"Dla tych, których kochamy, potrafimy być najokrutniejsi."
Veronica Rossi - Przez burzę ognia"
Veronica Rossi - Przez burzę ognia"
Alice rozsiadła się
wygodnie na łóżku i rozłożyła na kolanach swój pamiętnik.
Ostatnio opisała spotkanie z ojcem w sklepie i sen, jaki jej się
przyśnił tamtej nocy. Sen, w którym główną rolę oczywiście
odgrywała Ecila. Jednak to było pięć dni temu. Dzisiaj zdarzyło
się coś innego. Coś co musiała zapisać.
Dziewczyna przygryzała
lekko zatyczkę długopisu, zastanawiając się jak powinna zacząć.
Rozejrzała się po dokładnie wysprzątanym pokoju, jakby tekst krył
się gdzieś na jasnożółtych ścianach. Jej wzrok padł na
brązowego misia, siedzącego na półce po drugiej stronie
pomieszczenia. Dostała go od Annabelli na swoje dwunaste rodziny.
Uśmiechnęła się do pluszaka i zaczęła pisać.
Moje życie bywa
naprawdę dziwne. A zwłaszcza dzisiejszy dzień...
Alice myła dokładnie
ręce, co chwila zerkając w lustro, jakby nagle miała wyskoczyć z
niego Ecila. Każdego ranka, gdy budziła się ze snu, w którym
główną rolę odgrywało jej odbicie, bała się spojrzeć w
zwierciadło. Tylko że od ostatniego spotkania z brunetką minęło
jakieś pięć dni. Nastolatka pokręciła bezradnie głową, wytarła dłonie puszystym ręcznikiem i
odwróciła się. Już miała sięgnąć do klamki i wyjść z małej,
ale schludnej toalety państwa Warmth, kiedy dobiegł do niej głos
Matthew. Musiał być bardzo blisko, bo słyszała go całkiem
dobrze, nawet przez drzwi.
— Robert, no co ty
wygadujesz? Kiedy się spotkamy to wszystko ci... Oczywiście, że mi
zależy... daj mi szanse wyjaśnić... dobra, no okey. Memorial Park
o siedemnastej. Cześć.
Po chwili rozległo się
pukanie do drzwi toalety. Dziewczyna odruchowo odskoczyła do tyłu,
uderzając plecami o umywalkę. Jęknęła cicho i zaczęła
rozcierać bolące miejsce.
— Jest tam ktoś?
— Tak, ale ja już
wychodzę — zawołała Alice i zerknęła w lustro.
Widok uśmiechniętej Ecili
sprawił, że serce blondynki zaczęło bić dwa razy szybciej.
— Nie chcesz się
dowidzieć czy ten cały Robert to chłopak Matta? Jeśli tak, to
wiesz co robić.
Nastolatka zasłoniła oczy
dłońmi. Nie chciała widzieć, a tym bardziej słuchać brunetki.
Odwróciła się napięcie tyłem do lustra i nawet nie sprawdzając
czy Ecila już znikła, szybkim krokiem wyszła z toalety, wpadając
przy tym prosto na Matthew. Chłopak przytrzymał ją delikatnie,
chroniąc tym samym przed upadkiem, a Alice wpatrywała się w niego
z szeroko otwartymi oczami.
— Już myślałem, że
Chris znów zapomniał zgasić światło, a to jednak ty. Co się
stało? Wyglądasz na wystraszoną, jakbyś zobaczyła ducha —
zaśmiał się blondyn, nie wypuszczając dziewczyny z objęć.
Alice rozejrzała się
zdezorientowania i odpowiedziała niepewnie:
— Nie ja tylko... to nic
takiego.
— Na pewno? — dopytywał
się zmartwiony Matthew, odgarniając blondynce zabłąkany kosmyk z
policzka.
Dziewczyna wstrzymała
powietrze. W tym momencie miała wrażenie, że ona mu się podoba.
Ale to tylko złudzenie. To nie chłopak dla niej. Powinna o nim jak
najszybciej zapomnieć. Tylko jak miała to zrobić? Przestać
udzielać korepetycji jego bratu i omijać dom państwa Warmth
szerokim łukiem? A może postarać się być obojętną wobec Matta?
Czy jest to w stanie zrobić? Jest i zaraz to pokaże.
— Tak. Wszystko w
porządku — odrzekła stanowczo Alice i uwolniwszy się od
pomocnych rąk chłopaka, skierowała się w stronę pokoju
Christophera.
Nie mam pojęcia co się
ze mną dzieje. Chyba naprawdę zaczynam wariować. Widziałam
dzisiaj Ecilę i to nie we śnie! A później Matt. Gdyby nie to, co
mówiła Ann, to ta jego troska mogłaby dać mi nadzieję, ale to
raczej niemożliwe, żeby był mną zainteresowany. Zresztą
przekonałam się o tym później. Naprawdę coś jest ze mną nie
tak. Posłuchałam mojej chorej wyobraźni i poszłam do tego parku,
w którym miał się spotkać z jakimś Robertem. Na początku
myślałam, że ich nie znajdę, że powinnam zawrócić, że to
głupie. Ale znalazłam ich. Widziałam... Siedzieli na ławce.
Wątpię, by mnie zauważyli. Byli zbyt zajęci sobą. Rozmawiali o
czymś z przejęciem, a później... Powinnam była odejść.
Powinnam była w ogóle nie przychodzić do tego parku. Jedynym
plusem jest chyba to, że teraz już jestem pewna. Nie mam żadnych
szans u Matta. Oni się tam całowali. Całował tego Roberta, a
wcześniej patrzył na mnie z taką czułością. Wtedy, kiedy
wybiegłam z toalety i na niego wpadłam. Ha! To też pewnie była
moja chora wyobraźnia. Jestem głupia. Jestem bezgranicznie głupia.
Pcham się tam, gdzie mnie nie chcą.
Alice rzuciła
długopisem o drzwi i ze złocią zatrzasnęła zeszyt. Wtuliła
twarz w poduszkę, ale nie płakała. Uważała, że ostatnio już
wystarczająco wygłupiła się w sklepie.
— Nie będę płakać.
Już nigdy nie będę płakać przez żadnego faceta — obiecała,
nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to samo powiedziała
kiedyś jej własna matka.
***
Alice siedziała przy
kuchennym stole i powoli jadła tosty, jakie mama zrobiła na
kolację. Nie była głodna. Nie rozpaczała nawet, że nie może być
z Matthew. Teraz zastanawiała się jak przekonać rodzicielkę, by
ta pozwoliła jej za tydzień iść na urodziny Annabelli. Co prawda
Ecila radziła jej kilka rzeczy, ale dziewczyna nie wiedziała czy
może je wykorzystać. Czuła, że to nie całkiem fair w stosunku do
mamy.
Jane przyjrzała się z
troską córce. Była ona blada, dziwnie milcząca i nie miała
apetytu. Według matczynej intuicji coś musiało się stać. Jednak,
zanim kobieta o cokolwiek zapytała, Alice podniosła na nią wzrok i
odezwała się:
— Mamo, od dłuższego
czasu zastanawiam się jak ci o czymś powiedzieć. To jest dla mnie
bardzo ważne, ale nie chcę cię denerwować i mam nadzieję, że
mnie zrozumiesz.
Jane odstawiła kubek z
kawą na stół. Miała złe przeczucia. Chociaż powinna się tego
spodziewać. Jej córka prędzej czy później musiała się
zakochać, kogoś sobie znaleźć. A ona powinna to zaakceptować.
Ale Alice była taka wrażliwa, a chłopcy... Wielu z nich nie
myślało poważnie o związku. Byli młodzi, mieli całe życie
przed sobą, chcieli się bawić. Ale wiązać się na stałe? Jane
przypomniała sobie jak to kiedyś było...
Młoda kobieta nerwowo
krążyła po niewielkim pokoiku. Tomas miał się zjawić lada
chwila, a ona musiała mu powiedzieć tak ważną rzecz. Bała się.
Bała się, że nie będzie zadowolony. Bała się, że się nie
ucieszy i ucieknie od niej jak najdalej. Ale może martwiła się na
zapas? Może jego reakcja będzie całkiem inna? Pewnie będzie
zaskoczony. Ona też na początku była. Ale teraz...
Usłyszała dźwięk
otwieranych drzwi na dole oraz głos swojego ojca, który witał
Tomasa i mówił mu, że wychodzi, by zostawić młodych samych.
Słyszała skrzypienie drewnianych schodów. Chłopak był już coraz
bliżej. Jane poprawiła kwiecistą sukienkę i niesforne, jasne
loki. Zapukał. Dziewczyna pozwoliła mu wejść.
Był taki przystojny i
uśmiechnięty. Biała koszula i czerwony tulipan w ręku. Zawsze
przychodził do niej z kwiatami. Za każdym razem z innymi. Podszedł
i wręczył jej roślinkę, całując przy tym w policzek.
Jane uśmiechnęła się
niepewnie. Musiał wyczuć jej zdenerwowanie, bo zapytał:
— Wszystko w porządku,
kochanie? Ostatnio źle się czułaś.
— Jestem zdrowa —
odpowiedziała młoda kobieta i usiadła na łóżku.
Tomas zajął miejsce
obok niej, ale wciąż przyglądał jej się uważnie.
— To co się dzieje?
Zawsze był dla niej
dobry i miły. Chociaż Jane widziała te łobuzerskie błyski w
oczach, które zdradzały, że Tom święty nie jest. A najlepszym
tego dowodem była mała blizna nad prawym łukiem brwiowym, pamiątka po bójce z tamtego roku.
— Muszę ci coś
powiedzieć — zaczęła mówić blondynka, skubiąc przy tym rąbek
sukienki. — Te moje złe samopoczucie to nie żadna choroba.
To też nie przemęczenie. Byłam u lekarza i...
— I? — chciał
wiedzieć Thomas.
Jane bała się podnieść
głowę. On się niczego nie domyślał. Nie miał pojęcia, co zaraz
usłyszy. A najgorsze było to, że ona nie wiedziała jak zareaguje.
— Jestem w ciąży,
Tom — wykrztusiła w końcu.
Mężczyzna natychmiast
zerwał się z łóżka.
— To niemożliwe. Niemożliwe. Ty nie możesz być w ciąży. Jak to się stało?!
Jane zacisnęła dłonie
na brzegu sukienki.
— Nie mów mi, że nie
wiesz skąd się biorą dzieci.
Tomas spojrzał na nią
zdziwiony. A może to była złość? Natychmiast znalazł się tuż
przed nią. Ukląkł na podłodze i podtrzymując jej brodę, nie
pozwolił, by odwróciła wzrok.
— Jesteś pewna?
— Tak.
— To niemożliwe.
Zabezpieczaliśmy się.
— Oprócz jednego
razu. To było dwa miesiące temu — przypomniała Jane.
Tom kręcił głową,
jakby nie przyjmował tego do wiadomości. Nagle dziewczyna poczuła,
że palce chłopaka zaciskają cię mocniej na jej brodzie i
usłyszała:
— Jesteś pewna, że
to ja jestem ojcem?
Tego było za wiele.
Przyszła matka odepchnęła swojego chłopaka i wstała z łóżka.
— Jak możesz tak
mówić?! Myślisz, że cię zdradzałam?! Jak... jak...
Thomas wciąż klęczał
na podłodze, gdy zdenerwowana Jane miotała się po pokoju. Nerwowym
gestem przeczesał dłonią włosy i odezwał się:
— Po prostu trudno mi
w to wszystko uwierzyć. Nawet nie skończyliśmy studiów.
— A mi trudno
uwierzyć, że do głowy mogło ci przyjść coś takiego. Nigdy bym
cię nie zdradziła!
A później? Trzaśnięcie
drzwiami, łzy, niedowierzanie, smutek, złość...
— Gdybyś się
mamo zgodziła to byłoby naprawdę super.
— Skarbie, przejdź do
rzeczy — ponagliła córkę Jane.
Dziewczyna spuściła
głowę, ale zaraz ją podniosła i uśmiechnęła się niepewnie do
mamy.
— Wiem, że nie
przepadasz za Ann, choć nie wiem czemu, ale ona jest moją
przyjaciółką i ma za tydzień urodziny, dlatego chciałabym na nie
pójść. W sobotę — powiedziała jednych tchem nastolatka.
Jane spodziewała się, że
usłyszy coś zupełnie innego, więc nie wiedziała się czy teraz powinna się
cieszyć czy nie. Na razie ograniczyła się do zmarszczenia brwi i
spoglądania na córkę z powagą.
— Więc Annabella ma
urodziny — powiedziała powoli, jakby zastanawiając się nad
każdym słowem. — Rozumiem. A gdzie odbędzie się przyjęcie?
— W klubie Jamesa.
— W klubie? — Mina mamy
Alice nie wróżyła nic dobrego. — Czyli zero dorosłych i dużo
alkoholu.
— Nie przesadzaj mamo.
Dorośli będą. Ochrona, barmani... A alkohol? Przecież wiesz, że
ja nie piję i mogę, choćby przysiąc ci, że nie zobaczysz mnie po
tych urodzinach pijanej.
Jane spojrzała na córkę
sceptycznie. Nie to, że jej nie ufała, ale jednak pamiętała jak
to ona kiedyś była młoda. Czego to się nie mówiło rodzicom, by
pójść na imprezę.
— Dużo osób tam będzie?
Alice westchnęła ciężko.
Nie podobało jej się to przesłuchanie, ale wciąż liczyła na to,
że mama jednak pozwoli jej pójść.
— Nie wiem. Trochę ich
będzie.
— A co z klasówką z
historii? Kiedy zdążysz się na nią nauczyć?
— Jest jeszcze niedziela,
a poza tym pouczę się trochę w piątek po szkole. Mamo, no... Dam
radę.
Jednak Jane nie dała się
tak łatwo przekonać.
— A co z Ruby? Ona też
tam będzie?
— Tak. I rozmawiała z
tatą. Mogę się z nimi zabrać, a później wrócę taksówką.
— No dobrze, dobrze... —
wymamrotała mama Alice i upiła łyk kawy — A co z prezentem?
Kieszonkowe w tym miesiącu dostałaś i ja nie mam zamiaru...
— Mam swoje oszczędności,
więc o pieniądze nie musisz się martwić.
Kubek z hukiem znalazł się
z powrotem na stole, a Jane pochyliła lekko w stronę córki.
— Nie martwię się o
pieniądze. Martwię się o ciebie! Jeszcze tak mało wiesz o
życiu... Na ilu takich zabawach byłaś? Wiesz co się dzieje na
osiemnastkach w Huston? Alkohol, narkotyki...
— Mamo — przerwała
kobiecie Alice. — To tylko osiemnastka Ann, a nie... no nie wiem!
— Nie podoba mi się to,
kochanie.
— Mówisz, że nie zam
życia. Ale ty nie dajesz mi go poznać. Chcesz mnie chronić. To
dobrze, ale... daj mi żyć. Te urodziny są dla mnie bardzo, bardzo
ważne. Ann jest moją przyjaciółką. Znam ją od dziecka. Proszę
cię, mamo.
Jane wstała i zaczęła
zbierać talerze. Nie miała pojęcia co robić. Widziała jak bardzo
zależy Alice na tym, by pójść na przyjęcie, ale z drugiej strony
strasznie się o nią bała. Może i minęło kilkanaście lat od
tamtej, pamiętnej nocy, ale ilekroć kobieta o niej pomyślała
strach ją paraliżował. Była wtedy przecież w wieku swojej córki.
Alice zaczęła się
denerwować. Ta rozmowa nie przebiegała tak jak to sobie
zaplanowała. Musiała coś zrobić. Zerwała się z krzesła i
podeszła do mamy, która zabierała się za zmywanie naczyń.
— Czemu mi to robisz?
Czemu mnie krzywdzisz?
Jane o mało co nie
upuściła talerza, słysząc oskarżenia córki.
— Ja cię krzywdzę?
Robię wszystko, by zapewnić ci godne życie. Pracuję, opiekuję
się tobą.
Alice spuściła głowę,
czuła się paskudnie, kiedy pomyślała o wcieleniu w życie kilku
rad Ecili, ale jeśli to miało pomóc...
— Mamo... — Głos
nastolatki zadrżał. — Zawsze robię to, o co mnie prosisz. Staram
się jak mogę, żebyś była ze mnie dumna. Nie chcę sprawiać ci
kłopotów. Wiem jak było ci ciężko po rozwodzie. Zresztą przed
nim też.
Jane zostawiła naczynia i
odwróciła się w stronę córki. Obawiała się, że jeszcze chwila
i wejdą na grząski grunt. Nie chciała rozmawiać o swoim
małżeństwie. Nie lubiła wracać do przeszłości. Rozpamiętywanie
jej nie przynosiło zazwyczaj niczego dobrego. No, chyba że butelkę
dobrego alkoholu, który niczym magiczny lek koił smutki.
— Czasami sobie myślę,
że gdyby nie ja to...
— Nie mów tak —
wykrztusiła matka przez zaciśnięte gardło. — Jesteś dla mnie
wszystkim.
Alice płakała. Tego
akurat nie musiała udawać. Było jej wstyd. Specjalnie wpędzała
swoją rodzicielkę w poczucie winy. Jak nisko można jeszcze upaść?
Czuła się strasznie. Jej mama mocno ją tuliła, a ona wiedziała,
że już nie może się wycofać.
— Kocham cię mamo i
jeśli naprawdę aż tak się o mnie martwisz to zostanę w domu.
Zrezygnuję, chociaż naprawdę bardzo mi zależy. Widziałam nawet
już odpowiedni prezent dla Ann i... ale to nieważne. Nie chcę,
żebyś się o mnie martwiła i płakała przeze mnie.
Jane odsunęła się od
córki i otarła kilka słonych kropel, które spływały po jej
policzkach. Ona także czuła się winna. Alice rzadko tak na coś
nalegała, rzadko ją o cokolwiek prosiła aż z takim uporem, a ona
przez swój irracjonalny strach jej odmawiała.
— Ja też cię kocham i
też nie chcę żebyś płakała, dlatego... pozwalam ci iść na te
urodziny.
Nastolatka w pierwszej
chwili myślała, że się przesłyszała. A jednak jej się udało!
Posłuchała Ecili i udało się. Cieszyła się, ale jednocześnie
było jej bardzo głupio, że tak postąpiła z mamą.
— Naprawdę?
Jane pokiwała głową w
milczeniu, a dziewczyna objęła ją i wyszeptała z przejęciem:
— Obiecuję, że nie
będziesz tego żałowała. Wrócę o dwunastej. Przysięgam.
Mama odsunęła się
odrobinę od córki i przyjrzała się jej uważnie.
— Mam nadzieję, że to
ty nie będziesz tego żałowała i nie baw się w Kopciuszka, nie o
dwunastej, tylko na dziesiątą masz być w domu.
— Ale... To może,
chociaż jedenasta.
— Nie targuj się ze mną.
Dziesiąta i koniec kropka albo nigdzie nie idziesz. Wybór należy
do ciebie.
Alice uśmiechnęła się
lekko, ale w końcu się zgodziła. Lepsze to niż nic.
W końcu udało mi się dodać kolejny rozdział. Teraz będą one publikowane co dwa tygodnie. Ja będę miała więcej czasu na pisanie, a Wy na czytanie :)
Mam też dwa pomysły na zakończenie tej historii i stąd moje pytanie:
Jak Wy chcielibyście aby zakończyło się to opowiadanie?
a) bardziej szczęśliwie dla Alice
b) mniej szczęśliwie dla Alice
Możliwe, że moje plany i pomysły mogą ulec zmianie, ale jestem ciekawa Waszego zdania.