„Nadejdzie czas, w którym będziecie
musieli wybierać
między tym, co słuszne, a tym, co
łatwe.”
J. K. Rowling
Annabella
wyszła z domu i skierowała się w stronę przystanku. Zerknęła na
zachmurzone niebo, krzywiąc się na myśl o możliwej burzy. Szła
szybkim krokiem, raźno patrząc przed siebie, kiedy nagle usłyszała
dzwoniący telefon. Wyciągnęła komórkę z torby i spojrzała na
wyświetlacz. Próbował się z nią skontaktować ktoś, kogo numeru
nastolatka nie znała.
—
Halo?
—
To ja. —
Usłyszała głos, który przyprawił ją o dreszcze.
—
Słucham?
—
To ja, Ben.
Dziewczyna zatrzymała się natychmiast
i poczuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg. Jakaś starsza
kobieta popatrzyła na nią wystraszona.
—
Dobrze się pani czuje?
Brunetka zmierzyła niziutką babcie
niewidzącym wzrokiem i wyszeptała:
—
Słabo mi.
Staruszka pomogła osiemnastolatce dojść
do przystanku i zapytała jeszcze czy nie powinna wezwać pogotowia,
ale Annabella stanowczo zaprzeczyła.
—
Nie trzeba, dziękuję pani. Już mi lepiej.
Kobieta pokiwała głową i oddaliła
się, spoglądając raz po raz za siebie. Dziewczyna uśmiechnęła
się do niej blado, a później popatrzyła na telefon jak na żmiję,
która szykuje się do ataku. Mimo wszystko przyłożyła aparat do
ucha. Benjamin się nie rozłączył.
—
Czego chcesz? —
W głosie pobrzmiewała słabość, której dziewczyna nie zdołała
się pozbyć.
—
Potrzebuje twojej pomocy. Małej przysługi.
—
To niemożliwe —
powiedziała Ann, tym razem stanowczo.
—
Posłuchaj mnie, kochanie —
zaczął Ben, ale nastolatka nie dała mu dokończyć.
—
Nie. Powiedziałam nie i koniec. Nie chcę mieć z tobą nic
wspólnego.
—
Jeszcze niedawno mówiłaś coś innego.
—
Tak? A ty mówiłeś, że skończysz z dilerką —
wyszeptała do komórki, rozglądając się dookoła, czy przypadkiem
ktoś jej nie podsłucha.
—
To nie jest takie proste. Spotkaj się ze mną to wszystko ci
wytłumaczę.
Brunetka zacisnęła palce na kancie
ławki.
—
Nie —
powiedziała krótko i przerwała połączenie.
Osiemnastolatka nie miała zamiaru znów
zobaczyć się z byłym chłopakiem. Koniec ich znajomości był
burzliwy i Annabella nie wspominała go najlepiej. Jednak znała Bena
na tyle, by wiedzieć, że każde spełnienie jego prośby nie
skończyłoby się za dobrze, a jednocześnie zdawała sobie sprawę
z tego, iż on tak łatwo nie odpuści.
Obym
się myliła —
pomyślała.
***
Jane wrzuciła do szklanki z wodą
musującą tabletkę. Skrzywiła się na wyjątkowo głośne
syczenie, które świadczyło, że aspiryna się rozpuszcza. Dzisiaj
naprawdę wiele rzeczy wprawiało ją w stan zirytowania. Słońce
świeciło zbyt jasno, plecy bolały zbyt mocno, a zegar na ścianie
tykał zbyt hałaśliwie.
Kiedy lek był już gotowy, kobieta
szybko sięgnęła po szklankę i wypiła ją jednym chełstem, chcąc
jak najszybciej przełknąć płyn, którego wprost nie znosiła.
Jednak liczyła na to, że tortury wkrótce się skończą. W końcu
nie raz już leczyła kaca.
Zerknęła na ekran i westchnęła
ciężko. Miała trochę zaległości, a cyferki skakały przed jej
zmęczonymi oczami. Zabrała się do pracy, ale po kilku minutach
przerwała i pomasowała skronie. To był bez wątpienia okropny
dzień. Poprzedniego wieczoru pozwoliła sobie na zbyt wiele i teraz
strasznie tego żałowała. Nie mogła się na niczym skupić, a
szefowa chciała dostać rozliczenie z całego kwartału. Dodatkowo
zastanawiała się też co Alice robiła w weekend, bo rano nie miały
okazji nawet porozmawiać.
Była tak rozkojarzona, że dopiero po
trzykrotnym usłyszeniu własnego imienia podniosła głowę na
niewielką brunetkę w szarej sukience, która stała w drzwiach.
—
Pani Anderson cię wzywa —
oznajmiła młoda kobieta, przypatrując się Jane z zainteresowaniem
zmieszanym z troską. — Wszystko
w porządku?
—
Jasne, Rose. Możesz powiedzieć pani Anderson, że zaraz do niej
przyjdę.
Po zniknięciu sekretarki szefowej Jane
wyciągnęła z torebki lusterko i szybko oceniła jak wygląda. Mimo
makijażu pod oczami widoczne były lekkie sińce, a usta były
dziwnie spierzchnięte, ale mogło być gorzej. Blondynka wstała z
fotela, wzięła dwa głębokie wdechy i poprawiła czarną sukienkę
w białe groszki. Przejechała też ręką po włosach, by sprawdzić
czy przypadkiem z koczku nie wymknął się żadne kosmyk.
—
Wszystko w porządku —
uspokajała się, chociaż przeczucie mówiło jej coś innego.
Gabinet Mary Anderson znajdował się na
samej górze wieżowca i był bardzo nowoczesny. Okna zapewniały
dużo światła, a jasne meble i białe ściany sprawiały, że pokój
wydawał się jeszcze większy. Sama szefowa siedziała w wygodnym
fotelu za biurkiem pełnym różnych teczek, segregatorów i innych
drobiazgów, ze zmarszczonym czołem studiując jakieś dokumenty.
Po pozwoleniu zbliżyła się do
wysokiej, niespełna pięćdziesięcioletniej kobiety z niezwykle
błyszczącymi, rozumnymi oczami koloru bezchmurnego nieba i gęstymi,
farbowanymi na kasztanowo włosami. Jej cera była zadbana,
naznaczona nielicznymi zmarszczkami, chociaż całkiem możliwe, że
większość niedoskonałości skrywał dokładny makijaż. Jane
pamiętała ich pierwsze spotkanie i wrażenie jakie wywarła na niej
jej pracodawczyni. Była ona, bowiem osobą niezwykle ciepłą, ale
przy tym elegancką i pełną profesjonalizmu, przez co blondynka
czasem miała wrażenie, że ma do czynienia z własną matką. Z
całą pewnością miały one wiele wspólnych cech.
—
Witaj, Jane. Usiądź sobie —
powiedziała starsza kobieta i wskazała krzesło naprzeciw swojego
biurka.
—
Co się stało, Mary? —
zapytała, siadając we wskazanym miejscu.
Obie panie znały się od kliku lat i
już dawno przeszły na „ty”.
—
Też się chciałam ciebie o to zapytać. Co się stało, Jane?
—
Nie rozumiem — wymamrotała
speszona blondynka.
—
Przyniosłaś mi bilans z ostatniego miesiąca i są w nim błędy.
To do ciebie niepodobne, a już zdarzyło się drugi raz w ciągu
zaledwie czterech tygodni.
—
Ja... Przepraszam. Poprawię to. Sama nie wiem jak to się mogło
stać.
Jane czuła się strasznie głupio.
Rzeczywiście niedawno zdarzyła jej się podobna wpadka, dlatego
teraz naprawdę zdenerwowała się powtórką z rozrywki.
Jednak pani Anderson wydawała się
bardziej zaniepokojona swoją pracownicą niż wykrytymi błędami.
Dokładnie widziała jej roztargnienie i przemęczanie w ostatnich
dniach.
—
Jestem pewna, że uda ci się to naprawić, ale może chciałabyś
wziąć wolne? Wydaje mi się, że masz jakieś problemy. Może
chciałabyś po prostu odpocząć?
—
To nic takiego — zapewniła
szybko.
—
Przepracowujesz się, kochanie. Widzę to i może niepotrzebnie
ciągnę cię na tę delegację.
—
Nie, nie — Blondynka aż wstała.
Do tej pory była profesjonalistką i nie mogła pozwolić, by życie
osobiste wpływało na jej pracę. —
Mam małe problemy rodzinne, ale jestem pewna, że sobie z tym
wszystkim poradzę.
Mary przypatrzyła się kobiecie
uważnie.
—
Coś z Alice?
Zakłopotanie przemknęło przez twarz
Jane. Zerknęła ona na swoje dłonie, zaciśnięte na kolanach, a
następnie na oblicze szefowej.
—
Między innymi.
—
Może mogłabym ci jakoś pomóc? Przecież wiesz, że wychowałam
dwójkę dzieci.
To prawda. Mary miała dwóch chłopców
i to w dodatku bliźniaków. Czasem nawet żartowała, że były to
największe łobuziaki na świecie. Jednak koniec końców każdy z
nich poszedł na studia. Jeden na bankowość, a drugi na inżynierię.
I jeśli Jane miałaby być szczera to bardzo podziwiała swoją
pracodawczynię. Kiedyś prowadziła tę firmę razem z mężem, ale
po jego tragicznej śmierci musiała radzić sobie z tym wszystkim
sama. A jak widać odniosła sukces.
—
Alice sprawia mi małe kłopoty, ale jakoś sobie z tym poradzę —
zdecydowała się powiedzieć tylko część prawdy.
Niespodziewanie jej szefowa roześmiała
się serdecznie i powiedziała:
—
Jest nastolatką. To taki okres.
—
Pewnie tak, ale miałam nadzieję, że okres buntu mamy już za sobą.
—
Najpierw ten bunt musiałby się zacząć. Ale nie martw się.
Porozmawiaj z córką, a w wakacje weź urlop i razem gdzieś
wyjedźcie. Wszystko się między wami ułoży.
—
Zastanowię się nad tym. Może rzeczywiście byłoby to dobre
rozwiązanie — odparła Jane,
uśmiechając się przyjaźnie do Mary, która nie raz pokazała, że
można nią liczyć. W duchu jednak kobiecie było wstyd, że ją
okłamała. Przynajmniej częściowo.
***
Ciemność jeszcze nigdy tak bardzo nie
niepokoiła Alice jak w ciągu tych ostatnich dni. Blondynka
przechadzała się wolnym krokiem. Jej drogę oświetlały tylko
nieduże świeczki, których tu nie było znów aż tak wiele. Pod
stopami czuła chłód posadzki. Chód, który przenikał aż do
kości. Nastolatka objęła się ramionami i rozejrzała bezradnie po
mrocznym pomieszczeniu bez wyjścia. Bezradność, to właśnie
czuła. Mogła iść przed siebie przez wieczność, ale i tak
zawsze trafiała do tego samego miejsca. Do wygodnej, czerwonej
kanapy i ogromnego lustra w złotej ramie. Kiedy nudziło jej się
chodzenie, zapadała się w miękkie posłanie i bezmyślnie gapiła
w lustro.
To było naprawdę zadziwiające, ale
czasami wydawało jej się, że ogląda życie zupełnie kogoś
innego. Ecila zachowywała się tak różnie od Alice, że
siedemnastolatka nie mogła wyjść z podziwu, iż jeszcze nikt nie
zorientował się co nastąpiło. Nawet jej własna matka! Jednak
dziewczynę niepokoiło coś innego, a mianowicie relacja Ecili i
Jamesa. Blondynka nie wątpiła, że jej alter ego musi doskonale
wiedzieć o słabości do starszego brata Annabelli i teraz obawiała
się co z tego wyniknie. Alice już dawno pogrzebała jakiekolwiek
nadzieje na związek z Jamesem, przenosząc swoje zainteresowanie na
Matta, który jak się okazało był równie nieosiągalny. Aż tu
nagle, Ecila zaczęła wszystko komplikować.
Nastolatka westchnęła cicho, a później
przypomniała sobie o planach brunetki, dotyczących Amber i humor
natychmiast jej się poprawił. Uśmiechnęła się pod nosem,
wyobrażając sobie reakcje kobiety na to, co ma nastąpić.
Osobiście uważała, że pomysł Ecili jest trochę dziecinny, ale z
całą pewnością gwarantuje odrobinę rozrywki.
Dziewczyna podniosła wzrok na lustro.
Widziała w nim jak pani Sharp zbiera kartkówki. Każda uczennica
była niezadowolona, a większość z nich unicestwiała wzrokiem
Ecilę, która sprawiała ważnienie wyjątkowo opanowanej. Ann chyba
też zbytnio się tym nie przejmowała, a w każdym razie wyglądała
jakby myślami była bardzo daleko. Z całej trójki Ruby wyglądała
najgorzej. Oczy miała podkrążone, jakby nie spała od kilku dni.
Ręce jej drżały, kiedy oddawała kartkę, a twarz przybrała kolor
zsiadłego mleka. W chwili, gdy profesorka podeszła do biurka
zabrzmiał dzwonek, obwieszczający przerwę i wszystkie uczennice z
wyraźną ulga opuściły salę.
Ecila skierowała się do łazienki, by
zatrzymać się przy umywalce, nad którą wisiało niewielkie
lustro. Blondynka także zbliżyła się do swojego zwierciadła.
Chciała wykorzystać okazję i chociaż przez chwilę porozmawiać
ze swoim alter ego. Położyła ręce na zimnej tafli i zamknęła
oczy.
Przenieś mnie na drugą stronę. Daj
mi porozmawiać. Ecilo, muszę się z tobą skontaktować —
powtarzała jak mantrę.
Brunetka dokładnie wytarła mokre ręce
papierowym ręcznikiem, który później wyrzuciła do kosza.
Następnie zerknęła w lusterko i zaczęła poprawiać włosy, ale
nagle poczuła się dziwnie przytłoczona. Zrobiło jej się gorąco,
a w głowie usłyszała cichy głos: Ecilo, muszę się z tobą
skontaktować.
—
Nie. Jeszcze nie teraz —
wyszeptała i natychmiast odsunęła się od zwierciadła.
Kiedy obróciła się gwałtownie w
stronę wyjścia wpadła na kogoś. Uniosła głowę i aż
znieruchomiała. Stała przed nią Erin Long. Dziewczyna mierzyła
około metra dziewięćdziesięciu, jej ulubionym zajęciem było
podnoszenie ciężarów, ale najgorsze było to, że chodziła z
Ecilą na historię.
—
Przepraszam —
wydusiła brunetka i chciała ominąć „koleżankę”, ale ta
zastąpiła jej drogę, stając w drzwiach.
—
To twoja wina —
powiedziała Erin, przyglądając się Ecili swoimi małymi,
jasnoniebieskimi oczami, które w tym momencie błyszczały złowrogo.
Siedemnastolatka zadarła do góry
głowę, zastanawiając się co powiedzieć. Okrągła twarz Erin nie
miała w sobie nic sympatycznego. Jej policzki były wiecznie
rumiane, nos przypominał dorodnego ziemniaka, a wąskie usta były
prawie niewidoczne. Jedynie co było w niej ładne to włosy. Nie
były zbyt długie, ale za to wyglądały na niezwykle gęste i
zadbane, a poza tym miały niezwykłą miodową barwę.
—
No co? Teraz to nic nie powiesz?
Ecila zacisnęła wargi na tę jawną
kpinę. Nie przewidziała takiej sytuacji i teraz za bardzo nie
wiedziała jak z niej wybrnąć. Powinna udawać głupią czy też
się postawić?
—
Ależ powiem. Odsuń się, bo chcę stąd wyjść.
Erin zmrużyła oczy i zacisnęła
pięści. Biała koszula napięła się na jej ramionach i barkach,
uwydatniając mięśnie.
Ecila pomyślała, że w tym momencie
dziewczyna wygląda jak orangutan i z całej siły starała się
zdusić, cisnący się na usta uśmiech, który w tej sytuacji w
niczym by nie pomógł.
—
Coś cię bawi?
To pytanie przypomniało brunetce lekcję
historii i panią Sharp, która także kiedyś ją o to zapytała, z
tym że ona kompletnie nie przypominała Erin. Cichy chichot wyrwał
się Ecili i wprawił jej rozmówczynię w rozdrażnienie zmieszane z
zaskoczeniem.
Nagle w jednej z kabin ktoś spuścił
wodę. Okazało się, że była to Victoria, która zaraz podeszła
do umywalki, pozornie niezbyt zainteresowana co dzieje się przy
drzwiach.
— No i z czego się śmiejesz?
Ecila powoli się uspokoiła i rzuciła
przepraszające spojrzenie Erin.
— Coś mi się przypomniało,
przepraszam. To co takiego mówiłaś?
— Że to przez ciebie Pirania zrobiła
nam kartkówkę.
Victoria zakręciła kran i zaśmiała
się, ściągając na siebie uwagę.
— Naprawdę to tak cię martwi, Erin?
Przecież i tak w tym tygodniu muszą wystawić oceny. Jakbyś nie
zauważyła zbliża się koniec roku.
— No to co?
Blondynka pokręciła z rozbawieniem
głową i odpowiedziała:
— A to, że Pirania może się wypchać
ze swoimi kartkówkami.
Alice otworzyła oczy. Lustro pod jej
palcami wciąż było zimne, mimo że przez dobre kilkanaście minut
dotykała go. Czuła się zawiedziona. Nie skontaktowała się z
Ecilą, a poza tym brunetka wpakowała się w nieprzyjemną sytuację.
Nastolatka wyrzucała jej, że wdała się w konflikt z profesorką,
ale z drugiej strony przyznała Victorii rację – Sharp już nie
będzie ich za długo męczyć, a przynajmniej nie w tym roku
szkolnym.
Blondynka westchnęła ciężko i
skierowała się w stronę kanapy. Usiadła na niej i podciągnęła
kolana, opierając na nich brodę. Nie zostało jej nic innego oprócz
obserwowania jak jej własne życie toczy się torem, którego ona
sama nie wybrała. Ale czy aby na pewno? W końcu przystała na
propozycję swojego alter ego.
Może jednak wszystko będzie dobrze
— próbowała
się pocieszyć.
Kiedy Erin w końcu wyszła z łazienki
Ecila spojrzała na Victorię, nie wiedząc jak powinna się
zachować. Jakby nie było blondynka ją wyratowała.
— No co? — zapytała Vicki,
wzruszając ramionami.
Siedemnastolatka odchrząknęła i
powiedziała tylko jedno słowo:
— Dzięki.
— Mam nadzieję, że się mi
odwdzięczysz i nareszcie powiesz co takiego wymyśliłaś.
Brunetka uśmiechnęła się na samą
myśl o swoim planie.
— To będzie coś zabawnego, ale o
szczegółach dowiesz się w środę. Weź samochód i spotkamy się
pod sklepem zoologicznym, tego obok tej małej tajskiej restauracji w
pobliżu centrum handlowego.
Victoria zmarszczyła brwi i wyglądała
jakby się nad czymś mocno zastanawiała.
— Nie wiesz, gdzie to jest?
— Wiem, ale sklep zoologiczny? Co ty
chcesz zrobić?
— Uwierz mi, nikt nie zginie, a może
nawet się trochę pośmiejemy.
— Powiedz mi — uparła się
blondynka, chwytając Ecilę za ramię, gdy nagle usłyszała znajome
głosy.
— Mówię ci, na pewno tam jest.
Widziałam jak... Vicki — ucieszyła się jedna z bliźniaczek,
wchodząc do łazienki.
Victoria natychmiast odsunęła się od
Ecili i patrząc na nią z ironicznym uśmieszkiem, poradziła:
— Lepiej zejdź mi z drogi.
Brunetka prychnęła cicho, ale się
odsunęła. Widocznie Victoria nie chciała, by ich razem przyłapano
na przyjacielskiej pogawędce, ale siedemnastolatka nie miała jej
tego za złe. Właściwie to nawet było jej to na rękę.
***
Ciemne chmury zbierały się już od
samego rana, ale teraz niebo wyglądało naprawdę paskudnie. Zimny
wiatr wzmógł się, z radością bawiąc się ubraniem przechodniów.
Ecila mocniej owinęła się czarną
marynarką i ze złością parła przed siebie. Dzisiejszy dzień był
dla niej koszmarny. Kartkówka z historii i późniejsza akcja w
łazience były tylko początkiem serii niepowodzeń. Na lekcji
biologii pani Swamp wzięła ją do odpowiedzi, a dziewczyna nie
potrafiła poprawnie odpowiedzieć na wiele pytań, co zdziwiło
nauczycielkę i poskutkowało słabą oceną. Jednak najgorszy był
zaskoczony, a później współczujący wzrok Ruby. W stołówce,
natomiast jedna z bliźniaczek Smith wylała na nią sok, oczywiście
„przypadkowo”. A Ecila całkiem „niechcący” popchnęła ją
na stolik, tak że ta wpadła łokciem w talerz z puree. Naprawdę
niewiele brakowało, by wywiązała się walka na jedzenie wśród
uczennic, a Ecila wraz z Madison Smith wylądowały na dywaniku u
dyrektorki. A jakby tego było mało na zajęciach fizycznych,
podczas gry w siatkówkę brunetka oberwała w ramię piłką od Erin
tak mocno, że z całą pewnością będzie miała gigantycznego
siniaka.
Siedemnastolatka zazgrzytała zębami,
przypominając sobie niewinny uśmieszek na twarzy tej przebrzydłej
mamucicy, kiedy krzyknęła z bólu i zaskoczenia.
— Jeszcze mnie popamiętasz —
wymamrotała, ale zaraz przeklęła, czując jak chłodne krople
spadają na jej twarz. Gdyby nie uciekł jej autobus to możliwe, że
już siedziałaby w domu. A tak szła na przystanek tramwajowy,
stwierdzając że to bardziej jej się opłaca niż czekanie na
kolejny autobus.
Obok niej przebiegła dwójka,
rozwrzeszczanych dzieci, potrącając przy tym nastolatkę, która o
mały włos nie wpadła na latarnię.
Dziewczyna zacisnęła ręce na pasku
torebki i pomyślała z ironią:
Pewnie
niedługo przejedzie mnie samochód albo trafi piorun. Świetnie, po
prostu cudownie.
Kiedy
już była pewna, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej,
usłyszała dźwięk klaksonu i wesoły głos:
— Hej, Alice! Podrzucić cię do domu?
Brunetka
spojrzała w bok i uśmiechnęła się szeroko. Wyglądało na to, że
jej pech się skończył. Za kierownicą samochodu siedziała Alex.
Pojazd starszej dziewczyny może i nie
wyglądał reprezentacyjnie, ale przynajmniej chronił przed
deszczem, który spadł zaraz, gdy Ecila znalazła się w aucie.
Siedemnastolatka odetchnęła głęboko, czując przy okazji miętową
woń odświeżacza powietrza i oparła się wygodnie o fotel.
— Masz szczęście. Gdybym cię nie
zabrała to nieźle byś zmokła — powiedziała Alexandra, a Ecila
zauważyła, że dziewczyna bez mocniejszego makijażu wygląda
młodziej i bardziej dziewczęco, nawet jeśli ma na sobie zbyt dużą,
szarą koszulkę.
— O tak i nawet nie wiesz jak bardzo
jestem ci wdzięczna, że mnie zgarnęłaś. Już myślałam, że
wisi dzisiaj nade mną jakieś fatum.
— Tak? Dlaczego?
Nastolatka opowiedziała koleżance jak
mniej więcej przebiegał jej dzień, dając tym samym upust swojemu
podirytowaniu i złości.
— Powinnaś bardziej wyluzować.
Słyszałaś w ogóle, że w weekend zespół Matta daje koncert?
— Tak, tak. Matt mi mówił, a nawet
na niego zaprosił.
— O, to świetnie! — ucieszyła się
Alex. — Czyli wkrótce znów się zobaczymy.
Ecila co prawda jeszcze nie była tego
pewna na sto procent, nawet nie zadzwoniła do Matthew tak jak
obiecała, ale z drugiej strony nie widziała lepszej okazji, by się
z nim spotkać. Właściwie jak teraz sobie przypomniała o
sympatycznym chłopaku, to nie mogła powstrzymać uśmiechu,
cisnącego się na twarz.
— Wydaje mi się, że na dobre mu
wyjdzie spotkanie z tobą — ciągnęła Alexandra. — Matt
powinien zapomnieć o Robercie. Ten chłopak kiedyś wpędzi go w
kłopoty. Zresztą, co to za związek, kiedy się rozstają średnio
co trzy miesiące.
Osiemnastolatka z zainteresowaniem
słuchała tych informacji. Alex niby mówiła do niej, ale wyglądała
na zamyśloną. Brunetka była ciekawa dlaczego starsza dziewczyna
uważa ją za dobre wyjście z tej sytuacji, a do tego zaskoczył ją
fakt, dotyczący tych ciągłych rozstań.
Coś musiało być nie tak, skoro tak
często ze sobą zrywali. Czyżby chodziło o narkotyki? —
zastanawiała się. — Tylko
dlaczego wciąż do siebie wracają?
— Mieszkasz gdzieś w tej
okolicy, no nie? Gdzie dokładnie mam się zatrzymać?
Wyrwana z rozmyślań Ecila, wyjrzała
przez okno i mimo gęsto podającego deszczu stwierdziła, że
rzeczywiście są w jej dzielnicy. Podała dokładną lokalizację
swojego domu, a kiedy Alexandra zatrzymała się na podjeździe
nastolatka serdecznie jej podziękowała.
— Nie ma sprawy — odezwała się
Alex. — Do zobaczenia na koncercie.
— Jasne. Do zobaczenia.