"Dzieci z początku kochają swych rodziców,
gdy są starsze, sądzą ich, czasem im wybaczają."
Oscar Wilde
Jane leżała wyczerpana
na szpitalnym łóżku. Jednak wszelkie zmęczenie zeszło na drugi
plan, kiedy zobaczyła pielęgniarkę, niosącą do niej małe
zawiniątko. Kobieta wzięła je i odsunęła biały kocyk. W
ramionach trzymała cieplutką, zaróżowioną istotkę, która
smacznie spała. Blondynka delikatnie pogłaskała pucołowaty
policzek. Dziecko mruknęło cicho, ale nie obudziło się.
— Ma pani zdrową
dziewczynkę. Podczas badania była grzeczna jak aniołek —
powiedziała starsza pielęgniarka z uśmiechem. — Gratuluję.
— Dziękuję —
odezwała się Jane, tylko na chwilę podnosząc wzrok.
Kiedy kobieta wyszła z
sali w drzwiach staną Thomas.
Blondynka ucałowała
czółko córeczki i spojrzała na męża, który wciąż stał i
patrzył na nie.
— Chodź, zobacz naszą
ślicznotkę — zachęciła.
Mężczyzna był blady i
wyglądał na lekko poddenerwowanego. Niepewnym krokiem zbliżył się
do szpitalnego łóżka, ostrożnie siadając na jego brzegu.
— Spójrz na naszą
maleńką córeczkę. — Uśmiechnęła się Jane, podsuwając
Thomasowi zawiniątko.
Brunet w milczeniu
wpatrywał się w śpiące dziecko aż w końcu odezwał się dziwnie
drżącym, słabym głosem:
— Moja mała, Alice.
I wtedy dziewczynka
podniosła lekko opuchnięte powieki i spojrzała na Toma
ciemnoniebieskimi oczami, odrobinę zezując. Mężczyzna uśmiechnął
się do córki, a ta zapiszczała wysokim głosem.
— Chyba mnie lubi —
zaśmiał się, a Jane wydawało się, że starł z policzka łzę.
— Nie lubi. Kocha —
powiedziała. — A jeśli jeszcze nie kocha to pokocha, tak jak ja
cię pokochałam.
Thomas, uważając na dziecko, pochylił się i złożył na ustach żony czuły pocałunek.
Następnie odsunął się i jeszcze raz spojrzał na Alice.
— Wykapana mamusia.
Jasne włoski, niebieskie oczka. Moja śliczna, kochana kobietka.
— Jest jeszcze malutka
i może później okaże się, że przypomina ciebie.
— Nie. Jest dokładnie taka jak jej mama. Mały aniołek.
Jane
westchnęła cicho i przymknęła powieki.
Siedziała w salonie i
przeglądała gazetę, ale nie mogła się na niej skupić. Nagle do
pomieszczenia wbiegła szczuplutka dziewczynka w czerwonej sukience w
groszki. Z uśmiechem na ustach pochyliła się nad oparciem kanapy i
zapytała:
— Mamo, gdzie tatuś?
— Musiał dłużej
zostać w pracy — skłamała Jane.
— A kiedy wróci? —
dopytywało się dziecko.
— Niedługo, aniołku — odpowiedziała matka z bladym uśmiechem i odłożyła gazetę na
stolik. — Masz ochotę na szarlotkę?
— Tak! — ucieszyła
się Alice i poskoczyła, a razem z nią podskoczyły dwa sterczące
kucyki.
— To idziemy do
kuchni.
Kiedy dziewczynka
zajadała się wypiekiem mamy, kobieta stała w oknie i wypatrywała
powrotu męża. Dzwonił do niej trzy godziny temu i powiedział, że
musi dłużej zostać w pracy, ale Jane znała prawdę, a właściwie
podejrzewała jaka ona jest.
— Mamo?
— Słucham, kochanie —
Blondynka odwróciła się w stronę córki i zobaczyła, że mała
zdążyła już zjeść kawałek ciasta.
— Czy „niedługo”
będzie zaraz?
— Alice... — Nie
dokończyła, bo usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
Dziewczynka też to
usłyszała i natychmiast zerwała się z miejsca. Wybiegła z
kuchni, a matka podążyła za nią.
— Tata! — wykrzyknęła
Alice, wyciągając ręce w stronę mężczyzny w białej koszuli,
który ledwo zdążył wejść do mieszkania.
Thomas z łatwością
podniósł sześcioletnią córkę i uśmiechnął się do niej.
— Stęskniłaś się,
mój aniołku?
— Tak, bardzo —
odezwała się dziewczynka i objęła ojca za szyję.
Jane stała i uśmiechała
się jak przystało na zadowoloną matkę i żonę. Kiedy w końcu
Tom na nią spojrzał, postawił Alice na podłodze i delikatnie
trącając jeden z kucyków, powiedział:
— Leć do swojego
pokoju. Niedługo do ciebie przyjdę i poczytam ci o księżniczkach
i smokach, dobrze?
— Dobrze — zgodziła
się sześciolatka, ale nagle się zawahała i zapytała. — A długo
trwa to „niedługo”?
Mężczyzna zaśmiał się
łagodnie i przykucną przy córce.
— Zobacz — polecił,
wyciągając rękę z zegarkiem. — Przyjdę do ciebie za piętnaście
minut. Ty też masz zegarek w swoim pokoju i jeśli zobaczysz, że ta
wskazówka będzie tu, to znaczy, że już do ciebie idę. Dobrze?
Alice pokiwała głową i
poszła w kierunku schodów.
— Chodź do kuchni to
podgrzeję ci kolację — odrzekła w końcu Jane.
— Już jadłem,
dziękuję — powiedział, podchodząc do żony i całując ją w
policzek.
Kobieta zacisnęła usta,
czując kwiatowy aromat „obcego” mydła i intensywniejszą woń
męskich perfum. Tom musiał się nimi niedawno spryskać, chcąc
zatuszować jakiś inny zapach. Prysznic lub kąpiel też musiał
wziąć.
— Jadłeś?
— Tak. Kolega przyniósł
trochę żarcia w czasie przerwy — wyjaśnił, wracając po teczkę,
którą zostawił na szafce, znajdującej się przy wejściu.
— Rozumiem — mruknęła
Jane.
— To dobrze. Idę się
przebrać, a później poczytać Alice.
— Alice nie mogła się
ciebie doczekać.
Thomas uśmiechnął się
tylko i poszedł.
Jane otworzyła oczy i
zobaczyła, że stoi przed nią córka w mundurku szkolnym i torbą,
przewieszoną przez ramię.
— Wszystko w porządku? —
zapytała.
— Tak, tak. — Kobieta
wstała z krzesła i wyszła z kuchni, nawet nie dopijając swojej
ulubionej kawy.
Obie panie wsiadły do
samochodu i ruszyły z podjazdu. Auto jechało dobrze znaną trasą,
wioząc brunetkę do szkoły. Między kobietami narastała cisza,
wywołując u Ecili dziwne poddenerwowanie. Nastolatka znów czuła,
że jej mamie nie dopisuje dobry humor, a dziewczyna nie lubiła, nie
wiedzieć co się dzieje. Już nawet otwierała usta, ale Jane ją
uprzedziła.
— W środę muszę
wyjechać do Karoliny Południowej, a dokładniej do Columbii.
Szefowa niedawno założyła tam nowy oddział i prosiła mnie o
pomoc. Jestem jej zaufaną, główną księgową i chce, żebym
pojechała tam z nią, pomogła w rachunkach oraz wprowadzeniu do
nich nowej księgowej.
Ecila przez chwilę w
milczeniu wpatrywała się w kobietę, która wciąż nie odrywała
wzroku od jezdni.
— Na ile wyjeżdżasz? —
zapytała w końcu nastolatka.
— Możliwe, że nie będzie
mnie pięć dni.
Pięść dni? Aż pięć?
Super! Może uda się zrobić jakąś imprezkę? Albo gdzieś wyjść?
Pięć dni wolności — ekscytowała się Ecila, obserwując
mijane budynki i ludzi.
— Tak się zastanawiałam
czy poradziłabyś sobie sama, czy wolałabyś na ten czas pomieszkać
u swojego ojca.
Brunetka odwróciła się
powoli.
— Pomieszkać u mojego
ojca? — zapytała niepewnie, czując jak jej plany właśnie legły
w gruzach.
— Jeśli on by się
zgodził i ty byś chciała — odezwała się Jane, starając się
brzmieć zupełnie normalnie, a nawet obojętnie, ale chyba jej nie to wyszło.
— Mamo... Czy ty
pokłóciłaś się z tatą?
— Nie, skąd. Czasy, kiedy
się kłóciliśmy dawno minęły — odpowiedziała kobieta,
zatrzymując się na pasach.
— Wciąż się kłócicie, gdy tylko macie do tego okazję.
— Wszystko jest w porządku
— upierała się Jane. — Rozmawiałaś z nim wczoraj?
— Tak. Zadzwonił do mnie,
a ja zgodziłam się spędzić z nim weekend.
— To świetnie.
Ecila wyczuła jawne
kłamstwo w głosie matki. Było dla niej jasne, że kobieta
pokłóciła się ze swoim byłym mężem, ale nie wiedziała, o co. O
Amber? O Alice? O alimenty? No o co?!
— Czemu się tak na mnie
patrzysz, Alice?
— Nie... nic — mruknęła
brunetka, dochodząc do wniosku, że szybciej dowie się, co gnębi
jej matkę, pytając się o to Toma.
***
Historia. Przedmiot
znienawidzony przez wszystkie uczennice, które tkwiąc w niewiedzy
co do charakteru Sophii Sharp, wybrały go.
Ecila weszła do sali równo
z dzwonkiem, tuż przed nauczycielką. Trzy miejsca były puste i
raczej nie zanosiło się na to, żeby dzisiaj miałoby to ulec
zmianie. Profesorka nie znosiła spóźnień i lepiej już było w
ogóle nie przychodzić na lekcję. Chociaż... Brunetka doskonale
zdawała sobie sprawę, że nieprzyjście na lekcję równało się z
przymusem podania bardzo dobrego powodu, a nieobecna ostatnio
uczennica musiała także liczyć się z wysokim prawdopodobieństwem
przepytania jej przez panią Sharp. Nieraz zdarzały się też
kartkówki, zwłaszcza gdy nie było sporej liczby dziewcząt, sporej
zdaniem historyczki.
Ecila
szybko usiadła obok Ruby i
wyjęła podręcznik oraz zeszyt.
— Cześć
— przywitała się cicho.
Szatynka skinęła tylko
głową, nie odrywając wzroku od biurka profesorki, która właśnie
sprawdzała listę. Głos pani Sharp był oschły, znudzony i niezbyt
głośny. Patrząc na nią dziewczynie wydawało się, że
nauczycielka ma serdecznie dość swojej pracy, a wszystkie uczennice
w sali ma za idiotki.
Ecila chcąc nie chcąc, także zwróciła wzrok na wysoką i sztywną kobietę w granatowym
żakiecie, która swoim sposobem bycia bardziej przypominała
generała niż pedagoga.
Nagle Ruby zerwała się,
słysząc własne nazwisko, tak szybko, że przewróciła krzesło,
które z łoskotem uderzyło o posadzkę.
Sophia Sharp przerwała
odczytywanie listy i spojrzała na sprawczynię całego zamieszania.
Przez kilka sekund patrzyła w milczeniu na szatynkę, niczym sęp na
ledwo żywą ofiarę, a następnie powróciła do sprawdzania
obecności.
Ruby ostrożnie podniosłą
krzesło i jeszcze ostrożniej na nim usiadła. Ręce jej się
trzęsły, policzki były zaróżowione, a na skroni pojawiły się
kropelki potu.
Dla
Ecili to było całkiem ciekawe. Prawie słyszała dudnienie serca w
piersi przyjaciółki. I to spowodowała jedna kobieta! Jedna
kobieta, budząca większą grozę niż duch albo jakiś potwór w
horrorze. Tylko dlaczego? Może dlatego, że była bardziej realna
niż wymyślone przez filmowców stwory? Ona była jak morderca, włamujący się do mieszkania. Spokój takiej uczennicy zostaje
zakłócony, a perspektywa piekła jakie może zgotować pani Sharp
jest bardzo prawdopodobna. Brunetka uśmiechnęła się sama do
siebie z myślą: Podoba mi się ta babka.
Nagle Ecila poczuła
szturchnięcie w żebra i szybko zorientowała się, że to jej kolej
na liście. Podniosła się zwinnie i powiedziała zupełnie
zwyczajnym głosem:
—
Obecna.
Sophia Sharp musiała
zauważyć niedawny uśmieszek nastolatki, bo znów porzuciła
sprawdzanie obecności na rzecz zaciśnięcia wąskich warg i
przyjrzenia się uczennicy zmrużonymi oczami. Siedemnastolatka
spokojnie odwzajemniała spojrzenie, posyłając profesorce przyjazny
uśmiech.
—
Czy coś cię bawi, panno Hidden?
—
Skąd.
—
Masz wyjątkowo dobry humor — powiedziała nauczycielka, tak jakby
bycie w dobrym nastroju było grzechem.
—
Owszem, mam dobry humor — przyznała Ecila, ciesząc się w duchu z
wyrazu osłupienia, które na chwilę, ale to dosłownie chwilę,
zagościło na twarzy pani Sharp. Do tego dziewczyna znów poczuła
lekkie uderzenie, tym razem w nogę.
—
A co sprawiło, że masz dobry humor... panno Hidden?
—
Mam wiele powodów, by się cieszyć, proszę pani — odpowiedziała
grzecznie, nie przestając się uśmiechać.
—
Doprawdy? — zapytała uprzejmie profesorka, ale brunetka domyśliła
się, że kobieta już obmyśla plan, jak zepsuć swojej uczennicy ten
dobry humor.
Ecila już otwierała usta,
by odpowiedzieć, ale w tej samej chwili Ruby uszczypnęła ją tuż
pod kolanem. Nastolatka podskoczyła i obrzuciła przyjaciółkę
oburzonym spojrzeniem, jednak szatynka natychmiast odwróciła wzrok.
—
Panno Hidden, co to ma znaczyć?
Siedemnastolatka
ponownie zwróciła się w stronę nauczycielki, która tym razem nie
ukrywała niezadowolenia. Mimo tego dziewczyna, zamiast odpowiedzieć na
pytanie, przywołała na twarzy delikatny uśmiech.
Nagle ktoś zapukał do
drzwi. Stanęła w nich drobna, czarnowłosa kobieta o oliwkowej
cerze i ciemnozielonych oczach, ubrana w ołówkową spódnice i
błękitny sweterek. Uśmiechnęła się przepraszająco do
profesorki, mówiąc:
—
Przepraszam za przerwanie lekcji, ale pani dyrektor prosi do swojego
gabinetu. To jakaś bardzo ważna sprawa.
—
Dobrze, już idę — powiedziała Sharp, a kiedy drzwi się
zamknęły za sekretarką, dodała. — Proszę przeczytać
dzisiejszy temat z podręcznika i zrobić notatki. Możecie być
pewnie, że wszystko sprawdzę.
Przy ostatnim zdaniu
spojrzała na brunetkę, po czym wyszła. Na początku w sali żadna
z uczennic nie odważyła się odezwać, ale później w
pomieszczeniu dało się słyszeć wymianę zdań kilku dziewcząt,
początkowo ciche, a po kilku minutach bardziej śmiałe i otwarte.
Do Ecili dotarło nawet kilkukrotnie imię „Alice”, świadczące
o tym, kto jest przedmiotem części z tych rozmów. Nastolatka
musiała przyznać w duchu, że miała wiele szczęścia. Gdyby nie
Florence Plessis – sekretarka, to profesorka dalej, by ją męczyła.
— Coś ty najlepszego
narobiła? — zapytała zdenerwowana Ruby.
— Nic nie zrobiłam.
Grzecznie odpowiadałam na pytania.
— Może i grzecznie, ale
dla pani Sharp to jak sygnał do ataku. Teraz to masz przechlapane, a
my razem z tobą.
— Przesadzasz —
zlekceważyła całą sytuację Ecila.
Szatynka pokręciła głową
w geście bezradności.
— Mam taką nadzieję.
— Nasza kochana Alice
zajrzała do paszczy lwa — zaśmiała się Annabella, siadając na
kancie ławki przyjaciółek.
— Tak, a teraz ten lew
nas połknie żywcem.
— Wyluzuj, Ruby —
powiedziała Ann.
— Właśnie. Co nam
zrobi? — dodała Ecila.
— Co? Co?! Jak to, co?
Będzie teraz nas gnębiła pytaniami i kartkówkami. Cud będzie jak
zdamy — odparła coraz bardziej zdenerwowana dziewczyna. —
Przecież ją znacie. Wiecie jaka jest. Ona nie wybacza i nie
zapomina.
— Ale ja nic złego nie
zrobiłam — uparła się siedemnastolatka. — Uśmiechnęłam się,
wielki mi grzech.
— To nie chodzi o
uśmiech. Ona zobaczyła, że ty się jej nie boisz, więc teraz
zrobi wszystko, żebyś zmieniła zdanie.
— Dajcie spokój,
dziewczyny — zaczęła Annabella. — To Pirania, zawsze była
cięta. Powścieka się i jej przejdzie.
— Jasne. Przez tydzień
albo dwa będzie nam robiła co lekcje kartkówkę, a później wróci
do starego systemu – kartkówka raz w tygodniu, a tak to odpyta ze
trzy osoby.
— Może i tak, ale nie
liczyłabym, że tobie Alice szybko odpuści — powiedziała Ruby.
***
Victoria nie mogła
uwierzyć w to, co widziała. Alice Hidden nieźle wkurzyła panią
Sharp, a co za tym idzie na następnej lekcji cała klasa otrzyma
kartkówkę w prezencie.
Boże, co za idiotka
— pomyślała ze złością. — Jeszcze tylko tego mi brakuje.
Może, gdyby Pirania wróciła na lekcję, to przynajmniej porządnie oberwałoby się tej głupiej małpie.
Blondynka wyjęła
komórkę i sprawdziła która godzina. Jej mama powinna już tutaj
być. W końcu miały się razem wybrać na zakupy. Dziewczyna weszła
w kontakty i odnalazła numer do swojej rodzicielki. Po dwóch
sygnałach Amber odebrała telefon.
— Gdzie jesteś, mamo?
— Jeszcze w domu, ale
zaraz wychodzę. Tom zaprosił mnie na obiad. Oczywiście się
zgodziłam. Tylko nie za bardzo wiem, w co się ubrać. Może założę
tę czarną sukienkę, którą sobie ostatnio kupiłam. Co o tym
myślisz? Zresztą nieważne. Zaraz czegoś poszukam. A ty czegoś
chciałaś?
Victoria w zdumieniu
słuchała własnej matki.
— Jak to wychodzisz?
Przecież miałyśmy się spotkać pod szkołą i jechać na zakupy.
— Eee... tak?
— Tak, mamo.
— Oj, Vicki — mruknęła
Amber. — Ciągle tylko te zakupy i zakupy. Nic się nie stanie, gdy dziś na nie nie pójdziesz.
— Przecież... przecież
to ty ciągle chodzisz na zakupy.
— Nie bądźmy takie drobiazgowe.
— Ale przecież się
umawiałyśmy, obiecałaś mi — jęknęła zawiedziona Victoria.
— Obiecywałam czy nie
obiecywałam, wszystko jedno. Thomas mnie zaprosił na obiad, to
ważne. Czemu nie możesz tego zrozumieć?
— A dla mnie ważna jest
sukienka na przyjęcie u bliźniaczek.
— Kupisz ją innym razem.
— Ale przyjęcie jest już
jutro!
— I ty jeszcze nie masz
sukienki?! Jak zawsze wszystko na ostatnią chwilę. Jesteś taka
bezmyślna, Victorio!
Blondynka zacisnęła dłoń
na komórce, którą miała teraz ochotę wyrzucić. Była zła i
zawiedziona. Nie mogła uwierzyć, że jej matka znów odstawia ją
na bok.
— Przecież sama mówiłaś,
że zdążę ją kupić dzień przed przyjęciem!
— Oczywiście, teraz
wszystko składaj na mnie.
— Tak, jasne. Za to ty
jak zwykle masz mnie w dupie i uganiasz się za kolejnym facetem.
— Jesteś bezczelna —
zdenerwowała się Amber.
— Tak, bo to ja zawsze
jestem ta zła. Wiesz co? Wypchaj się! Sama sobie kupię tę
sukienkę. Nie potrzebuję twojej pomocy ani pieniędzy.
— Prędzej czy później
i tak do mnie przyjdziesz.
Victoria oderwała telefon od ucha i przerwała połączenie. Aż cała się trzęsła ze
złości. To ona jest bezczelna? Ona?! A kto łamie obietnice? Kto
wciąż zapomina, że ma córkę? Kto wiecznie kursuje między
fryzjerem, kosmetyczką, galerią a solarium? No i klinikami
oferującymi operacje plastyczne. Ciągle tylko coś poprawia i
naciąga, próbując zatrzymać płynący czas.
Dziewczyna włożyła
komórkę do torebki i skierowała się w stronę przystanku. Miała
zamiar wrócić do domu, wziąć swoje oszczędności i udać się do
galerii. Nie chciała zrezygnować z dzisiejszych zakupów, a jeśli
mama nie pojedzie z nią i jej nie doradzi, to trudno.
Niech sobie idzie na ten
durny obiad z kochanym Tomem — pomyślała zirytowana
postawą rodzicielki.
— Victoria?
Blondynka odwróciła się
i zobaczyła, stojącą za nią Alice.
Czego do cholery ona ode
mnie chce?
—
No, co?
—
Musimy pogadać — powiedziała brunetka, rozglądając się
dookoła.
Na przystanku stało kilka
osób ze szkoły, które przyglądały im się z zainteresowaniem.
—
Ze mną? — zdziwiła się Victoria. — Nie jestem twoją
przyjaciółką. Twoja przyjaciółka jest tam.
Ciemnowłosa dziewczyna
odwróciła się i zobaczyła wsiadająca do samochodu Ruby.
—
Tylko że to z tobą chcę porozmawiać.
—
Co za zaszczyt — zironizowała nastolatka. — Czego chcesz?
—
Nie tutaj.
—
Sorry, ale jak nie tu, to nigdzie. Spieszę się.
—
Chodzi o naszych rodziców.
Vicki zmrużyła oczy. Nie
miała zamiaru rozmawiać o tym z nikim, a tym bardziej z Alice
Hidden, aktualnie wrogiem numer jeden.
—
To świetnie, ale mam to gdzieś.
Jednak siedemnastolatka nie chciała
zrezygnować. Złapała Victorie za łokieć i wyszeptała:
—
Musimy ich rozdzielić.
—
Taa... Łatwo mówić.
—
Razem coś wymyślimy. Ty nie chcesz, żeby twoja matka się
spotykała z moim ojcem i ja też tego nie chce. Lepiej połączyć
siły.
Blondynka rozejrzała się
i odciągnęła rozmówczynie na bok.
—
Mam ci pomóc?
—
A dlaczego nie? Zamiast się bezsensownie kłócić możemy spróbować
coś wymyślić.
—
Zakopać topór wojenny, paść sobie w ramiona i zostać najlepszymi
przyjaciółkami? — zaśmiała się dziewczyna.
—
Wątpię, żebyśmy zostały najlepszymi przyjaciółkami, a już na
pewno nie rzucę ci się w ramiona — odparła Alice z ironicznym
uśmiechem.
—
Ja też sobie tego nie wyobrażam.
—
Ale jedno nie wyklucza drugiego. Mamy wspólny cel, skupmy się na
nim. Chyba warto zaryzykować, no nie?
Victoria pomyślała o
matce szykującej się na obiad z Thomasem.
—
Może i warto.
— To chodźmy do tej kawiarni na rogu. Porozmawiamy.