"— Puchatku?
— Tak, Prosiaczku?
— Nic — powiedział Prosiaczek, biorąc Puchatka za łapkę.
— Chciałem się tylko upewnić, że jesteś"
Alan Alexander Milne
Alice uśmiechnęła się do
własnego odbicia. Jej skromnym zdaniem wyglądała naprawdę ładnie.
Niebieska sukienka z rozkloszowanym dołem podkreślała kolor jej
oczu, a naturalnie, kręcone blond loki ułożyły się dzisiaj bez
większych problemów. Pociągnęła jeszcze usta brzoskwiniowym
błyszczykiem i wytuszowała rzęsy. Za dwadzieścia minut miał
przyjechać tata Ruby i zawieźć obie dziewczyny do klubu Jamesa.
Nastolatka już na samą myśl o zabawie cieszyła się jak małe
dziecko. Jeszcze nigdy nie była w żadnym klubie. Zresztą nie była
na żadnej prawdziwej imprezie.
Boże, przecież ja nie
umiem tańczyć — przeraziła się.
Nerwowym gestem założyła
włosy za ucho i oparła się dłońmi o umywalkę.
Przestań panikować.
Przecież wcale nie musisz tańczyć — Usłyszała w głowie
znajomy głos i natychmiast podniosła głowę, by spojrzeć w
lustro.
Oprócz lekko rozszerzonych
źrenic i zarumienionych policzków nic się nie zmieniło. Ze
zwierciadła patrzyła na nią zaniepokojona blondynka.
— Alice?! Jesteś już
gotowa?!
Dziewczyna odetchnęła dwa
razy i odkrzyknęła:
— Tak! Już schodzę,
mamo!
Nastolatka opuściła
łazienkę i po chwili znalazła się w salonie, gdzie czekała na
nią jej rodzicielka.
Jane wstrzymała oddech.
Gdzieś w zarumienionych policzkach, jasnych włosach i niepewnym
uśmiechu Alice zauważyła siebie z dawnych lat. Była zaledwie rok
młodsza od córki, kiedy została zaproszona przez swojego kolegę
na przyjęcie do państwa Potter. To było jej pierwsze wyjście z
chłopakiem. Co prawda jej córka nie wychodziła nigdzie z
chłopakiem, ale wyglądała na równie poddenerwowaną i szczęśliwą
jak Jane w tamtej chwili.
— Pięknie wyglądasz,
skarbie — powiedziała kobieta, ale po chwili dodała — Nie
musiałaś się tylko tak wymalowywać. Nie potrzebujesz tego.
— Mamo...
— Dobrze, dobrze. Już
nic nie mówię.
Alice pokręciła z
uśmiechem głową i usłyszała:
— A gdzie masz prezent?
Nastolatka dopiero teraz
przypomniała sobie, że przecież zostawiła go u siebie na łóżku.
Odwróciła się i biegiem wpadła do pokoju o mało co przy tym, nie
zaliczając upadku. Przytrzymując się klamki, stwierdziła, że
buty na koturnie nie są jednak najlepsze do tego typu rzeczy i tym
razem już powoli podeszła do łóżka, by wziąć niewielką
paczuszkę obwiązaną czerwoną kokardką. Kilka dni temu, kiedy
przechodziła obok sklepu jubilera, zauważyła komplet prześlicznej
biżuterii, na który składał się delikatny, srebrny wisiorek i
długie kolczyki. Od razu wiedziała, że to idealny prezent dla
Annabelli.
Nagle z małej,
przewieszonej przez ramię torebki Alice wydobyła się melodyjka.
Dziewczyna szybko wyjęła komórkę i odebrała połączenie.
— Alice? My już
dojeżdżamy. Za chwilę będziemy u ciebie. Jesteś gotowa?
— Tak, tak. Już zaraz
wychodzę. Do zobaczenia za chwilę, Ruby.
Nastolatka umieściła
telefon z powrotem w torebce i ściskając prezent w rękach, zeszła
po schodach.
— Ruby zaraz będzie —
powiedziała Alice do stojącej na korytarzu mamy. — Powinnam już
wychodzić.
Jane popatrzyła na córkę
z poważną miną.
— Uważaj na siebie,
córeczko. Nie wychodź z klubu, zanim nie przyjedzie taksówka, nie
chodź po nocy, nie pij i nie bierz żadnych napojów od
nieznajomych, nie zostawiaj nigdzie swojej szklanki...
— Dobrze, mamo. Nie
musisz się martwić. Będę uważała.
— I masz wrócić na
dziesiątą. Ostrzegam, że jak cię nie będzie, to będę dzwonić i
lepiej, żebyś wtedy odebrała.
— Dobrze, mamo —
zapewniła Alice i ucałowała rodzicielkę w policzek. — Wrócę
za kilka godzin.
— Będę czekała! —
krzyknęła za wychodzącą córką matka.
Na dworze powili robiło
się ciemno. Paliły się już nawet latarnie. Twarz blondynki owiał
chłodny, wieczorny wiatr, a jej noga niecierpliwie stukała o
chodnik.
Nagle Alice zobaczyła
światła reflektorów. Uśmiechnęła się do siebie.
To pewnie Ruby —
pomyślała.
Samochód był już coraz
bliżej. Nastolatka zacisnęła mocniej dłonie na paczuszce. Auto
przemknęło obok niej i pojechało dalej.
Radość dziewczyny trochę
opadła, ale pocieszyła się myślą, że pewnie następny pojazd
będzie należał już do ojca Ruby. W końcu mieszkała w spokojnej
okolicy, gdzie ruch samochodowy nie był zbyt duży, zwłaszcza
wieczorami.
Już zaczynało jej się
robić zimno, kiedy zauważyła nadjeżdżające auto. Zwolniło
zatrzymując się przy krawężniku tuż przed blondyną.
— Wskakuj, Alice —
zawołała Ruby, wychylając się przez okno samochodu.
Dziewczynie ulżyło.
Szybkim krokiem podeszła do pojazdu i usadowiła się na tylnym
siedzeniu obok przyjaciółki.
— Dobry wieczór, panie
Hamster.
— Dobry wieczór —
odpowiedział mężczyzna niskim głosem, obracając się przy tym w
stronę Alice.
Łysa głowa zalśniła w
świetle lampki pod sufitem samochodu, krzaczaste, czarne brwi
uniosły się odrobinę do góry, a niewielkie, szare oczy
przypatrywały się uważnie blondynce.
Nastolatka spróbowała się
uśmiechnąć. Ale co mogła poradzić na to, że ten postawny
mężczyzna zawsze wzbudzał jej niepokój? I nie chodziło jej tylko
o wygląd taty Ruby. Głównym powodem była jego osobowość. Pan
Hamster był żołnierzem i do tego dość surowym człowiekiem.
Alice czasami współczuła Ruby. Kiedy jeszcze żyła jej mama
dziewczyna miała więcej swobody. Teraz musiała się stosować do
rygorystycznych zasad ojca. Blondynka, co prawda, nie za wiele
wiedziała o tym, co działo się w domu przyjaciółki, ale to czego
zdołała się dowiedzieć jej wystarczyło, by uznać, że Ruby nie
ma lekko. Dziewczyna żyła według ustalonego przez ojca rozkładu
dnia.
Wstawała o 5.30, biegała,
jadła śniadanie, uczyła się w szkole, wracała do domu, jadła
obiad, odrabiała lekcje, uczyła się, ćwiczyła, jadła kolację,
odpoczywała przez półtorej godziny i grzecznie 22.00 kładła się
spać.
Oczywiście, plan weekendów
wyglądał trochę inaczej, ale także wisiał w pokoju Ruby na
tablicy korkowej i straszył Alice za każdym razem, gdy
przychodziła. Oprócz tych rozkładów dnia córka pana Hamster
musiała przestrzegać ścisłej diety, która miała za zadanie
poprawić jej figurę i zapobiec ewentualnym chorobom. Dieta może i
byłaby bardziej skuteczna, gdyby nie naturalny pociąg Ruby do
słodyczy, które były dla niej jak zakazany owoc. A wiadomo, co
zakazane to smaczniejsze. Dlatego dziewczyna korzystała z każdej
okazji, kiedy mogła się bezkarnie zajadać słodkościami.
Pan Hamster w końcu
odwrócił się od Alice i ruszył.
— Cześć — powiedziała
Ruby.
— Hej — odezwała się
Alice i dokładniej przyjrzała się przyjaciółce.
Jej brązowe włosy były
rozpuszczone, co zdarzało się bardzo rzadko. Na okrągłej buzi nie
było śladu kosmetyków, ale to akurat nie zaskoczyło blondynki.
Pan Hamster miał podobne zdanie o tego typu środkach co mama Alice.
Tylko jak widać on potrafił sprawić, by jego córka nie sięgnęła
nawet po błyszczyk.
Ruby wygładziła bluzkę i
to sprawiło, że Alice zwróciła uwagę na jej ubranie. Miała na
sobie turkusową tunikę i dżinsowe spodnie, co też nie było
specjalnym zdziwieniem. Szatynka wprost nie cierpiała siebie w
sukienkach i spódnicach. Dlatego też po połowie dnia w szkolnym
mundurku jak najszybciej się go pozbywała.
— Ładnie wyglądasz,
Ruby.
Dziewczyna zarumieniła się, słysząc komplement, ale zaraz z przodu dobiegło do nich sugestywne
chrząknięcie. Widocznie pan Hamster nie zgadzał się ze zdaniem
Alice.
Reszta drogi upłynęła w
napiętej atmosferze i nieznośnym milczeniu. Ruby uparcie wpatrywała
się w okno, Alice siedziała ze wzrokiem wbitym we własnych
dłoniach, a pan Hamster bez słowa prowadził samochód. Ciszę
zakłócał tylko warkot silnika. Wszystkim ulżyło chyba dopiero
wtedy, gdy pojazd zajechał na niewielki parking przed klubem.
— Przyjadę za dwie
godziny. Jeśli chcesz z nami wrócić, Alice to...
— Wrócę taksówką —
wtrąciła nastolatka, ale zaraz ugryzła się w język.
Pan Hamster patrzył na
nią niezadowolony, że mu przerwała w pół zdania.
— Przepraszam —
powiedziała szybko. — Jest pan bardzo... miły. Dziękuję za
podwiezienie, ale nie chciałabym robić panu więcej kłopotu. Mogę
wrócić taksówką.
Ojciec Ruby skinął sztywno
głową i spojrzał teraz na córkę.
— Dziękuję, tato. Za
dwie godziny będę na ciebie czekać.
Samochód odjechał, a
dziewczęta spojrzały na siebie i się uśmiechnęły. Alice nie
miała pojęcia jak Ruby przekonała tatę, żeby ją puścił, ale
cieszyła się, że z nią tutaj jest.
Budynek klubu pewnie nie
wyróżniałby się spośród innych, gdyby nie wielki, neonowy napis
„Paradise Lost” wiszący nad jego wejściem. Kiedy przyjaciółki
już chciały wejść do środka w drzwiach wyrósł wysoki, postawny
mężczyzna w ciemnym garniturze bez chodźmy jednego włosa na
głowie, ale za to z bujną, czarną brodą. Osobnik ten zmierzył je
wzrokiem i powiedział:
— To impreza zamknięta.
Są panie zaproszone?
— Jesteśmy
przyjaciółkami solenizantki — odezwała się Alice i uniosła
wyżej zapakowany prezent.
Ochroniarz zerknął na
paczkę i zapytał:
— Jak się panie
nazywają?
— Alice Hidden i Ruby
Hamster.
Mężczyzna, powtarzając
po cichu usłyszane nazwiska, szukał ich na wymiętej kartce. W
końcu podniósł wzrok i otworzył drzwi, wykonując przy tym
zapraszający gest.
— Proszę wejść i życzę
miłej zabawy.
Po drodze do głównej
sali, w której odbywała się impreza, dziewczęce dłonie zostały
jeszcze „obdarowane” pieczątką zabezpieczającą i dopiero wtedy przyjaciółki mogły wejść do jednego z pomieszczeń klubu
wypełnionego głośną muzyką.
— O kurcze, nie
wiedziałam, że Ann zna aż tyle osób — powiedziała Ruby,
rozglądając się dookoła.
Alice też była
zaskoczona. Według niej sala, w której się znajdowały była
bardzo duża, a i tak większość niej została zapełniona przez
tłum ludzi. Blondynka, chcąc nie chcąc poszła w ślady
przyjaciółki i zaczęła wypatrywać Annabelli. Najpierw przyjrzała
się lewej stronie, po której znajdował się bar.
Rudowłosa dziewczyna w
czarnym topie podawała właśnie pełen kufel jakiemuś wysokiemu i
napakowanemu chłopakowi, a później odwróciła się do pułki
zastawionej różnego rodzaju butelkami. Za chwilę spod lady
wyłoniła się jakaś inna, ciemnowłosa barmanka i zaczęła
przygotowywać drinka uśmiechniętej blondynce.
Alice przebiegła wzrokiem
po osobach czekających przy barze i stwierdziła, że Annabelli tam
nie ma. Następnie rzuciła okiem na parkiet, zalany kolorowymi,
migającymi światłami, ale był on prawie pusty i solenizantki
także na nim nie było.
— Jest chyba tam —
krzyknęła Ruby do ucha Alice, wskazując przy tym rząd wygodnych
kanap, obitych czarną skórą.
Brunetka w obcisłej,
czerwonej sukience, o której prawdopodobnie myślała Ruby, była
skierowana do dziewcząt profilem i żadna z nich nie miała
stuprocentowej pewności, że to ich przyjaciółka, ale mimo to
ruszyły w jej stronę.
W tej samej chwili
nastolatka odwróciła się i uśmiechnęła.
— Alice, Ruby...
jesteście — powiedziała uradowana Annabella, przytulając
najpierw jedną, a później drugą przyjaciółkę.
— Wszystkiego
najlepszego, Ann. Szczęście i spełnienia marzeń — odrzekła
Alice, wręczając paczuszkę.
Ruby także złożyła
życzenia i dała brunetce prezent, a po chwili wymruczała:
— Sporo ludzi.
Ann rozejrzała się, jakby
nie zdawała sobie sprawy z tego, ile osób zaprosiła i ile już
zdążyło tu dotrzeć.
— Im więcej ludzi tym
lepsza zabawa.
— Bella! — krzyknęła
wysoka dziewczyna w czarnej sukience i z czerwonymi włosami,
machając do Annabelli.
Alice widziała ją
pierwszy raz w życiu i była pewna, że Ruby także. Z pewnością
czerwonowłosa nie chodziła z nimi do szkoły, gdzie takie kolory
włosów były wręcz niedozwolone.
— Przepraszam na chwilę
— odezwała się Ann. — Dziękuję za życzenia i prezenty. Mam
nadzieję, że będziecie się dobrze bawiły. Bar jest do waszej
dyspozycji i nie bójcie się, możecie tam znaleźć nie tylko
alkohol. Muszę iść, jeszcze jest kilka osób, z którymi powinnam
się zobaczyć. Pewnie niedługo znów się spotkamy. Tylko mi się
nie zgubcie.
Dziewczyny odpowiedziały
uśmiechem i solenizantka oddaliła się od nich, kierując swe kroki
w stronę nastolatki z czerwonymi włosami.
Alice i Ruby patrzyły na
siebie przez chwilę lekko oszołomione głośną muzyką i ilością
gości. W końcu blondynka odezwała się:
— Może usiądziemy i się czegoś napijemy. Przynieść ci coś?
— W sumie, to czemu nie?
Ruby zajęła wolną
kanapę, a Alice wmieszała się w tłum, starając się dotrzeć do
baru. Kolejka była długa. Większość osób zamawiała piwo albo
kolorowego drinka. A jeden chłopak przed nią chyba zdążył się
już nawet upić, bo uwiesił się na ramieniu kolegi, opowiadając
mu o czymś niezwykle głośno i nader niezrozumiale. Kiedy Alice w
końcu dopchała się do lady i poprosiła dwie cole z lodem,
rudowłosa barmanka spojrzała na nią z zaciekawieniem.
— Jesteś jak do tej pory
jedyną osobą, która nie zamówiła alkoholu — powiedziała z
uśmiechem dziewczyna, stawiając przed Alice dwie szklani z ciemnym
napojem.
— Domyślam się —
zaśmiała się blondynka i spojrzała na niskiego szatyna w koszuli
w kratę, który odchodził od baru z dwoma kuflami piwa.
Rudowłosa także przez
chwilę obserwowała oddalającego się chłopaka, a później
odrzekła:
— Już współczuję
sprzątaczkom. Założę się, że po dzisiejszej imprezie w
toaletach znajdą prawdziwy koszmar. I oby tylko tam.
Alice dokładniej
przyjrzała się barmance. Średni wzrost, rude, kręcone włosy,
jasna cera z kilkoma piegami i zielone oczy. Sprawiała wrażenie
sympatycznej, a zwłaszcza wtedy, kiedy jej twarz rozświetlał
figlarny uśmiech.
Barmanka także przyglądała
się blondynce.
— Założę się, że nie
przepadasz za takimi miejscami.
Nastolatka zdziwiła się
trochę, słysząc takie słowa, ale odpowiedziała zupełnie
szczerze:
— Po prostu jakoś nigdy
wcześniej nie miałam okazji odwiedzić żadnego klubu.
Rudowłosa uśmiechnęła
się.
— W takim razie mam
nadzieję, że będziesz się tu dobrze bawiła.
— Ej, wy! Może
skończycie plotkować, co? — krzyknął pucaty blondyn.
Alice zerknęła jeszcze
raz na dziewczynę za ladą i wzięła zamówione napoje. Starając
się na nikogo nie wylać zawartości szklanek, dotarła do kanapy,
na której siedziała Ruby.
— Ominęło mnie coś? —
zapytała dziewczyna przyjaciółkę, stawiając colę na stoliku z
ciemnego drewna.
— Nic specjalnego —
mruknęła szatynka i wzięła łyk ciemnej substancji. — Ann
utonęła gdzieś w tłumie, a nas czeka patrzenie jak wszyscy po
kolei się upijają. Fajne.
Alice zaśmiała się,
widząc ponurą minę koleżanki. I wtedy usłyszała głos
dobiegający ze sceny.
— Proszę o uwagę —
mówił chłopak w czarnej koszuli, stojąc na miejscu didżeja. — Czas
na porządną muzykę i trochę ruchu.
W sali rozbrzmiał jakiś
miks i parkiet zapełnił się ludźmi.
— Tylko nie to —
jęknęły w tym samym czasie przyjaciółki.
Obie miały z tańcem
niewiele wspólnego, a właściwie to nic, więc nikogo pewnie nie
zdziwi, w jakie przerażenie wpadły, gdy tylko zobaczyły
zbliżającego się w ich stronę bruneta. Ruby co prawda
podejrzewała, że nie powinna się obawiać próby skłonienia ją
do tańca przez nadchodzącego chłopaka. Zdawała sobie sprawę z
tego, jak marnie musi się prezentować przy delikatnej i uroczej
Alice, która wyglądem przypominała anioła albo jakąś nimfę.
I nie myliła się. Niezbyt
wysoki brunet w ohydnie oliwkowej bluzce usiadł tuż obok Alice,
zupełnie ignorując obecność Ruby. Przedstawił się jako Jim i od
razu zaczął rozprawiać o urodzie blondynki. Twierdził, że już z
daleka oszołomił go jej wygląd, a z bliska wygląda jeszcze
lepiej. A jakby tego było mało zastanawiał się na głos czy Alice
jest przypadkiem śmiertelną istotą. Zadziwiające było, że mimo
ciągłego i usilnego wpatrywania się w dziewczynę nie zauważył
jej zakłopotania i spojrzenia, które rzuciła Ruby, a mówiło ono
mniej więcej: „ Ratuj mnie albo dobij”.
Szatynka, co prawda nie
miała pojęcia, jak pomóc przyjaciółce uwolnić się od
zasypującego ją komplementami Jima, ale właśnie wtedy z
nieoczekiwanie zjawiła się Annabella.
Solenizantka szybko
zorientowała się w sytuacji i obdarzając wszystkich swoim
czarującym uśmiechem odezwała się:
— Wybacz, Jim że
przeszkadzam ci w podbijaniu serca mojej przyjaciółce, ale mam do
niej ważną sprawę. Jestem pewna, że jeśli Alice będzie później
chciała cię odnaleźć to to zrobi.
Chłopak przez chwilę
wpatrywał się w oblicze Annabelli, jakby miał przed sobą
niezwykły okaz jakiejś nadnaturalnej istoty, a później przeniósł
swe spojrzenie na blondynkę. Uśmiechnął się do niej i
powiedział:
— Miło cię było
poznać, śliczna. Jak coś, to szukaj mnie przy barze. Do
zobaczenia.
— Albo i nie — mruknęła
brunetka, siadając pomiędzy przyjaciółkami.
— Dzięki, Ann.
— Nie ma za co. A swoją
drogą, to powinnaś uważać na takich typów. Jim to niezły
bajerant. Potrafi zasypać dziewczynę komplementami, a później
nagle zniknąć. Właściwie to nie mam pojęcia, co takiego
dziewczyny w nim widzą. Chociaż... nie jest za specjalnie
przystojny, ale za to wygadany. No, ale mniejsza z nim. Lepiej
powiedźcie jak się bawicie.
— Nieźle.
— Całkiem fajnie.
— Jakoś wam nie wierzę
— odparła Annabella, zakładając nogę na nogę, odsłaniając
tym samym kolejne fragmenty swoich szczupłych ud. — Wiem, że nie
odwiedzacie takich miejsc regularnie, ale spróbujcie się wyluzować.
Dajcie się porwać do jakiegoś tańca czy coś. Zabawcie się i
chociaż raz niczym nie przejmujcie. No, tylko...
— Mamy uważać na takich
jak Jim? — zapytała Alice.
— Oj, nie myślcie, że
Jim jest zły. On po prostu nie nadaje się na dłużej. Właściwie,
to większość chłopaków tutaj nie nadaje się na dłużej. Ale
czy to znaczy, że nie należy się dobrze bawić?
Annabella zamachała nogą
w powietrzu i posłała uroczy uśmiech najpierw jednej, a później
drugiej przyjaciółce. I jak na zawołanie do stolika podszedł
dobrze zbudowany chłopak w ciemnej koszuli oraz fryzurze, która
nadawała mu zawadiacki wygląd. Z uśmiechem na ustach poprosił Ann
do tańca i pociągnął ją w stronę parkietu.
A Alice i Ruby znów
zostały same. Siedziały tak, popijając cole chyba przez dwie
piosenki aż w końcu szklanki były prawie puste. Żadna z nich się
nie odzywała. Szatynka w skupieniu przygryzała nieużywaną już
słomkę, a blondynka tupiąc nogą do rytmu, obserwowała otoczenie.
Najbardziej zadziwiające
było chyba to, że mężczyźni przeważali wśród gości.
Dziewcząt też było sporo, część Alice kojarzyła nawet ze
szkoły, chociaż musiała przyznać, że wiele z nich prezentowało
się zupełnie odmiennie za murami placówki pedagogicznej. Krótkie
spódniczki, sukienki, obcisłe spodnie i bluzki z dosyć dużymi
dekoltami. Gdyby to zobaczyła, któraś z profesorek...
Nagle w tłumie dostrzegła
znajomą, wysoką postać w czerwonej sukience i burzą czarnych
włosów. Jak widać Annabelli nie sprawiało żadnych problemów
przemieszczanie się między ludźmi, którzy według Alice chyba
rozstępowali się, by dać przejść solenizantce. Zresztą, nawet
gdyby Ann nie była panią tego przyjęcia, to pewnie zachowanie
zgromadzonych byłoby takie same. Płeć męska wpatrywaliby się w
brunetkę z takim samym zachwytem, a dziewczęta z radością
rozmawiałyby z nią na każdy temat, mimo że w myślach część z
nich na pewno marzyła o tym, aby rzucić się do gardła ślicznotce,
która ma czelność odwracać uwagę ich chłopaków. A Annabella
robiłaby, wtedy to, co zawsze, czyli oszałamiała uśmiechem,
wzbudzała sympatię i roztaczała aurę dobrej zabawy.
Śledząc tak poczynania
swojej przyjaciółki, Alice zobaczyła, że do pomieszczenia weszła
dwójka nowych gości, na spotkanie którym teraz spieszyła
brunetka.
Obaj byli mężczyznami.
Pierwszy dość wysoki szatyn w okularach, granatowej koszulce i
jeansach. Drugi, natomiast był odwrócony do Alice tyłem i
dziewczyna widziała tylko jego jasne włosy, niebieską koszulę i
wąskie biodra wraz z długimi nogami, ukryte pod ciemnymi spodniami.
Ann odebrała od przybyszów
prezenty i uściskała obu, dając się przy tym pocałować w
policzek okularnikowi. Porozmawiała z nimi chwilę i odeszła wraz z
szatynem, wcześniej wyraźnie nachylając się do blondyna, by mu
coś powiedzieć.
— Alice — odezwała się
Ruby, na co blondynka odwróciła się w stronę przyjaciółki. —
Chyba ja już pójdę. Za dziesięć minut tata po mnie przyjedzie, a
on nie znosi czekać. Może przed wyjściem uda mi się jeszcze
znaleźć Ann i się z nią pożegnać.
— Już dziewiąta?
— Za dziesięć. Jeśli
chcesz to możesz wrócić z nami.
Alice grzecznie odmówiła
i ucałowała w policzek przyjaciółkę na do widzenia.
— Jeśli bym nie znalazła
Ann to przeproś ją i podziękuj za mnie. Okey?
— Nie ma sprawy.
Ruby wstała z kanapy i
rozglądając się ruszyła w stronę wyjścia. Blondynka spojrzała
w tamtą stronę, ale nie zobaczyła tam tego kogo szukała.
— Hej.
Alice odwróciła się
słysząc męski głos. Zaledwie kilka kroków od niej stał blondyn
w koszuli w kratę i piwem w ręku. Na oko mógł mieć jakieś
dwadzieścia lat.
— Hej — odpowiedziała
mu, a ten chyba czując się przez to pewniej, usiadł obok niej.
Dziewczyna przyjrzała mu
się dokładniej. Był całkiem przystojny. Zielone oczy wydawały
jej się bardzo wesołe, miały niemal dziecięcy, figlarny wyraz, co
przeczyło dwudniowemu zarostowi na policzkach i głębokiemu
głosowi.
— Jestem Bill.
— Alice.
Chłopak uśmiechnął się,
co zwróciło uwagę blondynki na jego wąskie usta i białe, ale
nieidealnie proste zęby.
— Może dasz sobie
postawić drinka, Alice? Tak dla uczczenia znajomości.
— Alice? — Dziewczyna
aż podskoczyła, słysząc znajomy głos.
Po drugiej stronie stolika
stał blondyn w niebieskiej koszuli, który wcześniej tak
zainteresował nastolatkę.
— Matt? A co ty tu
robisz?
Chłopak wzruszył
ramionami i powiedział:
— Ann mnie zaprosiła, a
właściwie to Felix chciał, żebym z nim tu przyszedł. Byłem
pewien, że ty też tu będziesz i nawet się rozglądałem za tobą,
ale widzę, że masz już towarzystwo.
Oboje zerknęli na
siedzącego na kanapie blondyna, który wyraźnie nie był zadowolony
z przybycia Matthew.
— Ja... właściwie to
nie...
— Dobra, ja chyba pójdę
się napić — odezwał się Bill, wstając i odchodząc nawet nie
zwracając uwagi na pozostawione na stoliku niedopite piwo.
Matt i Alice zostali sami.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu aż w końcu chłopak,
zerkając na parkiet zaproponował taniec.
— No wiesz... chętnie,
ale nie jestem w tym najlepsza — wyznała zakłopotana
siedemnastolatka.
— Zaraz się przekonamy.
Blondyn wyciągnął w jej
kierunku dłoń, a nastolatka przez chwilę się wahając, ujęła ją
i dała się zaprowadzić w stronę tańczących.
Piosenka była rytmiczna,
ale niezbyt szybka. Matthew położył ręce na biodrach dziewczyny,
a ona zacisnęła palce na jego barkach. Tańczyli, a właściwie
Matt tańczył, a Alice próbowała nie deptać mu po stopach.
— Spokojnie. Zamknij oczy
Alice i daj się ponieść muzyce — wyszeptał blondyn, przysuwając
się bliżej nastolatki.
Łatwo mówić —
pomyślała i poczuła się jeszcze bardziej spięta, kiedy dłoń
Matthew przesuwała się w górę i w dół jej pleców. Chłopak z
pewnością chciał, by rozluźniła, ale to wywołało odwrotny
skutek. Blondynka już co najmniej trzy razy przepraszała za swoją
niezdarność.
— Jestem beznadziejna.
— Po prostu brak ci
wprawy — pocieszył Matt, delikatnie obracając dziewczynę wokół
jej własnej osi.
Alice już się nie
odezwała. Czuła się naprawdę dziwnie. Nie spodziewała się
spotkać tu Matthew, a co dopiero z nim tańczyć. Mimo wszystko
starała się zapanować nad nerwami i podniosła głowę, by
spojrzeć na twarz chłopaka. Uśmiechał się zachęcająco, jakby
wcale nie przeszkadzało mu deptanie po stopach. I właśnie, wtedy
muzyka się skończyła. Oboje jeszcze przez chwilkę trwali w jednej
pozie, obejmując się, a później zeszli z parkietu, udając się w
stronę kanap.
— Idę się napić.
Przynieść ci coś?
— Sok pomarańczowy,
poproszę.
Blondyn pokiwał głową i
wmieszał się w tłum.
— Cześć. Ty musisz być
Alice.
Siedemnastolatka aż
podskoczyła, nie zauważając przybycia nieznajomej.
O stolik oparła się,
bowiem niezbyt wysoka dziewczyna. Znaki szczególne? Wszystko. Od
fryzury w kształcie boba przez szeroką, czarną koszulkę z Marilyn
Mansonem po glany. Wśród tych wszystkich zaproszonych dziewcząt w
spódniczkach i nieodłącznym makijażu, nieznajoma wyglądała jak
kosmitka. No, może dorównywała jej jeszcze ta czerwonowłosa
dziewczyna, nazywająca Annabellę Bellą. Jakim cudem Alice nie
zauważyła jej wcześniej? Jednak blondynkę męczyło jeszcze inne
pytanie.
— Skąd wiesz jak mam na
imię?
Dziewczyna uśmiechnęła
się, usiadła na kanapie i przywłaszczyła sobie kufel piwa,
pozostawiony przez Billa. Przez dłuższą chwile brązowe oczy
szatynki obrysowane grubą, czarną kredką wpatrywały się w Alice
intensywnie, a blondynka zastanawiała się, ile lat może mieć
dziewczyna siedząca obok niej. Dwadzieścia? Dwadzieścia jeden? A
może mniej? Tylko przez ten makijaż wyglądała na starszą.
— Po prostu Chris mi o
tobie opowiadał. No i trochę Matt, ale on to niewiele.
Alice zmarszczyła brwi.
Czyżby jej rozmówczyni znała braci Warmth? A jeśli tak to, co ich
łączyło? No i co ona o niej wiedziała?
— Udzielasz korepetycji
Chrisowi, no nie? Nazywasz się Alice Hidden?
— To prawda, ale nie
rozumiem czemu oni ci o mnie opowiadali. Jestem tylko ich znajomą. A
poza tym... ja jakoś nigdy o tobie nic nie słyszałam.
Szatynka uśmiechnęła się
przyjaźnie i odrzekła:
— A co chcesz wiedzieć?
Kim jestem? Alexandra, ale wolę Alex. Mam dwadzieścia lat. Ann znam
od niedawna. Poznałam ją dzięki Felixowi i Mattowi, z którym
wcześniej chodziłam. A że jak cię tylko zobaczyłam z Mattem, to
od razu pomyślałam, że ty to ty i podeszłam.
Alice przez chwilę
siedziała oszołomiona, próbując przetrawić usłyszane
informacje. To że Alexandra, o przepraszam, Alex była dosyć dziwna
to jasne, ale no... Bo kto normalny podchodzi do nieznajomej dziewczyny
i zaczyna opowiadać, że wiele o niej słyszał?
— Chwila — zaczęła
blondynka, uzmysławiając sobie, co przed chwilą powiedziała,
siedząca obok niej dziewczyna. — Chodziłaś z Felixem?
Jak dla mnie to trochę
dziwne, że Ann zaprosiła byłą chłopaka, na którym jej zależy —
pomyślała.
Alexandra upiła łyk
piwa i najzwyczajniej w świecie odpowiedziała:
— Nie byłam dziewczyną
Felixa tylko Matta.
Chyba jeszcze nic, co
powiedziała szatynka nie wprawiło w osłupienie Alice, tak jak ta
wiadomość. No, bo przecież... przecież Matthew to gej. On woli
chłopaków, więc jak to możliwe?
Dwudziestolatka dostrzegła
zagubienie blondynki i pospieszyła z wyjaśnieniem.
— Spokojnie. Nie jestem z
nim już od roku. Co prawda, dalej całkiem nieźle się dogadujemy,
ale nic nasz już więcej nie łączy. A z tego co się zdążyłam
zorientować to ty...
— Ale przecież Matt jest
gejem — wypaliła Alice.
Alex przez chwilę z
zaskoczeniem wpatrywała się w siedemnastolatkę, a później
wybuchła śmiechem. A kiedy w końcu się opanowała powiedziała:
— Matt wcale nie jest
gejem. Nie wiem, co ci przyszło do głowy. No, chyba że...
widziałaś go z Robertem i pomyślałaś... Och, Al... Owszem, Matt
ma słabość do chłopaków, ale wcale nie jest gejem. Jest
biseksualny. Chociaż przyznaję, to czasem wkurzające, bo zazwyczaj
dziewczyna jest zazdrosna o inne dziewczyny, a do tego dochodzą
jeszcze inni faceci. Przyznaję, można popaść w paranoję.
Szok i niedowierzanie.
Tylko to albo aż to czuła Alice, kiedy słuchała słów szatynki.
Przez ostanie kilkanaście dni była pewna, że nie ma u Matthew
żadnych szans, bo nie jest mężczyzną. A teraz dowiaduje się, że
jeszcze nie wszystko stracone. Przed nią siedziała eks chłopaka,
na którym blondynce zależy i z uśmiechem mu o nim opowiadała.
Jeśli na świecie zdarzają się cuda, to właśnie jeden przytrafił
się właśnie jej.
— O kurde, niezła
zadyma.
Siedemnastolatka przeniosła
wzrok na tłum ludzi, który nagle się rozpierzchł, próbując
zejść z drogi dwóm rozzłoszczonym chłopakom. Usta Alice
otworzyły się, kiedy dziewczyna zauważyła, że wśród bających
się jest szatyn w okularach, który przyszedł z Mattem. Felix,
chyba tak się nazywał.
— Czy to jest... —
Blondynka nie dokończyła pytania, bo zauważyła, że Alex wcale
jej nie słucha. Znikła.
Kłócących się chłopaków
zaczęli rozdzielać ich koledzy, a wśród nich oczywiście Matt.
Najskuteczniejsi jednak okazali się ochroniarze, wyprowadzając siłą
awanturników.
Alice wyciągnęła szyję,
by zobaczyć czy blondyn też wyszedł przed budynek klubu, ale przed
jej oczami zafalował tłum ludzi, którzy znów się przemieścili.
Zaniepokojona zaistniałą sytuacją wstała i zaczęła przepychać
się do wyjścia. Trochę jej to zajęło, ale gdy w końcu się
wydostała w tuż przed drzwiami spotkała Annabellę.
Była zdenerwowana. Ręce
jej się trzęsły, a na policzkach miała rumieńce.
— Co się stało? —
zapytała blondynka.
— Bili się. Nawet nie
wiem, o co. Ale mówiłam Felixowi, żeby odpuścił. A on mnie nie
chciał słuchać. No i ich wyprowadzili.
— Ale chyba nie pobili
się za bardzo, no nie?
— Nie, całe szczęście.
Alice?
— Co?
— Widziałaś może...
Nooo... Matt tu jest. Przyszedł z Felixem.
— Wiem — odpowiedziała
spokojnie. — Widziałam się z nim. A właśnie, wyszedł on z
Felixem?
— Tak, tak. Są na
dworze. Och... powinnam wracać do gości, ale nie chciałabym
zostawić Felixa.
— Nie martw się. Ja
sprawdzę co z nimi.
— Naprawdę? Dziękuję.
Annabella udała się do
sali, a Alice wyszła na chłodne, nocne powietrze. Przed klubem
nikogo nie spotkała. Świeciły się tylko latarnie, oświetlając
pustą drogę. Siedemnastolatka potarła zmarznięte ramiona i
dostrzegła, że po prawej, kilka metrów dalej powoli idzie dwójka
mężczyzn. Jeden z nich wspierał się o drugiego. Blondynka
pomyślała, że to może być właśnie Matthew z Felixem.
Może poszli ochłonąć?
Albo któryś źle się poczuł? Może Felix wypił za dużo? —
zastanawiała się, ruszając w ich stronę.
Szła szybkim krokiem,
próbując dogonić idące postacie, oddalając się coraz bardziej
od klubu. Obcasy butów Alice stukały donośnie o kostkę. Serce
dziewczyny zabiło odrobinę szybciej, gdy mężczyźni nagle
zmienili kierunek i zniknęli pomiędzy dwoma budynkami.
Dlaczego oni tam poszli?
Niepokój wkradł
się do umysłu dziewczyny, ale nogi wciąż niosły ją przed
siebie. Zatrzymała się, dopiero gdy znalazła się naprzeciwko
wejścia na podwórko między budowlami, dokładnie tam, gdzie
skręcili, jak podejrzewała nastolatka, jej znajomi.
Nikły blask latarni
oświetlał postać blondynki i wąski chodnik. Jednak przestrzeń,
która interesowała siedemnastolatkę ukryta była w mroku.
— No, no. Spójrz, Steve.
Niezła ślicznotka się tu zagubiła.
Alice nie widziała osoby,
do której należał ten głos, ale jednego była pewna. To nie był
ani Matt ani Felix.
— Może trzeba jej pomóc,
co Riley? — zastanawiał się drugi osobnik, zanosząc się głośnym
śmiechem, który przeraził dziewczynę.
Nastolatka podejrzewała,
że obaj mężczyźni są pijani, a to z pewnością nie wróżyło
nic dobrego.
Nagle jeden z nich wynurzył
się z ciemności. Był młody. Na oko mógł mieć jakieś
dwadzieścia pięć, sześć lat. Może i nawet byłby przystojny,
gdyby nie obszarpana, poplamiona koszula, splątane włosy oraz
kilkudniowy zarost, który zdaniem Alice stanowczo szpecił twarz
nieznajomego.
Mężczyzna zrobił w
kierunku blondynki kilka chwiejnych kroków i uśmiechnął się
obnażając żółte zęby.
Siedemnastolatka cofnęła
się odruchowo, a po plecach przebiegł jej dreszcz. Czuła jak jej
serce przyspiesza swoja pracę, na skroniach pojawiają się kropelki
potu, a ręce zaczynają robić się mokre ze zdenerwowania. Jednym
słowem, wpakowała się w niezłe kłopoty.
***
Jane
przepchnęła się przez tłum ludzi, próbując dotrzeć do baru,
ale gdy tylko zobaczyła przy nim wysokiego blondyna w czarnej bluzie
natychmiast zrezygnowała z tego pomysłu. Z powrotem skierowała się
na pełen parkiet, czując że robi jej się coraz bardziej gorąco.
Sala nie była wielka, a do tego
brakowało w niej porządnej klimatyzacji. Ale czego można oczekiwać
po budynku szumnie zwanym klubem w jednej z najgorszych dzielnic
Houston?
Blondynka odgarnęła z czoła mokre
włosy i w tej samej chwili poczuła, że ktoś ją obejmuje w pasie.
W pierwszej chwili cała zesztywniała, ale później usłyszała
znajomy głos.
— Tu cię mam, Jane. Już myślałem,
że mi uciekłaś.
Dziewczyna odwróciła głowę i
zobaczyła uśmiechniętą twarz bruneta. Miał mętne spojrzenie, a
do tego cuchnął dymem papierosowym i piwem. Nagle pochylił się i
cmoknął siedemnastolatkę w policzek.
—
Już późno, Mark. Powinnam wracać do domu —
odpowiedziała Jane, próbując zręcznie wymsknąć się z objęć
swojego chłopaka.
—
Jeszcze nie jest tak późno —
przekonywał brunet, przesuwając dłoń po brzuchu dziewczyny. —
Mam wolną chatę. Możemy do mnie wpaść na chwilę. Wiesz, że
mieszkam całkiem niedaleko.
Nastolatka, co prawda także trochę
wypiła, ale nie była w tak złym stanie, by nie skojarzyć, o co
chodziło Markowi.
—
Naprawdę powinnam już iść. Zobaczymy się jutro.
—
Nie dasz się skusić na spacer w blasku księżyca?
—
Może innym razem —
powiedziała Jane i uwolniwszy się od bruneta zaczęła przedzierać
się do wyjścia.
Jednak chłopak nie zamierzał
odpuścić. Wyszedł za nią aż na dwór.
Dziewczyna poczuła powiew świeżego,
chłodnego powietrza i dokładniej otuliła się cienkim sweterkiem.
Z kieszeni wyjęła komórkę, by zadzwonić po taksówkę. I właśnie
w tej chwili Mark złapał ją za rękę.
—
Nawet należycie się ze mną nie pożegnałaś —
mruknął zły i pochylił się, by pocałować dziewczynę.
Jane jednak odsunęła się i z
niechęcią popatrzyła na zaczerwienioną twarz chłopaka,
wyrzucając sobie, że już dawno powinna z nim zerwać. Spotykanie
się z Markiem było zupełną pomyłką. Dziewczyna zrozumiała, że
tak naprawdę nic ją z nim nie łączy.
—
Co jest?
—
Nic —
odburknęła nastolatka i wyrywając rękę z uścisku bruneta, ruszyła wzdłuż słabo oświetlonej ulicy.
Postanowiła, że musi z nim zerwać,
ale nie teraz. Nie teraz, gdy jest wstawiony. Zrobi to jutro.
Mark w kilku susach dogonił ją i
brutalnie popchnął. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu, wyczuwając
za plecami siatkę. Chłopak doskoczył do niej i mocniej przycisnął,
tak że teraz żelazne pręty wbijały się siedemnastolatce w ciało.
—
Co ty... —
zaczęła zaskoczona i oburzona Jane, ale w tej samej chwili Mark
zmiażdżył jej usta w pocałunku.
Dziewczynie zrobiło się niedobrze.
Zacisnęła mocniej palce na telefonie. Zapach papierosów, stęchłego
alkoholu i język bruneta sprawiły, że nastolatce zebrało się na
wymioty. Odepchnęła więc chłopka i ciężko dysząc spiorunowała
go wzrokiem. Ten jednak nie przejął się zbytnio i ponowił atak.
Jane próbowała się wyrwać, ale przygniatał ją swoim ciałem do
siatki, jednocześnie próbując dostać się ręką pod jej bluzkę.
Jane ogarnęło przerażenie. Mark
był pijany i zupełnie stracił na sobą kontrolę. Dotarło do
niej, że jeszcze chwila, a może ją zgwałcić.
Szarpnęła się i wysyczała
wściekle, żeby ją puścił. Brunet mruknął coś niezrozumiałego
i spojrzał na nią jakby postradał zmysły, a później przeniósł
usta na jej szyję.
Dziewczyna skorzystała z okazji i
krzyknęła głośno. Jednak zaraz jej głos stłumił kolejny, brutalny pocałunek. Jane jeszcze mocniej zacisnęła dłoń na
komórce i zamachnęła się, próbując trafić Marka w głowę.
Tylko że ten wytrącił jej telefon z ręki, dodatkowo ją przy tym
szarpiąc.
—
Ty głupia zdziro! —
krzyknął Mark, a następnie uderzył blondynkę w twarz.
Nastolatka zachwiała się i upadła na plecy. W oczach stanęły
jej łzy. Chciała wstać i uciec jak najdalej, ale właśnie wtedy
brunet usiadł okrakiem na jej brzuchu. Jane waliła pięściami na
oślep, jednak chłopak szybko złapał jej ręce i unieruchomił.
Jedna dłoń trzymała mocno drobne nadgarstki blondynki tuż nad jej
głową, a w tym czasie druga próbowała poradzić sobie z zapięciem
spodni.
Siedemnastolatka otworzyła usta, by
ponownie krzyknąć, ale zaraz je zamknęła, widząc uniesioną pięść
Marka, gotową żeby ją uderzyć po raz kolejny.
Nagle za plecami bruneta wyrosła
jakaś ciemna postać, która w mgnieniu oka zepchnęła go z ciała
Jane.
—
Zostaw ją!
—
Nie wtrącaj się. To nie twoja sprawa!
Niespodziewany wybawiciel blondynki
popchnął mocno Marka, wkraczając tym samym w wątły blask
latarni. Dziewczyna poznała, kto przybył jej z pomocą.
—
Radzę ci iść do domu, Mark.
—
W dupie mam twoje rady! —
krzyknął brunet, rzucając się na stojącego przed nim chłopaka,
który był od niego o pół głowy wyższy, kilka kilo cięższy i
jak przypuszczała Jane trzeźwiejszy.
Przybysz uchylił się od ciosu i
złapał Marka za koszulę.
—
Uspokój się do cholery. Co ty w ogóle wyprawiasz?
—
Już ci mówiłem, że to nie twój interes.
Chłopak szarpnął się i o mało co
nie przewrócił.
—
Idź do domu.
Mark rzucił wściekłe spojrzenie
najpierw swojemu rozmówcy, a później Jane, ale odszedł,
wyklinając przy tym wszystko i wszystkich.
Wybawiciel blondynki odwrócił się
do niej i dziewczyna znów się zaniepokoiła. Możliwe, że nie
miała powodu, ale w tym świetle i czarnej bluzie Thomas wygląd jak
jakiś zbir.
—
Nic ci nie zrobił? —
zapytał, podchodząc.
Jane odruchowo podpełzła do tyłu,
a Tom zatrzymał się, zapewne widząc, że dziewczyna się go boi.
—
Już nic ci nie grozi. Odwiozę cię do domu.
Blondynka milczała. Wszystko ją
bolało, a do tego znów poczuła, że wzbiera jej się na wymioty.
Drżała. Było jej zimno i gorąco zarazem. Strach odrobinę zelżał,
ale pojawił się, za to wstyd. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się
tak bezbronna. Chciała wstać. Tylko że nie mogła. Ciało
odmawiało jej posłuszeństwa.
Thomas zbliżył się i
wyciągnął dłoń. Jane podświadomie wiedziała, że nie chce jej
skrzywdzić, ale ciało zareagowało obronnie. Mięśnie się
napięły, krew zaszumiała w uszach, a usta otworzyły i wydały
zduszony krzyk. Następna była ciemność.
Kobieta
natychmiast usiadła, próbując przepędzić z pamięci resztki snu.
Rozejrzała się jeszcze odrobinę nieprzytomnie po pomieszczeniu.
Nie znajdowała się w swoim łóżku, ale w salonie, więc doszła
do wniosku, że musiała niechcący przysnąć, czekając na powrót
Alice.
Nagle
ręka Jane ostrożnie zaczęła wędrować w powietrzu tuż przy
krawędzi kanapy aż w końcu natrafiła na butelkę, stojącą na
podłodze. Zmęczone oczy przez chwilę wpatrywały się w etykietkę,
ale w końcu czerwony płyn dostał się przez gardło prosto do
żołądka.
W pierwszej sekundzie
blondynka poczuła wyrzuty sumienia, ale zaraz przypomniała sobie
treść koszmaru, który tak naprawdę miał miejsce w rzeczywistości
kilkanaście lat temu i wyrzuty sumienia zniknęły.
To
tylko trochę, żeby zapomnieć i się uspokoić —
przekonywała samą siebie.
Kiedy już kobieta
opróżniła butelkę zerknęła na tarczę zegarka na ręce. Za
dziesięć dziesiąta. Niedługo miała wrócić Alice.
Jane przeciągnęła się i
niezdarnie wyplątała z okrywającego ją koca. Musiała wyrzucić
dowód swojej słabości. Ale nie, nie do kosza w kuchni. Postanowiła
zabrać butelkę do swojej sypialni i ukryć gdzieś, by później
jej się pozbyć, kiedy będzie wynosić śmieci.
***
Alice odwróciła się i
zaczęła szybko iść, wyrzucając sobie własną głupotę. Nie
powinna oddalać się od klubu i chodzić nie wiadomo za kim.
— Hej, lalka! Nie
uciekaj! — krzyczał któryś z mężczyzn, podążając za
blondynką.
Dziewczyna oglądała się
raz po raz, skupiając się bardziej kto jest za nią, a nie co
znajduje się przed nią. Przyspieszyła kroku. Nogi jej drżały, w
uszach szumiało, a do tego buty, które miała na nogach nie
ułatwiały ucieczki. Nastolatka nawet nie zorientowała się, że
idzie tuż przy krawędzi chodnika. Jedna z jej stóp nie znalazła
oparcia i dziewczyna upadła, lądując prosto na jezdni. Szorstki
asfalt otarł jej dłonie i poranił kolana. Kiedy niezdarnie
próbowała wstać, słyszała głośny śmiech. Odwróciła się i
oślepiło ją jasne światło reflektorów.
Samochód — przemknęło
jej przez myśl.
Koła piszczały, gdy
pojazd hamował. Zatrzymał się, a siedemnastolatka zastanawiała
się jak wściekły musi być kierowca. Spojrzała jeszcze w stronę,
gdzie spodziewała się zobaczyć dwóch, nietrzeźwych mężczyzn,
ale oni już oddalali się szybko.
— Nic pani... Alice?
Dziewczyna zmrużyła oczy.
Kierowca wszedł w smugę światła i staną pomiędzy nią a autem.
Nastolatka, widząc zarys postaci zorientowała się, że ma do
czynienia z osobnikiem płci męskiej. Postać zbliżyła się do
niej i przyklękła.
Alice nie wierzyła w to,
co widzi. Pochylał się nad nią przystojny brunet. Kilka ciemnych
włosów przysłaniało mu oczy. Kwadratowa szczęka z lekkim
zarostem była zaciśnięta. Widocznie musiał się denerwować.
Potwierdzały to dodatkowo rozszerzające i kurczące się nozdrza.
Nagle usta chłopaka poruszyły się, a dziewczyna zauważyła, że
dolna warga jest większa i pełniejsza nią górna.
— Co ty tu robisz? — To
był zaniepokojony głos, który żądał szybkich wyjaśnień.
— Ja... James? —
wyjąkała zaskoczona i zmieszana Alice.
Śniada dłoń przejechała
po włosach, odgarniając je do tyłu, by brązowe oczy mogły się
lepiej przyjrzeć blondynce.
— Chodź do samochodu.
Zabiorę cię do domu — powiedział brunet, widząc w jakim stanie
znajduje się siedemnastolatka.
— Ale... Ale ja nie mogę.
Muszę wrócić do klubu. Muszę znaleźć Matta i Felixa. Muszę się
pożegnać z Ann. Nie mogę tak zniknąć. Obiecałam, że ich znajdę
i zobaczę czy nic im się nie stało — mówiła poddenerwowana
dziewczyna, starając się podnieść.
James pomógł jej i
delikatnie trzymając za łokieć kierował ją w stronę własnego
samochodu. Tylko że Alice wcale nie chciała z nim iść.
— O nic się nie martw.
Zadzwonię do Ann i wszystko jej wytłumaczę. A teraz zabiorę cię
do domu. Założę się, że mama się o ciebie martwi.
Nastolatka dopiero teraz
przypomniała sobie o swojej rodzicielce. Miała przecież wrócić
na dwudziestą drugą.
— Która jest godzina?
— Za dziesięć dziesiąta
— odpowiedział chłopak, zerkając na wyświetlacz komórki, którą
przed chwilą wyciągnął.
— To chyba nie zdążę.
Och, James. Nie powinnam była tutaj iść, ale chciałam ich
znaleźć. Myślałam, że to oni, naprawdę. A to jednak nie byli
oni. A później... później się wystraszyłam. Chciałam uciec,
ale przewróciłam się. Nie powinnam była. Nie powinnam była,
prawda? A co, by się stało jakby cie tu nie było?
Brunet pierwszy raz widział
Alice w takim stanie. Mówiła dużo i szybko roztrzęsionym głosem,
a do tego w jej oczach błyszczały łzy. Wyglądała jakby była na
skraju załamana nerwowego. Musiała się bardzo się przestraszyć
tych dwóch, podpitych typów, którzy zniknęli, kiedy tylko
przyjechał.
— Ale nic się takiego
nie stało. Już wszystko dobrze — powtarzał chłopak, otaczając
blondynkę ramieniem i ponownie próbując zaprowadzić ją do
samochodu.
Tym razem siedemnastolatka
nie robiła problemów, ale kiedy tylko James otworzył jej drzwi
pasażera, dziewczyna nagle przytuliła się do niego i mamrotała
coś w jego skórzaną kurtkę. Jednak nie trwało to długo, bo po
chwili oderwała się i podniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy.
Brunet starł z jej twarzy rozmazany tusz i pomógł wsiąść do
pojazdu.
Alice czuła się okropnie.
Ręce jeszcze jej się trzęsły na wspomnienie o pijackim śmiechu
tamtych mężczyzn. A jakby tego było mało palił ją potworny
wstyd. Sądziła, że zachowała się bardzo głupio i
nieodpowiedzialnie, a na dodatek świadkiem tego wszystkiego okazał
się właśnie James, który teraz uważał, że powinien się
zaopiekować się koleżanką młodszej siostry, pocieszając i
odwożąc ją do domu.
Zresztą, to nie była
nowość. Starszy o cztery lata brunet często zajmował się zarówno
Annabellą jak i Alice. Tylko że to było kilka lat temu, gdy te był
jeszcze małe. To on nauczył obie jeździć na rowerze i na rolkach,
opatrując powstałe przy okazji rany. Pomagał w matematyce i
przeganiał wrednych chłopaków. Był ich bohaterem, który walczył
ze smokiem, by księżniczki były bezpieczne. Wszystko zmieniło się
po rozwodzie rodziców blondynki. Jane pokłóciła się z
przyjaciółką i dzieciaki rozdzielono, a przynajmniej nie mogli się
oni spotykać tak często jak wcześniej. Ale kiedy to widzieli się
ostatnio? Hmm... Chyba jakieś osiem miesięcy temu w dniu
dwudziestych pierwszych urodzin Jamesa. Alice spotkała się z nim,
chcąc złożyć mu życzenia i dać prezent, a on zabrał ją i Ann
na lody. Później jakoś nie było okazji, żeby się zobaczyć.
Chłopak oderwał na chwilę
wzrok od jezdni i zerknął na blondynkę.
—
Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
Dziewczyna puściła wzrok
na swoje dłonie. Na ich wewnętrznych stronach były czerwone,
szczypiące ślady, ale oprócz tego czuła, że bolą ją kolana, na
które upadła. Delikatnie przejechała palcami po swoich nogach.
—
Nie jest źle — powiedziała. —
Ale porwałam rajstopy i trochę się poocierałam. Nic takiego.
Gorzej będzie jak to zobaczy mama.
—
Jak chcesz to możemy się zatrzymać. Mam z tyłu apteczkę to mogę
cię opatrzyć.
Alice uśmiechnęła się
słabo, przypominając sobie, ile razy już to kiedyś robił i
odpowiedziała:
—
Nie trzeba, to nic takiego. Tylko zastanawiam się, jak zamaskować
podarte rajstopy.
James spojrzał na drogę,
a zaraz znów na blondynkę, a dokładniej na jej nogi.
—
To je po prostu zdejmij. Chyba za bardzo nie różnią się od
koloru twojej skóry, a poza tym może twoja mama nie będzie ci się
tak bardzo przyglądać. Otarcia na kolanach możesz zasłonić
torebką i po problemie.
—
Jaki z ciebie znawca — odezwała
się z uśmiechem dziewczyna.
Brunet roześmiał się,
rozładowując całkowicie atmosferę.
—
Spryciarz ze mnie, no nie? A tak na serio, wszystko okey?
—
Trochę się przestraszyłam, tam na tym asfalcie, ale już wszystko
dobrze. Nie musisz się martwić. Tylko jakbyś mógł nikomu o tym
nie mówić...
—
Rozumiem i nic nie powiem. Ann wyjaśnię, że musiałaś już
wracać.
—
Dzięki. Dziękuję za wszystko.
James uśmiechnął się i
skupił na jeździe, a dziewczyna spróbowała dyskretnie pozbyć się
rajstop. Kiedy jednak sięgnęła rękami pod sukienkę poczuła się
niezręcznie. Zerknęła na prowadzącego chłopaka, ale ten
stosownie udawał, że niczego nie widzi. Schyliła się i zdjęła
buty, a później zsunęła rajstopy, które zwinęła w kulkę i
upchnęła w torebce. Ponownie spojrzała na bruneta i wydawało jej
się, że widzi na jego ustach delikatny uśmieszek. Szybko poprawiła
sukienkę, zasłaniając uda.
—
Już dojeżdżamy — powiedział.
Siedemnastolatka
nerwowo przygładziła włosy i popatrzyła w boczne lusterko.
Przejechała dłonią po policzkach i starła ciemny ślad pod okiem.
Odetchnęła głęboko i zapytała:
—
Jak wyglądam?
James
zaparkował samochód przed domem Alice i odpowiedział, uśmiechając
się łagodnie:
—
Pięknie.
Dziewczyna
poczuła, że się rumieni, spuściła wzrok i pożegnała się.
Kiedy
tylko weszła do domu zauważyła światło w salonie, więc jak
najciszej przemknęła w stronę schodów, ale nie udało jej się
przejść niezauważoną.
—
Alice, wiesz która jest godzina?
Dziewczyna
stanęła bokiem, zasłaniając kolana trzymaną w rękach torebką.
—
Wiem, że trochę się spóźniłam, ale to wina taksówkarza. Trochę
się późno przyjechał.
—
No dobrze. A jak było na urodzinach?
Nastolatka
przywołała na twarzy uśmiech i odparła:
—
Bardzo fajnie, ale jestem trochę zmęczona. Chyba nie przyzwyczaiłam
się do takich zabaw.
Jane
odwzajemniła uśmiech córki i powiedziała:
—
Cieszę się, że się dobrze bawiłaś. No dobrze. To idź spać. Ja
też zaraz się położę.
—
Dobrze, mamo. Dobranoc.
Rozdział jest, co prawda spóźniony, ale jest. Niestety nie mogłam dodać go wcześniej, bo nie miałam dostępu do internetu. No, ale dziś się udało. Mam nadzieję, że nie przeraziła Was długość tekstu i nie zanudziliście się za bardzo. Nie spodziewałam się, że tego tyle wyjdzie, ale nie chciałam dzielić rozdziału na mniejsze części, bo to jednak wszystko działo się jednego wieczoru. Następny rozdział pewnie za dwa tygodnie.
Cieszy mnie, że pojawił się rozdział. Jako że ostatnio komentować, przeważnie komentuję z bardzo dużym opóźnieniem postanowiłam skorzystać okazji i napisać opinię u Ciebie. Muszę powiedzieć,iż podobał mi się cytat, to moto jakie umieściłaś na początku. Może ze względu n na to, że bardzo lubię Prosiaczka? kiedy byłam kilkuletnią dziewczynką faworyzowałam to malutkie zwierzątko. A co do treści myślę, że się nie zawiodłam. Długość nie przeraża, bo tego, co opisałaś nie należało rozwlekać w nieskończoność. Przebieg imprezy urodzinowej także nie okazał się zaskakujący, raczej zgodny z moimi wyobrażeniami. to dobrze, iż Alice nic się nie stało. zwłaszcza w kontekście wspomnienia Jane. Całkowicie rozumiałam jej lęk o córkę . czy jednak któraś nastolatka posłuchałaby rodzica? Na szczęście pojawienie się Jamesa wybawiło z tarapatów lekkomyślną szesnastolatką. Orientacja Matta jakoś mnie nie zaskoczyła. Biseksualizm z reguły rzadko występuję w opowiadaniach, więc miałaś bardzo oryginalny pomysł Także jeśli chodzi o mnie mogę Cię jedynie pochwalić, gdyż to, co podejrzewałam w pełni się sprawdziło. Brawo! Teraz czekam jedynie na powrót (nie)przyjaciółki z lustra, chyba nieźle namiesza.Tak przypuszczam, no nie? teraz informacja dotycząca mojego bloga. Zrezygnowałam z napisania epilogu do wojennego mini opowiadania kilku powodów, a głownie ze w względu na to, że nie chciałam już mącić w życiu bohaterów. Jednakże sugestie zawarte w komentarzach skłoniły mnie do podjęcia próby napisania, czegoś, co dotyczyłoby Cecylii. teraz myślę nad tym, jak to ozegrać. Myślę, iż stworzyłam dosyć ciekawą postać szczególnie w kwestii charakteru, toteż żal byłoby tego nie wykorzystać. Tym razem postaram nicoi zmienić koncepcję i wysunąć tę właśnie bohaterkę na piwszy plan zupełnie innych oczywiście realiach. tym razem opublikuję to opowiadanko na okolicach Wielkanocy, bo chcę naprawdę dokładnie dopracować koncepcję. oczywiście na pewno Cię o wszystkim poinformuję w stosownym czasie.
OdpowiedzUsuńO, ja też lubię bajkę "Kubuś Puchatek", a ten cytat zauroczył mnie swoją prostotą.
UsuńSpodziewałam się, że przebieg urodzin nikogo nie zaskoczy. Impreza jak impreza.
Jane czasem bywa nadopiekuńczą matką i właśnie dzięki retrospekcjom chcę pokazać, że ma swoje powody, by się martwić.
Bardzo możliwe, że część z Czytelników nie zaskoczy orientacja Matta. Wiem, że wiele z Was nie chciało uwierzyć, że Matthew jest gejem i słusznie. Ja osobiście nie natknęłam się na żadne opowiadanie, gdzie bohater byłby bi, więc może za mało czytam :)
A Ecila pojawi się już w następnym rozdziale.
Dziękuję za informację dotyczącą Twojego bloga. Chętnie zajrzę, kiedy coś już opublikujesz.
Wiedziałam, że moje przypuszczenia się potwierdzą. Matt jest bi, także piąteczka dla mnie za rozwiązywanie zagadek! XD
OdpowiedzUsuńBardzo cieszę się, że w końcu coś tutaj dodałaś. Chyba nabijałam Ci wyświetlenia, bo co godzinę wchodziłam i patrzyłam, czy czegoś nie dodałaś (a to głupie, bo mam tego bloga w obserwowanych i na głównej stronie blogspota pokazują mi się takie cuda).
Co do postaci ojca Ruby - fajnie go przedstawiłaś. Gościu z łysinką, taki typowy tata po czterdziestce. XD Na początku pomyślałam, że może jest przy kości troszeczku, ale obraz "grubego wojskowego" mi jakoś nie współgrał.
Alex - taki punk? Hm, wygląd bywa pozorny. Dziewczyna jest miła (przynajmniej moim zdaniem) i przyjacielska. Byłoby fajne, gdybyś wtłoczyła ją ogólnie w to opowiadanie.
James - tutaj już mam wątpliwości. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale może nasza Alice w nim się zabuja? :D No bo Matt mi się tak poszarzał, taki niemrawy facet... Jak przeczytałam imię: James, nie zajarzyłam, o kogo chodzi. Dopiero później ogarnęłam, że jest bratem przyjaciółki Alice (dzięki Bogu, że istnieje taka zakładka jak 'bohaterowie'!).
Co do historii Jane... Bardzo mi się podoba, że wtaczasz w to jej wspomnienia, co pokazuje zarówno historie Alice, jak i samej pani Hidden. I jak dobrze to wtoczyłaś, o zgrozo! Ta cała sytuacja Alice, że jacyś pijani goście ją ścigają, a Ty tu tak nagle wyskakujesz z Jane... mistrzostwo! Że aż chce się czytać więcej i więcej!
Co do błędów:
— To je po prostu je zdejmij. < powtarza się to "je".
Bo kto normalny podchodzi do nieznajomej dziewczyny i zaczyna opowiadać, że wile o niej słyszał? < wile? "wiele"! Literówka.
— Za dziesięć. Jeśli chcesz to możesz wrócić z nam. < Literówka. "nami".
— Może się usiądziemy się się czegoś napijemy. Przynieść ci coś? < "się" się powtarza!
Ojciec Ruby skiną sztywno głową i spojrzał teraz na córę. < "skinął" i czy ma być "córę" czy może bardziej "córkę"? Bo córa kojarzy mi się tylko z góralami. :D
Po drodze do głównej sali, w której odbywała się impreza, dziewczęce dłonie zostały jeszcze „obdarowane” pieczątką zabezpieczającą i dopiero, wtedy przyjaciółki mogły wejść do jednego z pomieszczeń klubu wypełnionego głośną muzyką. < po "dopiero" nie ma przecinka.
I masz wrócić na dziesiątą. Ostrzegam, że jak cię nie będzie to będę dzwonić i lepiej żebyś, wtedy odebrała. < nie ma przecinka po "żebyś" tylko przed. Przecinek po "będzie".
Czekam nerwowo na rozdział 10. :))
Tak, należą Ci się gratulację za odgadnięcie "wielkiej" tajemnicy Matta :)
UsuńAlex. Ja też myślę, że to całkiem fajna bohaterka i obiecuję, że jeszcze się pojawi. Zresztą tata Ruby także jeszcze gdzieś przemknie.
James (jak ja lubię to imię) to postać z dzieciństwa Alice i jej osobisty anioł stróż. Ale czy Al się w nim zakocha? No, nie wiem. Na pewno będzie od czasu do czasu wybawiał ją z kłopotów.
Właśnie ta retrospekcja miała nie tylko pokazać przeszłość Jane, ale i wprowadzić trochę napięcia. Jeśli zabieg się udał to bardzo się cieszę.
Dziękuję za tyle pochwał, a jeszcze bardziej dziękuję za wypisanie błędów. Czytałam ten tekst kilka razy, ale i tak sporo mi umknęło.
Ach, no i jeszcze tak sobie myślałam na temat tego opowiadania i zapomniałam o czymś wspomnieć.
UsuńAle do odpowiedzi na Twój komentarz:
Kiedy zasugerowałam kiedyś w komentarzu, że Matt jest bi, to Ty się z tego tak wykręcałaś. Skąd taka pewność, że teraz tak nie jest, hm, hm? XD
Dopowiedzenie:
Ogólnie zauważyłam, że Ecili praktycznie tutaj nie ma. Nie miesza się jakoś w życie Alicji, jak już, to do niej tylko mówi, ale jakieś czyny? To chyba jest opowiadanie obyczajowe z lekkim wątkiem fantasy (a i może romansu). No ja się zastanawiam, kiedy ona, do cholery, wreszcie coś namiesza? Życie naszej Ali jest zbyt "dobre", trzeba to zmienić, a jak! :) Czytelnicy się niecierpliwią (w tym ja najbardziej chyba), ale będę wytrzymała. Za dużo się czepiam, arghh.
Ach, no i mam nadzieję, że wprowadzisz w to epko więcej Ruby, bo jakoś jej tutaj nie widzę zbytnio. :)
Ktoś tu się niecierpliwi :) Ale spokojnie, Ecila pojawi się w następnym rozdziale. I tak, to opowiadanie raczej obyczajowe, a za jedyny element fantastyczny można uznać właśnie Ecilę.
UsuńOczywiście, że się wykręcałam. W końcu tajemnica Matta musiała pozostać tajemnicą aż do tego rozdziału.
"Skąd taka pewność, że teraz tak nie jest, hm, hm?" Nie ma takiej pewności :)
A historia Ruby i w ogóle jej osoba będzie przybliżana częściowo. Na pewno nie zniknie, bo mam w stosunku co do niej pewne plany.
Nareszcie udało mi się powrócić :) Teraz czas na nadrabianie odległości... ostatnio tu byłam przy II rozdziale! Ta szkoła, egzaminy... masakra!
OdpowiedzUsuńNienawidzę Puchatka... Nienawidziłam, nienawidzę i będę nienawidziła. Jednak tu wpasował się... wspaniale.
Ale czytając... dawno nie było tu w sumie lustra :) Nie mogę się, więc doczepić. Błędów już nie widzę, poza tymi co były, ale już je złapałaś od summon creature :)
Cóż... czekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością :)
Nie napisałam najważniejszego!
Usuń*w s p a n i a ł e*
Rozdział długi, nawet bardzo, ale nie odczułam tego czytajac, bo opowiadanie jest świetne! Oryginalny pomysł, cudowne wykoanie, czego chciec więcej? :) Czekam na kolejny rozdział i mama nadzieję, że będzie równie długi i ciekawy co ten :)
OdpowiedzUsuńnapisze-nam-zycie.blogspot.com
Przeczytałam. Rili, nie wierzyłam, że tak szybko nadrobię nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńNie żeby coś, ale dziwne mi się wydaje to, że i matkę, i córkę koś próbował zgwałcić. Okej, rozumiem, historia lubi się powtarzać, ale tutaj coś mi nie pasuje. Ach, no i jeszcze jest obecny nasz przystojny, jak zwykle tajemniczy wybawiciel :).
Wiesz co? Po tym rozdziale mam dość Matta. Najpierw przychodzi z Felixem na imprezę, potem zarywa - tak, to widać - do Alice, by na koniec i tak ją olać, żeby zająć się swoim chłopakiem. Na miejscu Alice już dawno zapomniałabym o chłopaku i skupiła się na kimś znacznie lepszym, przynajmniej od tego rozdziału - Jamesie ;).
Ech, brakowało mi Ecili. Chcemy więcej czarnych charakterów! ^^
W tym rozdziale zauważyłam sporo błędów interpunkcyjnych, przez co momentami musiałam kilka razy przeczytać zdanie, by zrozumieć jego sens. Ach, i wkradło się też wiele literówek, ale w tym momencie nie chce mi się już ich szukać.
Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział. Pozdrawiam i życzę weny :)
Elif
Podejrzewałam, że wkradnie się tu sporo błędów. Tekst długi i czytałam go tyle razy, że nie wyłapuję już niczego. Może jak znajdę chwilę to jeszcze nad nim usiądę i spróbuję poprawić.
UsuńMoże i historia lubi się powtarzać, ale tak naprawdę nie wiadomo do czego, by doszło. Alice spanikowała i myślała, że ci faceci chcą ją skrzywdzić, a może... chcieli jej pomóc? ;)
Przystojny wybawiciel zawsze się przyda :)
Widzę, że biednemu Mattowi się oberwało. Chłopak wcale jej nie olał, ale chciał pomóc koledze (Felix nie jest jego chłopakiem, ale dobrym przyjacielem i członkiem zespołu) , który mógł być przecież ranny po bójce.
Wszyscy tęskną za Ecilą. Ale już niedługo. Pojawi się w następnym rozdziale.
Mattem sie juz nie interesuje. Jak tylko przeczytałam, ze dziewczynę uratuje tajemniczy brunet, to juz wiedziałam, ze bede nim zainteresowana. James zrobił na mnie dobre wrażenie juz w tym króciutki. Fragmencie i to nie tylko dlatego, ze zachował sie jak bohater ;) jest opiekuńczy,troskliwym,małe tez w subtelny sposob pokazał alice, ze mu sie podoba i chyba zmienił w ten sposob ich relacje. Liczę,ze cos z tego wyniknie. Matt wg mnie di niej nie pasuje. Ale ciesze sie,ze poznaliśmy jego tajemnice dzieki alex. Ciekawa dziewczyna,mam nadzieje, ze jeszcze nie raz o niej poczytamy. Dobry zabieg z tym ssem. Juz sie bałam, ze alice nie uniknie tego, co ledwo udało sie jej matce... A tymczasm faceci uciekli jeszcze szybciej, na szcżescie. Jedyne,co mi sie nie podobało, to zbyt wielkie rozwklekanie wyjścia z domu-juz naprawde mogła nie chodzić na gore i szukać jakichś rzeczy, a potem czekac na ten samochód tak długo ze impreza była za to swietnie opisana. Zapraszam na Niedoceniony.blogspot.com na nowa notke
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia jakim cudem się to stało, ale do czasu, aż nie dodałaś rozdziału dziesiątego, byłam przekonana, że czytałam dziewiątkę. Potem coś mnie podkusiło i zerknęłam tutaj. Okazuje się, że nie przeczytałam. Dziwne to.
OdpowiedzUsuńDlatego też bardzo Cię przepraszam. Nie wiem, jak to się stało.
Ale już jestem!
Powiem tak. Rzeczywiście rozdział naprawdę długi. Chyba najdłuższy na tym blogu. Rozpisałaś się bardzo. To dobrze, bo ja lubię długie treści ^^
I tutaj się dość sporo rzeczy wydarzyło. Najpierw niewinne przygotowania, potem niezbyt przyjemna przejażdżka z tatusiem Ruby, a na końcu to już wszystko jak lawina poleciało. W sumie teraz, po tym rozdziale, wcale nie jestem zwolenniczką Matta i Alice. Wręcz przeciwnie, całkowicie mi ich obrzydziłaś. Jakoś tak spojrzałam na Matta z innej perspektywy, nie do końca dla niego pozytywnie. Jako geja go lubiłam, ale jako biseksualistę już nie. To dlatego, że mam dość krytyczne podejście do biseksualistów. Może jestem uprzedzona, czy coś, ale uważam, że nie można być bi. Albo się jest heteroseksualnym, albo homoseksualnym. Mam koleżankę, która uważa się za bi. Guzik prawda. Zwraca uwagę jedynie na chłopaków, a żeby się popisać w towarzystwie - co jest dość dziwne, bo co niesamowitego w tym, że dziewczynie mogą się podobać dziewczyny? - zaczyna komentować jaka to jakąś dziewczyna nie jest ładna i w ogóle. Ble, rzygam tęcza. Uważam, że biseksualiście tak naprawdę wolą tych z innej płci, ale najzwyczajniej w świecie próbują zabłysnąć w towarzystwie. O. Wiem, dość srogie i wręcz chamskie podejście, ale tak już mam. Dlatego też Matt stracił w moich oczach.
Za to James stał się moim bohaterem i ja już widzę jego ślub z Alice.! Tak. To jest ten człowiek, na którego ona czeka. Nie wiem, jaka jest różnica wieku między nimi i czy James nie jest żonaty, czy coś, ALE GUZIK MNIE TO OBCHODZI! On ma być z Alice. Rozumiemy się? :D
Nie dość, że wybawił ją przed tymi strasznymi typkami, to jeszcze wydaje się naprawdę dobrym i miłym człowiekiem. Takich to ze świecą szukać. Tak więc od dziś możesz zaliczyć mnie do wielbicieli teamu Alice&James - jakkolwiek dziecinnie to brzmi :D