowę.
— Jasne, że widzę. Ruby?
Ann pochyliła się nad przyjaciółką.
Wyglądała na naprawdę zaniepokojoną.
— Co się stało? Co ci jest?
— Kręci mi się w głowie —
odpowiedziała słabo.
— Połóż się. Trzeba unieść ci
nogi — odezwał się James.
Annabella pomogła koleżance położyć
się, a jej brat przytrzymał nogi szatynki w górze. Cała trójka
milczała, ale po jakimś czasie Ruby powiedziała:
— Już mi lepiej.
— Może jeszcze poleż — poradziła
brunetka.
Po upływie kolejnych kilku minut
nastolatka podniosła się powoli do pozycji siedzącej. Czuła się
w miarę dobrze. Świat przestał wirować, a dzwonienie w uszach
ustąpiło już prawie całkiem.
— Ale mnie przestraszyłaś —
wyznała Ann z wyraźną ulgą w głosie.
Ruby przeprosiła. Teraz, kiedy wszystko
wróciło do normy i mogła już ustać na nogach o własnych siłach,
było jej strasznie głupio, ale z drugiej strony cieszyła się, że
ktoś znajomy ją znalazł.
— Masz szczęście, że
przechodziliśmy. Chodź, powinnaś usiąść. Jesteś jeszcze bardzo
blada.
Dziewczyna z zawstydzeniem popatrzyła
na Jamesa, ale ten uśmiechnął się do niej ciepło i delikatnie
wziął pod ramię, prowadząc w stronę ławki. Dała mu się tam
zaprowadzić, w duchu nie posiadając się z radości, że choć na
chwilę może go mieć przy sobie. To było miłe uczucie.
— Na pewno już wszystko dobrze? —
dopytywała się Annabella. — Może powinniśmy zawieźć cię do
szpitala.
Siedemnastolatka nerwowo pokręciła
głową. Nie chciała nigdzie jechać.
— Nie, nie. Naprawdę nie ma potrzeby.
Wszystko ze mną dobrze. To tylko chwila słabości.
Rodzeństwo Rose przyjrzało się jej uważnie, jakby oceniając czy mówi prawdę. W końcu James przemówił:
— No... dobrze. Skoro nie chcesz i
mówisz, że wszystko okey.
— Chwila — mruknęła Ann i wyjęła
z kieszeni spodenek wibrujący telefon. — To mama.
Kiedy brunetka rozmawiała ze swoja
rodzicielką, Ruby była wciąż pod nadzorem młodego właściciela
klubu. Jego uważne spojrzenie wprawiało szatynkę w zakłopotanie.
Jeszcze nigdy żaden chłopak nie poświęcał jej aż tyle uwagi.
Tylko że początkowe zakłopotanie przeszło w coraz większe
zażenowanie, kiedy dziewczyna uświadomiła sobie jak musi teraz
wyglądać. Ubrana w rozciągnięty, szary dres, blada i spocona z
całą pewnością nie wywoływała pozytywnych wrażeń. Przez
moment chciała zerknąć na Jamesa, by to sprawdzić, ale w
ostatniej chwili zrezygnowała.
Wyglądam
jak słonica po kąpieli w bajorze — pomyślała.
Annabella wróciła do nich dźwigając
trzy torby, których wcześniej Ruby nie zauważyła.
— Mama domaga się zakupów i pomocy w
gotowaniu. Babcia podobno jest już w drodze.
— Ktoś powinien odprowadzić twoją
przyjaciółkę do domu — powiedział chłopak, a szatynka z żalem
zauważyła, że nie użył jej imienia.
— Masz rację. Cholercia —
wymamrotała Ann. — Dobra, jakoś doniosę zakupy na przystanek, a
stamtąd już blisko do domu.
— Chwileczkę. Ja mam ją odprowadzić?
— zapytał zaskoczony James.
Siedemnastolatka poczuła nieprzyjemny
uścisk w żołądku.
— Nikt nie musi mnie odprowadzać.
Sama sobie poradzę. Idźcie i pomóżcie swojej mamie. Naprawdę,
nic mi już nie jest.
Jednak jej przyjaciółka nie dała się
przekonać.
—
Nie ma mowy. Nie zostawię cię samej w takim stanie. A jak
zemdlejesz? James na razie nie jest potrzebny w domu, bo jedyne co
może zrobić z produktami to je zjeść. A tak? Spełni dobry
uczynek i zaopiekuje się tobą.
Szatynka popatrzyła na starszego brata
Annabelli z obawą. Nie chciała robić mu kłopotów. A już na
pewno nie pragnęła, by uważał ją za biedne dziecko, którym
trzeba się koniecznie zająć.
Boże,
jaki wstyd.
— Jeśli chcesz zdążyć na tramwaj
to lepiej już idź — powiedział, przeczesując dłonią włosy.
Ruby nie marzyła o niczym innym jak
zapaść się pod ziemie albo schować do mysiej dziury. James
natomiast posłał jej uśmiech i zapytał:
— To gdzie mieszkasz?
— Niedaleko — odrzekła i podała
swój adres.
— Chyba kojarzę, gdzie to jest.
Chodźmy.
Przez dłuższy czas żadne z nich się
nie odzywało, a nastolatka miała wrażenie, że każda napotkana
osoba dziwnie się na nich gapi. Pewnie była przewrażliwiona, ale
myśli w jej głowie aż krzyczały: Nie pasujesz do niego. Zresztą
dziewczyna zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że mimo jej
najszczerszych chęci, nie ma najmniejszych szans u bruneta.
— Na pewno wszystko okey?
— Tak — powiedziała, powoli mając
dość tej nadmiernej troski, zwłaszcza że obecnie znów straciła
nadzieje. Ale jakie nadzieje? Przecież żadnych nigdy nie było. —
Po prostu dziś musiałam zbyt mało zjeść i zbyt długo ćwiczyć.
Organizm nie wytrzymał i... Zdarza się. To nic wielkiego.
— W porządku.
I znów cisza. Siedemnastolatka bardzo
chciała znaleźć się już w domu, a dokładniej w swoim pokoju.
Mogłaby się tam zaszyć aż do obiadu i przeczytać jakąś
książkę. Ale nie romans. Co to, to nie. Może fantastykę. Nie. I tak za dużo bujała w obłokach. Lepiej jakiś kryminał.
— To tam. Mieszkam po drugiej stronie
ulicy. Nie musisz mnie już dalej odprowadzać. Dziękuję za pomoc.
— Nie ma za co, Robyn — odparł
James i chciał coś jeszcze dodać, ale słowa zamarły mu na
ustach, kiedy przez ułamek sekundy szatynka popatrzyła na niego z
mieszanką wyrzutu i smutku, a później szybko odwróciła się i
odeszła.
Dziewczyna przygryzła wargę i z trudem
powstrzymywała łzy. Nazwał ją Robyn. Pomylił jej imię. Niby
niezbyt ważny błąd, może nawet przejęzyczenie, ale to bardzo
zabolało Ruby.
To
nie ma znaczenia —
powtarzała sobie. — On
jest nieosiągalny, od samego początku to wiedziałam.
***
Ecila siedziała w jasnej, przestronnej
kuchni ojca i kończyła jeść obiad, a jednocześnie zastanawiała
się jak delikatnie nakłonić tatę, aby zaprosił ją do siebie
podczas nieobecności mamy. Grzebiąc w resztkach frytek, zerknęła
na znajdującego się naprzeciwko niej mężczyznę.
— Dzisiaj nigdzie nie musisz iść,
prawda?
Thomas podniósł wzrok na córkę:
— Obiecałem, że spędzimy niedziele
tylko ze sobą i dotrzymam słowa.
— To może wieczorem urządzimy sobie
maraton filmowy? Popcorn i w ogóle.
— Jasne. Co tylko chcesz.
Dziewczyna uśmiechnęła się i zjadła
odrobinę kurczaka.
— A kiedy rozmawiałeś ostatnio z
mamą to mówiła ci, że wyjeżdża w delegacje?
— Jane? Naprawdę? Ale przecież jest
księgową.
Ecila przekazała tacie to, co
powiedziała jej rodzicielka i czekała na jego reakcję. Tom
zmarszczył brwi i upił trochę soku, a następnie zapytał:
— I zostawia cię zupełnie samą?
Nastolatka roześmiała się.
— Przecież mam już prawie
osiemnaście lat. Potrafię o siebie zadbać. Co prawda nigdy nie
rozstawałyśmy się na tak długo, w końcu na wakacje też zawsze
jeździłyśmy razem, a kiedy wy byliście jeszcze małżeństwem to
w trójkę, no ale pięć dni jakoś przeżyję.
— No tak, tak. Jesteś już prawie
dorosła, a za chwilę rozpoczniesz studia.
Cholera jasna — pomyślała.
— Nie zaprosi mnie.
— No właśnie. Tylko że mama
mimo wszystko trochę się martwi. Sam wiesz najlepiej jaka potrafi
być przewrażliwiona. Wszędzie wietrzy jakieś zagrożenie, a odkąd
się rozwiedliście to... — dziewczyna przerwała i zrobiła
zakłopotana minę.
Między ojcem a córką na chwilę
zapadło niezręczne milczenie, ale Thomas w końcu odchrząknął i
powiedział:
— Mogę porozmawiać z Jane. Powinna
czuć się spokojniejsza, kiedy na ten czas zamieszkasz ze mną. W
sumie to całkiem dobra okazja. Nie często możemy spędzić ze sobą
dłużej niż dwa dni.
— Miałabym zatrzymać się u ciebie,
tato?
— Jeśli chcesz i Jane się zgodzi —
odparł.
Ecila nie martwiła się jakoś w ogóle
o zgodę mamy. W końcu jej były mąż jest ojcem Alice i ma pełną
władzę rodzicielską. A jeśli wszystko pójdzie dobrze to nim tydzień dobiegnie końca związek Amber i Thomasa będzie należał
do przeszłości. Siedemnastolatka uśmiechnęła się szeroko:
— Jasne, że chcę.
***
Jane siedziała na kanapie w salonie i
wpatrywała się w telewizor. Co chwilę przeskakiwała z kanału na
kanał, popijając koniak i pochłaniając duże pudełko lodów
waniliowych. Jak się szybko okazało co trzeci program emitował
jakąś durną komedię romantyczną, na które kobieta nie miała
najmniejszej ochoty. Szczyt desperacji osiągnęła, gdy między
jedną a drugą taką produkcją dostrzegła, że główna bohaterka
ma na sobie łudząco podobną suknię ślubną, w którą blondynka
ubrana była w pamiętnym dniu osiemnaście lat temu.
Pogoda była cudowna, chociaż
wszyscy się martwili, bo poprzedniego dnia padało. Jane wyjrzała
przez okno rodzinnego domu i uśmiechnęła się do siebie, kiedy
zobaczyła ogród pełen kwiatów skąpany w słońcu. To właśnie
tam miała niedługo wziąć ślub. Goście byli już w drodze, a
pastor i Thomas wraz z rodzicami oraz teściami czekali na dole. Do
drzwi ktoś zapukał, a po chwili pokazała się ciemnowłosa głowa
Charlotte.
— Widzę, że jesteś prawie gotowa
— powiedziała.
To była prawda. Blondynka przebrała
się już w białą suknie z podwyższonym stanem, która swobodnie
spływała aż do podłogi, doskonale maskując lekko zaokrąglony
brzuszek, a jej ręce i plecy okrywała delikatna koronka.
— Pomogę ci założyć welon,
dobrze?
Charlotte podeszła do szafy i
wyciągnęła z niej przezroczystą, zwiewną tkaninę.
Jane uśmiechnęła się do
przyjaciółki. Cieszyła się, że jest przy niej w tak ważnym
dniu. Znały się od dziecka i nie wyobrażała sobie innej druhny.
— Odwróć się.
Przyszła mężatka zrobiła to, o co
prosiła ją brunetka i po chwili welon został umieszczony pod
eleganckim, gładkim kokiem.
— Wyglądasz pięknie —
powiedziała Charlotte i ucałowała pannę młodą w policzek.
— Ty też — przyznała Jane.
Druhna miała na sobie lawendową
sukienkę bez ramiączek sięgającą kolan, a jej długie, proste
włosy opadały na ramiona i plecy. Jednak to oczy zawsze przyciągały
największą uwagę. Były duże, czarne, otoczone długimi rzęsami
i zawsze błyszczały wesoło.
Wkrótce nadszedł czas, by zejść
do ogrodu. Blondynka ujęła pod ramię szczęśliwego ojca i dała
się zaprowadzić do przyszłego męża. Droga nie była długa, a po
obu jej stronach ustawiono rzędy krzesełek. Jane aż promieniała,
gdy kroczyła w rytm marszu weselnego. Nie mogła się doczekać,
kiedy rozpocznie nowe życie u boku Thomasa. Mieli zamieszkać we
własnym domu, a za pięć miesięcy zostać rodzicami.
Tom uśmiechnął się do
narzeczonej, ujmując jej dłonie w swoje. Sama uroczystość minęła
szybko i przez moment zdawało się Jane, że to tylko cudowny sen.
Jednak gdy jej ukochany mężczyzna ją pocałował miała pewność,
że wszystko jest rzeczywistością. Wspaniałą rzeczywistością.
Kobieta wtuliła się w ramię męża, wdychając woń jego wody
kolońskiej. Wtedy była w siódmym niebie.
To zupełne szaleństwo —
pomyślała i przechyliła kieliszek całkowicie go opróżniając.
Telewizyjna para właśnie wypowiadała
słowa przysięgi, zapewniając o swojej miłości, ale Jane nie dała
im dokończyć. Wyłączyła odbiornik i odłożyła pilot na stolik.
— Niebo — prychnęła i nalała
sobie kolejną porcję alkoholu. — Jeśli naprawdę istnieje to na pewno nie na ziemi. Ale piekło... Mój dzień ślubu był jego
przedsionkiem.
Usta Jane wypełniły się koniakiem, a
kiedy go przełknęła poczuła znajome pieczenie w gardle. Zaśmiała
się gorzko i wygodniej ułożyła na kanapie.
— Twoje zdrowie Tom. Twoje i
Charlotte. Dzisiaj mija rocznica waszej zdrady. Cieszmy się.
Kobieta wstała i na chwiejnych nogach
podeszła do barku. Otworzyła go i przez dłuższą chwilę
wpatrywała się w poustawiane tam butelki.
—
Entliczek, pentliczek, czerwony... O! Tu się schowałeś, łobuzie —
zaśmiała się, wyjmując whisky.
Śmiała się do czasu aż niezgrabnie
usiadła na podłodze, przy okazji o mało co nie upuszczając
karafki.
—
Toast za każdą zdradliwą przyjaciółeczkę. Niech was piekło
pochłonie! — krzyknęła Jane i
kolejna dawka trunku znalazła się w jej żołądku. —
Powinnam cię była zniszczyć, moja kochana Charlotte. Rozbić twoje
małżeństwo tak jak ty rozbiłaś moje. Ale nie... ja nie...
Blondynka na kolanach przyczołgała się
do okna i chwyciła się zasłony. Spróbowała wstać, ale zyskała
tylko tyle, że materiał spadł na nią i całkowicie ją przykrył.
Roześmiała się, odsłoniła twarz, a z jej ust wydobyło się
westchnienie. Przymknęła oczy.
Drzwi do sali sądowej zamknęły
się, a Jane odetchnęła z ulgą. To był koniec. Koniec sprawy i
koniec jej małżeństwa. Mimo wcześniej zażytej aspiryny głowa
dalej pobolewała kobietę. Nie powinna poprzedniego dnia pić tyle
alkoholu, ale wtedy nie myślała o konsekwencjach.
—
Dziękuję za pomoc —
powiedziała blondynka do znajomej prawniczki, która ją
reprezentowała.
— Nie ma za co. Dobrze, że się dogadaliście. To naprawdę ułatwiło
rozwiązanie małżeństwa.
Jane spojrzała w kierunku swojego
już byłego męża. On też rozmawiał ze swoim prawnikiem. Musiała
przyznać, że Thomas zgodził się na jej warunki i nie robił
zbędnych problemów. W zamian kobieta zapewniła, że nie będzie
utrudniała mu kontaktu z córką.
Wychodząc z gmachu sądu Tom
zatrzymał ją i odezwał się:
—
Przykro mi, że tak to się skończyło.
—
A mi nie —
powiedziała. —
Nasze małżeństwo było farsą i cieszę się, że już się
skończyło. Ty też powinieneś być zadowolony. Znów jesteś
wolny.
Mężczyzna zrobił zakłopotaną
minę. Poprawił krawat i mruknął:
—
No tak... W każdym razie życzę ci powodzenia. W przyszły weekend
chciałbym zabrać do siebie Alice.
—
Powiem jej o tym. Do widzenia.
—
Do widzenia, Jane.
Wpatrując się w sufit kobieta
zastanawiała się co teraz robi jej córka. Może jest w kinie albo
w teatrze z ojcem. A może siedzą sobie w domu przy kolacji. Może
jest z nimi Amber. Skrzywiła się na wspomnienie o tej sztucznej
blondynie, a później zaśmiała się, tak że aż się zakrztusiła.
— Upadłeś
tak nisko, Tom.
Ale sama nie
była wyżej. Tak naprawdę to w samotne wieczory sięgała dna. Nie
raz przysięgłaby nawet, że pod palcami czuje muł i piach.
Jane okryła
się szczelnie zasłoną i zamknęła powieki. Chciało jej się
spać. Poniosła głowę i przez moment zastanawiała się czy da
radę przenieść się na kanapę. Jak się okazało stanięcie na
nogach nie było takie proste. Pokój był zadziwiająco niewyraźny,
a wszystkie sprzęty i meble tańczyły kobiecie przed oczami.
— Jednak tu zostanę — wymamrotała i położyła się na podłodze. — Dobranoc, córeczko.
Wybaczcie, że zniknęłam na tak długo. Właściwie to na miesiąc, ale naprawdę nie miałam ostatnio zbyt wiele wolnego czasu. Jednak żyję i przybywam z kolejnym rozdziałem. Mam też nadzieję, że niedługo uda mi się skończyć pisać 18 i szybciej pojawi się na blogu niż 17.
Wybaczcie, że zniknęłam na tak długo. Właściwie to na miesiąc, ale naprawdę nie miałam ostatnio zbyt wiele wolnego czasu. Jednak żyję i przybywam z kolejnym rozdziałem. Mam też nadzieję, że niedługo uda mi się skończyć pisać 18 i szybciej pojawi się na blogu niż 17.
W tym rozdziale tak strasznie żal mi Ruby oraz Jane. Mam nadzieję, że matka Alice zdoła jakoś odbić się od dna, zauważy w końcu swój problem z alkoholem i podejmie stosowne kroki, by zerwać z nałogiem. Wydaje mi się, że najlepsza byłaby jakaś grupa wsparcia, bo sama na pewno nie da sobie z tym rady. No ale niestety najpierw musi dojrzeć do takiej decyzji, a zdaje mi się, że z tym może być ciężko. I o ile teraz upiła się, gdy córki nie było w domu, to coś mi się zdaje, że Ecila wcześniej czy później przyłapie ją na czymś podobnym.
OdpowiedzUsuńCo do Ruby to wydaje mi się, że te treningi są ponad jej siły i w przyszłości efekt, który chce uzyskać ojciec dziewczyny może być odwrotny, zamiast polepszyć, zdrowie może jej się pogorszyć.
Jednak najbardziej ze wszystkiego musiało ją boleć, że chłopak, w którym się podkochuje przekręcił jej imię. Chociaż muszę powiedzieć, że zaskoczyło mnie, że obiektem westchnień dziewczyny jest właśnie James. I o ile życzę jej jak najlepiej, to nie sądzę, by ten związek kiedykolwiek mógł wypalić, James wyraźnie nie jest nią zainteresowany, pomógł jej dlatego, że była przyjaciółką jego siostry.
Pozdrawiam serdecznie :)
Tak, Jane ma problemy z alkoholem i to całkiem spore. Czy się w porę ogarnie to się okaże.
UsuńRuby jest bardzo skrytą, wrażliwą osobą i o jej zauroczeniu nie wiedzą nawet jej przyjaciółki. Zresztą pewnie nie Ciebie jedną zaskoczył obiekt jej westchnień. Chociaż delikatnie starałam się to zasugerować w rozdziale 12, kiedy James stoi przed szkołą, czekając na siostrę i spotyka Ecilę i Ruby.
Nie było tutaj glownej bohaterki i szczerze mowiac, coraz bardziej zastanawiam sie, co sie dzieje z alice, czemu nic o niej ni ma? To jednak główny watek.... Ciesze sie, ze piszesz tez o innych bohaterach,bo to zawsze jest urozmaicenie, jak rowniez pokazanie roznych perspektyw, ale mysle,ze jednak powinnas wrócić do głównego wątku. I to nie tylko z perspektywy E, ale rowniez alice :) jesli chodzi o notke, z jednej strony ciesze sie z tego nieoczekiwaneo spotkania z parku, z drugiej chciałabym,zeby James był z alice - ta prawdziwa, bl mysle,ze do siebie pasuja. Jest nieco smutne, ze James pomylił imię ruby, ale to nie znaczy, ze ja olewa... Ruby musi uwierzyć w siebie, to i inni w nia uwierzą. Matce alice nieco współczuje, widac, ze nadal zyje stara miłością i nic dobrego z tego ne wyniknie niestety...coraz bardziej sie stacza, mam nadzieje,ze z tego wyjdzie.zaoraszam na nowosc na zapiski-condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPerspektywa Alice ukaże się już w następnym rozdziale, także nie martw się, nie zapomniałam o naszej kochanej blondyneczce.
UsuńA co do Ruby, to prawda z tym brakiem pewności siebie. Dziewczyna ma sporo kompleksów i pewnie gdyby się ich pozbyła byłoby jej znacznie łatwiej, ale to wszystko nie jest takie proste.
Bardzo Cię przepraszam, Alicjo A. Wreszcie po wielu perypetiach udało mi się dotrzeć i mogę wreszcie coś niecoś napisać odnośnie treści. O ostatnich miesiącach mówić nie będę w skrócie działo się tyle, że nie miałam głowy do pisania zarówno swojej twórczości, jak i komentowania cudzej. Jednak powoli na horyzoncie brak zachmurzenia, dlatego powracam jako ta czytająca oraz pisząca. Już wkrótce cośkolwiek się zacznie. Także po długiej przerwie będę Cię mogła zaprosić do oceny. Na razie myślę ad tym, co i jak poukładać. Natomiast odnośnie oceny Twojego opowiadani o Alice, to w sumie nic mnie nie zaskakuje. Brak głównej bohaterki istotnie męczy, Elicia się panoszy i Jane popadająca w alkoholizm. Czyli życie, które bynajmniej nie jest nowelą. Zresztą na ogól tak bywa, iż bardzo rzadko wszystko jest kolorowe i bez skazy. Utrzymuj nadal tak dobry poziom. Aha, osobiście mam nadzieję, iż wspomnisz jeszcze Silvę, gdyż postać mnie zaintrygowała.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam :)
OdpowiedzUsuńCóż mogę napisać? Z pewnością brak mi Alice, która miała zasady moralne i mimo wszystko była po prostu dobra. Ecila natomiast przestaje być uważna, zaczyna popełniać błędy i jak dla mnie kwestią czasu jest to, kiedy ktoś ją przejrzy.
I mam nadzieję, że będzie to James.
Biedna Ruby. Nieszczęśliwie zakochana, a chłopak nawet nie pamiętał jej imienia... Ja rozumiem, że nie zna przyjaciółki siostry z charakteru, ale mógł chociaż pomyśleć dwa razy, nim nazwał ją Robyn. Zapamiętanie imienia chyba nie jest trudne.
Kwestia z Silvą naprawdę mnie intryguje i czekam, aż ją rozwiniesz.
Ach, no i Jane. Szkoda, że biedaczka uzależnia się od alkoholu. Mam nadzieję, że jednak w porę się ogarnie, no wiesz, nim będzie za późno.
A, i jeszcze jedna rzecz. Do tej pory opisy trochę mi zgrzytały, było ich za mało, ale kiedy tylko przeczytałam tę końcową część, od razu dostałaś ode mnie wielkiego plusa. Czytając tamten fragment, odniosłam wrażenie, że właśnie kształtujesz swój własny, niepowtarzalny styl, bo na razie ten pasuje to książek czysto młodzieżowych. W każdym razie cały czas robisz postępy. Gratuluję ;)
Pozdrawiam, Elif